Godzina populistów

Spadek notowań PiS to zła wiadomość nie tylko dla obozu władzy, ale i dla polskiej demokracji.

16.04.2018

Czyta się kilka minut

Inauguracja kampanii PO na temat nagród ministrów w rządzie Beaty Szydło, Warszawa, 14 marca 2018 r. / KRYSTIAN MAJ / FORUM
Inauguracja kampanii PO na temat nagród ministrów w rządzie Beaty Szydło, Warszawa, 14 marca 2018 r. / KRYSTIAN MAJ / FORUM

Kiedy „Fakty” TVN-u upubliczniły wyniki sondażu, który na zlecenie programu zrealizowała firma Kantar Millward Brown, polską sceną polityczną zatrzęsło. PiS uzyskał w nim 28 proc. poparcia i choć nie jest to najniższy wynik od objęcia rządu przez tę partię (np. 11 października 2016 r., w szczycie afery Misiewicza, w badaniu firmy Pollster uzyskała 24 proc.), to po pierwsze jest to spadek raptowny, po drugie idący w parze ze znaczącym wzrostem poparcia dla partii opozycyjnych, zarówno parlamentarnych (PO 22 proc. i Kukiz’15 10 proc.), jak i pozaparlamentarnych (szczególnie dobry rezultat SLD – 9 proc.).

Początkowo ludzie PiS próbowali wynik dezawuować, ale po wezwaniu prezesa Jarosława Kaczyńskiego, by ministrowie rządu Beaty Szydło przeznaczyli swoje nagrody na Caritas, i zapowiedzi obcięcia pensji posłom, senatorom oraz włodarzom miast i wsi, nie ulega wątpliwości, że wynik sondażu Kantar potwierdziły też badania realizowane na użytek partii.

Prezes Kaczyński, choć początkowo w głośnym wywiadzie dla tygodnika „Sieci” bronił rządowych nagród, zorientował się najwyraźniej, że kryzys wizerunku partii wywołany przez premie dla ministrów podkopuje poparcie dla partii rządzącej również wśród jej dotychczasowych zwolenników. Co więcej, w odróżnieniu od niektórych wcześniejszych wahnięć poparcia dla partii rządzącej, tym razem spadek idzie w parze ze wzrostem dla politycznych przeciwników, również tych, którzy – jak SLD – do niedawna w ogóle się nie liczyli. To z kolei oznacza, że sprawa pazerności rządu ma potencjał poruszania również tych grup wyborców, którzy wcześniej byli zdemobilizowani.

Choć opozycja zaciera ręce i przechodzi do medialnej ofensywy, osłabienie pozycji partii rządzącej, podyktowane rozsierdzeniem Polaków na zbyt wysokie ich zdaniem zarobki polityków, może w dłuższej perspektywie przynieść poważne szkody polskiemu systemowi demokratycznemu. Zagrożeniem jest populistyczna, nieprzemyślana reakcja partii władzy na zachwianie jej pozycji, ale i równie populistyczna odpowiedź opozycji.


Czytaj także: Jarosław Flis: Zmienni jak wyborcy


Dyskusja publiczna o pieniądzach w polskiej polityce nigdy nie była merytoryczna. Zawsze dominowały w niej emocje wyborców i partykularne interesy poszczególnych ugrupowań. Sprawa nagród dla rządu i niekonsekwentna, pełna paniki reakcja PiS tylko słabość tej debaty pogłębią. Niestety, pierwsze reakcje opozycji, która usiłuje na tej sprawie zbić łatwy kapitał, też nie zwiastują przełomu – raczej regres.

Konwój zamiast debaty

W odpowiedzi na spadek poparcia dla PiS Grzegorz Schetyna mówił o „patologiach, do których doprowadziły rządy PiS w kwestiach wypłacania sobie wielomilionowych nagród, premii, podwyżki uposażeń, niekontrolowanego skoku na kasę”. Propozycją Platformy, jak uporać się z tymi „patologiami”, nie jest jednak rzeczowa debata o finansowaniu polityki, czyli o tym, jak zapewnić politykom niezależność finansową, która pozwoli im oprzeć się naciskom nie tylko lobbystów, ale i własnego aparatu partyjnego, a rządowi umożliwi pozyskiwanie do ministerstw świetnych specjalistów. Zamiast tego w Polskę ruszył sfinansowany przez PO „Konwój wstydu”: parada obwoźnych billboardów przedstawiających ministrów rządu Beaty Szydło obok kwot otrzymanych przez nich nagród. Całość opatrzono aż nazbyt prostym hasłem „Wstyd – oddajcie kasę”.

