Osobowość totalna

Maciej Zięba odmienił polskich dominikanów – tak jak Mazowiecki i Balcerowicz zreformowali Polskę po komunizmie. Jego styl nie wszyscy akceptowali.

11.01.2021

Czyta się kilka minut

Maciej Zięba – dominikanin, teolog, publicysta. Warszawa, 2016 r. / DAREK GOLIK / FORUM
Maciej Zięba – dominikanin, teolog, publicysta. Warszawa, 2016 r. / DAREK GOLIK / FORUM

Miesiąc po śmierci Jana Pawła II. Stoi obok prezesa Instytutu Pamięci Narodowej. Zaraz obwieści Polsce, że wieloletni opiekun Domu Pielgrzyma w Rzymie, dominikanin Konrad Hejmo donosił na papieża. W kraju szok. U dominikanów burza – Maciej Zięba znów podzielił zakon.

„Dojrzałość to nic innego jak świadomość swoich ograniczeń. Dotarcie do swoich granic. Najczęściej – przedsionek starości” – pisał w jednej z książek. Na ile sam to rozumiał?

Ojciec Maciej Zięba zmarł w ostatni dzień 2020 roku.

W ogień poszliby

„Zaziębieni” – mówi się kąśliwie o jego zwolennikach. To ci, którym podoba się jego styl. Ojciec Maciej Zięba jest nowoczesny, dynamiczny, otwarty na świat. Niektórzy poszliby za nim w ogień. Ale polska prowincja Zakonu Kaznodziejskiego (pełna nazwa dominikanów) liczy pół tysiąca zakonników. Nie wszyscy są „zaziębieni”. Są klasztory, gdzie czuje się nieswojo – tak silny jest opór przeciwko niemu.

„Klakierzy” – mówią o „zaziębionych” ci, którzy Macieja lubią mniej. Mają pretensje, że faworyzuje „swoich”. Podobno ktoś przed diakonatem miał powiedzieć wprost, że nie jest jego alter ego. Nie dostał święceń. A jednak bracia dwa razy wybiorą go prowincjałem. Chociaż, gdy będzie kończył drugą kadencję, nawet ci bardziej umiarkowani będą powtarzać: „po Ziębie trzeba posprzątać”. Po ośmiu latach kierowania prowincją zostawiał zakon głęboko podzielony.

Za jego rządów dominikanie mają dużo powołań. To ładniejsza twarz Kościoła w Polsce: dobrze wykształceni, elokwentni, nie boją się poruszać drażliwych tematów. Mają odwagę powiedzieć głośno, że nie zgadzają się z biskupami. Kilkanaście lat później niektórzy z tych, których Zięba przyjmował do zakonu, zrzucą habity. Odejścia będą głośne. Przeciwnicy będą za to winić jego. Chociaż w polskim Kościele wielu duchownych odchodzi z kapłaństwa.

Ojciec Józef Puciłowski bodaj najlepiej w całym zakonie znał Ziębę – poznali się kilkadziesiąt lat temu, jeszcze w czasach przeddominikańskich, przyjaźnili się. – Sam byłem przez osiem lat wikariuszem generalnym dominikanów na Węgrzech – mówi. – Do mnie też były pretensje. Nie zadowolisz wszystkich.

Maciej Zięba zapłacił za to uzależnieniem i depresją.

Listy w ramce

Jest takie zdjęcie: Jan Paweł II siedzi w fotelu, po prawej ręce przyklęka Maciej Zięba, po lewej Jan Góra. Wszyscy się uśmiechają. Dwaj najbardziej znani współcześni polscy dominikanie mieli dobre relacje z papieżem. Obaj jakże różni. Za to jeden i drugi z wielką pasją. Pierwszy stawia na duszpasterstwo młodzieży. Drugi zgłębia społeczną naukę Kościoła.

Papież błogosławi młodzieży, którą Góra ściąga co roku tłumnie na Lednicę. Pozwoli mu nawet odlać w mosiądzu swoją dłoń – jeśli to ma pomóc w dziele ewangelizacji. Ziębę powołuje do watykańskich komisji, zaprasza na seminaria do Castel Gandolfo. „Maćkowi Jan Paweł II” – napisze mu dedykację na „Tryptyku rzymskim”. Listy od papieża Zięba oprawi w ramki, powiesi na ścianie.

