Gołąb i wąż

Ta historia to nie tylko pasmo zwycięstw i szlachetnych działań, w które przypadkowo zaplątał się alkoholizm. To również historia nieposkromionego apetytu, który sprawił, że kariera wybitnego zakonnika zawisła na włosku.

21.09.2010

Czyta się kilka minut

Być może sedno strategii życiowej o. Macieja Zięby pojawia się w artykule "Dwutakt Karola Wojtyły", opublikowanym w "Rzeczpospolitej" 27 lutego 2009 r. Zakonnik opisuje w nim, jak polski papież próbował odnajdować się między dwoma biegunami kościelnego mechanizmu - z jednej strony integryzmem, z drugiej progresizmem. Przywołuje liczne przykłady na dowód trudnej sytuacji Papieża, który realizując ewangeliczne przesłanie, nieustannie otrzymywał ciosy z różnych stron. Dla lewicy zbyt konserwatywny, dla konserwatystów zbyt otwarty. Dla integrystów zwiedziony złudą ekumenizmu, dla skrzydła przeciwnego - nieracjonalny przeciwnik stosowania prezerwatyw. Taka jest cena za świadomość, że Kościół nie jest prawicowy czy lewicowy, tylko Chrystusowy - dowodzi Zięba. "Ewangelia nie daje jednak łatwych, jednoznacznych rozwiązań. Nie daje też prostych sposobów na życie. »Bądźcie nieskazitelni jak gołębie i roztropni jak węże« - uczy Chrystus. Można sobie wyobrazić życie gołębia, choć z pewnością nie jest ono łatwe. Prostsze zapewne, lecz także nie najłatwiejsze, jest życie węża. Jednakże dopiero życie i jak gołąb, i jak wąż wydaje się niemożliwe. A do takiego właśnie życia wzywa nas Chrystus".

Czy pisząc ten tekst, myślał również o sobie? O swoich próbach budowania pomostów, ustawiania się ponad politycznymi podziałami, o wielkich ambicjach, również politycznych?

O Macieju Ziębie, słynnym dominikaninie, postaci bliskiej Janowi Pawłowi II, niegdyś podporze wrocławskiej opozycji, a do ubiegłej soboty szefie Europejskiego Centrum Solidarności, niewielu z jego obecnych bądź dawnych przyjaciół chce mówić pod nazwiskiem. Po tym, jak "Gazeta Wyborcza" opublikowała tekst o jego kłopotach z alkoholem, wśród bliskich zapanowała konsternacja. Jedni uważają, że nie można rozliczać go wyłącznie z uzależnienia. Inni - że owszem, ponieważ jest to istotna część jego biografii. Są i tacy, którzy "Maćka", "Macieja" lub "ojca", jak o nim mówią, obawiają się tak bardzo, że odmawiają nawet rozmowy o piłce nożnej, jednej z jego wielkich fascynacji.

Wyruszyć w drogę

Urodzony w 1954 r. syn polonistki z Instytutu Badań Literackich i matematyka, w działania opozycji zaczął angażować się wcześnie, już w 1973 r., kiedy po zdanych egzaminach na fizykę pojawił się we wrocławskim Klubie Inteligencji Katolickiej, w którym działała jego matka. Na obozie zimowym KIK-u zetknął się po raz pierwszy z przedstawicielem "komandosów" - Sewerynem Blumsztajnem, który przyjechał z wykładami. Mimo że od tego spotkania minęło niemal 40 lat, ciągle podkreśla, że otworzyło mu oczy na istnienie enklawy niezależności. Pół roku później znalazł się już w aktach SB.

W 1976 r. pomagał KOR-owi zbierać pieniądze dla robotników. Było to tym trudniejsze, że na ówczesnej opozycyjnej mapie kraju Wrocław nie był właściwie obecny: krąg opozycjonistów tworzyło kilka osób.

Władysław Frasyniuk: - W pewnym sensie mnie oszukał. Jak zaczęliśmy się spotykać, myślałem, że jest starszy ode mnie o jakieś 10 lat, mimo że urodziliśmy się w tym samym roku. Biła od niego stanowczość. Kiedyś w miejscu spotkań wrocławskiej Solidarności przy placu Czerwonym ktoś powiesił krzyż. Maciek przy pełnej sali wspiął się na krzesło i go zdjął, potem odwrócił się do zebranych, mówiąc, że z wielu przyczyn to nie jest dobre miejsce dla tego symbolu. Sala nawet nie pisnęła.