Być może niektórzy uznają, że to mało finezyjne, ale przynajmniej skuteczne zagranie polityczne. Problem w tym, że PO strojąca się w szaty Kukiz’15 i formułująca własną wersję kukizowskiego „oddajcie za ośmiorniczki” wypada mało wiarygodnie. Takie działania mogą przynieść chwilowy wzrost popularności, ale prowadzą do licytacji na to, kto wyciągnął podatnikom z kieszeni więcej pieniędzy.

Ponadto ludzie Platformy winni dobrze pamiętać czasy, kiedy prasa bulwarowa i opozycja ich samych rozliczała z nagród i premii. „Od początku rządów Platformy Obywatelskiej na nagrody w ministerstwie i kancelarii premiera poszło już 473 mln złotych” – grzmiał „Fakt” w lipcu 2013 r. W efekcie nakręcona zostanie spirala niekonstruktywnego sporu pod hasłem „wszyscy kradną”, która ani na jotę nie przybliży nas do bardziej przejrzystego systemu wynagradzania funkcjonariuszy publicznych.

Rozgrywki o subwencje

Oskarżanie politycznych oponentów o wykorzystywanie urzędów do bogacenia się to w demokracjach nic nowego. Specyficzny problem polskiej demokracji polega jednak na tym, że w ślad za podobnymi oskarżeniami idą populistyczne próby wprowadzania nowych, systemowych rozwiązań. Nie wystarcza rozliczenie tego czy innego polityka, który zataił dochody, przyjął łapówkę lub dopuścił się kumoterstwa. Trzeba od razu obiecać uzdrowienie całej polskiej polityki dzięki prostym, całościowym i nieprzemyślanym rozwiązaniom.

Platforma też ma swoją historię zgłaszania populistycznych pomysłów, które za jednym zamachem miały uzdrowić politykę z korupcji, a w rzeczywistości tylko wymuszały większe kombinatorstwo i szukanie sposobów na sprytniejsze ukrycie korzyści czerpanych ze stanowisk. Konikiem Platformy były subwencje. W 2009 r. partia zapowiadała ich zawieszenie do końca 2010 r., ostatecznie przeforsowała obcięcie ich o połowę, wywołując zresztą ostre protesty PSL, ówczesnego koalicjanta.

W 2013 r. Solidarna Polska, wówczas jeszcze niewchodząca w skład koalicji wyborczej z PiS, rzuciła pomysł zawieszenia finansowania partii z budżetu w latach 2014-15, czyli w okresie wyjątkowo długiego cyklu wyborczego. Ugrupowanie Zbigniewa Ziobry miało w tym wyraźny interes – liczyło na zwiększenie szans w spodziewanym starciu z PiS, utrzymującym swoją machinę przede wszystkim dzięki subwencjom. PO, ówczesnej partii władzy, byłoby o wiele łatwiej załatać dziury w budżecie wpłatami od zamożnych donatorów liczących na korzyści i sprzyjające ustawodawstwo. Platforma dobrze o tym wiedziała, dlatego od razu postanowiła przelicytować pomysł Solidarnej Polski. „Skoro Solidarna Polska chce tylko zawiesić finansowanie partii z budżetu, to my przygotujemy własny projekt, by w ogóle zlikwidować subwencje budżetowe” – mówił wówczas „Gazecie Wyborczej” ówczesny szef klubu PO Rafał Grupiński.

Pomysły obcięcia dochodów partiom, które od lat należą do instytucji życia publicznego cieszących się najmniejszym zaufaniem Polaków, zawsze przynoszą krótkotrwały wzrost popularności i wzbudzają chwilowe zainteresowanie mediów. Nie brakuje dziennikarzy przyklaskujących każdej takiej próbie i nawołujących do niepoddawania się szantażowi kasty polityków, stawiającej podatnikom ultimatum „Albo będziecie nas utrzymywać, albo znajdziemy sobie pieniądze u biznesmenów i zrobimy prawo pod nich”. Korupcja polityczna to jednak całkiem realne zagrożenie i banalizowanie go za pomocą haseł o szantażu wobec podatników nie sprawi, że stanie się mniej groźne.

Niestety, demokratyczne instytucje, aby działały, muszą kosztować, a żeby były niezależne, muszą kosztować nas wszystkich. Jeśli się z tym nie zgadzamy, równie dobrze moglibyśmy powierzyć organizację wyborów prywatnej firmie, która sfinansuje ich przeprowadzenie, a w zamian za to umieści na kartach do głosowania swoje logo i zastąpi komisję wyborczą swoimi ludźmi. Takie wybory pozwolą podatnikom sporo zaoszczędzić, ale na pewno nie będą wolne i uczciwe.