Ścisły umysł (fizyk z wykształcenia), o papieżu nigdy nie mówi na kolanach. Za życia nie nazywa „świętym”. Woli mówić: „mistyk”. Nawet gdy ostatnio bronił go przed zarzutami o tuszowanie pedofilii w Kościele, to rzeczowo. W polemice z Dominiką Wielowieyską z „Gazety Wyborczej” szukał argumentów, pokazywał złożone okoliczności, przywoływał fakty.

Komandosi imponują

– Wysoki, ciemne włosy, bujna broda.

– Też wysoki, z czarnymi wąsami.

Ten z „bujną brodą” to poeta Stanisław Barańczak. Z „wąsami” – Maciej Zięba. Wygląd opisali sobie przez telefon. Parę dni później łatwo się rozpoznali przed księgarnią Ossolińskich na wrocławskim Rynku. Był rok 1974. Maciej zaprosił Barańczaka do Wrocławia na wieczór autorski. Zaprzyjaźnią się.

Cztery lata później. W Rzymie trwa konklawe, a on siedzi u Barańczaków na poznańskim Grunwaldzie. „Maćkowi Ziębie, z przyjaźnią i nadzieją, że nasze oddychanie w PRL-u będzie może wkrótce bardziej naturalne” – wyszedł z dedykacją na tomiku „Sztuczne oddychanie”. Spisują go milicjanci, ale jakoś tak przepraszająco. Zaraz usłyszy, że Wojtyła został papieżem.

Do rewizji, śledzenia, przesłuchań przyzwyczaił się: od kilku lat działa w opozycji. Jeszcze pod koniec liceum poznał „marcowych komandosów” – studenci z rodzin o lewicowych korzeniach, niektórzy żydowskiego pochodzenia, za udział w wydarzeniach Marca ’68 dopiero co powychodzili z więzień. Starsi od niego, imponują mu odwagą, oczytaniem. Adam Michnik pokaże mu w Łazienkach Mieczysława Moczara, będzie dowcipkować z szarej eminencji w ekipie Gomułki. Potem się poróżnią.

Ale to dużo później. Na razie milicja pałuje robotników w Radomiu. Seweryn Blumsztajn pyta, czy pomoże zbierać pieniądze na represjonowanych. Zebrał ponad 80 tys. złotych. Starczyłoby prawie na dwa małe fiaty. Blumsztajn: – Widać było, że nie nastawiał się na robienie kariery w peerelu.

Przed jego domem warują esbecy. – Baliśmy się o niego – przypomina sobie prof. Teresa Szostek, zaangażowana w działalność wrocławskiego Klubu Inteligencji Katolickiej. – Staraliśmy się pilnować, żeby nie chodził sam.

W KIK-u młody Zięba poznaje Józefa Puciłowskiego, starszego o kilkanaście lat historyka. Organizują Tygodnie Kultury Chrześcijańskiej: do wrocławskich kościołów zapraszają ludzi źle widzianych przez władze. Przyjeżdżają Stefan Kisielewski, Tadeusz Mazowiecki, Bohdan Cywiński.

Gdy w sierpniu 1980 r. wybuchają strajki, kursuje pożyczonym od siostry składakiem między siedzibą komitetu strajkowego w zajezdni na Grabiszyńskiej a Ostrowem Tumskim. U arcybiskupa Henryka Gulbinowicza wystara się o poparcie Kościoła dla strajkujących. Pomaga tworzyć Solidarność na Dolnym Śląsku. I boi się sowieckich czołgów.

Wino, kobiety, brydż

Jakiś rok wcześniej. Siedzi z dziewczyną na koncercie. Młodsza, chce się z nią żenić. Nagle do głowy przychodzi mu myśl: „Przecież ja mam zostać księdzem”. Późno odkrył powołanie. Znajomi raczej by nie pomyśleli, że zastanawia się nad kapłaństwem. – To było spore zaskoczenie – mówi Teresa Szostek.

Jako dziecko Maciek do pacierza klęka niechętnie, w kościele się nudzi, ucieka z religii. Na studiach pije wino (przeważnie tanie), zmienia dziewczyny, gra w brydża. „W moim środowisku posłuszeństwo, czystość i ubóstwo nie były praktykowanymi wartościami” – przyzna w wywiadzie rzece z Tomaszem Wiścickim.


