Farewell, miss Iza

Boksuje co najmniej dwa razy dziennie. Po piątej rano, gdy wstaje, i tuż przed dziesiątą, gdy kładzie się spać. Bo choć Andrzej Lepper nie jest już tym samym człowiekiem co kiedyś, to nawyki zostają. Nie tylko treningowe zresztą.

27.02.2006

Czyta się kilka minut

(fot. P. Krzakiewicz/visavis.pl) /
(fot. P. Krzakiewicz/visavis.pl) /

Kiedy dwa tygodnie temu podczas jednodniowego kryzysu politycznego Andrzej Lepper i Roman Giertych obiecywali braciom Kaczyńskim ślepe posłuszeństwo oraz przyrzekali, że nie chcą żadnych stanowisk, obaj grali o co innego. Paradoksalnie w lepszej sytuacji był Giertych. Paradoksalnie, bo choć w nowym Sejmie to jego partii, a nie Samoobrony pewnie by zabrakło, ale 35-letni Giertych miałby jeszcze wiele lat na to, by się odkuć. Po wyborach odchudzona Samoobrona znów zasiadłaby w poselskich ławach, lecz dla 52-letniego Leppera mogłoby to oznaczać osobistą klęskę. Bo właśnie ten układ daje mu największe szanse na ostateczne przełamanie izolacji.

Dla kobiet i Leppera

Niełatwo znaleźć tych, którzy są z nim po imieniu. Jedyną taką osobą w klubie Samoobrony pozostaje wieloletni współpracownik Stanisław Łyżwiński. Nawet nieodłączny przyboczny Krzysztof Filipek pozwala sobie co najwyżej na "panie Andrzeju", a szef kampanii wyborczych partii Janusz Maksymiuk mówi "szefie". To nie przypadek. - Chcą okazać szacunek - tłumaczy Lepper. Sam się nie spoufala, nie biesiaduje, pije bardzo mało, a jego ulubionym trunkiem jest reklamowane jako napój dla kobiet piwo "Karmi".

Nie lubi też tracić czasu na czcze gadaniny. - Jak coś go nudzi, bez słowa wstaje i odchodzi, nieważne, jak to inni odbierają. Uważa, że żartowanie to strata czasu - przyznaje Maksymiuk. Przewodniczący trzyma dystans.

Na szacunku zależy mu najbardziej. I nic dziwnego - w polskiej polityce traktowany jest w najlepszym wypadku jak Wokulski z "Lalki", od klasy którego dzielą go skądinąd lata świetlne. Uznanie budzi spryt, z jakim gra rolę lidera partii protestu, będąc równocześnie przedstawicielem establishmentu. Docenia się jego konsekwencję i upór w drodze na szczyt, z uznaniem patrzy się na coraz większe obycie, coraz droższe garnitury i krawaty, ale za nic w świecie nie dostrzega się w nim pełnoprawnego polityka. Lepper to już nie tylko groźny watażka czy groteskowy chłopek-roztropek, nie zabłoci buciorami dywanu i nie wypije szampana duszkiem, ale ciągle jeszcze bez żadnego tłumaczenia można przypomnieć mu wyroki skazujące i wyrzucić z salonu. Ciągle jeszcze jakaś polityczna panna Łęcka może przejść na angielski i mieć pewność, że intruz nie zrozumie, o czym mowa, ale dotkliwie poczuje prztyczka, którego dostał.

Skazany na egzotykę

Pierwszym, który dostrzegł tę izolację i postanowił pomóc Lepperowi ją przełamać (oczywiście czerpiąc z tego korzyści), był Leszek Miller. Nie przez przypadek jest on drugim politykiem, z którym Lepper jest na "ty". Panowie poznali się dość późno, w 1997 r., na początku rządów prawicy, które obaj, choć w różny sposób, mieli zwalczać. Dzisiaj, tak jak wtedy, ich pozycja jest zupełnie odmienna, tyle że wtedy to Miller był górą.

