Sekrety i kłamstwa

Gdy przyjeżdża w czerwcu 1983 r. z Rzymu do Warszawy, pierwszego dnia pobytu w Polsce spędza pięć godzin z esbekami, wiedząc, z kim ma do czynienia. W 1982 r. wielokrotnie spotyka się z rezydentem wywiadu PRL we Włoszech. Nawet jeśli zakłada, że to pracownik ambasady - co byłoby skrajną naiwnością, bo księża musieli wiedzieć, że wywiad działa pod przykrywką dyplomatyczną - to przekazuje mu szczegółowe dane, a nawet dokumenty, których nie powinien nikomu dawać.
 /
/

ANDRZEJ BRZEZIECKI: - Jakim cudem zachowała się teczka o. Konrada Hejmy?

PAWEŁ MACHCEWICZ: - Jeśli odrzucimy wszelkie sensacyjne teorie, to absolutnym przypadkiem. Gdyby Departament I - czyli wywiad - nie przejął dominikanina w Rzymie - jego teczka na 99 proc. zostałaby zniszczona, tak jak inne materiały Departamentu IV (“kościelnego"). Przyznam, że do tej pory nie widziałem tak szczegółowej i dobrze zachowanej dokumentacji obejmującej kilkanaście lat, której by w dodatku towarzyszyły taśmy z nagranymi rozmowami, drobiazgowe pokwitowania - imieniem i nazwiskiem - otrzymywanych pieniędzy.

- Co jest najbardziej szokującego w tych dokumentach?

- To, że nie widać tu ani przymusu, ani szantażu. Tajni współpracownicy często byli uwikłani w jakieś dramatyczne wybory. W pewnym momencie o. Hejmo współpracuje z SB poprzez trzy różne kanały, co prawda nie zdając sobie do końca z tego sprawy. Gdy przyjeżdża w czerwcu 1983 r. z Rzymu do Warszawy, pierwszego dnia pobytu w Polsce spędza pięć godzin z esbekami, wiedząc, z kim ma do czynienia. W 1982 r. wielokrotnie spotyka się z rezydentem wywiadu PRL we Włoszech. Nawet jeśli zakłada, że to pracownik ambasady - co byłoby skrajną naiwnością, bo księża musieli wiedzieć, że wywiad działa pod przykrywką dyplomatyczną - to przekazuje mu szczegółowe dane, a nawet dokumenty, których nie powinien nikomu dawać. Jednocześnie od października 1981 r. informuje rzekomego agenta wywiadu zachodnioniemieckiego o wszystkim, czego ten sobie zażyczy. Czy fakt, że rozmawia z agentem niekomunistycznym, w jakimś stopniu go usprawiedliwia? A gdyby jakiś czwarty wywiad chciał go zwerbować, też nie miałby oporów?

  • Gra

- Służba Bezpieczeństwa PRL nawiązała współpracę z o. Hejmą w połowie lat 70. Epoka Gierka to w powszechnej opinii czas liberalizacji, tymczasem coraz więcej źródeł pokazuje, że tajne służby były wtedy nad wyraz aktywne.

- Wiedza historyków, którzy zajmują się epoką Gierka, rozmija się w znaczącym stopniu z potocznymi wyobrażeniami o tym okresie. To w latach 70. tkwią źródła zapóźnienia cywilizacyjnego, z którym borykamy się do tej pory (dobrobyt był mirażem, rzeczywistością - krach gospodarczy). Natomiast pewną nowością - wynikającą m.in. z dokumentów aparatu bezpieczeństwa, udostępnianych przez IPN - jest wiedza, że za fasadą liberalnego państwa kryła się intensyfikacja działań operacyjnych przeciw Kościołowi i opozycji.

- Gierek się bronił, że za jego rządów nie polała się na ulicach krew. Lepszy Radom '76 niż Gdańsk '70?

- Pewnie, że lepiej, gdy ludzie są tylko bestialsko katowani pałkami, a potem szykanowani, pozbawieni pracy, niż gdy w masakrze ginie kilkadziesiąt osób. Ale to żaden powód do chwały Edwarda Gierka.

- Co nowego w relacjach państwo-Kościół przyniosły tamte czasy?

- Z jednej strony epoka Gierka charakteryzowała się odejściem od najbardziej brutalnych form walki z Kościołem, które miały miejsce w latach 60. - konflikt z Kościołem stanowił przecież jeden z głównych kierunków polityki Gomułki. Teraz nie było już frontalnych starć, a pewne otwarcie się na Kościół stało się jednym z elementów liberalizacji. Można było np. uzyskać zgodę na budowę kościoła, dostać koncesję na czasopismo - jak w przypadku miesięcznika “W drodze". Atmosfera spokoju społecznego, stabilizacji, a także przejęcie przez władzę haseł narodowych legitymizowały ją w oczach społeczeństwa. To wszystko skłaniało wielu duchownych do podejmowania współpracy z aparatem państwowym.

