Ferkat Al Ard: Grupa tej ziemi

Kiedy odmienne pochodzenie było pretekstem do przemocy, zespół Ferkat Al Ard tworzył muzykę czerpiącą z dorobku wielu kultur. Nagrana w trawionym wojną Bejrucie kultowa płyta „Oghneya” doczekała się właśnie wydania.

04.07.2022

Czyta się kilka minut

Obok:  Ziad Rahbani i Issam Hajali podczas nagrywania debiutu zespołu Ferkat Al Ard. Bejrut, 1978 r.  Po lewej:  Issam Hajali na ulicach Bejrutu. Ok. 1978-79 r. / MATERIAŁY PRASOWE HABIBI FUNK
Obok: Ziad Rahbani i Issam Hajali podczas nagrywania debiutu zespołu Ferkat Al Ard. Bejrut, 1978 r. Po lewej: Issam Hajali na ulicach Bejrutu. Ok. 1978-79 r. / MATERIAŁY PRASOWE HABIBI FUNK

Zanim znajdzie czas na rozmowę, Issam Hajali musi zamknąć sklepik z biżuterią, który prowadzi przy jednej z głównych ulic Bejrutu. Słucham go więc późną nocą: – Pierwszą gitarę dostałem od przyjaciela, który widział, jak bardzo pasjonował mnie rock. To był tani, prymitywny model. Trzeba go było stroić w specyficzny sposób, by w ogóle dało się grać. A jednak właśnie ta gitara stała się moją przepustką do muzycznych podróży. Minęło kilka lat i ten przyjaciel zginął. Cóż, w tej historii nie brakuje ofiar.

Z Bejrutem łączy go głęboka, lecz trudna relacja. W piosenkach Hajaliego jest nie tylko tchnienie wielokulturowej śródziemnomorskiej metropolii, lecz także dramat wojny, strachu i śmierci. Artysta otarł się o nią w 1976 r., kiedy do Libanu wkroczyły wojska syryjskie. Tylko refleks uchronił go wówczas od kuli snajpera. Wtedy, jedyny raz, zdecydował się opuścić ukochane miasto. W przebraniu dostał się na pokład kontenerowca płynącego na Cypr, skąd wyruszył do Paryża. I choć ta dramatyczna ucieczka jest godna szpiegowskiej powieści, Hajali uważa, że najciekawsze wyprawy odbył z gitarą w rękach.

Niestety, nie było ich wiele. Nakładem wytwórni Habibi Funk, która specjalizuje się w wynajdowaniu pereł z archiwów arabskiej fonografii, ukazały się dotąd dwa albumy prezentujące jego niezwykły talent. Wydana właśnie „Oghneya” była debiutancką płytą grupy Ferkat Al Ard, którą Hajali powołał tuż po swoim powrocie z Paryża. Nagrany w 1978 r. album nie odbił się szerokim echem. Trudno, aby było inaczej w kraju pogrążonym w wojnie domowej. Mimo to „Oghneya” nie przepadła. Wraz z upływem lat legenda wydanego w mikroskopijnym nakładzie albumu rosła. Jego egzemplarze sprzedaje się za kilka tysięcy dolarów.

CZAS DOBROBYTU I POZORÓW | Nie ma przypadku w tym, że Hajali uciekł akurat do Francji. Liban ogłosił niepodległość na początku lat 40., ale Francja zachowała tu wiele wpływów. Hajali, jak wielu jego rówieśników, obok języka arabskiego uczył się też francuskiego i angielskiego. Bejrut był miastem wielokulturowym i międzynarodowym. Odwiedzali go liczni turyści, bankowe zagłębie ściągało kadry, a w eleganckim Casino du Liban występowali Duke Ellington i Jacques Brel. Libańska młodzież była też pod wrażeniem rockowej rewolucji, która wybuchła w Wielkiej Brytanii.

– O, tak! Beatlesi, The Hollies, Family, Procol Harum... byłem uwiedziony tą muzyką – wspomina Hajali.

W pierwszej połowie lat 70. muzyk dołączył do zespołu Rainbow Bridge, nazwanego tak od wydanej wówczas kompilacji utworów Jimiego Hendriksa. Najpierw grał na perkusji, ale kiedy tylko zrobił się wakat na stanowisku gitarzysty, zmienił instrument. Bębniarz, który go zastąpił, zginął kilka lat później od kuli snajpera.

Rainbow Bridge nagrali singiel w języku angielskim, ale Hajaliemu coraz bardziej przeszkadzał rozrywkowy charakter przedsięwzięcia: – Podziwiam oryginalność i konsekwencję wielu zachodnich twórców, ale zacząłem zadawać sobie pytanie o moją rolę w tym wszystkim. Tym bardziej że na naszej wrażliwości piętno odcisnął kolonializm, co u wielu Libańczyków rodziło kompleksy dotyczące rodzimej kultury. M.in. dlatego postanowiłem, że będę wyrażać się w ojczystym języku i podążać własną drogą.