Tak się bowiem złożyło, że utworzony na początku lat 90. związek rolników tracił impet. Po gwałtownych demonstracjach pod Ministerstwem Finansów, gdzie Lepper miał pierwszy raz okazję krzyczeć "Balcerowicz musi odejść!", o Samoobronie pisali tylko sprawozdawcy sądowi. Relacje z linczu na zarządcy majątku w Kobylnicy Słupskiej w 1994 r., którego wychłostano i ogolono, czy z wywożenia na taczce burmistrza Praszki, przeplatały się z informacjami o gigantycznych niespłaconych kredytach. Kiedy w 1995 r. lider Samoobrony po raz pierwszy wystartował w wyborach prezydenckich, jego jednoprocentowy wynik skazywał go na margines, poza który miał nigdy nie wyjść. Towarzystwo ekscentryków, antysemitów i regularnych szaleńców - to miało być miejsce Samoobrony na politycznej mapie Polski.

Tymczasem wybory z 1997 r., w których partia Leppera poniosła spektakularną klęskę zdobywając 0,08 proc. głosów, przyniosły jej jednocześnie szansę na przetrwanie. Prawdziwym darem losu, początkiem silnej Samoobrony, był okres rządów Jerzego Buzka. Odważne reformy, ale i katastrofalne błędy prawicy w rządzeniu dały Lepperowi grunt do szturmu. Kraj paraliżowały blokady dróg i przejść granicznych, na ulicach i pod ministerstwami wylewano gnojowicę, palono kukły, rzucano kamienie. Język Samoobrony był równie brutalny. Dość powiedzieć, że nazwanie wysyłającego na demonstrantów policję ministra Tomaszewskiego "bandytą z Pabianic" było w ustach Leppera dowodem jego powściągliwości.

Od rzepaku do solarium

To właśnie w końcówce lat 90. Lepper dał się poznać jako polityk niebywale pracowity i wytrwały. Był wszędzie, nie opuścił najmniejszej blokady czy strajku. Pojawiał się, zagrzewał do boju, dodawał otuchy. I jakoś tak naturalnie obejmował faktyczne przywództwo. Tak było w 1999 r. w Kruszwicy, gdzie jego szkolny kolega i były poseł PSL Wojciech Mojzesowicz szefował komitetowi strajkowemu domagającemu się wyższych cen rzepaku. Kiedy pół roku później z tą samą stanowczością obaj walczyli o ceny trzody, Lepper zaproponował Mojzesowiczowi wstąpienie do Samoobrony. Kompletował kadrę do swojej pierwszej reprezentacji parlamentarnej.

By jednak móc wprowadzić do Sejmu kogokolwiek, Lepper musiał nie tylko ciężko pracować. Nie wystarczały meetingi na bazarach (któremu innemu politykowi przyszłoby do głowy szukać wyborców o siódmej rano?) albo wizyty w kolejkach do punktów skupu - jeżdżenie po kilkaset kilometrów od rana do wieczora. Lepper wiedział, że nie wygra bez telewizji. Neutralność TVP miał zapewnioną - na jej czele stał wszak Robert Kwiatkowski, a jak wspomina Miller, "postanowiliśmy z Samoobroną nie atakować się specjalnie". Żeby dobrze wypaść na ekranie, Lepper zatrudnił reklamującego się jako wizerunkowego cudotwórcę Piotra Tymochowicza.

Efekty były piorunujące: na plakatach pojawił się polityk nieco ponad miarę opalony, ale uśmiechnięty i dobrze ubrany. Lepper, nie tracąc kontaktu z ludźmi, nauczył się korzystać z mediów. Dostrzegając, że polityka to teatr, postawił na to, by jego przedstawienia odbywały się w najlepszych dekoracjach. Kiedy liderzy Samoobrony wysypywali w świetle kamer zboże na tory, widzieliśmy już nie gromadę budzących przerażenie rewolucjonistów, ale świetnie ubranych polityków zatroskanych o los polskich rolników. Gdy zniecierpliwiona ciągłym niestawianiem się na rozprawy prokuratura postanowiła rozesłać za Lepperem list gończy, ten pojawił się na przejściu granicznym w koszulce z orłem w koronie na piersiach. Programy informacyjne, gazety, okładki tygodników - wszędzie ten sam widok skutego kajdankami patrioty. Brakowało tylko Malczewskiego i już mielibyśmy obraz powstańca zsyłanego na Sybir.