Czytaj także: Co ma Bóg do kapitału - rozmowa z o. Maciejem Ziębą


Któregoś dnia Jadwiga Zięba prowadzi zbuntowanego Maćka na spotkanie ­KIK-u (był wtedy w liceum). – Spotkałem tam ludzi, którzy pokazali mi, że można być katolikiem, a jednocześnie żyć godnie i radośnie – opowiadał mi niedawno.

Ci ludzie to: Kisielewski, Mazowiecki, krakowski arcybiskup Karol Wojtyła. I dwaj dominikanie: Jacek Salij i Aleksander Hauke-Ligowski. Może po raz pierwszy przeżywa świadomie wiarę. Uczy religii młodzież ze szkół średnich. Ale gdy abp Gulbinowicz proponuje mu, że wyświęci go tajnie na księdza i wyśle na misje do Związku Radzieckiego, pomysłu nie kupuje.

Na razie myśli, że pójdzie do seminarium, zostanie zwykłym księdzem jak Wojciech, jego brat. Po latach będzie się zastanawiał, skąd przyszli mu do głowy dominikanie. Na tych we Wrocławiu patrzył krzywo – przeor zakazał mu pokazywać się w kościele, gdy dowiedział się, że działa w opozycji. Może pomysł podsunął mu Puciłowski?

Nie chce działać pod wpływem chwili – na przemyślenie decyzji daje sobie czas. No i musi się jakoś łagodnie rozstać z dziewczyną.

Bankiet przed nowicjatem

Lato 1981. W wieczór przed wyjazdem do klasztoru w Poznaniu robi pożegnalny bankiet dla wrocławskich znajomych.

Odetchnął, gdy dostał biały habit przepasany skórzanym pasem z różańcem i czarną kapę. – Powtarzałem sobie wtedy: „Jak iść na Sybir, to tylko w habicie” – opowiadał mi rozbawiony. 13 grudnia 1981 r. zapisuje w pamiętniku jedno zdanie: „Chryste, ratuj Ojczyznę!”.

Nowicjusz Zięba nie tylko odmawia brewiarz i śpiewa psalmy. Spiskuje przeciwko juncie Jaruzelskiego, pisze do podziemnej prasy. Któregoś dnia ściska się z rudym mężczyzną w okularach – to ukrywający się Władysław Frasyniuk odwiedził go w klasztorze. Wzywają go na przesłuchanie. Trzymają dziewięć godzin.

Skończył nowicjat, zaczyna studia w Krakowie. Wciąż żyje tym, co dzieje się za klasztornym murem. Jak w sylwestra ’82: „Dostałem dwie piątki z pierwszych egzaminów, Władek Frasyniuk dostał sześć lat, a Piotrek Bednarz cztery lata, umarł Breżniew i zwolnili Lecha”.

Na śluby wieczyste do Krakowa zjechało pół opozycji. Byli Mazowiecki, Geremek, Kuroń i Michnik. – Rozsiedli się zadowoleni na środku kościoła, a przeor cały w strachu – wspomina ojciec Puciłowski (razem z Maciejem przyszedł do zakonu). – Mnie i Maćkowi też dopisywały humory.

Śluby wieczyste złożył w 1986 r. Za trzy lata w Polsce upadnie komunizm. To będzie jego czas.

Jak ochrzcić kapitalizm

Widział co to realny socjalizm. W nowej Polsce broni wolnego rynku. Ale kapitalizm chce ochrzcić.

„Dzielenie się, troska o najsłabszych są wpisane w sam rdzeń chrześcijaństwa” – mówi cztery lata temu „Tygodnikowi”. „Dlatego zawsze powtarzam przedsiębiorcom trzy prawdy – precyzuje. – Po pierwsze, bogacić się można wyłącznie w sposób etyczny. Po drugie, nie można uzależniać serca od bogacenia się. Po trzecie, trzeba się dzielić”.

Wrażliwi lewicowo zarzucają mu, że broni „dzikiego kapitalizmu”. Skrajni liberałowie – że chce iść „trzecią drogą”: między gospodarką centralnie planowaną a wolnorynkową. Odpowiada, że „tylko wolny rynek może być społecznie wrażliwy”.