Ważnym punktem odniesienia stała się dla niego założona w latach 50. libańska wytwórnia Voix De L’Orient. Zwłaszcza nagrania braci Rahbani – kompozytorów, aranżerów i producentów, do których pielgrzymowali artyści z całego Bliskiego Wschodu. Przy czym duet nie potrzebował gwiazd z importu – żoną Assiego, starszego z braci, była Fairuz – wokalistka, jedna z największych gwiazd arabskiej sceny muzycznej.

Zdominowane przez chrześcijan rządy nie kryły swojej zależności od mocarstw Zachodu. Kiedy w 1958 r. pojawiło się zagrożenie konfliktem ze Zjednoczoną Republiką Arabską, prezydent Szamun poprosił władze USA o zbrojną interwencję. Chrześcijańskich maronitów niepokoił także szybki przyrost ludności muzułmańskiej. Na przełomie lat 60. i 70. przyspieszyła go wojna 1967 r. i nieudany przewrót w Jordanii, w wyniku czego do Libanu uciekły setki tysięcy Palestyńczyków.

MIŁOŚĆ W CZASACH WOJNY | – Przez kraje arabskie Palestyńczycy byli traktowani z jednej strony jak wzniesiony sztandar, od którego opinia publiczna nie pozwala się uwolnić, a z drugiej jako rewolucyjna siła, stanowiąca zagrożenie dla stabilności regionu – tłumaczy Krzysztof Strachota, kierownik Zespołu Turcji, Kaukazu i Azji Centralnej w Ośrodku Studiów Wschodnich. – Pojawienie się w Libanie setek ­tysięcy Palestyńczyków, niekiedy sfrustrowanych, nabuzowanych komunizmem i nacjonalizmem, mających przeświadczenie, że są latarnią arabskiego świata, okazało się dla tego kraju dynamitem.

Mimo to Hajali konsekwentnie opowiadał się po stronie uchodźczego narodu. Podkreśla, że robił to nie ze względu na kwestie religijne, lecz humanitarne: – W głoszeniu swoich poglądów idę do samego końca, do ściany. Nigdy jednak nie byłem fanatykiem żadnej sprawy. Moje serce nie pozwala mi odczuwać nienawiści do nikogo.

Z tym Libańczycy nie mieli łatwo. Strachota: – Konflikt libański to stale zmieniająca się konfiguracja. Lokalne grupy lawirują: zależnie od bieżącego układu i kalkulacji są aktywną stroną takiego albo innego konfliktu, takiego albo innego sojuszu.

Szaleństwo wojny w Libanie objawia się choćby tym, że rok później Hajali musiał uciekać z miasta nie dlatego, że zagrażali mu Izraelczycy, przeciwko którym opowiadał się jako adwokat palestyńskiej sprawy, lecz Syryjczycy. Wojska tego muzułmańskiego kraju wkroczyły do Libanu, by ratować stabilność regionu. Syryjczycy nie chcieli dopuścić ani do podziału kraju, ani do jego regularnej wojny z Izraelem. Przynajmniej w 1976 r., bo później bywało różnie.

To wtedy Hajali uciekł do Paryża. Nie on jeden. W stolicy Francji spotkał innych uchodźców z Bejrutu, w tym Rogera Fakhra. Był on nie tylko starym przyjacielem Hajaliego, ale także sprawnym kompozytorem i aranżerem, który pomógł mu napisać jego pierwszą płytę „Mouasalat Ila Jacad El Ard”: – Ten album to opowieść o problemach, które dostrzegałem wokół siebie. Kiedy dorastasz w czasach wojny, nie możesz śpiewać tylko o miłości. Albo inaczej: możesz to robić, ale korzystając z innych obrazów, słów i pojęć. Bo śpiewając o wojnie, też możesz śpiewać o miłości.

Z braku funduszy muzycy nagrali ­album w jeden dzień. Trudno w to uwierzyć, biorąc pod uwagę, jak wysmakowane są to utwory. „Mouasalat Ila Jacad El Ard” ma folk-rockowy charakter, ale w jego rozbudowanych kompozycjach i misternych aranżacjach słychać echa jazzu, art-rocka, a nawet szczyptę funku.

Jako teksty Hajali wykorzystał głównie wiersze lewicowego palestyńskiego poety Samiha al-Qasima. Album był gotowy w 95 procentach. Pozostało dograć jeszcze tylko kilka drobiazgów. Hajali postanowił, że zrobi to w Bejrucie.

