Europejska satrapia

Mołdawia to laboratorium, gdzie ścierają się wartości, geopolityka i pragnienie dobrobytu. W szczególnych konstelacjach: nowy prounijny rząd powstał dzięki korupcji i szantażowi.

25.01.2016

Czyta się kilka minut

Demonstracja w Kiszyniowie, 16 stycznia 2016 r. / Fot. Dumitru Doru / EPA / PAP
Demonstracja w Kiszyniowie, 16 stycznia 2016 r. / Fot. Dumitru Doru / EPA / PAP

W minionym tygodniu w Mołdawii zakończył się kryzys rządowy, trwający od prawie trzech miesięcy. Nowa-stara władza deklaruje kontynuację proeuropejskiego kursu w polityce zagranicznej. W żadnym wypadku jednak powstanie rządu Pavla Filipa, bo tak nazywa się nowy premier, nie zostało odebrane jako święto demokracji i zwycięstwo proeuropejskiej idei.

W chwili głosowania nad wotum zaufania budynek parlamentu musiał być chroniony przez potężny kordon policji, która i tak nie powstrzymała protestujących przed wdarciem się do środka. Dla ogromnej części Mołdawian powstanie tego rządu oznacza dalsze pozostawanie „mafii” u władzy. Ale rządowi udało się już jedno: swe siły w antyrządowym proteście połączyli zwolennicy integracji z Unią Europejską i entuzjaści zbliżenia z Rosją. „My jesteśmy narodem!”, „Precz z mafią!”, „Precz z Plahotniucem!” – krzyczą dziś protestujący.

Oligarcha jedynowładcą

Do niedawna Vlad Plahotniuc był najpotężniejszym mołdawskim oligarchą. Po tym, jak udało mu się wsadzić do więzienia Vlada Filata (swego wieloletniego rywala biznesowego i zarazem partnera politycznego), a następnie przy pomocy przekupstwa i szantażu rozbić potencjalnie opozycyjne partie polityczne, stał się w zasadzie jedynowładcą.

– Na naszych oczach kończy się mołdawska oligarchia, gdyż oligarchia oznacza rządy wąskiej grupy, a teraz mamy rządy jednego człowieka – tłumaczy Igor Bocan, znany mołdawski komentator polityczny, od kilku miesięcy zaangażowany w ruch protestu.

– Przy bogactwie Plahotniuca demokracja zwija się bardzo szybko. Trudno powiedzieć, jakim majątkiem on realnie dysponuje, ale od jakiegoś czasu skutecznie kupuje każdego, kogo chce kupić – mówi Aleksei Tulbure, były ambasador Mołdawii przy ONZ.

Plahotniuc rozwijał swe wpływy od lat. Jeszcze za rządów Partii Komunistów stał się jednym z największych mołdawskich biznesmenów. W 2009 r. wsparł partie proeuropejskie, dzięki czemu komunistów odsunięto od władzy, a Mołdawia stała się prymusem eurointegracji w Europie Wschodniej. Kontrolując jedną z formacji koalicyjnych – Partię Demokratyczną – podporządkowywał sobie organy ścigania i sądownictwo, a dzięki temu kolejne sektory gospodarki. Do niedawna dzielił się wpływami ze wspomnianym Filatem, premierem w latach 2009-13, z którym też nieustannie się zwalczali.

Fasada i kulisy

Mołdawskie elity zapędziły się jednak bardzo daleko w okradaniu państwa: pod koniec 2014 r. wyszło na jaw, że z trzech banków wyprowadzono łącznie miliard dolarów, co równa się jednej trzeciej państwowego budżetu. „Kradzież stulecia” wywołała oburzenie społeczne, wzbudziła masowe protesty i sprawiła, że zachodni partnerzy odcięli dopływ pieniędzy do budżetu. W efekcie doszło też do ostatecznego rozłamu w sojuszu Plahotniuca z Filatem. Ten drugi wylądował w więzieniu, stając się kozłem ofiarnym mołdawskiego systemu korupcyjnego, a ten pierwszy zaczął pochód w stronę władzy prawie absolutnej.

Jakiś czas po aresztowaniu Filata, które miało miejsce w październiku 2015 r., pozbawiono też jego partię stanowiska premiera, co wpędziło kraj w zakończony właśnie kryzys rządowy. W tym czasie Plahotniuc różnymi sposobami starał się zbudować większość parlamentarną – taką, która jednocześnie zagwarantuje, że już z nikim nie będzie musiał dzielić się wpływami. Pozornie zadanie nie było łatwe, gdyż kontrolowana przez niego Partia Demokratyczna ma jedynie 19 deputowanych w parlamencie liczącym 101 osób. Wiadomo było, że może on liczyć też na 13 głosów Partii Liberalnej. Do większości wciąż było więc daleko.

