Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Oficjalny komunikat organizatorów, w tym strony polskiej, utrzymany jest w tonie niemalże histerycznego optymizmu. Główny polski negocjator i koordynator negocjacji UE Tomasz Chruszczow uznał, że przyjęte rozwiązania to "przełomowa decyzja, zmieniająca obraz świata". Z kolei obserwatorzy z ramienia ekologicznych organizacji pozarządowych twierdzą, że negocjacje zakończyły się absolutnym fiaskiem, co oznaczać będzie dalszy wzrost emisji gazów cieplarnianych, a co za tym idzie, coraz większe kłopoty klimatyczne.
W globalnych rozmowach o ochronie środowiska dotarliśmy do ściany: żaden z wielkich producentów CO2 nie zgodzi się na jakiekolwiek ograniczenia w emisji, jeśli zagrozi to wychłodzeniem gospodarki. Może tylko zgodzić się łaskawie, że wyśle swoich przedstawicieli na kolejną konferencję. Tak właśnie postępowały w ostatnich latach Indie, Brazylia, Chiny czy USA - wielkie gospodarki, które z jednej strony nie mogą wprost powiedzieć, że środowisko mają w głębokim poważaniu, a z drugiej strony muszą dbać o swoje interesy.
W tym roku za potężny sukces uznajemy deklarację Indii, które zgodziły się na klimatyczną mapę drogową prowadzącą do nowego porozumienia klimatycznego. Dotychczas Indie uznawały, że nie mają czego redukować, i jeśli liczyć emisję per capita, racja jest po ich stronie: ponieważ statystyczny Hindus emituje do atmosfery ok. 2 ton CO2 rocznie, podczas gdy Amerykanin - 20 ton, zaś ekologiczni rzekomo Niemcy - ok. 10 ton. Indie ugięły się więc pod naciskiem innych, ale też zaznaczyły, że zgoda ma charakter warunkowy.
Co w języku dyplomacji oznacza: "zrobimy to, co uznamy za słuszne". Trudno uwierzyć, by ta deklaracja oznaczała przełom w dziejach ludzkości.