Gen wolności

Pogrzebów każdy z nas ma już za sobą kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt. Najbliższych, „znajomych”, ludzi, którym coś zawdzięczamy.

11.08.2018

Czyta się kilka minut

FOT. GRAŻYNA MAKARA
FOT. GRAŻYNA MAKARA

Bywa, że idziemy na pogrzeb, nawet gdy osobiście nie znaliśmy zmarłego – coś podpowiada, że po prostu trzeba iść. Przytrafiło mi się to dwa lata temu, gdy podczas wakacyjnego wyjazdu zginął od uderzenia pioruna dominikański student (a w cywilu – znakomity ornitolog i przyrodnik) Antek Marczewski. Może gdzieś się spotkaliśmy podczas moich „branżowych” bywań, może nie, był raczej znajomym znajomych. Jak się później okazało – wołał mnie chyba po to, żebym usłyszał jego pierwszą i ostatnią homilię, którą była właśnie żegnająca go msza. Cały wielki kościół dominikanów na warszawskim Służewie nabity ludźmi, sporo ubranych na biało. W słowie, w pieśniach – klimaty paschalne, radość ze zmartwychwstania. Celebrowanie nadziei, która przecież jeszcze się nie wypełniła, ale na czymże innym polega chrześcijaństwo, jeśli nie na przyjmowaniu tego, co będzie, jak tego, co już jest? Co nas ma różnić od świata zagłębionego w księgowaniu doczesnego zła, jeśli nie przekonanie, że eschatologiczna kropka to w istocie przecinek – a to przecież zupełnie zmienia wydźwięk nie tylko tego, co nastąpi po nim, ale i tego, czego doświadczamy dziś.

Bardzo chciałem pójść na pogrzeb Kory. Nie znaliśmy się osobiście, nie wiem, czy gdybyśmy się kiedyś spotkali, rozmowa w ogóle wyszłaby poza obowiązkowe, chłodnawe dusery, czy zaraz nie zostałbym sklasyfikowany jako gość, z którym – ze względu na jego religijne afiliacje – nie ma o czym gadać. A jednak dla tysięcy tych, którzy – jak ja – znali ją, mimo że ona nie znała ich – była jak portret, który zawsze był gdzieś w tle, na ścianie, a to, jak bardzo tam był, dostrzegamy, gdy z tej ściany zniknie.

Wszystkim, których znam, kojarzyła się w pierwszym odruchu z jednym słowem: „wolność”. Ona była znaną krakowską piosenkarką, moja mama – nieznaną białostocką inżynier budownictwa lądowego, a jednak u mnie w domu, zwłaszcza w latach, gdy w prywatnym życiu szukało się azylu przed wypełniającym wspólnotowość przaśnym komunizmem, mówiło się o niej dużo (pamiętam, że mama często ze swego rodzaju dumą zwracała uwagę na to, że ja i mój brat nosimy imiona takie, jak synowie Kory). Dla wielu była figurą, symbolem ich własnego, niedającego się zrealizować buntu. Dla niektórych, gdy już w latach 90. czy – zwłaszcza – ostatnio zaczęła krytykować ich bożków czy pseudoświętości, była wrogą buntowniczką, dowodnym przykładem na coś, co w zaangażowanej w tropienie światopoglądowych spisków homiletyce i publicystyce określa się jako utożsamianie wolności z samowolą.

Cóż, chrześcijan od dwóch tysięcy lat oskarża się dokładnie o to samo (i często robią to ich współbracia). A chrześcijanin niemający w sobie buntownika to batalionowa oferma, nie chrześcijanin. Nie znam drugiego systemu tak zachęcającego człowieka, by dosłownie codziennie buntować się przeciwko swojemu pragnieniu komfortu, pokusie świętego spokoju, własnym wyobrażeniom, oporom wobec innych ludzi, miriadom osobistych słabości. Choć – ujmijmy rzecz eufemistycznie – Kora zdawała się nie być entuzjastką instytucji Kościoła (nie jest to rzecz dziwna po tym, co podobno przeszła w dzieciństwie, w domu dziecka prowadzonym przez zakonnice), to jest ten wspólny gen, który nosimy, nosiliśmy: tęsknota za wolnością. O której jej – jak to ujął jej mąż – mówiły wiatr, kwiaty i słońce, dla mnie z kolei będące posłańcami, aniołami Osoby, która jest samą wolnością.

Dla tych z nas, którzy gdzieś w okolicach wchodzenia w dorosłość żegnają się z nieograniczonymi przestrzeniami dziecięcych światów, gdzie może się wszystko, i którzy powoli zaczynają tkać swoje życie z (czasem motywowanych nadzieją, czasem tylko lękiem) kompromisów, była kolejnym przypomnieniem, że owej wolności samostanowienia nie mogą człowiekowi zabrać nawet najbardziej brutalne okoliczności: nie tylko polityczne reżimy, ale i cierpienie, ból, rak. W chorych głowach niektórych internetowych moralistów zrzędzących nawet nad tą urną nie mieści się, iż nie trzeba naśladować wszystkich wyborów Kory, by być jej wdzięcznym za przypomnienie, że każdy z nas naprawdę ma do podjęcia swoje własne. A z prądem płyną tylko wiadomo jakiej proweniencji substancje.

Cieszę się, że na tej świeckiej ceremonii był przynajmniej jeden ksiądz (ja wiem o jednym), mój znajomy franciszkanin. Nie po to, by ją prowadzić, ale by w niej – wraz z wszystkimi na takich samych prawach – uczestniczyć. By tym, którzy są czasem przekonani, że my, katolicy, uważamy się za właścicieli świata (i ludzi), pokazać raz jeszcze, iż jesteśmy braćmi. By pożegnać kogoś, kto znalazł się w rękach Tego, kto na bank każe nam kiedyś zdać sprawę, jak zarządzaliśmy Jego Kościołem, skoro są na tym świecie dobrzy ludzie, dla których bywa on symbolem nie nadziei, lecz opresji.

Kamil Sipowicz, mąż Kory, na jej pogrzebie powiedział tylko parę słów. Wszystko, co trzeba, powiedział jednak przecież wcześniej, przez cztery dekady tworząc z drugim człowiekiem związek kompletny (choć, jak sam na przykładach pokazywał, zdecydowanie nie landrynkowo idealny), rozpięty – jak każdy dobry związek – między klamrami fascynacji i troski. Tych dwoje ludzi, z których jedno odwiedzę kiedyś na Powązkach, a drugiemu mam nadzieję uścisnąć kiedyś dłoń, na tej świeckiej ceromonii dało mi porządną katechezę. Przeżyliście, drodzy Państwo, wasze życie tak, że może zmieni to jakoś i moje. Dziękuję. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2018