Górnicy ante portas

Na razie mówi się o zamknięciu kilku nieopłacalnych kopalń i utracie pracy przez prawie 9 tys. górników. W regionie może jednak stracić zatrudnienie nawet kilkanaście tysięcy osób więcej. Każda kopalnia korzysta przecież z usług wielu małych firm, a pracownicy górnictwa są klientami sklepów i zakładów. Zniknięcie kopalni to dla nich śmierć.

05.10.2003

Czyta się kilka minut

 /
/

Fala protestów była do przewidzenia. W górnictwie nie ma jednak ani nowego pomysłu na restrukturyzację, ani planów innego zagospodarowania kopalń i ich pracowników. Projekty rządowe, choć nowe, różnią się od poprzednich, mało skutecznych, nieznacznie. Rządzący mają widać w pamięci los rumuńskiego rządu Petru Romana, którego zmiotła wyprawa górników na Bukareszt, kiedy próbował zreformować ich sektor.

Za głęboko, za drogo

W Polsce od 1990 r. wiadomo, że zamknięcie większości kopalń węgla kamiennego jest konieczne. Niektórzy eksperci już na początku lat 80. ostrzegali przed skutkami rabunkowej gospodarki. Koszty były wówczas niewspółmierne do efektów (kasę ratował eksport). Na krajowe potrzeby wydobywano ponad 140 mln ton węgla, choć wiadomo było, że nawet nieznaczne reformy obniżą zapotrzebowanie o połowę. I tak się stało - po 1990 r., gdy zlikwidowano wielkie huty, cementownie i inne energochłonne zakłady oraz urealniono ceny energii elektrycznej. Zaczęto oszczędzać energię: zmieniać metody produkcji, ocieplać budynki i mieszkania.

Utrzymywanie obecnego poziomu wydobycia węgla nie ma ekonomicznego sensu. Trzeba zamknąć o wiele więcej kopalń niż się planuje. Żadnego bogatego państwa nie stać na utrzymywanie tak nierentownej gałęzi przemysłu, jakim jest wydobywanie węgla kamiennego w kopalniach głębinowych. Opłaca się wydobywać go ze złóż położonych płytko pod ziemią i odkrywkowych. Tyle że polskie złoża znajdują się zazwyczaj kilkaset metrów, a niektóre nawet kilometr, pod ziemią. Złoża w Australii, Indonezji, południowej Afryce czy nawet Ameryce są położone płyciej. To dlatego węgiel australijski jest tańszy od europejskiego, nawet po doliczeniu kosztów transportu.

Premier Margaret Thatcher zamknęła wielkie brytyjskie kopalnie 20 lat temu. Górnicy strajkowali ponad rok, ale Żelazna Lady nie ugięła się. Wypłacono im odprawy rządowe w wysokości 20 tys. funtów, pozwalając rozpocząć działalność gospodarczą. Wydatek był bolesny, ale zgodzono się, że taniej jest dać ludziom pieniądze i zamknąć nierentowne kopalnie, niż dopłacać do wydobycia. Ładnie wyglądają dziś szkockie, walijskie i angielskie miasteczka, w których żyją górnicy-emeryci, pracujący czasami przy rekultywacji terenów po kopalniach. Niechętnie mówi się o tym, ile kosztowało przeistoczenie hałd w małe parki.

W belgijskiej Limburgii zamykanie kopalń trwało ponad 15 lat! Dziś na ich miejscu są firmy komputerowe, a w górniczych miasteczkach - wyremontowane osiedla z coraz droższymi domami i mieszkaniami. Sumy pieniędzy, jakie wyłożyły na ten cel władze belgijskie, są porównywalne z polskimi. Ale zagłębie w Limburgii zatrudniało tylu ludzi, co kopalnie w Wałbrzychu, a więc polskie górnictwo jest problemem dziesięciokrotnie większym.

W Niemczech nie zamknięto wszystkich kopalń. Rocznie 27 tys. górników wydobywa 35 mln ton, do czego dopłaca się 3,5 mld euro. Roczne dopłaty, przy wydobyciu i zatrudnieniu trzy razy mniejszym niż w Polsce, są równe temu, co wydaliśmy na zmiany w górnictwie przez 14 lat!