Jak powiązać naukę społeczną Kościoła z demokracją i gospodarką wolnorynkową, uczy się z papieskich encyklik i od konserwatywnych amerykańskich myślicieli: księdza Richarda Neuhausa, Michaela Novaka, Georga Weigla. Poznał ich na stypendium w Waszyngtonie. W Polsce będzie wydawał ich książki. Czytelników elektryzują już same tytuły: „Biznes i Ewangelia”, „Duch demokratycznego kapitalizmu”, „Liberalizm – sprzymierzeniec czy wróg Kościoła”.

Ojciec Roman Bielecki, redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”: – Wtedy te poglądy były objawieniem zarówno w odniesieniu do Kościoła, jak i życia gospodarczego. Dziś lepiej widać, że ich interpretacja była silnie osadzona w amerykańskim życiu intelektualnym i duchu reform Reagana.

RFN kontra NRD

Szkoły są dwie: poznańska i jarosławska. Pierwsza kładzie nacisk na ambitne duszpasterstwo. Druga woli styl parafialny. Tak z grubsza wygląda zakon ­dominikanów, zanim wstąpi do niego Zięba. Na przełomie wieków odmieni go radykalnie.

Ojciec Maciej Biskup: – Zmienił polskich dominikanów tak, jak Mazowiecki i Balcerowicz zreformowali kraj po upadku komunizmu. Oczywiście, to obrazowe i uproszczone porównanie.

– Miał pomysł na zakon. Nadał mu niespotykany dotąd rozmach kaznodziejski i duszpasterski – mówi o. Roman Bielecki, naczelny miesięcznika „W drodze”. – Wprowadził dominikański głos do ­mainstreamu dyskusji o roli Kościoła w Polsce, bo dominikanie zaczęli być szeroko obecni w mediach.

Gdy w XIII w. Dominik Guzmán zakłada Zakon Kaznodziejski, otwiera klasztory w miastach, gdzie są uniwersytety. Pierwsze polskie klasztory powstają też w Krakowie, Wrocławiu, Gdańsku, Poznaniu, Lublinie. W czasie zaborów wiele zlikwidowano, zakonnicy zajęli się duszpasterstwem parafialnym. W dwudziestoleciu międzywojennym reformator zakonu Jacek Woroniecki namawia współbraci, by wrócili do pierwotnej misji: dobrego kaznodziejstwa i pracy z inteligencją. Udaje się zbudować klasztor na warszawskim Służewie, wybucha wojna, przychodzi komunizm.

Gdy w 1998 r. o. Zięba zostaje prowincjałem (będzie kierować zakonem przez dwie czteroletnie kadencje), wraca do tej idei – dominikanie otwierają klasztor w Łodzi. Wysyła braci na świeckie uczelnie do Paryża, Zurychu, Stanów Zjednoczonych. Sam wykłada etykę gospodarczą na ówczesnej Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. Porządkuje sprawy finansowe zakonu. Nie tylko prowincja, ale każdy klasztor ma konto, profesjonalną księgowość. Polska prowincja zaczyna się liczyć w całym zakonie: bracia z Polski pracują na obcych uczelniach, wkrótce obejmą ważne funkcje w kurii generalnej dominikanów w Rzymie. W 2004 r. pierwszy raz w historii zakonu w Krakowie odbywa się kapituła generalna.

– To było jak przejście z NRD do RFN – ocenia reformy za czasów Zięby ojciec Bielecki. – Ale wielu braci nie było gotowych na takie przyspieszenie. I do dziś nosi w sobie wspomnienie tamtych doświadczeń.


Czytaj także: Wyznaniowe czy świeckie - dyskusja o. Macieja Zięby z Karoliną Wigurą


Pierwszy głośny zgrzyt zdarza się, gdy zostaje szefem Wydawnictwa „W drodze”. Oficynę założył ojciec Marcin Babraj, gdy za „wczesnego Gierka” wystarał się u komunistów o zgodę na miesięcznik „W drodze”. Zaczął wydawać książki. Ale w realiach wolnego rynku oficyna podupada. Nakład miesięcznika dramatycznie spada, nikt nie chce kupować dominikańskich książek. Zięba wyprowadzi wydawnictwo z finansowej zapaści. Jednak sprawa jest delikatna: Babraj czuje się odsunięty od dzieła, które stworzył. Nowa ekipa wysłuchuje, że wygryzła zasłużonego poprzednika. Najwięcej dostaje się Ziębie.