Randka w pożyczonych dżinsach

Lider Samoobrony podkreśla, że do wszystkiego doszedł sam i że bardzo wcześnie musiał zacząć troszczyć się o siebie - kiedy miał 11 lat, zmarł mu ojciec. Cztery lata później Andrzej Lepper wyprowadził się z domu. Poszedł do Technikum Rolniczego w Karolewie, zamieszkał w internacie. Tam też się nie przelewało. - Dopiero w trzeciej klasie jeden kolega z Rypina kupił sobie dżinsy. Dla nas wszystkich to było absolutnie poza zasięgiem, więc czasem nam pożyczał - opowiada Mojzesowicz (dziś parlamentarzysta PiS). Ale męski internat to nie tylko pierwsze randki i koledzy pożyczający udającym się na nie dżinsy. - Ja trenowałem ciężary, Andrzej zapasy, ale on nigdy nie używał siły. Obaj mieliśmy krzepę, więc nie wchodzono nam w drogę - uśmiecha się Mojzesowicz. Panowie starli się raz - w 2002 r. Mojzesowicz z grupą posłów opuszcza Samoobronę krytykując wodzowskie metody Leppera i lansowanie wiernych mu miernot. W sporze wygrywa Lepper, za Mojzesowiczem podąża tylko kilku oponentów przewodniczącego. Reszta była - a często wciąż jest - pod wrażeniem jego charyzmy.

Po maturze i wojsku Lepper idzie do PGR-u.­­ Robi tam błyskawiczną karierę, w 1978 r. zostaje kierownikiem. - Najmłodszym w Polsce - dodaje dziś z dumą. Wysnuwa z tego wniosek, że od zawsze dostrzegano jego talenty przywódcze. - Po trzech miesiącach w armii zostałem szefem plutonu, ktoś mnie zauważył - chełpi się.

Talentom już wtedy potrafił pomóc. Działał w ZMW, w ZSMP, wstąpił do partii. - Chciałem być kierownikiem, to przywieźli mi legitymację i już. Takie czasy - kwituje.

Dobre pegeerowskie czasy dla Leppera skończyły się dość szybko, bo już w 1980 r. odszedł na własne gospodarstwo. Byłby zapewne rolnikiem do dziś, gdyby nie kredyty. W 1989 r. wziął 100 tysięcy ówczesnych złotych na kupno ciągnika. - Ale jak zobaczyłem, jakie to procenty, coś we mnie wstąpiło i odmówiłem spłacania - przyznaje i zaraz dodaje, że dziś reguluje wszystkie długi. Szybko skrzyknął takich jak on, założyli Samoobronę.

Zapluta wycieraczka SLD

Lepper ma świadomość, jaką drogę przeszedł, i wie, ile jeszcze musi zrobić, by dojść tam, dokąd prowadzi go ambicja. Dlatego gotów jest sam sobie nałożyć wędzidło.

Po raz pierwszy stanął przed tym problemem w 2001 r. Ponad 10 proc. głosów i trzeci klub w Sejmie - to zrobiło wrażenie na obserwatorach. Na Lepperze, który zupełnie nie był przygotowany do gry parlamentarnej, chyba też.

- Samoobrona była wtedy w tej samej sytuacji, w jakiej my znajdowaliśmy się do 1993 r.: w kompletnej izolacji, na marginesie polityki - ocenia Leszek Miller. W interesie postkomunistów leżało wciągnięcie Leppera w orbitę normalnego życia politycznego, co zneutralizowałoby jego wpływy wśród biedniejszych wyborców, bo zamiast krytykować elitę władzy, sam stałby się jej częścią.

Ściągnięcie z Samoobrony odium trędowatych leżało też w interesie Leppera, który podjął grę. Wszedł w koalicję parlamentarną z SLD, został wicemarszałkiem Sejmu. Miał się utemperować, lecz szybko dostrzegł, że jego wyborcy uznają, iż przesiadając się do limuzyny - zdradził. Zaczął więc jeździć limuzyną na protesty. Jeden z nich, na targowisku we Włocławku, gdzie Lepper obrzucał wyzwiskami SLD-owskich włodarzy miasta, stał się powodem odwołania prestiżowej funkcji. Resztę pamiętamy: agresywne przemówienie wicemarszałka sugerującego liderom SLD i PO chodzenie na pasku mafii i sprzedajność. Padały sumy, daty, pseudonimy gangsterów. W listopadzie 2005 r., już po kolejnych wyborach parlamentarnych, dostał za to 15 miesięcy w zawieszeniu - kolejny w kolekcji aktów oskarżenia, procesów i wyroków.

