Fantazja alternatywna

Jeśli mielibyśmy wskazać pojedynczy dokument, który w kluczowym momencie historii chrześcijan umożliwił im polityczne zwycięstwo, pojawia się problem. Wydał go bowiem jeden z ich głównych prześladowców.

03.04.2012

Czyta się kilka minut

 / rys. Marek Tomasik
/ rys. Marek Tomasik

Być może to Galeriusz, cesarz zaliczony w poczet rzymskich bogów jako Divus Galerius, powinien w pamięci chrześcijan zająć miejsce Konstantyna I Wielkiego. Ale największy prześladowca nowej religii, który dopiero na łożu śmierci przyznał się do porażki i odwołał represje, nie nadawał się na symbol adwokata wiary.

Co innego Konstantyn – i krzyż, który wedle legendy miał jemu i jego żołnierzom ukazać się na niebie w czasie walki z rywalem do rzymskiego tronu, Maksencjuszem, w 312 r.

Cesarz, nawrócony na chrześcijanstwo, już pod znakiem krzyża stanął 28 października tego roku do decydującego boju nad brzegiem Tybru. Wygrana w bitwie przy Moście Mulwijskim otworzyła mu drogę do Rzymu, zaś obraz tonącego we wzburzonej rzece Maksencjusza na stulecia awansował na Zachodzie do rangi ikonicznego.

Lecz Konstantyn I Wielki – cesarz Rzymu, pogromca barbarzyńców, twórca tysiącletniej stolicy Cesarstwa Wschodniego – nie był wcale tym, za kogo ma go wielu: władcą, który kilka miesięcy po zwycięstwie nad Maksencjuszem podniósł chrześcijaństwo do statusu rzymskiej religii. Chrześcijaństwo stało się religią państwową dopiero kilkadziesiąt lat po słynnym spotkaniu cesarza z władcą wschodniej części imperium, Licyniuszem, do którego doszło w 313 r. w Mediolanie. Osnuty legendą edykt mediolański był w rzeczywistości dokumentem, który gwarantował wolność wszystkim religiom. W rzeczy samej, od pytania, czy historia chrześcijaństwa mogła się potoczyć inaczej, ważniejsza jest konstatacja: ona potoczyła się inaczej, niż w to wierzono przez wieki w Europie.

TRZEJ KRÓLOWIE W DEPRESJI

Nielubiane przez historyków pytanie „co by było, gdyby...” postawił jako pierwszy rzymski historyk Tytus Liwiusz, który w monumentalnym dziele o historii Rzymu „Ab Urbe Condita” snuł rozważania o tym, jak potoczyłyby się w IV w. p.n.e. losy jego państwa, gdyby Aleksander Wielki, zamiast na wschód, rozszerzał granice swojego imperium na zachód. Inna historia alternatywna odegrała rolę terapeutyczną w 1490 r., gdy kilkadziesiąt lat po zdobyciu przez Turków Konstantynopola ukazała się powieść „Tirant lo Blanch” autorstwa rycerza z Walencji, Joanota Martorellego, której główny bohater stawał na czele przegrywającego z muzułmańskim oblężeniem Bizancjum i zwyciężał armię Mehmeda II Zdobywcy.

Historie alternatywne, które w czasie II wojny światowej masowo produkowały zarówno aliancka, jak i nazistowska propaganda, również służyły polepszeniu nastrojów. Współczesne alternate stories urosły na Zachodzie do rangi poważnego nurtu literatury – przed kilkunastoma laty w Wielkiej Brytanii dużą popularnością cieszyła się książka Stephena Frya „Making History”, w której małe austriackie miasteczko Braunau am Inn pozostało nieznane światu – bo ani tam, ani gdziekolwiek indziej Adolf Hitler się nie urodził. Zamiast tego do władzy w Niemczech doszedł jeszcze bardziej skuteczny przywódca, który nie tylko wygrał II wojnę światową, ale przez lata toczył później (alternatywną) zimną wojnę ze Stanami Zjednoczonymi...

Niepoważne? Nie tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Technik tworzenia alternatywnych scenariuszy od kilkudziesięciu lat używają specjaliści od planowania rozwoju państw i korporacji. Jeszcze dwie dekady temu z pobłażaniem wspominano o „futurologach” (na których prognozach, w pewnym sensie, można było zresztą polegać: z reguły nic, o czym pisali, nie sprawdzało się). Dziś specjaliści od przyszłości są znów w cenie – tym razem jednak są wyposażeni w narzędzia statystyczne oraz świadomi złożoności nowoczesnych społeczeństw. Na Zachodzie (a od kilku lat, dzięki zaangażowaniu Polskiej Akademii Nauk, także u nas) tryumfy święci foresight – metoda polegająca na opisywaniu możliwych scenariuszy rozwoju. Nie można jej jednak oczywiście – nawet w wersji backsight, patrzenia wstecz – zastosować do wymyślania alternatywnych scenariuszy przeszłości. Z prostego powodu: brakuje szczegółowych danych.