Założeniom wbrew

W Polsce w 1989 r. w 73 kopalniach węgla kamiennego pracowało ponad 400 tys. osób. Dziś w 41 kopalniach jest ich blisko 140 tys. Pierwsze zmiany, czyli wyrzucenie poza górnictwo personelu ośrodków wypoczynkowych, pralni, klubów sportowych, domów kultury, górniczych orkiestr itp., zmniejszyło zatrudnienie niemal trzykrotnie. Później każda z kopalni stała się samodzielnym podmiotem gospodarczym. Chwila prawdy była zabójcza. Większość zarządów kopalń nie potrafiła poruszać się w meandrach gospodarki rynkowej, ale mimo to nie zlikwidowano słabych kopalń.

W połowie 1990 r. reformy zastopowano. Lech Wałęsa w przededniu wyborów prezydenckich dał sygnał górnikom, stoczniowcom i hutnikom, aby ponownie pokazali siłę i zaprotestowali przeciwko likwidowaniu miejsc pracy.

Późniejsze zmiany były kosmetyczne. Łączono słabe kopalnie z dobrymi, tworzono holdingi i inne zgrupowania. Górnicy zorganizowali kilka najazdów na stolicę. Przywódcami akcji byli albo związkowcy postkomunistyczni, albo postsolidarnościowi. Wszystkich przebił eksprzewodniczący “Solidarności" Marian Krzaklewski, który stanął na czele górniczego protestu przeciwko rządowi Jerzego Buzka, rządowi współtworzonemu przez AWS, na czele której stał właśnie Krzaklewski.

Najbardziej radykalnym posunięciem była likwidacja niebezpiecznych i drogich kopalń w zagłębiu wałbrzyskim i wywołanie tym wielkiego bezrobocia w regionie. Pojawiła się wówczas propozycja przyznawania odpraw w wysokości 20 tys. dolarów górnikom, którzy zdecydowaliby się wyprowadzić ze Śląska. Dotyczyła ona szczególnie Jastrzębia, gdzie ludność w ciągu 30 lat wzrosła z 6 do 100 tys. (90 proc. mieszkańców przybyło tam w latach 60. i 70.). Pomysł ostro skrytykowali politycy i związkowcy, tymczasem w jastrzębskich kopalniach zmniejsza się wydobycie i złoża węgla, a miejskie blokowisko coraz bardziej przypomina slumsy.

Osłony socjalne sprawiły, że w 1996 r. z kopalń odeszło 18 tys. górników, z których jednak niewielka część znalazła zatrudnienie w innych sektorach gospodarki. Cały czas co innego zakładano, co innego się działo i dlatego np. w 1995 r. zamiast zakładanych 135 mln ton węgla, wydobyto 140 mln; w 1997 r. - zamiast 128 wydobyto 137 mln ton. Kopalnie zwiększają wydobycie, by, gdzie się da, sprzedać nadwyżki i mieć pieniądze na płace.

Zwolnienia były za małe. Górników nie zmotywowało do odejścia ani obniżenie wydobycia, ani osłony socjalne.

Interes za 30 tys. złotych

Na Górniczy Pakiet Socjalny składa się urlop górniczy, bezwarunkowa odprawa jednorazowa oraz zasiłek socjalny. Do urlopu mają prawo wszyscy górnicy, którym do emerytury brakuje nie więcej niż 5 lat. Jest to dość niebezpieczne, bo kopalnie opuszczają wtedy najlepiej wykwalifikowani i doświadczeni pracownicy. Odprawę w wysokości 50 tys. złotych brutto (zapłata za dwa lata pracy) mógł dostać każdy górnik, który przepracował w kopalni minimum 5 lat. Skorzystało z niej najwięcej osób. Aby otrzymać zasiłek socjalny (65 proc. pensji wypłacanej co miesiąc, aż do momentu znalezienia pracy, jednak nie dłużej niż 2 lata), trzeba było zobowiązać się do zwolnienia z górnictwa. Odchodzący górnik dostawał też odprawę jednorazową: 14,4 pensji, prawie 30 tys. złotych brutto.