Czytaj także: Andrzej Stankiewicz: Zadyszka premiera


Prawdziwe wyzwanie polega zatem nie na tym, aby odciąć demokracji publiczne finansowanie, ale na tym, jak zapewnić, by finansowano ją w sposób przejrzysty i łatwiejszy do kontrolowania przez wyborców. Znamienne, że te same siły polityczne (czyli poza PSL właściwie wszystkie partie parlamentarne), które ochoczo zgłaszają pomysły ograniczenia partiom i politykom dostępu do publicznych pieniędzy, mają wyjątkowo mało do powiedzenia, jeśli chodzi o przejrzystość finansowania demokratycznej polityki.

Słabość PiS a siła opozycji

Wróćmy jednak do sondażu, który wywołał tąpnięcie na scenie politycznej. Wziąwszy pod uwagę, że zdecydowana większość respondentów we wszystkich badaniach opinii opowiada się za obcięciem partiom subwencji, a uposażenia posłów i senatorów budzą powszechny resentyment, spadek poparcia dla partii rządzącej łatwo wyjaśnić nagrodami w rządzie Beaty Szydło. Trudniej natomiast wyjaśnić duży wzrost poparcia zarówno dla PO – partii, której politycy również nie wzdragali się przed przyznawaniem nagród i premii, kiedy byli u władzy – oraz SLD, które utraciło w 2005 r. władzę po jednej z najgłośniejszych afer korupcyjnych w historii III RP. Pazerność polityków jako motywacja wyborcza wydawałaby się być adekwatnym paliwem tylko dla Kukiz’15, a jednak w sondażu firmy Kantar ugrupowanie to uzyskało 10 proc. poparcia, czyli niewiele ponad 1 proc. powyżej wyniku wyborczego z 2015 r.

Zmian preferencji wyborczych, które potwierdził również kolejny sondaż, tym razem zrealizowany przez IBRiS, lepiej zatem nie sprowadzać wyłącznie do kwestii rządowych premii. Rząd otworzył jednocześnie po raz kolejny front ostrego konfliktu ze społeczeństwem o ustawę aborcyjną, w dodatku odpowiadając bezpośrednio na wezwanie biskupów do zaostrzenia prawa, co połączyło sprzeciw wobec zmian w ustawie ze wzmożoną falą antyklerykalizmu. Gniew ukierunkowany w ten sposób to dla SLD naturalny kapitał i sondaż IBRiS przynosi tej partii już ponad 12 proc. poparcia. Z punktu widzenia kwestii praw reprodukcyjnych nie ma znaczenia to, że jakikolwiek pryncypializm Sojuszu wobec nagród dla rządu Szydło byłby mało wiarygodny i nie przypadkiem ta partia zdecydowała się zachować, w przeciwieństwie do Platformy, daleko idącą powściągliwość.

Powrót Sojuszu do politycznej gry to istotna lekcja dla całej opozycji. Nie wystarczy punktowanie pazerności, korupcji czy braku praworządności PiS – tego typu działania przynoszą chwilowy zysk, ale przekładają się raczej na spadek poparcia partii rządzącej niż na trwały wzrost poparcia dla partii opozycyjnych. Na dowód można przypomnieć sprawę Bartłomieja Misiewicza. Kiedy kontrowersyjny rzecznik MON, za którym ciągnęły się oskarżenia o niekompetencję i nadużywanie stanowiska, wracał do pracy pod koniec października 2016 r., notowania PiS dołowały. Nowoczesna, która zbijała na aferze kapitał polityczny rozkręcając akcję „Misiewicze”, w sondażach plasowała się na drugim miejscu, dystansowała PO o kilka procent i mówiono, że depcze PiS po piętach. W styczniu 2017 r., kiedy sprawa Misiewicza przycichła, a debatę publiczną rozpalała przede wszystkim kwestia zmiany regulaminu prac Sejmu oraz wakacji Ryszarda Petru w samym środku tego kryzysu, notowania Nowoczesnej znacząco spadły, a PiS znowu powiększył przewagę nad oponentami.

Opozycja, która chce utrzymać wysokie poparcie, nie może jedynie dryfować na wznoszącej, populistycznej fali. Ta bowiem w końcu zawsze się załamuje i może łatwo podtopić tych, którzy jeszcze niedawno byli na jej szczycie. „Konwój wstydu” ostatecznie może pociągnąć za sobą puszczających go w ruch. Jeśli ugrupowania, które chcą odebrać władzę PiS, nie wykorzystają kryzysu w obozie władzy do rzetelnej pracy programowej, skandal wokół ministerialnych nagród okaże się jeszcze jednym „Misiewiczem”. PiS odrobi straty, a opozycja wróci do defensywy, przy okazji pogłębiając jeszcze rozpowszechnione w społeczeństwie przekonanie, że wszyscy politycy kradną. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, historyk idei, publicysta. Szef działu Obywatele w forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego, zajmuje się ruchami i organizacjami społecznymi oraz zagadnieniami sprawiedliwości społecznej. Należy do zespołu redakcyjnego „Przeglądu Politycznego”. Stale… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2018