Gdy ujawni agenturę Hejmy, część bra- ci staje po stronie obwinionego. Mają pretensje do Zięby, że wyskoczył przed szereg, że niepotrzebnie występował z szefem IPN-u, że powiedział za dużo.

– Powiedział za mało – broni go Puciłowski, któremu Zięba zlecił lustrowanie prowincji. A i tak dominikanie w lustracji wiodą prym w polskim Kościele.

Ja też jestem ortodoksyjny

Obaliliśmy komunizm. Czas zacząć polską „wojnę na górze”.

Zięba wrócił ze Stanów. Michnik proponuje mu, żeby stworzył w „Gazecie Wyborczej” religijną rubrykę. Tak powstaje „Arka Noego”. Co sobotę o Kościele, myśli chrześcijańskiej piszą tam wybitni publicyści. – Maciej to była duża indywidualność – wspomina go z tamtych czasów redaktor Jan Turnau. – Zarazem ambitny i zdecydowany, co nie zawsze ułatwiało współpracę.

Ale w Polsce nasila się „zimna wojna religijna”. Z jednej strony Radio Maryja, zachowawczy episkopat, z drugiej: „Tygodnik Powszechny”, „Znak”, „Więź”. Nawet na wydawany przez archidiecezję katowicką wyważony „Gość Niedzielny” radiomaryjne środowiska mówią kpiąco: „przybudówka »Wyborczej«”. Paliwa dolewa spór o ustawę antyaborcyjną. Jan Paweł II pisze do Jerzego Turowicza, że w jego piśmie Kościół „nie czuł się dość miłowany”.

Zięba kojarzony jest z Unią Demokratyczną i „Gazetą Wyborczą”. O takich jak on mówi się złośliwie: katolewica. W 1994 r. Roman Graczyk pisze w „Wyborczej” tekst o Kościele zamkniętym i otwartym. Do pierwszego zalicza katolickich radykałów w stylu ojca Rydzyka. Do drugiego: biskupa Tadeusza Pieronka i Macieja Ziębę. Niby oczywiste. Ale dla Zięby to problem, bo Graczyk zwolenników Kościoła zamkniętego nazwał ortodoksyjnymi. A przecież w sensie religijnym on siebie też uważa za ortodoksyjnego, bo jest wierny katolickiej nauce. Publikuje w „Wyborczej” polemiczny tekst. Kończy współpracę.

– Michnik zdecydowany, Maciej zdecydowany, to musiało się tak skończyć – mówi Turnau. – Sam też nie stanąłem wtedy po jego stronie.

Zięba będzie się potem żalił, że „Wyborcza” nie szczędzi mu uszczypliwości. Jak wtedy, gdy w 2010 r. opisze jego odwołanie z dyrektorowania Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku (powstało z jego inicjatywy trzy lata wcześniej). Sporo tam drażliwych, osobistych wątków – między innymi sprawa jego alkoholizmu. Tylko że to był fakt.

W połowie lat 90. zaczyna pisać felietony dla „Tygodnika Powszechnego”. Gdy poróżni się z „Tygodnikiem”, współpracuje z „Gościem Niedzielnym” – zakłada ambitny dodatek „Azymut”. Przez ostatnie lata pisuje do „Rzeczpospolitej”.

– Zmienił poglądy – mówi Blumsztajn. – Poszedł na prawo, jak Kościół w Polsce.

Inni mówią, że wymykał się prostym podziałom politycznym. – Maciej nie wdawał się w bieżące kłótnie polityczne – uważa ojciec Biskup. – Jego zajmowała metapolityka.

Ojciec Puciłowski: – Był po prostu koncyliacyjny.

Miał przyjaciół po obu stronach postsolidarnościowego obozu. Chociaż z wieloma ludźmi z dawnej opozycji się poróżnił. – Straciliśmy ze sobą kontakt – przyznaje Blumsztajn.

Ziębę będzie to bolało. Kilkanaście lat temu w wywiadzie rzece „Biel z dodatkiem czerni” ubolewał nad rzeczywistością polityczną: „Zaczął się wzajemny ostrzał ze skrajnych skrzydeł, obie strony stały się sobie coraz bardziej niezbędne do życia, zabrakło miejsca dla środka, ponieważ te ostrzeliwujące się wzajemnie skrajności miały skłonność do zagarnięcia całej przestrzeni”.