Zięba, dusza towarzystwa, absolwent fizyki, zapalony brydżysta i piłkarz, działa więc w opozycji, myśli o założeniu rodziny. Przyjaźni się z Frasyniukiem i Barbarą Labudą. Lubi dobrą zabawę. Mimo że odważny, czuje, że przeciwnik może zagrać brutalnie. Jak wtedy, gdy SB przeprowadza w jego mieszkaniu rewizję, sugerując, że włamał się do apteki po narkotyki. Co będzie, jeśli podczas kolejnej rewizji ktoś te narkotyki podrzuci?

Jednocześnie przechodzi powolną przemianę wewnętrzną - z chłodnego racjonalisty, sceptycznego wobec religii, zmienia się w człowieka religijnego. W wierze, którą przez wiele lat traktował jak przejaw anachronizmu, odnajduje Wojtyłę, Tischnera i środowisko "Tygodnika Powszechnego". Po latach jednemu z dziennikarzy opowie, że 4 września 1979 r., podczas koncertu Dworzaka, przychodzi błysk: czuje, że chce zostać księdzem.

W 1980 r. podczas karnawału solidarnościowego Maciej Zięba, etatowy pracownik Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej, jest podporą związku. Publikuje w "Tygodniku Solidarność". Ludzie go czytają. Ma narzeczoną. Ma pieniądze. Przystojny, nosi wąsy jak Wałęsa. Sprawia wrażenie człowieka szczęśliwego i na swoim miejscu.

5 sierpnia 1981 r. wypala ostatniego papierosa, w toalecie dworcowej goli wąsy i wstępuje do poznańskiego nowicjatu dominikanów.

- Mieliśmy wtedy długą rozmowę. On nam był bardzo potrzebny - opowiada Frasyniuk. - Kard. Gulbinowicz proponował mu funkcję świeckiego asystenta w kurii wrocławskiej. Maciek odpowiedział wtedy, że gdyby nie Solidarność, byłby w zakonie wcześniej. Myślę, że stan wojenny utwierdził go dodatkowo w decyzji.

Od początku sprawia problemy - jest człowiekiem dojrzałym, wygadanym, na dodatek ma świetne kontakty z Michnikiem, Kuroniem i Mazowieckim, co w oczach części starszych współbraci czyni go podejrzanym.

On sam, w wydanych w 1987 r. "Biało-czarnych zapiskach", zapisie wahań, lęków i obserwacji polskiej rzeczywistości widzianej oczami młodego zakonnika, znajdzie dla tej przemiany piękną klamrę. Będą nią krakowskie Bielany, gdzie bywał w czasach licealnych. Sąsiadują tam ze sobą obserwatorium astronomiczne, w którym pracował jego ojciec, i klasztor Kamedułów: "Naprzeciw mego fortu [obserwatorium mieści się w poaustriackim forcie - red.], osłonięty lasem, stał biały bastion kamedułów. Bywałem w nim czasami na niedzielnej Mszy świętej. Nie bardzo wiem, dlaczego. Zapewne z wierności nie całkiem jeszcze przebrzmiałej... Dziś tego nie zgadnę.

Świat brodatych mnichów pociągał egzotyką, lecz był tak dziwaczny... odpychał surowością, ucieczką od świata, choć przez swój radykalizm świadczył. I jednak był znakiem czegoś, czego nie czułem i nie rozumiałem, lecz niepokój po każdej wizycie zostawał...

Sporo lat upłynęło. Pracowałem już nawet w dużym instytucie. Ale romans z fizyką rozbił światopogląd. Zrozumiałem złożoność najdrobniejszych rzeczy i granice poznania, których jest bez liku... poznałem zadziwienie istnieniem nauki, umowność realności fizycznej, ogrom Nieznanego... Mógł odnaleźć mnie Pan Bóg.

A gdy pewnego wieczoru nagle zrozumiałem, że mam wyruszyć w drogę, że jestem wołany, nie umiałem już oswoić tego, co było większe, niż wszystko, co znałem. Potrzebowałem ciszy, wyrwania się z domu, by przemyśleć Nowinę, modlić się w spokoju".

W drużynie jak w zakonie

Podobno charakter człowieka dobrze widać w grach zespołowych, w tym, jak zachowuje się na boisku, na jakiej pozycji czuje się najlepiej, jak współpracuje z drużyną; czy potrafi sfaulować, czy w trudnych momentach mobilizuje innych do lepszej gry.

