Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wygląda na to, że ten 23-letni obywatel Francji z rodziny algierskich imigrantów (on sam w Algierii nigdy nie był) – który najpierw zastrzelił trzech francuskich żołnierzy, a potem troje dzieci i ich nauczyciela ze szkoły żydowskiej w Tuluzie, a następnie, otoczony, zginął od kuli policyjnego snajpera – może zmienić wynik wyborów prezydenckich we Francji. Choć bez wątpienia nie taka była intencja Meraha – przyznać zdążyła się do niego organizacja islamskich fundamentalistów kojarzona z Al-Kaidą – to taki może być polityczny skutek jego morderczego terrorystycznego „rajdu”, który trzymał w napięciu nie tylko Francję.
Jeszcze niedawno wydawało się, że francuskie wybory – ich pierwsza runda za niespełna miesiąc – są rozstrzygnięte, że ich wynik zaważy na sytuacji w całej Unii, i że Nicolas Sarkozy będzie kolejną polityczną ofiarą kryzysu w Europie. W sondażach prowadził lider socjalistów François Hollande, autor wielu pomysłów tyleż populistycznych, co kuriozalnych, człowiek o ogromnym ego, nawet jak na polityka: zapowiada, że doprowadzi do renegocjacji paktu fiskalnego – fundamentu antykryzysowej strategii w Unii – nie zważając na to, że pakt zaakceptowali przywódcy 25 państw (w tym Sarkozy). „Renegocjacje” oznaczałyby zablokowanie paktu – i może o to zresztą chodzi Hollande’owi, który widzi w nim przejaw dominacji Niemiec nad Francją (swoją drogą, gdyby nie był on liderem jednej z wiodących formacji Francji, ale niewielkiej partii np. ze Słowacji, pewnie zaklasyfikowano by go jako niebezpiecznego lewicowego populistę, może nawet ze skłonnościami nacjonalistycznymi).
Stwierdzenie, że Merah sprawił „prezent” Sarkozy’emu, może brzmieć niestosownie w obliczu śmierci. Ale trudno udawać, że jest inaczej: na ostatniej prostej to Sarkozy jest politycznym beneficjentem dramatu z Tuluzy, skoro na znaczeniu tracą teraz tematy gospodarczo-socjalne – słaby punkt w bilansie prezydentury Sarkozy’ego, a mocny w agendzie obietnic Hollande’a – zaś ważniejsze staje się to, w czym Sarkozy jest mocny: walka z terroryzmem, problemy bezpieczeństwa, postulat mocnego państwa (okazuje się, że francuskie tajne służby miały Meraha na oku, ale nie było podstaw prawnych, by coś z tą wiedzą zrobić), a także temat imigracji i radykalizacji środowisk imigranckich.
Znamienne, jak bardzo i z dnia na dzień zmieniały się komentarze mediów europejskich i francuskich: gdy tożsamość zabójcy z Tuluzy była jeszcze nieznana i spekulowano, że może to być „francuski Breivik”, sądzono, że Sarkozy, który w swej kampanii podgrzewał nastroje narodowo-populistyczne, może stracić. Potem, gdy okazało się, że zabijał „talib z francuskim paszportem”, opinie zmieniły się radykalnie.
Taka jest dynamika chwili, a Sarkozy wzmacnia ją umiejętnie, wchodząc w rolę silnego prezydenta. Apelując, by nie wykorzystywać dramatu z Tuluzy, równocześnie skrzętnie zbiera punkty: wzywa do jedności narodu i zapowiada „wyciągnięcie konsekwencji” – także w postaci nowego prawa, które pozwoli skuteczniej ścigać islamskich tzw. kaznodziejów nienawiści, a także karać nawet za „regularne” odwiedzanie stron internetowych wzywających do terroryzmu (jak wyegzekwować to ostatnie, to trochę zagadka).
Sarkozy i Hollande mają już w sondażach równe szanse, a czas pracuje dla tego pierwszego.