Z drugiej strony - paradoksalnie - był to czas nasilenia działań operacyjnych służb specjalnych przeciw Kościołowi i innym środowiskom niezależnym. To na początku lat 70. powstają tzw. Komórki “D" - dezintegracyjne. Najbardziej znana jest właśnie ta zajmująca się Kościołem. Śmierć Stanisława Pyjasa, tak jak później śmierć ks. Jerzego Popiełuszki, była zwieńczeniem pracy zaczętej właśnie na początku epoki Gierka. Zabójcy ks. Jerzego pracowali w komórce “D" IV Departamentu MSW. SB kładła nacisk na dezinformację i dezintegrację, które sprowadzały się do działań propagandowo-manipulacyjnych, kolportowania fałszywek, plotek, ale też do działań brutalnych, wręcz zbrodniczych.

Ta rozbieżność między oficjalną polityką państwa a działaniami skrytymi sprawiała, że księża znajdowali się w sytuacji bardzo niebezpiecznej. Zapewne w wielu przypadkach nie zdawali sobie z tego nawet sprawy. Początek kontaktów o. Hejmy trzeba więc rozpatrywać w tym kontekście. W pewnym sensie jego przypadek - przynajmniej z początku - jest dość typowy. O. Hejmo zostaje wciągnięty w grę. Bierze w niej udział świadomie, prawdopodobnie oddelegowany przez zakon. Ta gra ma służyć realizacji dobrze pojętych interesów Kościoła: zwiększeniu nakładu pisma “W drodze". Jednakże o. Hejmo niemal natychmiast wstępuje na śliski grunt.

- Czy dominikanie nie popełnili błędu, delegując do rozmów właśnie jego? Przecież musieli zdawać sobie sprawę z tych cech jego charakteru, które agent SB spostrzegł natychmiast, a które czyniły z niego idealnego współpracownika.

- Jako sekretarz redakcji był naturalnym partnerem do rozmów i starań o podwyższenie nakładu. Ale od pewnego momentu o. Hejmo już nie działa w imieniu naczelnego pisma, przeora czy prowincjała. Nawet podczas pierwszego spotkania w rozmowie pojawiają się wątki, które nie powinny się pojawić, gdyby ten duchowny kierował się uczciwością i ostrożnością.

- W którym momencie o. Hejmo "ześlizgnął się" i przekroczył granicę kolaboracji?

- Instrukcje Episkopatu mówiły, że można spotykać się z władzami, ale w sposób jawny i oficjalny. O. Hejmo złamał zasady w chwili, gdy przestał informować przełożonych o spotkaniach z agentami. W oparciu o materiały z jego teczki nie można tej chwili dokładnie wskazać, ale wiemy, że od pewnego momentu spotykał się w kawiarniach w Warszawie oraz w pokoju hotelowym w Gdańsku. Na te spotkania przychodził po cywilnemu. Jedno ze spotkań sam zainicjował, wysyłając list do esbeka na konspiracyjny adres i fikcyjne kobiece nazwisko. To już są te działania “po drugiej stronie". Zresztą on szybko zaczął mówić o konfliktach w zakonie, o ludziach. To była zła wiedza, którą nie wolno było dzielić się z oficerami SB. Szokujące, jak łatwo ją przekazywał.

- Czy o. Hejmo naprawdę kierował się złą wolą? O. Jan Andrzej Kłoczowski woli o nim mówić, że okazał się "ględą".

- O. Kłoczowski, o którym o. Hejmo opowiadał SB, ma prawo do takich ocen, ma prawo wybaczać. Ale jako historyk nie mogę zgodzić się na podkreślanie jedynie gadulstwa. Owszem: gadatliwość była cechą o. Hejmy, ale to nie ona popchnęła go do tak długich i głębokich kontaktów z SB, w ramach których wyrządził wiele zła polskiemu Kościołowi. Mamy do czynienia z czymś poważniejszym. To było świadome i dobrowolne przekazywanie informacji, które mogły być wykorzystane przeciw Kościołowi - z tego dorosły człowiek musiał sobie zdawać sprawę.

  • Słabość i wielkość

Zawartość teczki o. Hejmy dla każdego człowieka o średniej wrażliwości moralnej i średnim intelekcie jest oczywista: takich rzeczy nie powinno się mówić nikomu z SB, Partii czy z Urzędu do spraw Wyznań.

- Streśćmy krótko, co mówił o. Hejmo prowadzącemu go majorowi Głowackiemu.

- Szczegółowo opowiadał, kto z kim w zakonie jest skonfliktowany, z którym z biskupów dominikanie mają dobre kontakty, a z którym złe. Opowiadał, co prowincjał dominikanów i biskup lubelski zamierzają zrobić z niepokornym o. Ludwikiem Wiśniewskim. SB tylko czekała na takie informacje. Co prawda nie wiemy, czy były one wykorzystane bezpośrednio przeciw ojcu Wiśniewskiemu. Ale np. o. Hejmo opowiadał o rozgoryczeniu i konflikcie pewnego dominikanina z przełożonymi w Krakowie. Pod tą informacją jest adnotacja agenta: odnaleźć tego duchownego. To oczywiste, że bezpieka chciała się z nim skontaktować, aby wykorzystać to rozgoryczenie przeciw Kościołowi.

- Panowie w raporcie nie podajecie nazwiska tego dominikanina.