Wszyscy przyjaciele i współpracownicy o. Zięby opowiadają o jego wielkiej miłości do piłki. Od dzieciństwa grał w podwórkowych drużynach na wrocławskim Oporowie i w okolicach placu Grunwaldzkiego. Do dziś zna na pamięć wyniki i skład Śląska. Odwiedzając miasto rodzinne, chodzi na mecze.

A., dominikanin od 20 lat: - Grywaliśmy czasem na Błoniach. To były piękne momenty, Maciek spełniał się w działaniu drużynowym, podobnie jak w zakonie.

Jarosław Gowin ( w przeszłości również zapalony piłkarz): - Na boisku się nie spotkaliśmy, ale kojarzę go jako rozgrywającego.

- Znałem go jeszcze, jak był dzieckiem i z pełnym przekonaniem mówię, że gdziekolwiek by się znalazł, tam obejmował przywództwo - opowiada o. Józef Puciłowski, w biografii Zięby bardzo ważna postać. Starszy o 15 lat, współtworzył opozycję wrocławską lat 70. i z bliska przyglądał się rodzinie Ziębów, z którą był zaprzyjaźniony. - Tak było w jego domu rodzinnym, gdzie kierował trójką rodzeństwa, tak było na boiskach, potem w opozycji, w KIK-u, w końcu w zakonie.

Waszyngton wzmacnia, Waszyngton osłabia

U dominikanów talenty Zięby zostają szybko zauważone. W połowie lat 80. bierze udział w słynnych seminariach o. Kłoczowskiego, na których spotykają się opozycjoniści, filozofowie i środowisko "TP". Do Krakowa przyjeżdżają Adam Michnik albo Jerzy Jedlicki, kiedy mowa o ich tekstach. Stałym gościem jest Ryszard Legutko. Na spotkania przychodzi Jarosław Gowin.

Następne lata to dla Zięby wielki czas. W "Tygodniku" publikuje komentarze do tekstów papieskich. W 1987 r., podczas trzeciej pielgrzymki do ojczyzny Jan Paweł II mówi Jerzemu Turowiczowi, że Zięba doskonale rozumie papieskie nauczanie. Niedługo później dominikanin wyjeżdża na zagraniczne stypendia. W czasie Okrągłego Stołu jest w Niemczech. Zaczyna szukać pomysłu na polski katolicyzm w czasie przemian ustrojowych i znajduje go w Stanach Zjednoczonych, gdzie zaprzyjaźnia się z elitą amerykańskiego katolicyzmu - ks. Richardem J. Neuhausem (nieformalnym doradcą George’a Busha seniora, wcześniej m.in. współpracownikiem Martina Luthera Kinga), pisarzem i późniejszym biografem Jana Pawła II George’em Weiglem oraz Michaelem Novakiem, politologiem i ekonomistą.

Wszyscy trzej stanowią podporę neokonserwatywnego nurtu, który uważa za możliwe połączenie nauki katolickiej z poparciem dla kapitalizmu i demokracji. W Waszyngtonie Zięba czuje się jak u siebie. Zmienia się w łącznika, który kursuje między Watykanem, Polską i USA, przekonując, że kapitalista nie musi być wysłannikiem szatana. W borykającym się z bezrobociem i wilczymi obyczajami nowo narodzonych biznesmenów kraju wiedza ta przyjmowana jest z dużymi oporami.

Piłka nożna znowu okazuje się przydatna. W minicyklu "Teologia futbolowa", opublikowanym na łamach "TP", używa do opisania sytuacji katolicyzmu metafor piłkarskich. Kościół postawiony przed wyzwaniami epoki liberalnej nie powinien murować bramki ani grać na remis. Jedynym wyjściem jest ofensywa - budowanie przyczółków w świecie.

W., niegdyś bliski współpracownik Zięby: - Ameryka dała mu świetne kontakty, ale też nieco go osłabiła. Zasmakował w ekskluzywnych restauracjach. Po takich doświadczeniach trudno wrócić do wiktu klasztornego.

Ukoronowaniem tego etapu staje się istotna rola podczas siódmej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Papież prosi ponoć Ziębę o pomoc przy pisaniu homilii.

O. Józef Puciłowski: - Dla Maćka Jan Paweł II był jak ojciec, w całym tego słowa znaczeniu. Ponieważ w domu rodzinnym się nie układało, przelał na Papieża uczucia synowskie. I zostały one odwzajemnione.