Ostatnio krytykował PiS, piętnował sojusz Kościoła z władzą.

Od Kaczyńskiego do Komorowskiego

Raz jeszcze lata 90. Jan Paweł II przygotowuje katolików na trzecie tysiąclecie chrześcijaństwa, a Zięba zakłada w Krakowie Instytut Tertio Millennio. Nazwę wziął z papieskiego listu. Instytut propaguje społeczne nauczanie papieża – Zięba jest jego znawcą, jak mało kto w Polsce. Przez ćwierć wieku przez instytut przewinie się wielu polityków, samorządowców, dziennikarzy. Jak Piotr Dardziński, były wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego, który przez 11 lat współpracował z Ziębą w ITM. – Nauczyłem się tam Jana Pawła II.

Z zimowych i letnich szkół korzystają nie tylko przekonani katolicy, Zięba otwarty jest też na niewierzących. Z wykładami ściąga George’a Weigla, Richarda Neuhausa, Michaela Novaka i Rocco ­Buttiglionego. W seminariach uczestniczą politycy różnych barw: od Lecha Kaczyńskiego po Bronisława Komorowskiego, ale też duchowni, w tym biskupi, ludzie kultury: filmowcy i literaci oraz samorządowcy. – Chyba nikt w Polsce nie zapraszał do wspólnej debaty ludzi z tak różnych opcji i środowisk – zauważa Dardziński.

To w instytucie porozwieszał na ścianach listy od Jana Pawła II.

„Po prostu właśnie”

Nie jest łatwy. – Osobowość totalna, nieznosząca sprzeciwu, urodzony polemista i analityk – charakteryzuje go Bielecki.

Puciłowski: – Oj, był trudny.

Biskup: – Wyszedł z Solidarności, ze środowiska kojarzonego z dialogiem, ale w zakonie, w opinii pewnej części braci, sam nie zawsze był zdolny do dialogu.

– Taki radziecki czołg – zapamiętał go były dominikanin (z zakonu odszedł po wypełnieniu czasowych ślubów). – Był moim spowiednikiem – wspomina. – Powtarzał, że jeśli zrezygnuję z jego kierownictwa duchowego, to znaczy, że nie walczę o siebie. Odebrałem to jak szantaż.

Dardziński: – Mnie imponował tym, że wielką erudycję łączył z głęboką wiarą i duchowością.

W zakonie wszyscy znają jego ulubione powiedzonko: „Po prostu właśnie”. Używa go jak przecinka. Ale nikt nie śmie przy nim z niego żartować. Ma swoje przyzwyczajenia, nawyki. Nie daj Boże je naruszyć.

Na przykład lubi wodę gazowaną. Ale tylko tę z Żywca. W czasie półtoragodzinnego wykładu wypijał półtoralitrową butelkę. Raz studenci postawili na pulpicie piwniczankę. – Co to za woda? – zżymał się. – Kojarzy się z piwnicą, a Żywiec z życiem.

Gra w siatkówkę. Ogląda sportowe transmisje z czego się tylko da. Pamięta wyniki. Nawet debatę z papieżem potrafi opisać jak mecz tenisowy. Dworuje ze współbraci, którzy włoski futbol wolą od angielskiego. Sam kibicuje Leeds United. I rzecz jasna: Śląskowi Wrocław.

Nie toleruje słabości. U siebie. I u innych. Na rekolekcjach przed ślubami wieczystymi jeden z dominikanów spóźnia się. Przeprasza, że ściął go upał. Zięba pretensje elegancko wplata w rekolekcyjny wywód: – Po prostu właśnie jest ciężko nam wszystkim, ale mężnie walczymy. Za pokutę różaniec.

Przyzna się w końcu do nałogu. Ale leczyć się nie chce. – Był zbyt hardy – mówią współbracia.

Podniesie się.

Kalendarz do przodu

O chorobie nowotworowej dowiedział się kilkanaście miesięcy wcześniej. Gdy mógł, pisał, spierał się publicznie. Ze szpitala wychodził wcześniej, niż zalecali lekarze – na własną prośbę.

– On inaczej nie potrafił żyć – mówi ojciec Bielecki. – Stale musiał coś robić. Żył na pełnych obrotach.

Kalendarz zapełnił dużo do przodu.

Odszedł w sylwestra w sześćdziesiątym siódmym roku życia. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2021