Górecki według Stetsona

Jeden z najciekawszych saksofonistów na świecie. Nagrał własną interpretację „Symfonii pieśni żałosnych”.

09.04.2016

Czyta się kilka minut

Colin Stetson / Fot. Julia Drummond / MATERIAŁY PRASOWE
Colin Stetson / Fot. Julia Drummond / MATERIAŁY PRASOWE

W moim mieszkaniu wybuchł pożar. Ojciec wziął mnie na ręce i wyskoczyliśmy przez okno. Mieszkaliśmy na czwartym piętrze. Od dwóch lat leżę w szpitalu. Mogę tylko trochę ruszać głową i rękami. Mam magnetofon, na którym słucham muzyki.

Dostałam też specjalny komputer, na którym piszę do Ciebie ten list. Żyję tylko dlatego, że Ty piszesz taką muzykę. Musisz, musisz, MUSISZ przysłać mi swoje zdjęcie i napisać »Dla Michelle od Góreckiego«”. List od 14-letniej Szwedki to ważniejszy od rynkowych mierników dowód na fenomen III Symfonii Henryka Mikołaja Góreckiego.

Wydana w 1992 r. na albumie London Sinfonietty i sopranistki Dawn Upshaw, stała się największym przebojem w historii muzyki współczesnej. Na brytyjskiej liście najlepiej sprzedających się albumów „Symfonia pieśni żałosnych” wyprzedzała Michaela Jacksona, Madonnę i The Rolling Stones. W USA krążek przez 138 tygodni pozostawał w zestawieniu najchętniej kupowanych nagrań z muzyką poważną.

Mieszkający w Kanadzie amerykański saksofonista Colin Stetson nie sięgnął jednak po partyturę Góreckiego z przyczyn merkantylnych: – Pierwszy raz usłyszałem ten utwór, mając może 19 lat. W nocy po koncercie wsiedliśmy z kumplami do naszego vana. Jeden z nas włożył do odtwarzacza płytę, którą pożyczył mu jego nauczyciel.

Nie wiedziałem „o czym jest” III Symfonia, nie rozumiałem wyśpiewywanych po polsku słów, nie znałem okoliczności jej powstania, jednak słuchaliśmy jej z zaszklonymi oczami, gapiąc się w ciemność nocy. Ta muzyka potrafi wejść w głąb ciebie, odnaleźć miejsce, w którym najgłębszy smutek i najszczersza radość łączą się w jedno. Masz wtedy poczucie obcowania z prawdziwym pięknem i prawdziwą wolnością. Od tego momentu utwór ten był zawsze ze mną. I niemal od razu chciałem go grać.

Solista

Colin Stetson znany jest przede wszystkim jako wirtuoz saksofonu basowego. Choć historycznie był on pierwszy, z całej rodziny instrumentów stworzonych przez Adolfa Saksa – na muzycznej scenie saksofon basowy był dotąd praktycznie nieobecny.

Stetson, który zyskał rozpoznawalność występując u boku takich artystów jak Arcade Fire, Bon Iver, Tom Waits czy Laurie Anderson, postanowił właśnie na basie, naprzemiennie z saksofonem sopranowym, stworzyć własną, solową opowieść. Jej zapis znalazł się na trzech płytach tworzących cykl „New History of Warfare”. Druga część trylogii, „Judges”, została uznana za jedną z najważniejszych płyt roku 2011.

Ostatni krążek, „To See More Light”, przyniósł saksofoniście m.in. nominację do Polaris Music Prize – prestiżowej nagrody przyznawanej co roku jednemu wybitnemu artyście związanemu z Kanadą.

Największym osiągnięciem trylogii Stetsona jest jednak wypracowanie przez niego niezwykłego muzycznego języka. Dzięki mistrzowskiemu opanowaniu instrumentu, wykorzystaniu i rozwinięciu wielu technik gry (oddechu permanentnego, voicingu, wykorzystaniu perkusyjnych właściwości saksofonu) bez użycia elektroniki potrafi Stetson budować złożone, wielogłosowe i niesamowicie urzekające dźwiękowe pejzaże. Jego solowe koncerty są spektaklami – pokazami siły, panowania nad muzyką i naturą, są też spotkaniem z ogromnie kunsztowną improwizacją.

– Bardzo dużo ćwiczę. Biegam, uprawiam jogę. Ciało i płuca muszą być w stanie podołać mojej muzyce – mówi Stetson. Rozmawiamy na dzień przed jego kolejnym wyjazdem w solową trasę koncertową. Będzie grał nowe utwory, które sam ocenia jako najtrudniejsze i najbardziej wymagające ze wszystkich, które dotąd napisał:

– Stagnacja jest dla mnie synonimem depresji. Nie czułbym się dobrze, grając w kółko to samo. Mam w głowie wiele muzyki, która przerasta możliwości moich palców, płuc czy policzków, ale wciąż jest ze mną: jako możliwość czy jako cel, do którego dążę. Uwielbiam to uczucie, gdy podczas występu na scenie, naładowany adrenaliną, mogę wydobyć z siebie muzykę prosto z mojej wyobraźni.

Górecki z wyobraźni

Nowa płyta Stetsona nosi tytuł „Sorrow”. Okraszona jest też dopiskiem „Reimagining of Górecki’s 3rd Symhony”. „Fantazja na temat” czy „wyobrażenie na nowo” to w przypadku muzyki tego kompozytora pomysł ryzykowny, a nawet obrazoburczy.