Kapitał 30 tys. złotych, jaki zostawał z odprawy po zapłaceniu podatku dochodowego, nie dawał szans na wielkie interesy. Zakładano w garażu lub piwnicy domku hurtownię, warsztat, sklepik, ksero, usługi stolarskie, przewozowe itp. Budki na targowiskach padły w konkurencji z supermarketami. Ci, którzy mieszkali w blokowiskach i mieli urlopy górnicze, często wyjeżdżali w rodzinne strony. Pod warunkiem, że mieli tam gdzie mieszkać, bo za sprzedane na Śląsku mieszkanie pieniądze dostawali niewielkie. Mieli jednak zapewniony stały dochód w postaci zasiłku urlopowego w wysokości 75 proc. średniej pensji (wraz z dodatkami!), rewaloryzowanego co roku, aż do nabycia uprawnień emerytalnych, czyli przez 5 lat. Górnicza emerytura szeregowego pracownika zatrudnionego na dole wynosi od 1,3 do 1,8 tys. zł netto, a dozoru - więcej, choć szlaban 2,5 krotności średniej krajowej zrobił swoje. Pamiętajmy też, że emeryt górniczy jest młodszy od innych o 10-15 lat.

Mimo takich zabiegów, górnictwo nie stało się ani rentowne, ani wypłacalne. Z 30 tys. górników, którzy wówczas odeszli, na garnuszek państwa wróciło aż 8 tysięcy.

Sanacja ministra Hausnera

Górnicy grożą strajkiem lub najazdem na Warszawę, a korzystające z tej groźby kopalnie nie płacą podatków i składek ZUS. Dziś zobowiązania te przekraczają 18 mld złotych - 4,5 mld euro. Rząd straci te pieniądze, bo zamierza oddłużyć kopalnie i obarczyć należnościami innych podatników. Szczególnie ludzi prowadzących działalność gospodarczą, bo ich należności ZUS ściąga brutalnie.

Minister Pracy i Gospodarki Jerzy Hausner proponuje płatny urlop górniczy (75 proc. dotychczasowego wynagrodzenia) dla tych, którzy do 2006 r. znajdą się na emeryturze; pracę w innej kopalni; pomoc dla pracodawcy, który stworzy miejsce pracy, refundując przez 18 miesięcy 75 proc. dotychczasowego wynagrodzenia oraz pokrywając koszty ubezpieczenia społecznego. Pomoc na stworzenie miejsc pracy ma wynosić do 20 tys. złotych i być wzbogacona 12-miesięczną refundacją składek ubezpieczeniowych. Alternatywą ma być stypendium na przekwalifikowanie w postaci 6-miesięcznego dotychczasowego wynagrodzenia. Budżet ma też opłacać 3-miesięczne szkolenie przekwalifikowujące. Mowa jest o pożyczkach na rozkręcenie działalności. Zdaniem Hausnera są to zabezpieczenia idące dalej niż pakiety sprzed kilku lat.

Z wyliczeń rządowych wynika, że do końca 2006 r. na realizację kolejnego etapu restrukturyzacji przeznaczy się kolejnych ponad 6 mld złotych (ponad półtora mld euro). Jedna czwarta będzie pożyczką z Banku Światowego.

Część pieniędzy ma zlikwidować szkody górnicze. Domagają się tego gminy, gdzie znajdują się zamykane kopalnie, zalegające z płaceniem lokalnych podatków i kar za niszczenie środowiska. Akcje spółek giełdowych, należących do Skarbu Państwa, zostaną przekazane holdingom węglowym skupiającym kopalnie likwidowane i kopalnie rentowne. Na razie jednak rząd nie mówi, skąd weźmie pieniądze na ten cel i o ile podwyższy podatki tym, z których najłatwiej jest je ściągnąć.

Czy powtarzany po raz kolejny zabieg przyniesie spodziewany efekt? A czy ktoś umie powiedzieć, na ile powiedzie się plan ograniczenia wydobycia i zatrudnienia? Siła górniczego lobby i związków zawodowych jest przecież wielka i może się przed nią ugiąć kolejny rząd. Zwłaszcza że próba podejmowana jest za późno. Najtrudniejsze reformy należy robić tuż po objęciu władzy, mając poparcie wyborców i perspektywę, że zmiany na lepsze pojawią się jeszcze w czasie funkcjonowania gabinetu i parlamentarnej większości. Kolejny rząd przystępuje do zmian w górnictwie, reformując i głośno krzycząc o dbałości o elektorat. A tego pogodzić się nie da.

