Gabinet osobliwości

Bernard-Henri Lévy, American VertigoTrudno odmówić francuskiemu autorowi ambicji w karkołomnej próbie ogarnięcia ogromu zmian, jakim podlegała Ameryka przez ostatnie dekady. Jednak nawet najbardziej życzliwy Europie liberał z Nowego Jorku nie będzie w stanie potraktować jego książki poważnie.

29.02.2008

Czyta się kilka minut

"American Vertigo" mogła być książką pasjonującą. W obliczu mnożących się transatlantyckich zadrażnień i żalów mogło to być dzieło pożyteczne. Czy jest? Pierwsza refleksja, która przychodzi do głowy po lekturze ponad trzystu stron: że redaktorzy prestiżowego amerykańskiego pisma "Atlantic Monthly" - z ich bowiem inicjatywy Bernard-Henri Lévy przyjechał do Ameryki - wybrali do tej roboty niewłaściwego Francuza.

BHL, jak nazywają Lévy’ego rodacy, różni się od swego XIX-wiecznego krajana Alexisa de Tocqueville’a, którego podróż, opisana w dziele "O demokracji w Ameryce", stała się inspiracją dla "American Vertigo" (i nie tylko inspiracją: BHL twierdzi, że jechał śladami Tocqueville’a). Różni się przede wszystkim tym, że Lévy, obywatel globalizującego się świata zachodniego, nie tylko lubi Amerykę, ale zna ją dobrze. Nawet aż za dobrze, bo na swą wyprawę rusza uzbrojony po zęby w całą kolekcję uprzedzeń. Wielu powziętych w dobrej wierze, ale nie mniej mylących. Zaciemniają one obraz tego, o czym chciał pisać. A uprzywilejowana pozycja społeczna i towarzyska - Lévy jest jej świadom i nieustannie ją podkreśla - stawia go w punkcie, z którego trudno obiektywnie przyglądać się codziennemu życiu różnorodnej, trzystumilionowej społeczności.

Nogi Sharon Stone

W swej podróży, trwającej niemal rok, Lévy spotyka się z najważniejszymi ludźmi w Ameryce: z postaciami sceny politycznej, intelektualistami, wpływowymi dziennikarzami, aktorami. Myliłby się jednak ten, kto by pomyślał, że z notatek z tych spotkań wyłoni się godny filozofa obraz intelektualnej formacji dzierżącej rząd dusz w najpotężniejszym kraju świata.

Wpuszczony na salony niedostępne innym śmiertelnikom, BHL zachowuje się jak niepoprawny plotkarz: dłużej komentuje garderobę Baracka Obamy, niż zastanawia się nad prawdziwym źródłem fenomenalnej charyzmy senatora z Illinois, walczącego o nominację Demokratów do wyborów prezydenckich. Gapi się na krzyżujące się - całkiem jak w "Nagim instynkcie"! - nogi Sharon Stone tak intensywnie, że niespecjalnie interesuje go, co mówi aktorka i czy ona oraz podobni jej hollywoodzcy liberałowie mają faktycznie wpływ na politykę w swym kraju. Jakby tego było mało, francuski filozof robi z siebie durnia sugerując, że prezydenckie ambicje Hillary Clinton mają źródło jedynie w chęci zmazania plamy na honorze, jaką była afera jej męża z Moniką Lewinski.

We wstępie do książki BHL podkreśla, jak zależało mu na porzuceniu typowego dla wielu Europejczyków sposobu odwiedzania Ameryki, polegającego na pominięciu tzw. fly-over states. Pomysł godny pochwały, bo dopiero ci, co zadadzą sobie trud wyprawy do małych miasteczek Kansas, Wyoming czy Georgii, mogą pojąć, jak bardzo "nieamerykańskie" są metropolie wschodniego i zachodniego wybrzeża USA. Problem w tym jednak, że Lévy, wożony przez szofera od jednego miasta do drugiego, nie zadaje sobie trudu obserwowania zwyczajnego życia. Interesują go głównie dziwactwa i marginalia, na podstawie których wysnuwa konkluzje, co jest, a co nie jest "typowo amerykańskie".

Kraj i jego obywatele potraktowani zostali jak wielki gabinet osobliwości: freak show, jak powiedzieliby Amerykanie. Gdyby traktować obserwacje Lévy’ego serio, okazałoby się, że USA to kraj złożony głównie z dziwacznych sekt religijnych, salonów tańca erotycznego, kiczowatych prowincjonalnych muzeów, wielkich targów broni palnej i gigantycznych centrów handlowych. Czyżby shopping mall był fenomenem nieznanym Europejczykom?