Ziębici i pretorianie

Kiedy w 1998 r. o. Maciej Zięba zostaje wybrany na prowincjała zakonu dominikanów, towarzyszą mu wielkie nadzieje. Obejmuje zakon, w którym coraz wyraźniej daje znać o sobie konflikt generacyjny i ideowy. Z jednej strony ton życiu klasztornemu nadaje jeszcze pokolenie starszych braci. Większość pochodzi z wiejskich rodzin i do kontaktów ze światem zewnętrznym podchodzi nieufnie. Nowy prowincjał musi mieć w pamięci prywatne doświadczenia, choćby irytującą ostrożność zakonników z Wrocławia, którzy rekrutującą się głównie z kręgów inteligenckich opozycję wrocławską późnych lat 70. traktowali z rezerwą. Musi też pamiętać, jak wspólnie z Puciłowskim został wyrzucony z jednego z klasztorów po naciskach SB.

Frasyniuk: - Nigdy nie zapomnę, jak przyjechałem do niego na śluby wieczyste do Krakowa. Powiedziałem na furcie, z kim jestem umówiony. A jak zamykały się za mną drzwi, usłyszałem pomruk: "do tego Żyda".

Z drugiej strony coraz mocniej dochodzi do głosu pokolenie młodych zakonników spragnionych otwarcia zakonu na świat.

Również w 1998 r. dochodzi do sytuacji, którą, jak twierdzą przyjaciele zakonnika, bardzo przeżył. Podczas jednej z wizyt w Watykanie miał usłyszeć od ks. Stanisława Dziwisza: "Do jesieni masz skończyć doktorat". W języku kościelnym oznacza to zapowiedź nominacji na biskupa. Nominacja nie doszła do skutku. Dlaczego? Zięba miał wielu przeciwników w episkopacie. Wiadomo, że sympatią do zakonnika nie pałał prymas Józef Glemp, że nie wszystkim podobały się jego felietony w "Tygodniku Powszechnym" - z którym zresztą zawiesił współpracę, podejmując ją z kościelnie "bezpieczniejszym" "Gościem Niedzielnym".

Sam o. Zięba twierdzi, że kwestii sakry biskupiej nie było.

Józef Puciłowski: - Maciek dokonał w zakonie rzeczy nieoczekiwanej. Z jednej strony rzeczywiście otworzył młodym braciom okno na świat. Nawet nie liczę, ile osób dzięki jego kontaktom zaczęło wyjeżdżać za granicę na konferencje czy stypendia. Z drugiej wprowadził dużą dyscyplinę. I jeśli ktoś oczekiwał, że pozwoli na rozkrok między stanem duchownym a świeckim, musiał się zawieść.

A., dominikanin: - Nakazał powrót do wspólnych posiłków, nalegał, by zakonnicy wychodzili do miasta w czarno-białych habitach. Chciał powrotu do wielkiej tradycji dominikańskiej, wyjścia z zaścianka. Postawił na młodych ludzi, zazwyczaj z korzeniami inteligenckimi. Mówiliśmy na nich "ziębici", "zaziębieni" albo "pretorianie". W klasztorach szybko zaczęło rosnąć niezadowolenie, a za plecami prowincjała mówiono, że zamiast wybierać najzdolniejszych, stawia na tych z dobrymi metrykami. Ostro traktował też zakonników w okresie formacyjnym. Za najlżejsze przewinienie można było pożegnać się z zakonem.

Do tego doszły radykalne decyzje administracyjne. Dominikanie za jego czasów pozbyli się dochodowych parafii, w zamian tworząc ośrodki w miastach akademickich, np. w Łodzi. Zięba chciał, by zakon wyszedł bardziej do ludzi, szczególnie młodych.

- Teraz niektórzy wychowankowie na niego plują, mówią, że jest mason i liberał. A przecież on otworzył im okno na świat - wspomina Puciłowski. - Jego zasługi dla zakonu są niepodważalne, postawił na nogi finanse, zrobił z wydawnictwa "W drodze" dobrze prosperującą firmę. Wspierał spotkania lednickie. Nawet nie będę mówił, co w sferze praktycznej oznaczał dla zakonu bezpośredni kontakt z Janem Pawłem II. W kluczowych sprawach wysyłano Maćka, bo omijał watykańską biurokrację i szedł prosto do Papieża.

Druga kadencja to już wyraźne narastanie nastrojów nieprzychylnych Ziębie. Zakonnicy skarżą się, że prowincjał przestaje ich słyszeć. Że staje się arogancki.

A.: - Ponieważ prowincjała wybieramy w demokratycznym głosowaniu, wszyscy się przyzwyczaili, że wiele decyzji jest długo dyskutowanych, obracanych na wszelkie możliwe strony. On to zmienił. Decydował jednoosobowo.