Węgiel - socjalistyczny rarytas

Wydobycie musimy ograniczyć do 90 mln ton rocznie. Nie sprzedamy węgla poza Polską za cenę, po której wydobywamy, bo tyle nikt nam nie da. Na rynku jest tańszy australijski, indonezyjski, ukraiński. W 2002 r. przywieziono do Polski 2,7 mln ton, ponieważ transport węgla ze Śląska na Wybrzeże jest droższy niż przywiezienie go z Rotterdamu.

Według niektórych ekspertów potrzeby krajowej energetyki zaspokoi 30 mln ton węgla z około 20 najlepszych polskich kopalń - coś ponad 1/3 obecnego wydobycia. To poprawi rentowność sektora górniczego i zapewni Polsce bezpieczeństwo energetyczne. Eksperci z Centrum Adama Smitha, Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN, Towarzystwa Gospodarczego “Polskie Elektrownie" i Banku Światowego uważają, że konieczne jest powiązanie kopalń z elektrowniami wieloletnimi kontraktami na dostawy węgla.

Unijni ekonomiści przekonują z kolei, że w promieniu 500 km od Śląska można byłoby sprzedawać 20 mln ton węgla rocznie, ale za cenę konkurencyjną wobec węgla z innych części świata, czyli około 55 dolarów za tonę. Wymaga to obniżenia kosztów wydobycia i przewozu koleją, który jest dwukrotnie droższy niż na zachodzie Europy. Trzeba zapłacić blisko 50 złotych (ponad 12 dolarów!) za tonę na trasie Śląsk - porty nadbałtyckie.

W najbliższych latach, gdy światowa energetyka zacznie przechodzić na gaz, ceny węgla znów spadną. Światowe zasoby gazu starczą jednak tylko na 50 lat, a węgla na 250. Śląski węgiel trzeba zachować na przyszłość. W tym czasie powinno wprowadzić się nowe technologie zasilania elektrowni gazem z węgla kamiennego, nad czym prowadzi się badania w USA i Polsce. Pozostawienie węgla w złożach to nie rezygnacja, raczej rozsądna decyzja wykorzystania naszego rarytasu później, lepiej i taniej.

Według ekspertyz Banku Światowego konieczne jest podwyższenie wydajności w polskich kopalniach, tak by zatrudniony, który wydobywał 10 lat temu 400 ton, przekroczył 1000 ton (w Niemczech to prawie 700 ton, w Wielkiej Brytanii ponad 1500 ton). Najbardziej efektywne kopalnie, ze ścianami wydobywczymi uzbrojonymi w nowoczesny sprzęt, nie potrzebują licznej ekipy. Najnowsza polska kopalnia zatrudnia niewiele ponad 2 tys. ludzi, a w planach sprzed 30 lat miała zatrudniać kilkanaście tysięcy! Miała też wydobywać mniej węgla niż obecnie.

Pieniędzy, które włożono w restrukturyzację polskiego górnictwa, obciążając kosztami nas wszystkich, było już tak dużo, że może się okazać, że łożymy na górnictwo tyle, ile dużo bogatsze od nas kraje. Można to jednak robić skuteczniej.

Jak zamienić ołów w złoto?

Wielu polityków uważa, że górnictwo doprowadziła do ruiny “kotwica" antyinflacyjna - sztywna cena węgla utrzymywana przez kilka lat na początku przemian. Kondycja górnictwa to jednak pochodna socjalistycznej gospodarki.

Jak wyprowadzić górnictwo z dołka? Specjalistami od prostych rozwiązań są politycy opozycyjni. W czasie kampanii wyborczej mówią o ochronie pracowników i miejsc pracy. Po przejęciu władzy najpierw krytykują poprzedników, po czym wchodzą w spór ze związkami zawodowymi, które ze zdziwieniem stwierdzają, że w proponowanych przez nową władzę programach nie było wychodzenia z kryzysu.

Następnie władza wprowadza reformę, która okazuje się nie być tak prosta, jak zapowiadała. Potem zaczyna szukać pieniędzy, najczęściej w Banku Światowym, i poparcia społeczno-politycznego, próbując wprowadzać kolejną reformę, której zasadnicze elementy niewiele różnią się od tego, co proponowali poprzednicy. Tyle że ci są w lepszej sytuacji: patrzą i krytykują. Schemat dotyczy wszystkich rządów od 10 lat.

