Gdy nie ma dokąd wracać

Granat upadł na ziemię i toczył się wolniutko. Obrót pierwszy, drugi, trzeci. Cały w czerwonym pyle.

17.09.2013

Czyta się kilka minut

Nagle wszystko przestało być ważne.

Uzbrojeni jak Rambo mali czarni chłopcy, którzy ze skrzynek po piwie zrobili sobie „barykadę” w poprzek drogi.

Reporterzy, którzy chcieli przejechać i zaproponowali dzieciom z karabinami, że „na zgodę” zrobią im zdjęcie do gazety.

Infantylny entuzjazm i wściekłość, gdy kierowca półciężarówki wjechał w sam środek upozowanego kadru. Już wywlekali przerażonego człowieka z szoferki. Już gotowali się, by skończyć z nim sprawę. Ale właśnie wtedy granat oderwał się od kamizelki chłopca, który był tu szefem, i łupnął o ziemię.

Czas się zatrzymał. On, oni, my – każdy stał zbyt blisko, żeby mieć jakąkolwiek szansę.

Przez tę chwilę poczuliśmy wspólność losu. To, że jesteśmy zbudowani z takiego samego materiału – kości, ścięgien, mięśni, płynącej w żyłach krwi. Bezbronni wobec wyrzucanych z wielką siłą kawałków metalu. Równi wobec oczekiwanego bólu i śmierci.

Ale nic się nie stało. Granat po trzech obrotach zatrzymał się.

Nikt nie powiedział słowa. Nie przerwał milczenia. Chłopiec-szef pochylił się. Podniósł metalowe jajo. Dał znak ręką, że wszyscy mają spadać.

Złe miejsca na ziemi, tak jak ta afrykańska droga na zachód od Gomy, przyciągają przeróżnych ludzi. Fanatyków idei albo religii i lekarzy. Reporterów i handlarzy bronią. Najemników, rabusiów i romantycznych bojowników. Każdy z nich potrafi uzasadnić, dlaczego się tu znalazł. Odpowiedzieć na pytanie: „Co tutaj robisz? Po co tu jesteś?”.

Fanatyk powie: „Walczę dla mojego Boga”. Lekarz: „Chcę ratować ludzi”. Reporter: „Chcę napisać książkę” albo „Ktoś przecież musi tu być, patrzeć na to”. Rabuś, najemnik i handlarz powiedzą, że są tu dla pieniędzy.

Tylko dziecko z karabinem w rękach nie odpowie na to pytanie. Ono nie wie, po co tu jest. Zabrali z domu, zapisali do Armii Wyzwolenia Czegośtam, ukradli mamę, tatę, miłość i dzieciństwo. W zamian dali władzę nad życiem i śmiercią innych – nie tłumacząc nawet, co to znaczy. Dzieci z karabinami są bezwzględne i niebezpieczne. Bo nie walczą o nic. I nie mają dokąd wrócić.

Bardziej bezwzględny może być tylko dorosły, który nie potrafi odpowiedzieć na pytanie: „Po co tu jesteś?”.

Oni są podobni do tych dzieci. Tyle że kiedyś w życiu mieli wybór. Kiedy pakowali plecak, dawno, dawno temu usłyszeli: „Jeśli stąd wyjdziesz, możesz nigdy nie wracać”.

Ale wyszli. Wtedy jeszcze o coś im chodziło. Chcieli leczyć, zarabiać, pisać, walczyć dla idei. Po latach zostało rzemiosło, adrenalina, pustka.

Nie szukają ani szczęścia, ani pieniędzy. Ból zadają mechanicznie – nieważne, czy mają mundury, białe kitle, czy tylko długopisy. Choć się do tego nigdy nie przyznają, marzą tylko o śmierci.

Chyba nie ma nic gorszego od świadomości, że nie ma dokąd wracać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2013