Prosto z Google

Z notatek Francuza wynika, że kultura wysoka w Stanach Zjednoczonych praktycznie nie istnieje, stosunek do własnej historii sprowadza się do śmieciarskiego "wszystkoizmu", a "prozaiczność" praktyk religijnych świadczy o pospolitości i ubóstwie ducha oraz o nieuleczalnym i pożałowania godnym upodobaniu do kiczu. Lévy’emu nie może pomieścić się w głowie, że wszystkie skrajności i ogromne kontrasty nie definiują Ameryki, i że jest w niej miejsce również dla normalnych, ciekawych reszty świata ludzi, którzy uchowali się jakoś bez śladów manii religijnej czy militarystycznego fetyszyzmu - i nawet nie ganiają z widłami odwiedzających ich kraj Francuzów.

Oddzielny problem "American Vertigo" to irytujący brak dbałości o szczegóły. Co prawda swobodna, dziennikarska forma, którą obrał BHL, nie wymaga naukowych przypisów. Ale ciekawie byłoby się dowiedzieć, skąd francuski myśliciel wytrzasnął informację, że "połowa żołnierzy wysłanych do Iraku nie jest nawet Amerykanami", albo że "w Stanach Zjednoczonych jest się biednym poniżej progu rocznego dochodu 19300 dolarów".

Podważenie prawdziwości tych twierdzeń nie wymaga dostępu do tajnych archiwów waszyngtońskich. Wystarczy to, co w pięć minut potrafi wyszperać średnio bystry użytkownik wyszukiwarki Google. Dość zabawne jest z kolei, że bywały w świecie europejski intelektualista potrzebuje rozmowy z żoną emerytowanego górnika z Wyoming, aby odkryć istnienie funkcjonującego w Stanach od ponad 70 lat ogólnokrajowego systemu ubezpieczeń społecznych.

Jeszcze ciekawsze, że pisząc o "parcelacji amerykańskiej przestrzeni społecznej i politycznej" Lévy twierdzi, iż "rewolucja kulturalna" spowodowana "napływem mniejszości" dokonała się w Stanach "w ciągu ostatnich 30 lat". Ignoruje przy tym fakt, że owa związana z imigracją "kulturalna rewolucja" dokonuje się w Ameryce praktycznie codziennie, od początków zachodniego osadnictwa.

Co autor chce powiedzieć

Jeśli nawet nie traktować Lévy’ego poważnie jako dziennikarza-podróżnika (a w takiej roli prezentuje się on w pierwszej części książki, złożonej z esejów i widokówek z podróży), to wypada przynajmniej spróbować przebrnąć przez analizę duszy amerykańskiej XXI w., którą BHL podejmuje w epilogu. Zadanie to niełatwe: meandryczny, pełen dygresji styl jest trudny do zgłębienia, a w polskim przekładzie miejscami niemal zupełnie niestrawny.

W tych rzadkich momentach, gdy Lévy nie jest zajęty oszołamianiem czytelników bezmiarem własnej erudycji, próbuje dokonywać pospiesznych podsumowań złożonych zjawisk, których finału nie ogarną w pełni nawet jego dzieci (jak bilans moralny i polityczny wojny z terroryzmem), albo udziela Amerykanom "zbawiennych" porad dotyczących tego, jak zarządzać krajem. Jak wtedy, gdy próbuje przekonać swych amerykańskich czytelników, że nie ma lepszego sposobu na walkę z ubóstwem jak biurokratyczna, odgórna interwencja rządu.

Trudno odmówić Lévy’emu ambicji i pracowitości w karkołomnej próbie ogarnięcia ogromu zmian, jakim podlegała Ameryka przez ostatnie dekady. Ostatecznie jednak nawet najbardziej życzliwy Europie liberał z Nowego Jorku nie będzie w stanie potraktować jego książki poważnie. Jak na kogoś, kto chciałby być nowym Tocqueville’em, Lévy za szybko zapomina, jak łatwo narazić się na śmieszność próbując udowodnić, że różnorodność Ameryki da się zamknąć w łatwym uogólnieniu - oraz że nie ma skuteczniejszego sposobu, by zrazić do siebie tubylców, niż traktować ich z cierpliwym pobłażaniem, jak krnąbrne dzieci.

Na koniec BHL deklaruje, że jego zdaniem Ameryka nie chyli się jeszcze ku upadkowi. Czytelnika z USA konstatacja ta jednak nie pocieszy. Pomyśli raczej, że skoro tak marne są efekty, gdy za diagnozowanie amerykańskiej duszy zabiera się zdeklarowany przyjaciel Ameryki, to aż strach pomyśleć, co wypisują o niej jej europejscy wrogowie.

Bernard-Henri Lévy, American Vertigo. Podróż przez Amerykę śladami Tocqueville’a, przeł. Anna Garycka-Balmitgere, Warszawa 2007, Wydawnictwo Sic!

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2008

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (8/2008)