Gubi nas brak pomysłu na zmianę wizerunku węgla. Był czarnym złotem, jest czarną kulą u nogi. Górnicy mają poczucie krzywdy, ale jak mają reagować, skoro kiedyś zapewniano ich, że “Polska gospodarka na węglu stoi i z węgla żyje", a dziś słyszą, że “gospodarka ma jedynie kłopoty przez górnictwo".

Na Śląsku najważniejsza jest, poza walką z bezrobociem, walka ze społecznymi i psychologicznymi skutkami zachodzących zmian. Górnicy przestali być ludźmi o wysokich dochodach, czującymi się bezpiecznie w miejscu pracy. Raz protestują przeciwko zwalnianiu ich z kopalń, a kiedy braknie pieniędzy na odprawy - przeciw ograniczaniu liczby chętnych do odchodzenia z zawodu. Czy jednak nawet wysokie odprawy zużyje się zgodnie z przeznaczeniem? W Pensylwanii górnik nie dostaje odprawy do ręki. Do każdego dolara zainwestowanego w tworzenie miejsca pracy dla czy przez eksgórnika budżet federalny dopłaca drugiego dolara. Dla rozwoju gospodarczego to forma zdecydowanie korzystniejsza.

W kadrze bez zmian

Nie stać nas na takie zmiany w górnictwie, jakie wprowadzano na Zachodzie, ale będziemy w stanie dopłacać setki euro do każdej tony węgla? Czy redukcja zatrudnienia i zamknięcie nieefektywnych kopalń zmieni oblicze polskiego górnictwa? Konieczna jest operacja jeszcze trudniejsza do przeprowadzenia - zmniejszenie liczby ludzi żyjących z permanentnego reformowania górnictwa, hojnie dotowanego przez państwo. Tą grupą jest kadra - armia ludzi dobrze żyjących z przekształcania źle zarządzanych kopalń.

To właśnie kadra podniosła największy krzyk, gdy rząd Tadeusza Mazowieckiego likwidował postkomunistyczne struktury górnictwa. Kopalnie nie potrafiły wybić się na finansową samodzielność, więc odrodziły się struktury zatrudniające rzesze ludzi i pobierające za zarządzanie ciężkie pieniądze. De facto - budżetowe, bo przecież, gdyby mniej wydawać na płace władz agencji czy holdingów, może znalazłyby się pieniądze na zapłacenie zaległych podatków i składek ZUS?

Zmniejszanie kadr jest bardziej niepopularne niż konieczność wydania pieniędzy na odprawy górnicze. I trudniejsze od dogadania się z górnikami i ich trzydziestoma związkami zawodowymi. Z górnictwa żyje wiele tysięcy ludzi wcale nie będących górnikami. Wszyscy potrafią naciskać na kolejne gabinety, partie i komitety wyborcze. Na tyle skutecznie, że blokują unicestwienie tych złotych żył.

Fundusze przeznaczane na restrukturyzację górnictwa powinny być wykorzystane na tworzenie nowych miejsc pracy: dla ludzi pracujących w kopalniach i ich dzieci. Taki program musi współgrać z planem likwidacji kopalń. Każdy szanujący się górnik ze stażem budował dom jednorodzinny albo rozbudowywał dom rodziców. To jest dorobek jego życia, którego nie da się przenieść w inne miejsce. Nie można takim ludziom powiedzieć, że mają się przenieść do odległych kopalń!

O losie kopalni przesądza jakość jej pokładów, czyli szansa eksploatowania dużych ścian. Pokłady dopuszczone do eksploatacji muszą mieć przynajmniej metrową miąższość (co eliminuje wiele już udostępnionych). Kopalnia powinna wydobywać ze ściany ponad 2 tys. ton węgla na dobę, a koszty wydobycia, po doliczeniu kosztów transportu, powinny dawać zysk. Jeśli kopalnia nie ma pól eksploatacyjnych o wymaganej koncentracji wydobycia, nie ma perspektyw. Koszty wydobycia są w niej wyższe, bo musi prowadzić więcej ścian, których uzbrojenie w kombajn (2-4 mln złotych), obudowę zmechanizowaną (blisko 1,5 mln złotych) i sprzęt kosztuje tyle, że uniemożliwia zarabianie. To dlatego dziś mamy 151 ścian, a 14 lat temu było ich ponad 600.