W kwietniu 2005 r., kiedy wybucha sprawa o. Hejmy, prowincjał występuje na konferencji prasowej zorganizowanej przez IPN, mówiąc, że wina zakonnika jest ewidentna. Część współbraci jest wściekła: zarzucają mu nielojalność i brak roztropności, tym większe, że Zięba dał się poznać jako prowincjał, który utrzymywał, iż bolesne dla zakonników sprawy powinny być rozstrzygane wewnątrz zakonu.

- Dla mnie to kluczowy moment w biografii Maćka - wspomina Frasyniuk. - Dał się wmanewrować. Człowiek, który wiedział, jak zmuszano ludzi do donoszenia, nagle jednoznacznie rozstrzyga o czyjejś winie. Moim zdaniem ta sprawa tak go zjadła, że zmienił się wtedy fizycznie. Schudł, skurczył się w sobie.

Rydzyk nie przyjechał

Śledząc biografię o. Zięby, łatwo zauważyć, że, podobnie jak na boisku, również w polityce chciał być rozgrywającym. Odejście do zakonu nie wygasiło w nim tej ambicji.

G., znany przedsiębiorca (brał udział w seminariach organizowanych przez Ziębę, opowiada o sobie, że czuje się jego duchowym wychowankiem): - Polityka to jego druga pasja po Bogu. Od niej zresztą zaczynał, bo najpierw budował Solidarność. Komentowanie polityki nigdy mu nie wystarczało. On ją chciał i chce tworzyć.

W 1995 r. Zięba zakłada w Krakowie Instytut Tertio Millenio, nowoczesny, skonstruowany na wzór amerykański think-tank, który ma przede wszystkim propagować myśl społeczną Jana Pawła II. We wcześniejszym o rok liście apostolskim Papież wzywa, by chrześcijanie stawali na Areopagach, miejscach, skąd będą dobrze słyszani i widziani. W kamienicy z widokiem na kościół Dominikanów rozmawia się o nowoczesnym patriotyzmie, stosunkach państwo-Kościół, o tym, jak katolicyzm powinien odnaleźć się w realiach gospodarki rynkowej. Ale toczą się również bieżące spory. W Krakowie bywają najważniejsze postaci centroprawicy: Olechowski, Płażyński, Komorowski, posłowie AWS, ministrowie, biznesmeni i ekonomiści. Częstymi gośćmi są Andrzej Zoll i Władysław Bartoszewski.

Gowin: - Pamiętam, jak do Tertio Millenio przyjechał Stefan Niesiołowski, którego wówczas wyobrażaliśmy sobie jako fanatyka z nożem w zębach. Okazało się, że można z nim spokojnie rozmawiać. Podobnych spotkań było bardzo dużo.

G.: - Obok siebie siedzą w rzędzie ks. Stanisław Tkocz z "Gościa Niedzielnego", Jerzy Turowicz i ks. Ireneusz Skubiś z "Niedzieli". Mamy rozmawiać o roli i zadaniach mediów katolickich. Ci dwaj po brzegach nie znoszą się, ten środkowy jest zupełnie z innej planety. Zięba uwielbia takie zderzenia, pamiętam jego rozczarowanie, kiedy mimo długotrwałych zabiegów zaproszenia nie przyjął o. Rydzyk.

Instytut Tertio Millenio szybko się rozrasta, Zięba powołuje fundusz stypendialny dla młodzieży z ubogich rodzin, zaczyna wydawać dodatek do "Gościa Niedzielnego". Ale ambicje zakonnika sięgają znacznie dalej: zacieśnia lub odnawia kontakty z osobami, o których mówi się, że mogą sięgnąć po najwyższe stanowiska w państwie. W 2004 r., kiedy Tomasz Lis jest wymieniany jako niemal pewny kandydat na prezydenta, zakonnik pomaga dziennikarzowi promować książkę "Co z tą Polską"? Myślą przewodnią Tertionu 2004, czyli konferencji, na której spotykają się wychowankowie i przyjaciele Instytutu, jest tytuł książki Lisa. Rośnie też grono wpływowych postaci, które opowiadają o dominikaninie jak o przewodniku duchowym. Wśród jego wychowanków są m.in. Przemysław Maciak, szef jednej z najbardziej znanych kancelarii prawniczych w kraju

Sójka & Maciak, czy Maciej Mataczyński, obecny szef rady nadzorczej Orlenu.

Na Tertionach grają oczywiście w piłkę.