- Nie podajemy nawet imienia, które pojawia się w aktach. Nie mamy materiałów jego dotyczących, więc nie wiemy, czy SB do niego dotarła. Jeśli nawet, to jego teczka pewnie została zniszczona. Nie chcemy rzucać na nikogo podejrzeń.

- Informacje o ojcu Wiśniewskim chyba bardzo interesowały agentów.

- I o. Hejmo mówi o nim bardzo szczegółowo. To były informacje z pierwszej ręki, o dużej wartości dla SB. Zakonnik relacjonował na bieżąco, co w sprawie o. Wiśniewskiego zamierza bp Pylak z Lublina, a co bierze pod uwagę prowincjał, jakie warianty wchodzą w grę: przeniesienie go do innego klasztoru, miasta, do innych obowiązków. Opowiadał, jak o. Wiśniewski się do tego odnosi. Dlatego to jest tak bulwersujące: o. Wiśniewski był zdradzany przez współbrata, a te informacje SB mogła wykorzystać do umiejętnego naciskania na prowincjała, biskupa, a nawet Prymasa.

- Teczka o. Hejmy okazała się niezamierzonym świadectwem bohaterstwa kilku postaci. W pierwszej kolejności właśnie o. Wiśniewskiego.

- To ważne, by umieć patrzeć na teczki pod tym kątem. Owszem: ubecy dokumentują wiele ludzkich słabości. Wszak ich materiały powstawały w przestępczy sposób, choćby poprzez podsłuchy, i z samego założenia służyły złym celom. Ale w teczkach zawarta jest też ludzka wielkość. O. Hejmo opowiada Głowackiemu, jak się wywiązał z zadania przekonania o. Wiśniewskiego. O. Hejmo miał usłyszeć: “Jestem chłopem, mam 42 lata i swój rozum mam, nie zmienię się, tylko taka droga, jaką obrałem, jest skuteczna i słuszna". W raporcie umieściliśmy tylko jeden taki fragment, ale było ich więcej. O. Wiśniewski niezależnie od nacisków był wierny przekonaniom i gotów był zapłacić dużą cenę - nawet cenę poważnych problemów wewnątrz Kościoła - żeby wspierać opozycję.

Takich postaw było więcej. Na początku tych “liberalnych" lat 70. próbowano w śledztwie złamać Władysława Bartoszewskiego. Mówiono mu, że albo pójdzie na współpracę, albo się go zniszczy moralnie wszystkimi dostępnymi sposobami. Bartoszewski odpowiadał: nie przekreślę kilkudziesięciu lat życia, nie złamał mnie obóz koncentracyjny ani więzienie stalinowskie i wy też mnie nie złamiecie. W teczkach SB jest wiele przykładów, że w skrajnie trudnych warunkach można było pozostać przyzwoitym człowiekiem.

- Czy poczucie o. Wiśniewskiego, że jest osamotniony, nie było trochę przesadne?

- Było kilku innych dominikanów, którzy angażowali się w działalność opozycyjną, np. o. Kłoczowski czy o. Salij, ale problemy o. Wiśniewskiego były rzeczywiste. I Episkopat, i władze zakonu uważały, że jego działalność stanowi problem dla Kościoła. Władze państwowe często się na niego skarżyły. W tamtej epoce Kościół prowadził delikatną politykę: z jednej strony Prymas występował przeciw poprawkom w konstytucji, ale z drugiej strony hierarchowie musieli działać w interesie instytucji, której los w dużym stopniu zależał od państwa. W wielu przypadkach starano się księży powstrzymywać - jak w przypadku o. Wiśniewskiego.

- O. Hejmo był dość krytyczny wobec Kościoła i przełożonych.

- Był wręcz nielojalny. W relacjach kreślił krytyczne sylwetki biskupów, mówił o ich słabościach i ograniczeniach, o konfliktach między nimi. Kwestionował też politykę kard. Wyszyńskiego. Występował jako samozwańczy obrońca autonomii zakonów: irytował się, że Episkopat miesza się w sprawy zakonne, kwestionował pełnomocnictwa Prymasa, bo twierdził, że stan wyższego zagrożenia minął i Kościół nie musi być taki zwarty.

- Gdy IPN ujawnił nazwisko o. Hejmy i gdy o. Maciej Zięba mówił o porażającym charakterze zebranych materiałów, wydawało się, że dotyczyć one będą głównie sfery finansowej lub obyczajowej życia zakonu. Tymczasem w raporcie jest o tym mało.

- Są w teczce obydwa rodzaje spraw, ale nie są szczególnie bulwersujące: żadnych opisów, żadnych zdjęć, które zdarzają się w innych teczkach. Uznaliśmy zresztą, że obowiązuje nas pewna powściągliwość. Także z tego względu, że często te informacje miały charakter pomówień, których nie można zweryfikować. Nie widzę powodu, by je upubliczniać. Po drugie, to nie te sprawy były najważniejsze.

- Pytam o sprawy obyczajowe, bo te materiały - zresztą pod koniec raportu autorzy to postulują - zostaną pewnie upublicznione i staną się pożywką dla poszukiwaczy sensacji. Czy nie lepiej było je wprowadzić do raportu w sposób cywilizowany i zamknąć spekulacje?