Górecki mówił przecież, że nikomu nie każe grać swojej muzyki, ale jeśli ktoś już się do tego zabiera, powinien czynić to zgodnie z, jak podkreślał, precyzyjnym zapisem nutowym. Stetson jednak o tym nie wiedział. – Odkąd skończyłem studia, świat dźwięków, którymi się otaczam – muzyka eksperymentalna, bardziej rockowa – jest dość odległy od świata orkiestr filharmonicznych. Mimo to z łatwością wyobrażałem sobie III Symfonię właśnie w moim świecie.

„Symfonia pieśni żałosnych” niesie jednak ze sobą konkretną historię. Utwór oparty jest na trzech polskich tekstach – wszystkie opisują śmierć dziecka. W pierwszej części jest to napisany w XV w. lament Matki Bożej stojącej pod Krzyżem. W drugiej słyszymy tekst, który stał się inspiracją dla całego utworu – napis wyryty w 1944 r. na ścianie zakopiańskiej katowni gestapo „Palace” przez 18-letnią Helenę Błażusiakównę: „O Mamo, nie płacz, nie – Niebios Przeczysta Królowo, Ty zawsze wspieraj mnie”. Finał utworu oparty jest na pieśni ludowej z czasów powstań śląskich o matce szukającej ciała poległego syna.

– Na ogół tekst ma dla mnie w muzyce znaczenie drugorzędne. Medium, którym pracuję, i większość mojej muzyki nie wykorzystuje żadnego języka – mówi Stetson. – W tym przypadku byłoby arogancją i ignorancją wchodzić w ten świat bez znajomości słów utworu i ich historii. Oczywiście wpłynęły one na aranżację oraz sposób, w jaki gramy tę muzykę. Zwłaszcza w drugiej części. III Symfonia jest dla mnie jednak pewną organiczną jednością. Ta kompozycja jest jak ocean, w którym poszczególne głosy i kontrapunkty są jak fale – choć oddzielne i niezależne, wciąż tworzą jedno ciało.

Czytałem partyturę Góreckiego, a w głowie słyszałem muzykę w moim własnym języku, w wykonaniu konkretnych instrumentalistów – bliskich mi ludzi, z ich osobowościami i życiorysami.

Rozstrzał biografii członków zespołu Stetsona dobrze obrazuje szerokość muzycznego horyzontu lidera. Partie wokalne wyśpiewuje siostra artysty, mezzosopranistka Megan Stetson. Wśród instrumentalistów znaleźć można młodego gitarzystę Ryana Ferreirę, współpracującego na co dzień z freejazzowymi eksperymentatorami. Jest też islandzka wiolonczelistka Gyða Valtýsdóttir związana z grupą múm. Istotną rolę w wizji Stetsona ma też Greg Fox – perkusista blackmetalowego Liturgy.

Głos, trzy saksofony, dwie elektryczne gitary, dwie wiolonczele, skrzypce, bas, elektronika i perkusja – wystarczyły, aby „Symfonię pieśni żałośnych” wyobrazić sobie i usłyszeć na nowo – a przy tym, by stała się własnym dziełem młodych muzycznych poszukiwaczy.

Muzyka nieobojętna

Właściwie nie sposób dziś mówić o muzyce popularnej, skupiając się wyłącznie na dźwięku. Potrzebujemy obrazów-teledysków (najlepiej interaktywnych), wyrazistego wizerunku gwiazd. Muzyka schodzi na dalszy plan. Nawet rzeczywistych przebojów, które zostają w głowie na dłużej niż dwa miesiące, jest mniej – a więc nie ma na nie zapotrzebowania. Z drugiej strony szukamy nowych dźwiękowych wrażeń – muzyki, której nie da się oprzeć. Gwiazdą ubiegłorocznego Off Festivalu był zespół Sun O))), który stawia słuchaczy wobec przeszywającej ciało ściany dźwięku. Nawet portale plotkarskie odnotowały istnienie nagrodzonego Pulitzerem minimalistycznego, pełznącego jak lodowiec utworu „Become Ocean” – poruszona kompozycją Johna Luthera Adamsa wokalistka popowa Taylor Swift przekazała 50 tys. dolarów wykonującym go muzykom Seattle Symphony. Utwór ten krytyk „New Yorkera” Alex Ross okrzyknął „najpiękniejszą muzyczną apokalipsą w historii”. Jednak jego kolega po fachu z „Seattle Time” uznał, że symfonia powinna być co najmniej o połowę krótsza. Podobnie było z III Symfonią Góreckiego. Dziennikarze obecni podczas prawykonania w 1977 r. w Royan byli wobec utworu cokolwiek krytyczni. Siedzący na widowni obok Góreckiego dyrygent i kompozytor Pierre Boulez miał po kilku minutach III Symfonii rzucić na całą salę dobitnie „Merde!”. 15 lat później Symfonia stała się wieczna.

Im bardziej banalna jest otaczająca nas ścieżka dźwiękowa popkultury, tym silniejsza rodzi się potrzeba kontaktu z muzyką nieobojętną. Taka jest III Symfonia Góreckiego.

Taki też jest świat dźwięków Colina Stetsona. Album „Sorrow” ukaże się 8 kwietnia nakładem niezależnej brytyjskiej oficyny wydawniczej Kartel Music. Szczególnie cieszy jednak informacja, że jeszcze w tym roku zespół Stetsona będzie można usłyszeć na żywo: swoją wizję III symfonii Henryka Mikołaja Góreckiego zagrają w mieście, z którym kompozytor związany był całe życie - w Katowicach. Koncert odbędzie się 18 grudnia w Mieście Ogrodów. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2016