Zięba jest gwiazdą mediów. Dziennikarze go lubią, on przy każdej okazji podkreśla zażyłość z Papieżem. Na ścianie w Instytucie wiszą listy do zakonnika pisane przez Jana Pawła II.

W., wieloletni współpracownik dominikanina: - Maciek miał swoje miłości polityczne. Jedną z nich był Rafał Dutkiewicz. Liczył np. na to, że prezydent Wrocławia pójdzie wyżej i zostanie prezydentem kraju. To by oznaczało spełnienie i jego aspiracji politycznych.

W 2006 r. Maciej Zięba przestaje pełnić funkcję prowincjała, mając przeciwko sobie wielu zakonników. Jego faworyci nie startują w wyborach. Instytut nadal świetnie działa, ale najważniejsza rola zdaje się być dokonana - do polityki i biznesu na stałe weszła generacja deklarująca otwarcie związki z myślą społeczną Jana Pawła II.

Współpracownik z początków Instytutu Tertio Millenio: - Przykro to mówić, ale Maciej wyhodował w sobie potężne ego. Spotykał się z największymi, chodziły słuchy, że miał dostęp do prezydenta Stanów Zjednoczonych. Zakładam, że dla człowieka, który żył na tak wysokich obrotach, nagły brak zainteresowania może być trudny.

Przerwa nie trwa jednak zbyt długo: w 2007 r. otrzymuje propozycję, która może zaspokoić jego ambicje polityczne. Z rąk prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza odbiera nominację na stanowisko szefa Europejskiego Centrum Solidarności, instytucji, która ma pokazywać to, co w nurcie Solidarności najpiękniejsze. Plany są ambitne: Zięba będzie odpowiedzialny za zorganizowanie stałej wystawy i budowę okazałej siedziby na terenie Stoczni Gdańskiej. Jego kandydaturę popierają nie tylko władze miasta i województwa pomorskiego, ale też Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a także związkowcy i Fundacja Centrum Solidarności. Nominacja budzi nad morzem zaskoczenie, ale dominuje przekonanie, że będzie on kandydatem ponadpartyjnym, wolnym od ciasnego myślenia. To sytuacja z gatunku stuprocentowych.

Rychło pojawiają się problemy. Urzędnicy skarżą się, że Zięba zawala terminy i nie przychodzi na spotkania. Nie udaje się stworzyć wystawy stałej, nie ma nawet mowy o budowie siedziby ECS. Podobnie jak w ITM otacza się głównie młodymi ludźmi, tłumacząc, że niosą w sobie nadzieję na przyszłość. Jednak to, co świetnie zdawało egzamin wcześniej, w Gdańsku nie skutkuje: w razie niedyspozycji szefa nie ma nikogo, kto mógłby przejąć odpowiedzialność.

B., współpracownik Zięby z ECS: - Ze zdumieniem patrzyliśmy na jego nieposkromiony apetyt. Kiedy dostał 9 mln zł na organizację tegorocznych obchodów rocznicy Solidarności, był rozczarowany. Kategorycznie żądał od ministerstwa dodatkowych 25 mln, czyli kwoty na obchody w całym kraju. Chciał mieć kontrolę nad wszystkim. Na dodatek traktował nas z lekceważeniem.

Dlaczego?

Po Gdańsku w trakcie ostatniej kampanii prezydenckiej krążyły plotki, że Zięba jest pewnym kandydatem na kapelana prezydenckiego.

Gowin: - Polityka zawsze jest marzeniem o władzy. A władza zawsze niszczy. Maciek się przekonuje o tym właśnie na własnej skórze.

Oficjalną przyczyną odwołania była klapa widowiska z okazji 30. rocznicy Porozumień Sierpniowych. Widowisko sceniczne zostało bezlitośnie ocenione przez krytyków, którzy wytknęli chaos, nieproporcjonalnie wysokie gaże artystów i pomysły rodem z montaży słowno-muzycznych sprzed 30 lat.

Pękł dużo wcześniej

Historia Macieja Zięby to również przyczynek do wielowątkowej opowieści o związkach alkoholu z polską przestrzenią publiczną; o tym, jak i dlaczego pije się w polskich zakonach; o tym w końcu, jak to możliwe, by niezaleczony alkoholik został wybrany na odpowiedzialną funkcję, otrzymując potężny, jak na polskie warunki, budżet.

O tym, ile pił w młodości, mówi skąpo. W wywiadzie, udzielonym dwa lata temu "Dziennikowi", wspomina, że w czasie studiów lubił rozrywkowy styl życia, a na imprezach studenckich nie pił wyłącznie soków owocowych.