- To poważny problem, który wykracza daleko poza sprawę o. Hejmy: do jakiego stopnia opisywać kwestie intymne czy obyczajowe. Tu chyba nigdy nie będzie generalnych dyrektyw i klarownych sytuacji. Nie można blokować dostępu do tych informacji, gdy starają się o nie historycy - byłoby to coś na kształt cenzury. Bez wiedzy o ciemnych sprawach nie można zrozumieć metod działań SB. Z drugiej strony, te ciemne historie to ostatnia rzecz, o której chciałbym pisać. Każdy musi rozważać ten problem w sumieniu.

Na razie dostęp do tej wiedzy jest limitowany, ale wiem, że w przyszłości nie da się uniknąć jej nadużywania. Jeśli IPN popełni błąd i zawierzy dziennikarzowi, który zachowa się nie fair, to on powinien ponieść odpowiedzialność - mam nadzieję, że zostanie napiętnowany przez środowisko. W skrajnych przypadkach powinna wchodzić w grę także odpowiedzialność prawna. Przecież dziennikarz - tak jak i historyk zresztą - może być pozwany do sądu pod zarzutem naruszenia dóbr osobistych czy zniesławienia.

- W jakimś stopniu ta teczka wystawia świadectwo moralności ówczesnym dominikanom.

- Tak. Nie ma tam nic, czego dominikanie musieliby się wstydzić. Oczywiście poza samym o. Hejmą...

- Czyli to, co mówił o. Zięba o porażającym materiale, dotyczyło tylko o. Hejmy?

- Tak sądzę. Jego uwikłania się i otwartości w rozmowach z SB.

- Z drugiej strony te rozmowy nikomu nie zaszkodziły. Ks. Adam Boniecki mówi, że donosy o. Hejmy nie przeszkodziły mu dalej przewozić materiałów na linii Watykan-Polska.

- SB często zadowalała się wiedzą, kto i co przewozi, bo lepiej było mieć wiedzę o kanale przerzutu, bez konieczności likwidowania go. A czy informacje o. Hejmy nie zaszkodziły, tego nie wiemy. Tam jest mowa o tylu osobach, że nie jesteśmy w stanie wszystkiego zweryfikować. Nie wiemy, w jakim stopniu były wykorzystywane komórki “D" i w jakim stopniu w latach 80. wykorzystano pozyskane informacje w działaniach politycznych przeciw Kościołowi w Polsce czy przeciw Watykanowi. Wreszcie trzeba sobie zdać sprawę, że SB działała na zasadzie maszyny wysysającej informacje z wielu źródeł. Dopiero zestawianie i kompilowanie informacji z kilku miejsc dawało pełną wiedzę, która służyła do podejmowania różnych działań. Także drastycznych. Dokumenty SB tworzą labirynt, w którym trzeba się poruszać w wielu kierunkach i na wielu poziomach naraz.

  • Na spotkanie nowego świata

Bez rozmów z informatorami - takimi właśnie jak o. Hejmo - SB byłaby ślepa. Dominikanin miał dobre kontakty w Kościele, jako sekretarz redakcji jednego z niewielu pism katolickich spotykał się z biskupami, nawet z prymasem. Był cenny, bo jego kontakty były rozleglejsze, niż wynikałoby to z jego pozycji zakonnika w Poznaniu. Zadaniem SB było wzniecanie i pogłębianie konfliktów, przy pomocy np. fałszywek, pomówień, plotek. One jednak musiały mieć jakiś punkt zaczepienia w rzeczywistych sytuacjach czy cechach ludzkich. Te informacje były też wykorzystywane w rozmowach urzędników Urzędu ds. Wyznań, który był de facto przybudówką SB.

- Co możemy powiedzieć o prowadzącym zakonnika majorze Głowackim?

- Rozmowy z lat 70. pokazują, że był to człowiek, który niewątpliwie znał swój fach. Umiejętnie i stopniowo wciągał duchownego do współpracy, używał argumentów odwołujących się do interesów Kościoła i dobra zakonu. Poszukiwał z o. Hejmą wspólnej płaszczyzny, która sprowadzała się do rozumienia, jak Kościół powinien zachowywać się wobec władzy, czyli że powinien być lojalny, pacyfikować niepokornych dominikanów. Świetnie też wychwytywał, na czym o. Hejmie zależy: np. na paszporcie. I Głowacki pomaga o. Hejmie uzyskać paszport.