Czy można się dziwić negatywnym emocjom ludzi, pamiętających drążenie kilometrowej “dziury w ziemi", a później patrzących na mozolne i kosztowne jej zasypywanie, bo nie ma węgla? A tak się stało z kopalnią “Żory" uruchomioną 25 lat temu, czy budowanym 12 lat “Morcinkiem".

Płace od lat stanowią 50 proc. kosztów produkcji. Każdy odchodzący górnik to zysk dla górnictwa i budżetu. Pozostaje tylko wydobywać odpowiednią ilość węgla z dużych ścian, zmechanizowanych i z małymi załogami. Koszty same zlecą w dół.

Śmierć w rodzinie

Niezależnie od tego, co mówią politycy, dyrektor kopalni ma najmniej do powiedzenia w sprawie likwidacji kopalni. Decyzję podejmuje jej właściciel - Skarb Państwa, czyli, na formalny wniosek zarządu kompanii czy holdingu - rząd. Później wyznaczany jest termin zakończenia wydobycia, wpływając na tempo przemieszczania górników do innych kopalń i odchodzenia na zasiłki osłonowe.

Po pozbyciu się załóg wydobywczych, ruszają do pracy oddziały likwidacyjne. Zależnie od głębokości pokładów i zagrożenia dla powierzchni albo zamyka się kopalnie, albo zasypuje stare chodniki, jak stało się pod wieloma śląskimi miastami. Inaczej zaczęłyby się zapadać. Następnie likwiduje się podziemne wyrobiska kopalni. Wyprowadza się maszyny górnicze i obudowy zmechanizowane, jeśli nadają się do eksploatacji. Wyciąganie wielu sprzętów, nawet na złom, nie opłaca się. Zasypuje się szyby, rozbiera wieże, likwiduje zakład mechanicznej przeróbki węgla i próbuje sprzedać wszystko, co może przydać się innym. Z obszaru dawnej kopalni powstaje strefa aktywności gospodarczej, aby maksymalnie spożytkowano ten niepotrzebny i niechciany majątek. Czy powstaną tam nowe miejsca pracy czy slumsy - trudno przewidzieć.

Dla państwa korzystna jest jak najkrótsza likwidacja, ale likwidatorom opłaca się ciągnąć proces w nieskończoność, bo żyją wówczas z budżetu państwa. A że nie ma lepszej fuchy od likwidowania kopalni, proces, który mógłby trwać trzy miesiące, przeciągany jest do roku. Na Śląsku jednak nikt nie mówi dobrze o likwidowaniu kopalń. One były matkami, żywicielkami. Ich likwidacja jest jak mordowanie kogoś bliskiego.

Spokój na Śląsku może zapewnić odpowiednia liczba miejsc pracy dla dzieci górników odchodzących z likwidowanych kopalń. Dzisiejsza niepewność rodzi wzburzenie, które najpewniej uspokoi nowy pakiet socjalny, ale tylko na kilka lat. Pamiętać też trzeba, że zasiłków nie starcza dla górników z przedsiębiorstw robót górniczych i szybowych, które likwidowane są bez osłon. Przed kilku laty było kilka głośnych samobójstw ludzi, którzy po kilkudziesięciu latach pracy znaleźli się z dnia na dzień na bruku. Czekali długie miesiące na wypłaty, których w końcu nie dostali.

Szansą dla górników jest uruchamianie w innych rejonach Polski budów mostów, tuneli czy linii metra, w których wykorzystywano by ich umiejętności. Jednak, jak na razie, tak łączonych działań brak. Trudno się więc dziwić, że ludzie reagują szybko i gwałtownie.

JAROSŁAW J. SZCZEPAŃSKI jest publicystą gospodarczym. Zajmuje się problematyką górnictwa węgla kamiennego od 1977 r., w latach 1984-89 był doradcą Krajowej Komisji Górnictwa NSZZ “Solidarność", uczestniczył w strajkach w kopalni “Manifest Lipcowy" w 1980 i 1988 r., był sekretarzem strony “S" podzespołu górniczego przy Okrągłym Stole.

---ramka 315281|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2003