PLANETA „OGHNEYA” | Kilka miesięcy po powrocie Hajaliego, do libańskiej stolicy przybył również Fakhr: – Ojciec udostępnił mi mieszkanie w Zachodnim Bejrucie, do którego zaprosiłem Issama. On z kolei ściągnął saksofonistę Toufica Farroukha. Założyliśmy zespół i czasem występowaliśmy w lokalnej restauracji. W 1978 r. udało nam się nawet zorganizować biletowany koncert w hali Uniwersytetu Amerykańskiego w Bejrucie.

W tym samym okresie Fakhr nagrał wspaniałą folk-rockową płytę „Fine Anyway”, wznowioną w ubiegłym roku przez Habibi Funk. Wszystko to: nagrywanie piosenek, dystrybucja kaset, malowanie plakatów, granie koncertów – odbywało się w mieście pogrążonym w wojnie.

– Ona była bardzo specyficzna – tłumaczy Hajali. – Długie okresy walk przeplatały się z długimi okresami względnego spokoju. Nigdy jednak nie wiedziałeś, kiedy pokój się skończy. Czy samochód, koło którego przechodzisz, nie wybuchnie? Czy miejsce, w którym przypadkiem przebywasz, nie stanie się nagle twoim nowym domem? Jeśli mimo to potrafiłeś zachować zimną krew, mogłeś stworzyć swój własny świat, własną planetę.

Podobnych artystów było w Bejrucie więcej. Jednym z nich był Ziad Rahbani – syn Assiego i Fairuz, muzyk, aranżer i kompozytor, który wbrew wszystkiemu wraz ze wspólnikiem postanowił założyć wytwórnię Zida. Artysta przeprowadził się ze Wschodniego do Zachodniego Bejrutu, co stanowiło wówczas akt na granicy brawury.

– Każda ze społeczności zamieszkujących Liban była podzielona na szereg mniejszych ugrupowań dbających o swoje lokalne interesy – tłumaczy ­Strachota. – Dlatego życie w Bejrucie było skoncentrowane w swoistych gettach. ­Dzielnicach kontrolowanych przez poszczególne ugrupowania i zdominowanych przez ich społeczne zaplecze. Ta tendencja tylko się umacniała, bo bezpieczniej mieszkać wśród swoich niż między obcymi.

Rahbani trafił na kopię „Mouasalat Ila Jacad El Ard”, które momentalnie go zauroczyło. Komplementy, także pod adresem „Fine Anyway”, zrobiły na muzykach wielkie wrażenie.

– Ziad był już wtedy najpopularniejszym, najważniejszym libańskim muzykiem – tłumaczy Fakhr. – A przy tym nigdy nie dawał odczuć, że wywodzi się z zupełnie innej klasy. Stąpał twardo po ziemi, był jednym z nas.

Rahbani nie tylko zaproponował wydanie debiutanckiej płyty Ferkat Al Ard – to jest założonego przez Hajaliego zespołu – ale także chciał być jego aranżerem. Nadawał się idealnie do tej roli. Nie tylko dlatego, że Hajali próbował rozwijać muzyczny język jego rodziców, ale także dzielił z nim miłość do muzyki brazylijskiej. Artyści mogli godzinami rozprawiać o twórczości João Gilberto czy Antônio Jobima. Przed wojną Fakhr i Hajali zaprzyjaźnili się z mieszkającym w Bejrucie brazylijskim gitarzystą, którego technikę podpatrywali. Efektem jest „Oghneya” – album, który stanowi rozwinięcie debiutu Hajaliego o elementy bossa novy i bogato orkiestrowanego popu.

Pomimo entuzjastycznego odbioru, jaki spotyka płytę po latach, Hajali wspomina tamte nagrania z mieszanymi uczuciami: – Towarzyszyły mi wtedy skrajne emocje. To był czas, kiedy adaptowałem się do nowych, bardzo trudnych realiów. Praca nad albumem ożywiała mnie, ale nie miałem pojęcia, dokąd mnie zaprowadzi.

Rok później wziął udział w nagraniu „Abu Ali” Rahbaniego. Pionierskie dzieło arabskiego disco i funku cieszy się dziś kultowym statusem, ale nie uchroniło próbującej działać w obliczu wojny wytwórni przed upadkiem. Ziad odezwał się więc do Fakhra, który dzięki tej znajomości trafił do zespołu ­Fairuz. W 1981 r. wyruszył z wokalistką w tournée po Stanach Zjednoczonych, w których postanowił zostać.

– Kiedy po raz pierwszy słuchałem „Oghneyi”, byłem w szoku, jak piękne są te piosenki – wspomina Fakhr. – Issam śpiewał po arabsku, a w tle jazz, rock, folk, muzyka brazylijska i wiele więcej. I jeszcze ta nazwa: Ferkat Al Ard (Grupa Tej Ziemi) – on reprezentował nas wszystkich. W tamtych czasach... Nie mógłbym być z niego bardziej dumny. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2022