Iskra śmierci

Czy można mieć węgiel i jednocześnie nie ponosić tak dramatycznych strat, jak w "Halembie? Czy kopalnia istniałaby, gdyby była prywatną firmą nastawioną na zysk? Pytania pozostają bez odpowiedzi, bo ludzie już zginęli, a polskich kopalń obecny rząd prywatyzować nie zamierza. Tym samym każde działanie unowocześniające obecną strukturę górnictwa wciąż będzie rozpatrywane z punktu widzenia właściciela państwowego.

01.12.2006

Czyta się kilka minut

Kopalnia "Halemba", 24 listopada 2006 r. /fot. B. Barczyk - Agencja Gazeta /
Kopalnia "Halemba", 24 listopada 2006 r. /fot. B. Barczyk - Agencja Gazeta /

Jeśli chodzi o przyszłość węgla, odpowiedź jest prosta. Na świecie wydobycie wzrasta o 5 proc. rocznie. Największym producentem są Chiny (1,4 mld ton), które o bezpieczeństwo załóg dbają... nieco inaczej, więc stamtąd wzorców lepiej nie bierzmy. Następne na liście producentów są Stany Zjednoczone i Australia, które mają zupełnie inny od naszego system wydobycia, bo utrzymują głównie odkrywkowe kopalnie węgla kamiennego. Tam produkcja jest tańsza i łatwiej dbać o bezpieczeństwo. Przede wszystkim nie ma zagrożenia metanem, które w polskich kopalniach występuje powszechnie.

To metan, doprowadzając do wybuchu pyłu węglowego, był sprawcą śmierci ludzi w "Halembie" i dyskusja o tym, jak powinna być prowadzona akcja ratunkowa, jest bezprzedmiotowa. W momencie wybuchu gazu błotnego w pomieszczeniu zamkniętym, jakim jest kopalnia, i nagłego wystąpienia temperatury rzędu ponad tysiąca stopni, będący w rejonie zagrożenia człowiek nie wie (na szczęście!), co się wydarzyło.

Nawet nie drgnęło powietrze

Nie wiadomo, czy wpuszczenie firm zewnętrznych przyczyniło się do dramatu. Zwłaszcza że w polskim górnictwie robotami przygotowawczymi, czyli budową szybów i chodników czy też demontażem starych wyrobisk, od zawsze zajmowali się pracownicy innych firm niż kopalnie. Przedsiębiorstwo Budowy Szybów czy Przedsiębiorstwo Robót Górniczych były wyspecjalizowanymi zakładami, mającymi odpowiedni sprzęt i fachowców. Przed zakończeniem śledztwa prowadzonego przez Wyższy Urząd Górniczy nie wolno rzucać oskarżeń, czy działano zgodnie z procedurami. Jeśli posuwają się do nich politycy, należy spuścić na to zasłonę milczenia albo patrzeć z politowaniem. Jeśli krytyczne oceny padają z ust związkowców (a tak było w pierwszych dniach dramatu), warto postawić pytanie, dlaczego nie protestowali przeciwko ogłaszaniu przetargu na prace w chodniku zamkniętym od wielu miesięcy.

Mimo najnowocześniejszych technologii wykrywania metanu, mimo wielu systemów wykazujących zbliżające się zagrożenie, mimo unowocześnień związanych z bezpieczeństwem pod ziemią, nie ma siły, która ustrzegłaby ludzi przed katastrofami naturalnymi. Wybuch gazu w gdańskim wieżowcu przed kilkunastoma laty "zmiótł" parter i obniżył budynek o piętro. Taki sam wybuch w zamkniętym pomieszczeniu bez okien zapewne by je rozsadził, a kopalnia jest właśnie czymś takim. Ludzie pracujący powyżej miejsca tragedii, jak twierdzą, nawet nie zwrócili uwagi na drgnięcie powietrza po wyrzucie metanu. Górotwór zaczyna drżeć wtedy, gdy następuje zawał i przemieszczają się skały.

W kopalni dochodzi do tak dużych naprężeń, że nie może być w niej miejsca na nieuwagę. Czy zawiniła właśnie nieuwaga, tego - jak sądzę - nie dowiemy się nigdy. Ale należy też pamiętać, że przy ulatniającym się bezwonnym metanie jedna iskra, nawet samoczynnie wywołana przez spadający złomek skalny, inicjuje wybuch. Do wywołania iskry nie zawsze potrzebny jest człowiek.

