Filmy, których możemy nie zobaczyć

Gdy Europa i Zachód pochylają się nad niewygodnymi tematami z pierwszych stron gazet, Ameryka Łacińska bawi się i eksperymentuje.

19.10.2010

Czyta się kilka minut

Wielu moich znajomych brało udział w zakończonym w niedzielę Warszawskim Festiwalu Filmowym, który świętował ćwierćwiecze. Żadnego nie spotkałam. Płynąc w ludzkich strumieniach żłobiących festiwalowe kina, chciałam posłuchać, jakie filmy im się podobały - na próżno, bo tłumy... WFF, na którym w tym roku pokazano ponad 200 premier, funkcjonuje na co najmniej kilku poziomach. Jest impreza dla kinomanów, wykupujących bilety za szeptaną rekomendacją (oblegany "Chrzest" Marcina Wrony) lub dających się uwieść tytułom ("Freakomania", "Imperialiści są wśród nas!", "Zabawa w śmierć"). Obok swój festiwal świętują krytycy, biegający na konferencje prasowe i w kuluarach dopytujący reżyserów, jak naprawdę było na planie. Równolegle toczą się imprezy i targi dla ludzi z branży, którzy przyjechali tu promować, załatwiać i nawiązywać znajomości. Przeglądy, sekcje i konferencje zlewają się ze sobą, zwłaszcza że główny konkurs - rangą, poziomem zainteresowania widzów i dziennikarzy - nie dominuje nad pozostałymi, jak to ma miejsce w Cannes czy Berlinie.

Na festiwalu w Warszawie, prawdopodobnie największej takiej imprezie w Polsce, można nie tylko nie spotkać znajomych, ale też przegapić całe obszary i nurty prezentowanego tu kina. Zdezorientowanym nietrudno odnieść wrażenie, że uczestniczyli w kompletnie innym festiwalu niż cała reszta: jedni byli na świetnym, inni na takim sobie; ci widzieli wiele filmów kontrowersyjnych; tamci wychodzili znudzeni; dla niektórych ta edycja była znacznie lepsza od poprzedniej, w przeciwieństwie do reszty, która sądzi, że raczej gorsza...

***

Mimo iż organizatorzy WFF od kilku już lat zapraszają do Warszawy jury przyznające nagrody (wcześniej istniało tylko wyróżnienie publiczności), a także dokładają starań, by festiwal awansować do lepszych kategorii - na tej imprezie chodzi przede wszystkim o dostęp do filmów inaczej niedostępnych. Tylko garstka z nich trafi później do kin. Reszta, nawet jeśli świetna, uhonorowana nagrodami na innych festiwalach (wpisujący się w surową poetykę rumuńskiego kina "Jak chcę gwizdać, to gwiżdżę" Florina Serbana - Srebrny Niedźwiedź w Berlinie), typowana do oscarowych nominacji (rosyjski "Na końcu świata" Aleksieja Uczitiela, niestety mylący tematykę obozową z propagandą rosyjskiej krzepy) lub superegzotyczna - ma niewielkie szanse, by z powodzeniem zawalczyć o przychylność polskich dystrybutorów.

Niezbywalnym elementem uczestnictwa w dużym przeglądzie światowego kina jest spotkanie z globalnym cierpieniem. Na festiwalu w Warszawie częściej można było natrafić na tematy "zaangażowane" w filmach kinematografii zachodnich; inna rzecz, że za produkcjami z Niemiec czy Kanady nierzadko kryją się egzotycznie brzmiące nazwiska emigrantów. Zwycięskie "Pogorzelisko" Denisa Villeneuve’a - historia kanadyjskiego rodzeństwa, które tropem testamentu matki wędruje do Libanu, by odkryć szokującą, wojenną historię swojej rodziny - powstało wg sztuki Libijczyka Wajdiego Mouawada. Największym atutem rozdzierającego serce debiutu Feo Aladag "Obcy" jest delikatna Sibel Kekilli - niemiecka aktorka tureckiego pochodzenia (znana u nas z "Głową w mur"), która jako dręczona przez męża Umay okazuje zaskakującą siłę i upór, by wbrew kochającej, ale uwikłanej w społeczne konwenanse muzułmańskiej rodzinie walczyć o godność i niezależność. Arabskie korzenie ma Zeina Durra, reżyserka "Imperialiści są wśród nas!" - satyrycznego portretu nowojorskiej bohemy, rozdartej pomiędzy sympatycznym życiem a uwierającą duszę świadomością cierpienia tych wszystkich, którzy mieszkają w mniej sympatycznych częściach świata.