Mimo tej awantury Lepper przez całą kadencję utrzymywał z SLD dobre relacje. Obie partie współpracowały w samorządach i przy ważniejszych ustawach, a kiedy z koalicji z lewicą wycofało się PSL, Samoobrona de facto zajęła miejsce ludowców. Werbalnie była wciąż w opozycji, ale mniejszościowe rządy Millera i Belki mogły na nią liczyć. Wtedy właśnie Ludwik Dorn nazwał Samoobronę "zaplutą wycieraczką SLD". Dziś sam korzysta z niej bez większego obrzydzenia, choć prawdę mówiąc pierwszy taki epizod miał miejsce już podczas głosowania nad raportem komisji ds. Rywina, kiedy Samoobrona ostatecznie poparła wersję Ziobry. Nie pomogły słynne prośby Millera: "Andrzej, proszę cię, wyjdź". - Ze swojego punktu widzenia miał rację, już wtedy obstawiał, że prawica wygra - przyznaje były premier.

Lepper szybko zaczął zbierać frukta trafnej kalkulacji. PiS, które jeszcze w 2002 r. zakazało swoim działaczom zawierania koalicji lokalnych z Samoobroną na jakimkolwiek szczeblu, szybko się z nią przeprosiło: w zamian za poparcie w drugiej turze Lecha Kaczyńskiego i głosowanie za powołaniem rządu Marcinkiewicza, lidera Samoobrony znów wybrano wicemarszałkiem Sejmu. Dalej już poszło gładko. Porozumienia w sprawie ustawy medialnej, wyboru Janusza Kochanowskiego na rzecznika praw obywatelskich i kilku innych głosowań utorowały drogę do zawarcia paktu stabilizacyjnego. Stonowany, wyważony wicemarszałek Sejmu krytykuje dzisiaj żarliwie Donalda Tuska za populizm, a w nagrodę Jarosław Kaczyński wystawia mu cenzurkę polityka odpowiedzialnego, propaństwowego. Ludzie Samoobrony tylnymi drzwiami wchodzą do najważniejszych urzędów i agencji. Izolacja partii dobiega końca. Jej ostatecznym pogrzebaniem byłaby koalicja rządowa z Lepperem jako wicepremierem, ale tego nie przewidują najczarniejsze nawet sny Kaczyńskiego. Na razie.

Balcerowicz musi zostać

"Wersalu w tej sali nie będzie" - grzmiał odwoływany w 2001 r. z funkcji wicemarszałka Lepper. Blokady mównicy, przychodzenie do Sejmu z własnym megafonem, zagłuszanie krytyków waleniem w pulpity i wrzaskami - tak wyglądała parlamentarna codzienność w wykonaniu Samoobrony. Komisje śledcze pokazały jednak, że to nie maniery, ale kadry były największą bolączką partii. Renata Beger czy Zbigniew Witaszek zapisali się złotymi zgłoskami w historii polskiego dowcipu, bo trudno oceniać ich działalność parlamentarną serio. Klub został zdziesiątkowany: część odeszła sama, resztę wyrzucono za afery czy bójki po pijaku. Odpowiedzialność za to ponosił oczywiście Lepper, promujący ludzi co prawda lojalnych, ale często pozbawionych jakichkolwiek innych zalet.

- To prawda, mam problem z kadrami - przyznaje wicemarszałek. Bo po przyciągnięciu do Samoobrony ojców założycieli - pospołu rolników z górami długów oraz drobnych naciągaczy - do partii zaczęli napływać pogubieni w nowej rzeczywistości ludzie PRL-u, jak Bolesław Borysiuk - doktor w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR i działacz TPPR, jego kolega z narodowo-komunistycznego Zjednoczenia Patriotycznego "Grunwald" reżyser Bohdan Poręba czy współpracownik SB Stanisław Łyżwiński.

W ostatnich wyborach Samoobrona prezentowała się jako partia socjalna: prawdziwa, ideowa lewica. Dziś, goszczony na antenie Radia Maryja, Lepper dodaje od razu: "Jesteśmy lewicą, ale patriotyczną, polską". Szukanie wyborców na gruzach SLD było pomysłem tyleż dobrym, co spóźnionym, bo Lepper wziął się za to dopiero w trakcie kampanii, kiedy jego nagła wolta i popieranie związków homoseksualnych było cokolwiek mało wiarygodne. Trochę zabawnie wyglądał też w otoczeniu Leppera eurodeputowany rodem z ZChN Ryszard Czarnecki.