Miliony ton i człowiek

Polskie górnictwo największe i najtragiczniejsze wypadki przeżywa zawsze jesienią; mówi się wręcz o ofierze barbórkowej. W 2005 r. 22 listopada wyrzut metanu zabił trzech górników w kopalni "Zofiówka". Dwa tygodnie temu w kopalni "Pniówek", należącej do Jastrzębskiej Spółki Węglowej, wpadł do szybu 48-letni pracownik oddziału szybowego, kilka tygodni przed emeryturą. Teraz "Halemba". W 1974 r. w kopalni "Silesia" w Czechowicach-Dziedzicach oficjalnie zginęło 34 górników, ale nie brakowało podejrzeń, że ofiar było o wiele więcej. Może to barbórkowe przekleństwo, ale może wyrzuty metanu związane są, jak twierdzą niektórzy eksperci, z jesiennymi zmianami ciśnienia na powierzchni.

O ironio, do tego roku mogliśmy mówić, że polskie górnictwo staje się coraz bezpieczniejsze. Wskaźnik wypadków śmiertelnych na milion ton wydobytego węgla - zakwestionowany zresztą przez Komisję Europejską jako niehumanitarny, acz nie wymyślono innego - pokazuje, że jak w 1946 r. na milion ton wydobywanego w Polsce węgla ginęło dziewięciu ludzi, dwa lata temu - 0,09 (w 2004 r. zginęło na dole 10 ludzi). Te zmiany to efekt wielkich nakładów na bezpieczeństwo w górnictwie i niezwykle starannego przestrzegania przepisów, czego pilnuje Wyższy Urząd Górniczy, szczególnie od 1990 r. Wcześniej na pierwszym planie było wydobycie, a nie bezpieczeństwo. Co się zmieniło w tym roku? Trudno wyrokować, choć podejrzenia cisną się do głowy.

Wedle prawa górniczego, do wyrobiska, w którym prowadzona była akcja ratownicza, mają prawo wchodzić jedynie zastępy ratownicze, tworzone przez ludzi o wysokich kwalifikacjach. Tyle że dniówka ratownika kosztuje dużo więcej niż zwykłego górnika, a już tym bardziej niewykwalifikowanego pracownika spoza kopalni. Czy tak było w tym przypadku, wyjaśni dochodzenie. Wiadomo, że zastęp ratowniczy na dole był, bo ci ludzie też zginęli. Czy byli jedynie po to, by upozorować legalność prac, czy zapewnić bezpieczeństwo?

Bez odpowiedzi pozostaje pytanie, czy wysłanie ludzi na dół po sprzęt, nawet wart kiedyś 70 mln złotych, było działaniem sensownym. Czy warto

tak ryzykować dla części z maszyn górniczych? Za cenę życia ludzi na pewno nie. Co więc miał zrobić dyrektor kopalni, któremu w unieruchomionym chodniku utkwił sprawny sprzęt kopalniany? Zostawić go na dole i spisać na straty? Uznano by to za niegospodarność, co ściga prokurator. Gdyby ten wybuch nie pozbawił życia 23 ludzi, odzyskiwania starego sprzętu w "Halembie" nikt by nie kwestionował.

W tym roku dwie spółki węglowe miały przynieść zysk. Od Jastrzębskiej oczekiwano 300 mln zł, a Katowicki Holding Węglowy miał zarobić ponad 100 mln zł. Przed wypadkiem wiedziano, że Holding da najwyżej połowę tego, co zaplanowano. Do strat przyczyniło się właśnie zamknięcie chodnika w "Halembie" i może dlatego zdecydowano się odzyskać przynajmniej część maszyn.

Pokład przeznaczono do likwidacji kilka miesięcy temu. Czekano też na odpowiedni moment, by tam wejść. Ponieważ jednak skała położona tysiąc metrów pod ziemią zaciska się, a górotwór pracuje bezustannie, w końcu się zdecydowano. Wejścia do wyeksploatowanego pokładu dla "wyrabowania" sprzętu robi się wszędzie, na każdym pokładzie i w każdej kopalni. Bez tego koszt wydobycia węgla byłby nieporównywalnie wyższy. Odzyskany sprzęt używany jest ponownie lub rozbierany na części zamienne.