Europa w ogóle wypadła na WFF poważnie i socjologizująco. Dobrą passę podtrzymują filmy rumuńskie, opowiadające o młodych ludziach zdeterminowanych przez środowisko, mających już za sobą życiowy falstart i dokonujących wyborów, które mogą na zawsze przekreślić ich szanse. Skandynawowie borykają się z problemami rodziny i międzypokoleniowych konfliktów: w finlandzkim komediodramacie "Wszystko zostanie w rodzinie" Aleksiego Salmenpery ojciec (w życiu zawodowym szanowany prawnik) z groteskową nieporadnością usiłuje zaradzić uczuciu, jakim jego syn obdarzył poznaną po wielu latach siostrę. W przerażającym, choć realizacyjnie bezbarwnym dokumencie "Zabawa w śmierć" Christophe Nick i Thomas Bornot pokazują na podstawie przeprowadzanego na naszych oczach eksperymentu, jak społeczeństwo, uzależnione od "autorytetu" telewizji, jest zdolne do zawieszenia jakichkolwiek moralnych zasad, włącznie z tą podstawową: nie zabijaj... O kino społeczne zahacza "Chrzest" - film zbyt spójny, by go zignorować, a jednak irytujący, "ciasny" w sensie fizycznym (niemal całość rozgrywa się w mieszkaniu bohatera, liczącego dni do egzekucji, jaką niechybnie wykona na nim mszczący się gangster), a także myślowym, ograniczający świat do jednego wektora. Nie wiem też, z czego wynika determinacja Marcina Wrony, by opowiadać o świecie językiem tak brutalnej przemocy - czy to fascynacja "męskim" kinem, zaufanie dla ekstremalnych środków wyrazu?

Gdzieś pośrodku tych wszystkich spraw lokuje się zwyczajnie wzruszający film Olgi Spatovej, który wygrał konkurs dokumentalny. "Oko nad Pragą", opowiadające o brytyjskim architekcie czeskiego pochodzenia Janie Kaplickim, który zmarł mając 71 lat - w dniu urodzin własnej córki - zachowuje delikatną równowagę pomiędzy historią z nagłówków gazet a opowieścią intymną. Fakty, które od 2007 r. relacjonowały największe czeskie media, brzmią nieprzyjemnie swojsko: wybitny architekt, odważny, zgoła fantastyczny projekt, wygrany konkurs na bibliotekę mającą stanąć u boku największych zabytków miasta - i arogancja polityków, traktujących kulturę wyłącznie instrumentalnie. Na dramat artysty, który osiągnął wielki sukces za granicą, a projekt praskiej biblioteki byłby dla niego spełnieniem twórczego cyklu życia, nakłada się historia nowej, dającej nadzieję miłości - nadając filmowi silnie emocjonalny, intymny wymiar. Choć to dokument bardzo prosty, niewyszukany, może nawet niedoskonały formalnie, coś w opowieści młodziutkiej czeskiej reżyserki wyróżniło go na tle innych, często buńczucznych tytułów.

***

Festiwal warszawski zdawał się dowodzić, że podczas gdy Europa i Zachód pochylają się nad niewygodnymi tematami z pierwszych stron gazet, Ameryka Łacińska (eksponowana m.in. dzięki przeglądowi najnowszych filmów argentyńskich) bawi się i eksperymentuje. Jeden z najbardziej oryginalnych tytułów festiwalu, debiutancki "Okres przydatności śledzi", pokazywał zapierające dech w piersiach perypetie... urzędnika podupadającej filmoteki w Montevideo. W tym przypadku jurorzy trafnie nagrodzili "filmowy humor" młodego Urugwajczyka Federica Veiroja. Widownia na seansach kina niemego i "nowej kinematografii Urugwaju" kurczy się w postępie geometrycznym, brakuje pieniędzy na naprawę projektorów, a główny bohater, oprócz oglądania najnowszych osiągnięć filmowców z Islandii i prób zwrócenia na siebie uwagi miłej prawniczki, musi jeszcze przykręcać rozruszane fotele na sali kinowej - emocje archiwisty komentują zaś staroświeckie muzyczne "kawałki" rodem z klasyki kina.

Chciałabym się mylić, ale wiem, że nikt tego czarno-białego filmu, utkanego z aluzji do starego kina, nie kupi do dystrybucji. Jednak nie mogę nie wspomnieć drobnego incydentu, który zdarzył się w trakcie seansu - otóż podczas sceny, kiedy pracownicy filmoteki utyskują na psujący się sprzęt, na chwilę... nawalił realny projektor w supernowoczesnym multikinie. Pociecha: cuda zdarzają się nawet w multipleksach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2010