Władysław Frasyniuk: - W czasach pierwszej Solidarności nigdy nie przesadzał. To musiało nastąpić później.

O. Józef Puciłowski: - Naprawdę nie wiem, kiedy to się zaczęło. W krakowskim klasztorze pił tyle, co inni, towarzysko. A potem nagle zobaczyłem, jak na jednym z wyjazdów goli samodzielnie w ciągu nocnego spotkania litr alkoholu 60-procentowego. Zobaczyłem, jak zaczyna dzień od piwa, zobaczyłem w końcu, że non-stop jest "na fleku". Coś musieliśmy przeoczyć, alkoholikiem nie zostaje się z dnia na dzień.

W rozmowach z dziennikarzami "Gazety Wyborczej" i "Super Expresu" o. Zięba utrzymuje, że powodem jego kłopotów była depresja wywołana śmiercią Jana Pawła II i sprawą o. Hejmy. Miał poczuć się zdradzony przez współbraci i część przyjaciół, gdy w kwietniu 2005 r., niedługo po śmierci Papieża, jednoznacznie potwierdził agenturalną przeszłość swojego współbrata.

A., dominikanin: - To wymówki, Maciej pękł dużo wcześniej, a tamte dwa zdarzenia mogły jedynie spotęgować jego problemy albo dać dobry pretekst do picia. Kiedy umierał Jan Paweł II, był w ostrej fazie choroby alkoholowej. Mało kto wówczas zauważył, że nie było go wśród komentatorów, choć nadawał się do tego jak nikt inny. Z tego, co wiem, trafił na detoks. Przypominam sobie jeszcze, że niedługo przed nominacją na szefa ECS doszło do nieprzyjemnego incydentu. Nasz prowincjał rozesłał do przeorów list, że Maciek ma poważne kłopoty z alkoholem, w związku z czym zostaje zobowiązany do poprawy. W klasztorze warszawskim list trafił na tablicę konwencką, dostępną dla wszystkich zakonników. Zrobił się szum. A niedługo później prowincjał wydał zgodę na objęcie przez Maćka publicznej funkcji. Dla mnie to niekonsekwencja. Dlaczego się zgodził? To proste: ma siłę przekonywania. Z nim się nie dyskutuje. Jego się słucha.

Jak to możliwe, że w Gdańsku nikt nie zwrócił uwagi na problemy o. Zięby?

G.: - Była wtedy grupa osób, która postawiła ojcu ultimatum: najpierw skuteczna terapia, potem stanowisko. W 2007 r. nie posprzątał jeszcze swoich spraw. Ale on nie miał zamiaru nikogo słuchać. Część przyjaciół była na niego wściekła i zagroziła zerwaniem kontaktów. Bezskutecznie. On jest uparty, a wtedy na dodatek był wygłodzony, potrzebował kamer, dziennikarzy, spotkań. Jak się przez wiele lat ma po kilkanaście spotkań dziennie, to pustka może być dojmująca.

Antoni Pawlak, rzecznik prezydenta Gdańska: - Daję słowo honoru, że w momencie nominowania prezydent Gdańska nie wiedział o kłopotach o. Zięby. Nikt go o nich nie informował: ani koledzy z partii, ani przyjaciele Zięby. To wyszło później. Ze względu na swoją przeszłość zakonnik traktowany był tu z nabożną czcią.

Czy to możliwe, by prezydent Adamowicz nie zdawał sobie sprawy z uzależnienia Zięby? Urzędnik dobrze zna dwóch przyjaciół dominikanina: Jarosława Gowina i prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza. Dutkiewicz przyjaźni się z Ziębą właściwie od dziecka. Różnica wieku jest niewielka, to zaledwie cztery lata. Wspólnie działali we wrocławskim KIK-u, Dutkiewicz przejął organizację Tygodni Kultury Chrześcijańskich, kiedy Zięba wstąpił do zakonu. Ich rodziny świetnie się znają. Od wspólnych znajomych Dutkiewicza i Zięby wiemy, że prezydent należał do osób, które jeszcze przed nominacją namawiały duchownego do podjęcia leczenia.

Rafał Dutkiewicz nie chce rozmawiać na ten temat z mediami. Podobnie Aleksander Hall, który forsował kandydaturę Zięby na stanowisko.

Jarosław Gowin: - Byłem zdziwiony tą nominacją, ale nie miałem na nią wpływu. Przy całym szacunku dla Maćka uważałem, że na własne życzenie wchodzi w bardzo trudną sytuację. Nie chodzi nawet o to, że Gdańsk to skomplikowany teren polityczny, miejsce, gdzie ściera się bardzo wiele opcji. Najważniejsze było to, żeby najpierw uporządkował własne życie.