Już pierwszy rzut oka na strony internetowe poświecone alternatywnej historii chrześcijaństwa wystarcza, by stwierdzić, że popularne ujęcia tej kwestii mają się nijak do „twardej” wiedzy historycznej. Oto kilka tematów wątków z listy dyskusyjnej alternatehistory.com: „Co by było, gdyby... imperium rzymskie zaadoptowało zoroastrianizm?”; „południowa dynastia Ming przetrwała i przeszła na chrześcijaństwo?”; „Brytyjczycy próbowali nawrócić Indie?”. Internet pełen jest takich alternatywnych fantazji („W Betlejem cicha noc. Trzech mędrców wędrujących ze Wschodu orientuje się, że pomylili się nawigując na podstawie jednej z gwiazd. Wracają do domu w depresyjnym nastroju...”). Portal uchronia.net podaje tytuły ponad 3100 książek i opowiadań spod znaku „co by było, gdyby”.

W RZYMIE JAK U SIEBIE

Mimo wybitnego pioniera w tej dziedzinie, Liwiusza, historią alternatywną najrzadziej zajmują się dziś sami historycy.

– Uważam tę ideę za jałową intelektualnie – mówi „Tygodnikowi” ks. prof. Jan Słomka, patrolog z Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego. – Historia jest gęsto tkana, nie mamy pojęcia, jak wiele czynników na nią wpływa. Nasz potencjał umysłu i wyobraźni jest ubogi na tyle, że myśląc o alternatywnych scenariuszach, tworzymy tylko karykatury historii.

Ks. Słomka przyznaje jednak, że w od¬niesieniu do okresów, z których nie zachowało się wiele źródeł, historyk ma większą możliwość interpretacji: – Poznawanie historii późnego antyku jest zawsze układaniem historii z takich kawałeczków – mówi. – Ale akurat świat śródziemnomorski był dobrze wykształcony. Budowano biblioteki, zachowało się wiele materiałów z tego okresu.

Prawdopodobieństwo, że historia chrześcijaństwa na początku IV w. potoczyłaby się inaczej, jest małe. Nie jest nawet możliwe wyznaczenie ostatniego momentu, w którym rzymska władza mogłaby zatrzymać pochód nowej religii. – Jej rozwój był organiczny, a jak na religię wręcz powolny – wyjaśnia ks. Słomka. – Trzy wieki neutralności (bo ta dominowała jednak nad wrogością) doskonale uodporniły chrześcijaństwo. Jego los nigdy nie zależał od pojedynczej decyzji władzy rzymskiej. Chrześcijanie byli w cesarstwie u siebie – dodaje patrolog.

EDYKT GALERIUSZA

Czy gdyby nie Konstantyn, inaczej potoczyłyby się losy związków Kościoła z państwem? Czy Kościół chciałby w przyszłości sięgnąć po pełnię władzy? Ks. Słomka dowodzi, że ostatecznym efektem spotkania w Mediolanie i słynnego edyktu było powstanie sojuszu ołtarza i tronu.

– Z tym że Kościół nigdy nie uznał, że ołtarz powinien całkowicie zastąpić tron. Kiedy kilkaset lat później, po „wiekach ciemnych” średniowiecza, odradzała się Europa, to w Kościele świeccy cesarze postanowili szukać legitymizacji swojej władzy. Sojusz ołtarza i tronu, który rozwinął się tak szybko i harmonijnie dzięki edyktowi mediolańskiemu, nie doprowadził wcale do likwidacji tronu. Dopiero dziś jesteśmy w momencie, w którym domyka się historia – i kończy epoka konstantyńska.

– Zamiast mówić o edykcie, należy złapać byka za rogi i stwierdzić: cesarz czuł się chrześcijaninem – mówi prof. Adam Ziółkowski, historyk starożytności z Uniwersytetu Warszawskiego. – Momentem decydującym było nawrócenie się Konstantyna. Słynna bitwa przy Moście Mulwijskim uczyniła go ostatecznie człowiekiem religijnym.