Porównując zapisy rozmów Głowackiego z o. Hejmą z instrukcjami operacyjnymi Departamentu IV można powiedzieć, że major w sposób perfekcyjny je realizuje. Stopniowo, nie zrażając, nie wypytując zbyt nachalnie, naciąga go na wynurzenia. Rozmowy dotyczą coraz drobniejszych szczegółów, coraz więcej jest wiadomości o poszczególnych ludziach. Po pierwszej rozmowie Głowacki zapisał, że o. Hejmo mówi chętnie, ale unika personaliów. Potem mówi już o ludziach. Następnie przyjmuje pewne sugestie, by “lojalizować" - np. przekonać o. Wiśniewskiego, by dał sobie spokój z działalnością opozycyjną. W kolejnych rozmowach o. Hejmo zdaje relacje z tych zadań. Możemy się zastawiać, czy były one szczere, ale jednak rzecz odbywała się według konwencji: esbek formułuje jakieś zadanie - w formie sugestii - a na następnym spotkaniu duchowny zdaje relację, na ile się z niego wywiązał. Wreszcie godzi się na przyjmowanie prezentów, choćby były one tak śmieszne, jak winiak “Klubowy". To kolejne przekroczenie bariery psychologicznej, gdy od esbeka się coś przyjmuje.

- Odrzuca Pan możliwość, że o. Hejmo działał w dobrej wierze, chcąc powiększyć nakład pisma albo przyczynić się do unormowania stosunków państwo-Kościół?

- Każdy jakoś racjonalizuje swoje postępowanie, ale jego wypowiedzi są jednoznaczne. Nie przesądzając, czy o. Hejmo działał w interesie pisma albo Kościoła - tak jak je rozumiał - na pewno sprzeciwiał się instrukcjom Episkopatu i występował przeciw swojemu prowincjałowi - mówił np., że o. Mroczkowski powinien być zastąpiony przez kogoś lojalnie nastawionego do władz (myślał o sobie). Teczka jest też opisem rozmaitych starań o. Hejmy: nie tylko o paszport, ale i o poparcie aparatu państwowego dla swojej osoby jako potencjalnego prowincjała. Jest dokument, który dowodzi, że SB sprawdzała przez innych tajnych współpracowników w Kościele, czy o. Hejmo ma szanse. Jest doniesienie z rozmowy na ten temat, w której brały udział bardzo ważne postaci Kościoła - prymas Wyszyński, ordynariusz lubelski bp Pylak oraz rektor KUL o. Mieczysław Krąpiec, a której przysłuchiwał się tajny współpracownik. Z tej rozmowy wynika, że kandydaturę o. Hejmy brano poważnie pod uwagę.

- SB zakładała dwa zadania dla tajnych współpracowników: informowanie oraz wpływ na środowisko. Które z tych zadań było ważniejsze w przypadku o. Hejmy?

- Realizował oba, ale z całą pewnością informowanie było dla SB główną korzyścią. Próby wpływania na o. Wiśniewskiego czy na prowincjała o. Mroczkowskiego nie przynosiły rezultatów. Aczkolwiek jako sekretarz redakcji “W drodze" o. Hejmo godzi się z sugestiami i drukuje teksty na tematy podsuwane mu przez SB czy Urząd ds. Wyznań. Esbecy występują więc w roli współredaktorów. W jednej z rozmów o. Hejmo mówi o konkretnym tekście, z czerwca 1977 r. Przytoczę cały fragment wypowiedzi, bo to ważne: “W numerze czerwcowym był zamieszczony artykuł, zgodnie z sugestią Urzędu ds. Wyznań, zawierający trzy elementy: opowiedzieliśmy się, że nie solidaryzujemy się ze wszystkimi naszymi współbraćmi, artykuł redakcyjny przypomniał nasze cele i zadania, powołuje się na autorytet generała zakonu, oraz w sposób delikatny przypomnieliśmy o zajmowaniu się właściwymi problemami młodzieży. Tym artykułem naraziłem się wszystkim po kolei, miałem liczne zarzuty, zarzucano nam współpracę z władzami". Chodzi niewątpliwie o artykuł “Wyjść na spotkanie nowego świata", bo są w nim wątki wspomniane przez Hejmę.

Ale jest to też przykład gry, którą zakonnik prowadzi z SB. Tekst jest napisany religijnym językiem, bez konkretów i odwołań do bieżących wydarzeń, ale Hejmo sugeruje funkcjonariuszowi odczytanie go w kategoriach politycznych, zgodnych z oczekiwaniami władzy. Twierdzi też, że spotkały go z powodu tej publikacji zarzuty ze strony prymasa Wyszyńskiego i bp. Bronisława Dąbrowskiego. Nie wiemy oczywiście, czy tak rzeczywiście było. O innych tekstach nie mówi się już tak konkretnie, ale w jednym z raportów SB pisze się, że Hejmo “stara się przeforsować, i na ogół mu się to udaje, zamieszczenie w czasopiśmie artykułów podejmujących problematykę sugerowaną przez Urząd ds. Wyznań".

- Formułujecie Panowie w raporcie poważny zarzut, że tandem Głowacki-Hejmo wręcz współtworzył działalność komórki "D". Czy to nie za ostre słowa?

- Jest dokument potwierdzający, że informacje od o. Hejmy zostały przekazane do płk. Grunwalda, który stał na czele komórki dezinformacyjnej. Ten wątek wymaga jednak dodatkowych prac. Trzeba odnaleźć fałszywki tej komórki, o ile się zachowały, i sprawdzić, czy rewelacje o. Hejmy były w nich używane.

- Pan Andrzej Grajewski mówił też o zdradzie.