Ci, którzy nie wierzyli w szczerość lewicowej przemiany przywódcy Samoobrony, triumfują. - Teraz jesteśmy bliżej chadecji - deklaruje jak gdyby nigdy nic przewodniczący Samoobrony. I definiuje chadeckość swej partii: dla homoseksualistów ułatwienia w dziedziczeniu, ale żadnych małżeństw, przyjaźń z Kościołem, a w gospodarce socjalliberalizm sprowadzający się do hasła "Balcerowicz musi zostać", którym zdążył już uwieść Business Center Club.

Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że takie wolty czynią Leppera mniej wiarygodnym w oczach wyborców. Ci kochają go nie za to, co - ale za to, jak mówi. A mówi prosto: jesteśmy biedni, bo nas okradli. Ja wsadzę złodziei, zabiorę im majątek i rozdam bezrobotnym. Populizm? Z pewnością, ale czy poziom polemik między PiS i PO był naprawdę dużo wyższy? Poza tym Lepper mówi dużo, wyczuwając, co jego interlokutor chce usłyszeć. Dość powiedzieć, że dzień po wychwalaniu Balcerowicza wysłał go do kamieniołomów. Dziś na przemian troszczy się o stan finansów państwa i zapowiada dobranie się do skarbca NBP.

Haider, nie Fini

- Oczywiście, że się zmieniłem - przyznaje Lepper, ale swą metamorfozę zrzuca na karb dojrzewania, lektur i rozmów z mądrzejszymi od siebie. Nigdy nie przyzna, że warszawskie elity trochę mu jednak zaimponowały, że roztaczana przez PiS wizja współrządzenia okazała się tak kusząca, że poświęcił dla niej image radykalnej partii protestu.

Ostatnią kampanię wyborczą robił mu, podobnie jak poprzednią, Janusz Maksymiuk, wieloletni działacz kółek rolniczych, członek PZPR, poseł SLD, który poznał lidera Samoobrony na początku lat 90.,

a później razem z nim protestował za rządów AWS. Teraz i on dostrzega przemianę szefa, ale zapewnia, że wszystko jest pod kontrolą. - Jeśli zobaczy, że udział we władzy nic mu nie daje, rzuci to bez wahania - prorokuje.

Lepper (rocznik 1954) nie przestaje nad sobą pracować. Rzadko strzela samobójcze gole, jak pamiętny wywiad dla izraelskiego dziennika "Haaretz", w którym opowiadał, że jego rodzice pomagali Żydowi ukrywającemu się niedaleko w piecu chlebowym: "Moja matka codziennie nosiła mu jedzenie, a w końcu zaniosła mu ubrania ojca. I Żyd zdołał uciec. Miałem wtedy cztery lata i to pamiętam". Gdyby te brednie brać serio, znaczyłoby to, że Lepperowie ukrywali Żyda do 1958 r.

Jeśli więc jest tak dobrze, to czemu jest tak źle? Czemu wizja Samoobrony w rządzie budzi nie tylko przerażenie intelektualistów, ale też opór twardo stąpających po ziemi polityków, jak Miller czy Kaczyński? Każdy przyzna, że jeśli nawet Lepper jak Wokulski (by nie powiedzieć: jak Miller) nauczy się angielskiego, to i tak nikt nie uzna go za polityka europejskiego. Strateg PiS Adam Bielan właśnie w małym obyciu międzynarodowym widzi ogromną słabość Leppera: - On jest traktowany w Unii jak Haider i nie zrobił nic, by to zmienić; a że to możliwe, pokazuje przypadek Gianfranco Finiego, włoskiego postfaszysty, dziś szanowanego ministra spraw zagranicznych mającego doskonałe stosunki z Izraelem. Samoobrona w rządzie to murowane kłopoty w Europie.

Lepper się zmienił - podkreślają wszyscy. I nadal nikt nie chce uznać, że metamorfoza jest zakończona. Doprawdy trudno się dziwić politykom, że wciąż się zastanawiają, kiedy i jaki numer może im Samoobrona wywinąć. To jej przywódca skrajną nieodpowiedzialnością i brutalnością w polityce wykreował taki swój wizerunek, że nie zmieni go nawet sto dni spokoju.

Tyle że znudzony kołataniem do drzwi salonów Lepper może dokonać kolejnej wolty i wrócić na blokady. Czy będzie tam jeszcze wiarygodny?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2006