Zemsta porzuconej kopalni

Mimo dramatów i śmierci ludzi, w Polsce robi się wiele, by ludzi chronić. Pozostawiono duże zasoby węgla w wielu niebezpiecznych kopalniach, które z tego powodu pozamykano. "Siersza" czy "Morcinek" to tylko niektóre z tych, które - założone w latach 70. i 80. - nie dały nawet tyle węgla, by zwróciły się koszty ich budowy. Ze względów bezpieczeństwa na przełomie 1989/90 r. zamknięto kopalnie wałbrzyskie, mimo że wydobywany w nich antracyt jest najcenniejszym gatunkiem węgla. Tam jednak koszty wydobycia, a szczególnie koszty życia ludzkiego, były tak wysokie, że nie dyskutowano, mimo wielkich protestów związkowców walczących o miejsca pracy, choć nie zawsze o bezpieczeństwo górników. Z tego też powodu zamknięto kopalnię "Gliwice", w której wydobywano antracyt. W "Sośnicy" nie ruszono jednego z grubszych (20-metrowy!) pokładów węgla, bowiem groziło to zapłonem i pożarem, a jest to jedna czwarta zasobów węgla w tej kopalni.

Może więc należy się zastanowić nad dalszym eksploatowaniem niebezpiecznych pokładów, tym bardziej że przecież trwa dyskusja o bezpieczeństwie energetycznym Polski. Dyskusja gorąca, bo nie mamy satysfakcjonujących rozwiązań alternatywnych; nie zdecydowaliśmy się nawet na budowę elektrowni jądrowej, która mogłaby pomóc rozwikłać ten dylemat. Wydaliśmy za to i wciąż wydajemy wielkie pieniądze, by polski węgiel spełniał wysokie normy ekologiczne. M.in. za sprawą technologii odsiarczania nasz węgiel - ten spalany na powierzchni - jest mało zasiarczony. Dzięki temu Polska stała się jednym z pierwszych sygnatariuszy protokołu z Kioto, którego nie podpisały jeszcze takie potęgi przemysłowe, jak Rosja czy USA; więcej: możemy "sprzedawać" nasze nadwyżki limitów zanieczyszczenia środowiska.

Jeszcze 15 lat temu wody z "Piasta" i "Ziemowita", kopalń położonych wyżej niż Kraków, sprawiały, że rzeki bywały bardziej słone niż Bałtyk. Dziś są oczyszczane. Czy równie sprawnie da się zlikwidować inne zagrożenia? Polskie górnictwo już jest 30 razy bezpieczniejsze od chińskiego, kilkanaście razy bezpieczniejsze od ukraińskiego, a porównywalne z niemieckim. Jest bezpieczne, mimo że giną ludzie.

Być może w "Halembie" nie przestrzegano wszystkich norm i zasad, ale tym zajmie się dochodzenie Wyższego Urzędu Górniczego, prokuratury, a także - jak chce prezydent - Najwyższej Izby Kontroli. Jeśli rzeczywiście do tego doszło, dramat w "Halembie" powinien otrzeźwić rozpalone umysły.

Zamykanie kopalni w sytuacji, kiedy nie mamy alternatywnego zabezpieczenia energetycznego, jest problematyczne. Ale nawet gdyby się na to zdecydowano, nie ominą nas związane z tym wysokie wydatki. Nie można zostawić kopalni i o niej zapomnieć, bo kopalnie to naczynia połączone i jedna porzucona pokaże w innych, co potrafi - np. przez zalanie wodą. A poza tym, czy przestajemy latać samolotami, gdy jeden z nich ulegając awarii, zabije nawet kilkaset osób? Nie, latamy dalej, bo wiemy, że latanie jest bezpieczniejsze od jeżdżenia samochodami. Zwłaszcza po polskich drogach.

JAROSŁAW J. SZCZEPAŃSKI jest publicystą gospodarczym. Problematyką górnictwa węgla kamiennego zajmuje się od 1977 r. W latach 1984-89 był doradcą Krajowej Komisji Górnictwa NSZZ "Solidarność", uczestniczył w strajkach w kopalni "Manifest Lipcowy" w 1980 i 1988 r., był sekretarzem strony "S" podzespołu górniczego przy Okrągłym Stole. Ostatnio wydał książkę "Górnik polski. Ludzie z pierwszych stron gazet" (Iskry, 2005). O sytuacji w polskim górnictwie pisał też w "TP" 25/06.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2006