- To mocne słowo. Ja staram się być powściągliwy w ocenach, wolę, gdy fakty mówią za siebie. Zapis tej współpracy jest na tyle porażający, że nie muszę formułować ocen. Ale uważam, że Andrzej Grajewski miał prawo do takich słów.

- Jednak gdy o. Hejmo wyrusza do Rzymu, na sugestię Głowackiego, by tam też spotykał się ze służbami, reaguje niechętnie.

- Nie tyle niechętnie, ile po prostu nie wyraża zainteresowania. Ten duchowny też kalkulował, co mu się opłaca. Spotykał się z Głowackim, bo chciał mieć paszport. Potem, gdy w Rzymie chciał uzyskać paszport konsularny, spotykał się z “Pietro". Faktycznie jednak po 1983 r. najwyraźniej unikał SB. Może zamierzał pracować jedynie dla Niemców? Aczkolwiek w 1983 r. nawet kierownictwo Departamentu I zastanawiało się, czy o. Hejmo jest na tyle naiwny, że nie zdaje sobie sprawy, dla kogo pracuje.

- Przed wyjazdem o. Hejmy Głowacki proponował przełożonym, by udzielili duchownemu pożyczki, która związałaby go ze służbą. Ale SB odmówiła.

- Zwierzchnicy Głowackiego nie podejmują tego wątku. Być może nie chcieli dawać pieniędzy z góry, przed uzyskaniem konkretnych korzyści. Zarazem szybko ustalono, że dominikanin ma kłopoty finansowe i zakładano, że będzie można to wykorzystać.

  • Przyjaciel agent

- Pierwszym kontaktem o. Hejmy był wspomniany już rezydent o pseudonimie "Pietro". Co o nim wiadomo?

- Niewiele. Funkcjonariusze udający dyplomatów nawet w wewnętrznej korespondencji występowali pod pseudonimami, więc nie zdołaliśmy na razie ustalić jego personaliów.

W pewnym momencie z centrali płyną zresztą dyrektywy, że “Pietro" ma ograniczyć swoje kontakty z o. Hejmą tylko do oficjalnych. Okazało się, że przez parę miesięcy dwa wydziały (III i XIV) Departamentu I pozyskują informację od o. Hejmy nie wiedząc o sobie wzajemnie. Dopiero gdy z kartoteki operacyjnej wyszło, że praca dwóch wydziałów nakłada się na siebie, uznano, że lepszym kontaktem jest “Lakar". Spotkania z “Pietro" pociągały jednak jakieś ryzyko.

- Ojciec Hejmo rozmawiał z innymi księżmi o "Pietro", który miał wśród nich dobrą opinię.

- Tym, co jest uderzające w tych dokumentach, była swoboda działania agentów w Watykanie. “Pietro" zapraszał o. Hejmę do kawiarni - można przypuszczać, że nie tylko jego. “Lakar" z wieloma księżmi był na dobrej stopie.

- Jak to wyglądało w praktyce?

- Znamy kilka pseudonimów źródeł informacji PRL-owskiego wywiadu. Pojawia się pojęcie “ogniwo Lakara", które tworzyło kilka osób. To były osoby prawdopodobnie odgrywające analogiczną rolę, co o. Hejmo: poszukiwały i dostarczały informacje. Można snuć hipotezy, o kogo chodzi, ale przyjęliśmy, że dopóki nie mamy całkowitej pewności, nie ujawnimy nazwisk. Przecież wiedza, że o. Hejmo nie był jedyny, nie jest chyba znowu tak trudna do zaakceptowania.

- Po lekturze raportu IPN można odnieść wrażenie, że "Lakar" był superszpiegiem.

- To doprawdy fascynująca postać na film szpiegowski, pierwszorzędny agent wywiadu. Ale historyk powinien okiełznać fascynacje, bo choć świat “Lakara" może pociągać, to trzeba pamiętać, że jego działania służyły złym celom. Mamy bardzo niewielką wiedzę na temat agentury lat 80., ale z całą pewnością można założyć, że “Lakar" - Andrzej M. (choć jego nazwisko już funkcjonuje w obiegu prasowym, my go nie wymieniamy, ponieważ nie ma go w dostępnych dokumentach) - nie był przypadkowym człowiekiem. Jego raporty świadczą o głębokim zanurzeniu w działalność szpiegowską, używa w nich fachowego języka, sugeruje następne kroki, ocenia wiarygodność źródła, czeka na instrukcje. To znamiona agenta dużej klasy.

Wiele o nim nie wiemy. Można podejrzewać, że “Lakar" rozpracowywał nie tylko Kościół, ale też emigrację: spotykał się ze Zdzisławem Najderem, usiłował uzyskać od o. Hejmy informacje o działaczach “Solidarności" w Rzymie. Skądinąd wiadomo, że w latach 90. Andrzej M. opublikował pod pseudonimem trzy artykuły w “Nie" Jerzego Urbana.

Być może informacje na jego temat znajdują się w zbiorze zastrzeżonym, czyli w tajnej części zasobu IPN, w której umieszczane są dokumenty mające, według szefów ABW i Agencji Wywiadu, znaczenie dla bieżących interesów państwa. Zbiór zastrzeżony to ściana, do której często dochodzimy w naszych badaniach.