Władysław Frasyniuk: - Z tego, co wiem, on się o tę funkcję nie prosił. Szkoda, że nie odmówił. Może liczył, że wróci do politycznej gry?

Współpracownik Zięby z ECS: - Żyjemy w kraju, w którym alkoholizm traktowany jest nadal jak coś oczywistego. Nikt nie podejrzewał, że będzie on jedną z przyczyn porażki Zięby. Każdy myślał, że sobie poradzi, jak radzi sobie tylu innych pijących na stanowiskach. Znam i takich, którzy obstawiali, że będzie to dla zakonnika świetna forma terapii. A on się wywrócił. I ciągle utrzymuje, że to inni zawinili, a jego picie to właściwie żaden problem.

O. Puciłowski: - Popełnił fatalny błąd, mieszkając w Gdańsku poza klasztorem. To zazwyczaj pierwszy krok do zerwania z zakonem. Zakon jest życiem grupowym, drużyną.

A., dominikanin.: - Jeśli powiem, że upadek Maćka zabolał tu wszystkich, będę kłamał. Niektórzy mają satysfakcję, że wreszcie dostał za swoje. Głupie, naiwne myślenie. Jego problemy są problemami nas wszystkich. Jego słabość to słabość całego zakonu.

G., przedsiębiorca: - Miał wszelkie zadatki, by przejąć intelektualną schedę po Tischnerze. Nawet nikt nie miałby do niego żalu o jasne deklarowanie takich czy innych sympatii politycznych. Ale on chciał kreować scenę polityczną i przejąć odpowiedzialność za polską politykę historyczną. Tego Tischner nigdy nie robił.

Przecież nie nadużywa

W roku 1985 r. notował: "Ale co począć, gdy już naprawdę wiem, że nie wymyślę odkrywczych teorii, że jeśli awansuję, to za wysługę lat, że będę znacznie gorszym zakonnikiem i kapłanem, niżbym chciał, i wiem już, że - choćbym się starał, nie wiem jak - nie osiągnę ideału chrześcijanina, do którego od dawna się przymierzałem, mimo że wcale nie jest to wygórowany ideał?

Co wtedy, gdy jestem na tyle uczciwy, by nie wykorzystywać inteligencji do tłumaczenia sobie, że wszystkiemu winne są układy i ludzie?

Uznać swoje ograniczenia i nie zgorzknieć. Dostrzec przenikające mnie zło i nie scynicznieć".

W roku 2010, po publikacji w "Gazecie Wyborczej", na stronie ECS napisał, że tekst o jego kłopotach z alkoholem to "fragment wcześniej zaplanowanej kampanii". Mówi też, że wykończyły go układy, kolesiostwo i partyjniactwo. Za klapę koncertu jubileuszowego obwinia burzę. Alkoholizm? Przecież nie nadużywa, w czym więc problem?

Jeden z najbliższych przyjaciół Zięby: - Są tylko dwie możliwości. On prawdopodobnie ma poczucie, że jeszcze nie sięgnął dna. Skoro tak, albo stoczy się niżej, albo się odrodzi.

O. Józef Puciłowski: - Nie widzę możliwości, żeby został w kraju. Może Monachium, może Paryż, może Waszyngton. Ale Waszyngton oznacza wystawienie na pokusę picia, bo ma tam wielu przyjaciół.

A.: - Trzymajmy się metafory sportowej. Prawdopodobnie trafi na ławkę rezerwowych albo usiądzie na trybunach. Ale nie wierzę, że na długo. Za bardzo w nim buzuje.

Jak Zięba odnajdzie się w nowej sytuacji? Jeszcze w sierpniu przy okazji rozmowy o swoim powołaniu opowiadał: "Polecam to wszystkim. Z kogoś ważnego stać się nagle kimś nieważnym. Oczyszczające doświadczenie".

Jednak, jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, na dzień przed publikacją artykułu w "Gazecie Wyborczej" prosił jednego z czołowych polityków Platformy, by ten wymógł u prezydenta Gdańska zmianę decyzji.

Wiele wskazuje więc na to, że jak na razie wąż zapomniał o gołębiu.

O. Maciej Zięba nie odpowiedział na nasze prośby o spotkanie.

Korzystałem m.in. z "Biało-czarne zapiski", Maciej Zięba OP, Poznań 1987

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2010