Zdaniem historyka, edykt mediolański jest jednak mitem nowożytnej nauki. Jeśli mielibyśmy wskazać pojedynczy dokument, który w kluczowym momencie historii chrześcijan umożliwił im polityczne zwycięstwo, pojawia się problem. Wydał go bowiem jeden z ich głównych prześladowców, cesarz Galeriusz. Gnębił on wyznawców Chrystusa, idąc „za głosem ludu”. – To metoda, którą wiele wieków później powtórzono w demoludach – mówi prof. Ziółkowski. – Oficjalnie Galeriusz rozprawiał się z chrześcijanami tylko wtedy, gdy poddani go o to prosili. Koniec końców jednak przestał.

– W obliczu niepowodzenia prowadzonych przez wiele lat prześladowań chrześcijan cesarz Galeriusz na łożu śmierci w 260 r. wydaje edykt, w którym odwołuje prześladowania, a także prosi chrześcijan o modlitwy za cesarstwo. Tyle że przez 1500 lat prawda o tym była niepoprawna politycznie i trzeba było wymyślić Konstantyna – uważa prof. Ziółkowski.

PAPIEŻ I BISKUPI

Czy chrześcijaństwo zwyciężyło, jak chcą niektórzy badacze starożytności, tylko dzięki „Constantinian luck”, okienku, które wykorzystał w czasie swoich rządów Konstantyn? Czy rozwój cesarstwa w tamtym okresie mógł potoczyć się inaczej? Zdaniem rozmówców „Tygodnika”, poważni ludzie zadają sobie inne pytanie: od kiedy zwycięstwo chrześcijaństwa stało się względnie nieuniknione? – W czasie tzw. małego pokoju po śmierci Galeriusza rozwój chrześcijaństwa przekroczył pewien punkt krytyczny – było już tylko kwestią czasu, kiedy ta religia zwycięży – mówi prof. Ziółkowski, dodając, że próba bezwzględnego rozprawienia się z chrześcijaństwem – choć teoretycznie możliwa do podjęcia – łączyłaby się z takimi kosztami społecznymi i politycznymi, że Rzym, nawet bez Konstantyna, nigdy by się na to nie zdecydował.

Prof. Adam Ziółkowski: – Proszę zauważyć, że nawet sukcesy wcześniejszych prześladowań były tylko pozorne. Chrześcijanie albo ginęli jako męczennicy, albo ulegali, odstępowali od swoich praktyk – ale najczęściej na krótko. Rzym nie miał pomysłu, jak walczyć z religią.

Niektórzy badacze historii starożytnej wskazują, że punktem zwrotnym w dziejach chrześcijaństwa był kryzys Kościoła połowy II w., w którego efekcie powstała monarchiczna organizacja Kościoła – zwiększyła się rola biskupów. W świecie, w którym tylko cesarz dysponował nieograniczoną i dożywotnią władzą, wprowadzenie silnych biskupstw uczyniło chrześcijaństwo religią całkowicie odmienną od innych.

BEZ CHRZEŚCIJAŃSTWA NIE BYŁOBY ISLAMU

Zdaniem rozmówców „Tygodnika” wszystko wskazuje na to, że niezależnie od wyniku bitwy pod Mostem Mulwijskim, od spotkania w Mediolanie w 313 r. i wcześniejszego odwołania prześladowań przez Galeriusza, chrześcijaństwo nie mogło rozwijać się inną drogą niż w rzeczywistości. Jak jednak jego istnienie wpłynęło na losy innych wyznań?

– Jestem przekonany, że gdyby nie chrześcijaństwo, nie powstałby islam – deklaruje prof. Ziółkowski. – Jeżeli kiedykolwiek w starożytności zdarzyło się okienko, to możemy mówić o nim wtedy, gdy Mahomet uchodzi z Mekki do Medyny w chwili, gdy dwa wielkie imperia toczą ze sobą wyczerpującą walkę na śmierć i życie. Pierwsi muzułmanie wykorzystali polityczną okazję. Z chrześcijaństwa zaczerpnęli doktrynę uniwersalizmu, z judaizmu – koncepcję narodu wybranego. Gdyby nie chrześcijaństwo, Mahomet, który uważał się przecież za ostatniego proroka starotestamentowego, byłby zapewne kolejnym nawróconym na judaizm – a było ich dużo – mieszkańcem Półwyspu Arabskiego.

Można by więc na koniec powiedzieć: nie udało się. Trudno o nakreślenie alternatywnej historii chrześcijaństwa, skoro historycy, a nawet pisarz fantasy, piszą na łamach „TP” niemal jednym głosem: chrześcijaństwo w IV w. musiało zwyciężyć. Tylko... czy to na pewno porażka?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2012