- W pewnym momencie centrala zastanawia się nad lojalnością "Lakara", a także nad lojalnością o. Hejmy.

- Cała ta historia jest niezwykle smutna, ale też niezwykle interesująca. Pierwszy raz mieliśmy okazję przyjrzeć się od kuchni pracy wywiadu. Teoretycznie wiedzieliśmy, że agentów się sprawdza, ale tu mamy przykład weryfikacji wzajemnej. Rozmowa z o. Hejmą w Warszawie w czerwcu 1983 r. służy także sprawdzeniu wiarygodności “Lakara". To niezwykle ciekawa i niejasna historia, bo wygląda na to, że on rzeczywiście miał związki z niemieckim wywiadem. Nie wiemy, czy był podwójnym agentem, czy może wtyczką wywiadu PRL, czy też agentem BND, a potem został przewerbowany. Może część informacji od o. Hejmy przekazał także Niemcom?

- Panowie piszecie, że o. Hejmo inaczej rozmawiał z SB, a inaczej z "Lakarem".

- Zakładamy, że działała zasada mimikry. Kiedy spotykał się z esbekami, to występował jak ksiądz-patriota - krytykował Episkopat za zbyt twardą linię, a kiedy z “Lakarem" - krytykował Prymasa, że jest zbyt ugodowy wobec reżimu gen. Jaruzelskiego. Na ile to były jego poglądy, możemy jedynie spekulować. Przynajmniej w latach 80. w Watykanie o. Hejmo używał języka antykomunistycznego. SB raportowała, że na Placu Św. Piotra zachęcał polskich pielgrzymów do antykomunistycznych okrzyków.

Znajomość z “Lakarem" przerodziła się w przyjaźń. Widać to choćby po ciepłych listach. Zapisy rozmów pokazują duży stopień konfidencji: tam nikt się nie kontroluje w tym, co mówi. “Lakar" często używa języka wręcz prostackiego. Hejmo jeździ do Kolonii do “Lakara" na kilka dni i pozwala się nagrywać: to były sesje wielogodzinne, mamy zapis jednej na 80 stronach! Partnerstwo osiąga taki stopień, że “Lakar" nawet nie uważa za potrzebne wykorzystywania materiałów kompromitujących o. Hejmę. A SB uznaje, że kontakty z “Lakarem" są tak owocne, że nie przejmuje się tym, iż o. Hejmo zaczął unikać podczas kolejnych - po 1983 r. - przyjazdów do Polski innych esbeków. Oczywiście gdyby o. Hejmo zerwał i ten kontakt, pewnie posunięto by się do szantażu, wtedy materiałem byłyby najprawdopodobniej pokwitowania.

- O. Hejmo odebrał w sumie 20 tys. marek. To na przestrzeni kilku lat i do tego na Zachodzie nie były jakieś oszałamiające pieniądze.

- Owszem, ale nasze wyobrażenie, że agenci pracują za ogromne pieniądze, jest mylne. Jedni pracują za ogromne, a ci, co się godzą pracować za małe, dostają małe.

- Może więc główną pobudką była chęć zaszkodzenia komunie? W końcu dominikanin uważa, że pracował dla zachodniego wywiadu.

- Chciał walczyć z PRL poprzez przekazywanie informacji o polskich biskupach i konfliktach między nimi?

- Może liczył, że zachodnie wywiady z tą wiedzą będą mogły wpłynąć na stanowisko Watykanu?

- Zastanawialiśmy się nad tym. Ale o. Hejmo dostarcza informacji na tematy, których domaga się “Lakar". W jego działaniach nie widać aktywnej roli, jakiegoś planu. O. Hejmo nie zastanawia się, co dobre dla Kościoła, dla społeczeństwa. Nie przekonuje “Lakara", że kogoś trzeba wspierać, że trzeba coś zrobić w interesie Kościoła czy “Solidarności". W wypowiedziach o. Hejmy nie ma sympatii dla “Solidarności".

  • Brak skrupułów

- Czy jego relacje wnoszą coś do wiedzy o Kościele w PRL?

- Dla historyka, który dobrze orientuje się w tamtych realiach, wnoszą one sporo nowych informacji o konkretnych wydarzeniach, relacjach między ludźmi. Oczywiście stale trzeba te informacje konfrontować z wiedzą pochodzącą z innych źródeł. Natomiast dla osoby niezorientowanej czy źle wobec Kościoła nastawionej to obraz straszny. Kościół polski jest tu podzielony na grupki interesów, jakieś lobbies, niemal gangsterów, którzy chcą się nawzajem powykańczać. Smutne, że akurat zakonnik ma tak cyniczny obraz Kościoła. Bezrefleksyjnie mówi, co wie, i to na ogół od najgorszej strony. To rzeczy, których nie chciałoby się czytać, ale rozmówcy o. Hejmy chłoną te informacje i popychają go do dalszych zwierzeń.

Nie chcę formułować oskarżeń wobec osoby duchownej i do tego starszej, ale w tym wszystkim najbardziej uderzający jest absolutny brak skrupułów.

