Giava

Kto to był Giava? Nikt już nie pamięta. Był postacią z powieści Stanisława Brzozowskiego “Sam wśród ludzi", która miała w intencji autora dawać w skrócie historię mentalności inteligencji europejskiej. Giava był jezuitą. A uwijał się w Berlinie lat 1840-ych, a więc w okresie wpływów Hegla i zwłaszcza pojawienia się heglowskiej lewicy. Giava mógłby być dla chrześcijan prawosławnych karykaturą duchownego rzymskokatolickiego. Szczelnie zamknięty w swoim dogmacie, uważał, że posiadł pewność prawdy. Ale właśnie jego dramatem było wiedzieć, że to, co głosi Kościół, jest prawdziwe, a zarazem nie móc w to uwierzyć. Czy możliwe jest tego rodzaju przeciwstawienie?.

14.03.2004

Czyta się kilka minut

Brzozowski stworzył postać paradoksalną myśliciela, któremu brak jest żywej wiary, natomiast zaangażowanego w filozoficzne zawiłości swego czasu i szukającego, co wśród nich będzie użyteczne dla Kościoła. Makiaweliczny, popiera lewicę heglowską (a więc protomarksizm), uważając, że kiedy ten kierunek dojrzeje, sam się skompromituje. Podobny nieco do Naphty w “Czarodziejskiej Górze" Manna, choć ta została napisana nieco później.

Nie chcę bynajmniej, drogi Czytelniku, żebyś zagłębiał się w pyły bibliotek i czytał Brzozowskiego. Ale zastanówmy się: jeżeli prawdą jest, co powiedziała Simone Weil o przeszłości, którą możemy się żywić, nie bacząc na spustoszenia dokonane przez kulturę masową, to być może w takich utworach jak wielka powieść Brzozowskiego czy “Rękopis znaleziony w Saragossie" kryją się wzbogacające nas skarby.

Zważmy, że krajobraz kulturalny bardzo się komplikuje i to właśnie wskutek zjawisk o zasięgu masowym, jak gdyby masowość sama wytwarzała mnóstwo nisz przyciągających swoją rzadkością. Tak, że zawsze jest miejsce dla maniaków, czerpiących swoje poczucie wyższości z zajmowania się nazwiskami, którymi nikt się nie zajmuje. Sam przeginam pałę występując jako erudyta, co zresztą mnie przystoi, jako że mieszkałem niegdyś przy Zaułku Literackim w Wilnie, który miał dwa słynne żydowskie antykwariaty. Następnie mieszkałem długo w Ameryce, a więc w cywilizacji kapitalistycznej, ale broniąc się swoimi przyzwyczajeniami podczytywania książek w księgarni. Czyli moje oczytanie nie traciło wskutek zanurzenia w globalistycznych urządzeniach.

Zresztą wyobrażenie Ameryki jako kraju mechanicznych zakładów spożycia i mechanicznie przyrządzanych dań wodzi na manowce. Byłem świadkiem ogromnych awangardowych przemian w kuchni amerykańskiej, która zrosła się z kuchnią włoską czy nawet sycylijską, jak też zmian w sposobie czytania książek. Okazało się, że takich jak ja podczytywaczy jest sporo i że sztywny typ księgarni nie zaspokaja ich potrzeb. Przez długi czas te potrzeby zaspokajał typ niedużej księgarni, która zresztą urządzała często wieczory autorskie poetów, gromadzące w niedużym lokalu do czterystu osób. Jej ściany zdobiły portrety poetów tam występujących i w paru takich księgarniach zostawiłem portretowy ślad. A później ruszyły do konkurencji wielkie koncerny księgarskie, urządzając wnętrza na pograniczu salonu czytania i kawiarni, gdzie fotele zapraszają do oddania się lekturze wyjętej z półki książki.

Wniosek stąd banalny, że świat się zmienia. I że przepowiednie na przyszłość są zwykle zawodne. Ale świat zmieniał się również tam, gdzie wszystko miało być realizowaniem planu narzuconego z góry, np. w stalinowskim Związku Sowieckim. Dość czytać o dziejach młodych poetów z Leningradu, o roli, jaką pełniły antykwariaty i prywatny obieg dzieł mało na ogół dostępnych, żeby się o tym przekonać. Te koła poetów leningradzkich, do których należał np. Josif Brodski, tworzyły własną niszę, niejako mikroklimat, w którym mogły wyrosnąć kwiaty nieprzewidziane. I nigdy nie wiadomo, jakie potencjalne możliwości kryją się w, zdawałoby się, na zawsze kurzem okrytych dziełach.

Rzec można, że wiecznie zielone jest drzewo życia i z tego powodu schematy nie mają do niego zastosowania.

Stanisław Brzozowski nie jest dzisiaj czytany, ale można sobie wyobrazić kraj namiętnych dysput ideologicznych, jak te z okolic roku 1910, kiedy znowu będą aktualni marzyciele, których chwilowo wydrwiła historia.

Zadam tutaj pytanie: czy twory ludzkiej wyobraźni, takie jak jezuita Giava, istnieją, i w jakiś sposób wchodzą w skład cywilizacji, niezależnie od tego, czy są pamiętane? Jest to pytanie podobne do tego o obecność dzieł malarskich, które nie wyszły poza pracownię artysty albo zostały zniszczone. Nie mam na to pytanie odpowiedzi, ale skoro możemy je postawić, coś ono znaczy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2004