- Jakie informacje przekazywał o Papieżu?

- Zacznijmy od tego, że na Papieża nie donosił. No bo jak można donosić na Papieża: że się modli albo się z kimś spotyka? Poza tym o. Hejmo nie był przyjacielem Jana Pawła II, więc jego postać trzeba widzieć we właściwych proporcjach. Natomiast przekazywał informacje dotyczące otoczenia Jana Pawła II: kurii rzymskiej, sekretariatu stanu, polskich biskupów i księży, także ks. Dziwisza. Z tych raportów wynika, że watykańska biurokracja nie do końca akceptowała Papieża, krytycznie oceniała niektóre jego decyzje odnośnie Polski. To wiedza, którą wywiady mogły wykorzystać.

Watykan był zawsze jednym z priorytetowych obszarów wywiadu PRL, ale od momentu, gdy na Stolicy Piotrowej zasiadł Polak, SB pracowała nie tylko dla siebie, ale i dla całego bloku. Raporty KGB mówiły, że “nasi przyjaciele z SB mają świetne źródła informacji w Watykanie". Nawet jest w nich zapisane, że także wśród studentów, a o. Hejmo był wtedy studentem uczelni dominikańskiej. Nie jest więc przesadne stwierdzenie, że informacje pozyskane od tego duchownego mogły iść do Moskwy.

- Może jednak ocena KGB była trochę na wyrost? Jeśli największym osiągnięciem służb polskich miał być o. Hejmo...

- Skłonni jesteśmy sądzić, że kiedy mowa o źródle w Watykanie, musi być to ktoś bardzo blisko Papieża, najlepiej arcybiskup albo kardynał. A często się okazuje, że równie dobrym źródłem był ktoś z dalszego szeregu, ale taki, kto wszystkich znał. Większość polskich biskupów przylatujących do Rzymu o. Hejmo witał już na lotnisku i towarzyszył im podczas wizyt. Z akt można odnieść wrażenie, że w Watykanie znał wszystkich. Miał łatwość nawiązywania kontaktów, a każdy wywiad szuka takich ludzi.

Na podstawie informacji o. Hejmy przygotowywano raporty, które wychodziły z MSW do rządu i Partii. Dostarczył nawet tekst wystąpienia Papieża ze stycznia 1982 r. - pierwszego wystąpienia po 13 grudnia 1981 r. - z uwagami sekretariatu stanu, a to pokazywało potencjalne rozbieżności w polityce Watykanu. Informował, czy Jan Paweł II spotka się z Wałęsą i jakie jest stanowisko otoczenia Papieża w tej sprawie. Informował, jakie są oczekiwania Watykanu przed wizytą gen. Jaruzelskiego. To były pierwszorzędne materiały.

- Jak zdobywał informacje?

- Funkcjonował w środowisku jako pracownik delegatury prasowej. Miał dostęp do informacji z sekretariatu stanu, znał wielu ludzi, przez jego ręce przechodziło wiele dokumentów. Część z nich powielał i przekazywał - zarówno “Pietro", jak “Lakarowi". Z drugiej strony “Lakar" dostarczał o. Hejmie opracowania, które ten przedstawiał jako własne - co sprzyjało budowaniu pozycji o. Hejmy w Watykanie. Pracując w delegaturze prasowej miał sporządzać omówienia prasy niemieckiej. Nie trzeba dodawać, że - przygotowane przez “Lakara" - służyły dezinformacji.

- Czy można uznać o. Hejmę za ofiarę systemu?

- Jeśli przyjmiemy, że wszyscy, którzy żyli w PRL, byli ofiarami komunizmu, bo musieli tu żyć - to tak.

- Pułkownik - wtedy major - Głowacki, którego odnalazły telewizyjne "Wiadomości", nazwał sprawę o. Hejmy grzebaniem się w szambie.

- To było dość przerażające: telewizja publiczna potraktowała esbeka jako uprawnionego uczestnika dyskusji na temat o. Hejmy. Bez żadnego komentarza przytoczono wypowiedzi pułkownika SB, który powoływał się na swój honor oficerski. To smutne, że człowiek, który łamał ludzi jako przedstawiciel przestępczej formacji, teraz jest pełnoprawnym uczestnikiem debaty publicznej.

- Czy sprawa o. Hejmy, jak i wiele innych, które nas czekają, wpłynie na weryfikację dziejów PRL?

- Będą szokujące odkrycia dotyczące poszczególnych osób, ale nie będzie przewartościowania opinii na temat środowisk czy wielkich ruchów. W wyniku ujawniania teczek okaże się, że penetracja służb specjalnych była głębsza, niż się wydawało. To jednak nie oznacza, że ludzie w opozycji byli zdrajcami, ale że ten system był bardziej zbrodniczy. Teczki nie są tylko historią złamanych ludzi, ale też przestępców z SB, do których grona należał płk Głowacki.

Jednak całościowy bilans zawsze będzie pozytywny. Nie jest tak, że rok 1989 był wielką operacją SB, która okazała się największym sukcesem płk. Głowackiego i jego kolegów. To była ich klęska.

---ramka 352776|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2005