Czas działał jednak na jego korzyść, gdyż im bliżej było do 29 stycznia 2016 r., tym bardziej posłowie byli skłonni do budowania „demokratycznej większości”. Zgodnie z wyrokiem Sądu Konstytucyjnego, jeśli do tego dnia nie powstałby nowy rząd, prezydent musiałby rozwiązać parlament. Wszelkie sondaże pokazują zaś, że przyspieszone wybory oznaczałyby bezwzględne zwycięstwo partii prorosyjskich. Tymczasem Plahotniuc postanowił walczyć o stanowisko premiera dla siebie samego, co nie tylko utrudniło rozmowy, ale wprawiło też w zdziwienie zarówno komentatorów, jak i zwykłych obywateli.

Oszukany prezydent 

W styczniu sprawy potoczyły się już bardzo szybko, a zwroty akcji wprawiały w zdumienie samych aktorów na scenie politycznej. Najpierw większa część frakcji Partii Komunistów oświadczyła, że opuszcza swe ugrupowanie i będzie wspierać rząd tworzony przez Partię Demokratyczną; Plahotniucowi przybyło 14 głosów. Potem w ich ślady poszło siedmiu deputowanych Partii Liberalno-Demokratycznej, zbudowanej przez siedzącego już w więzieniu Filata. Co skłoniło ich do wolty? – Plahotniuc działa prosto – twierdzi Igor Bocan. – Przychodzi do ciebie człowiek i kładzie na stole po jednej stronie przygotowany już wniosek o sprawę karną wraz z dowodami, a po drugiej dużą sumę pieniędzy. I mówi: wybieraj.

Przed uzyskaniem dla siebie stanowiska premiera oligarchę mógł powstrzymać już tylko prezydent Nicolae Timofti. Starszy człowiek, wieloletni sędzia, który przez całą dobiegająca końca kadencję zajmował się głównie nadawaniem orderów i przecinaniem wstęg. Niemniej Timofti był człowiekiem Filata. Ponadto i tworząca się proeuropejska opozycja, i niektórzy zachodni dyplomaci przekonywali go, że może przejść do historii jako człowiek, który obronił kraj przed zachłannym oligarchą. Gdy więc Partia Demokratyczna sformalizowała istnienie parlamentarnej większości i skierowała do prezydenta wniosek o zatwierdzenie kandydatury Plahotniuca na premiera, ten odmówił. Powołał się na wyrok Sądu Konstytucyjnego z 2013 r. Zgodnie z nim ważnych funkcji nie mogą obejmować ludzie, wobec których istnieją poważne wątpliwości co do uczciwości ich działań.

Zanim Partia Demokratyczna zdążyła wytypować innego kandydata, a miał nim być obecny premier Pavel Filip, Timofti zaskoczył wszystkich – i wskazał jako kandydata na premiera szefa swej administracji Iona Păduraru. Jeszcze większe było zaskoczenie, gdy tenże Păduraru na drugi dzień oświadczył, że rezygnuje i radzi prezydentowi, aby... wskazał na kandydata Partii Demokratycznej.

Mocarstwo zabiera głos

Wydarzenia tych dni owiane są tajemnicą i krążą różne wersje, co tak naprawdę się stało. Coraz więcej ludzi wierzy, że prezydent stał się ofiarą intrygi zaplanowanej przez Plahotniuca, a zrealizowanej przez Păduraru. Szef administracji prezydenta miał wszak cały dzień namawiać głowę państwa, by to jego wyznaczył jako kandydata na premiera. Miał tłumaczyć, że będzie bardziej kompromisowym kandydatem niż rozważany Ion Sturza, gdyż wyznaczenie tego ostatniego oznaczałoby zaostrzenie konfliktu z Plahotniuciem. Prezydent zgodził się, po czym Păduraru wykonał woltę i zrezygnował. Gdyby prezydent wskazał na Sturzę, jak planował, doszłoby pewnie do przyspieszonych wyborów. A tak inicjatywa wróciła do Partii Demokratycznej.

Dlaczego Păduraru wyprowadził w pole swego pryncypała? Podobno był szantażowany przez Plahotniuca: albo realizujesz nasz plan, albo skończysz w więzieniu jak twój przyjaciel Filat.

Oszukany przez własnych pracowników, prezydent wskazał na Pavla Filipa, kandydata zastępczego Partii Demokratycznej. Filip jest technokratą i dobrym menadżerem, a przy tym jednym z najbliższych ludzi Plahotniuca. Większość Mołdawian jest jednak świadoma, że jego rząd powstał dzięki korupcji, szantażom i intrygom rodem z serialu „House of Cards”.

W przededniu głosowania prezent dla oligarchy sprawiły Stany Zjednoczone. Victoria Nuland, szefowa Biura ds. Europy i Eurazji w amerykańskim Departamencie Stanu, powiedziała podczas wizyty w Bukareszcie, że Waszyngton popiera powstałą w Mołdawii większość rządową, gdyż gwarantuje ona stabilność w tym kraju. Media kontrolowane przez Plahotniuca błyskawicznie podchwyciły jej słowa, co podcięło skrzydła proeuropejskiej opozycji i dało paliwo partiom prorosyjskim. Wieczorem w telewizji ambasador USA próbował „zmiękczyć” przekaz, mówiąc, że USA będą patrzeć władzy na ręce. Ale przesłanie, że tworzony przez oligarchę rząd ma poparcie światowego mocarstwa, poszło w świat. Dla większości Mołdawian – bez względu, czy popierają kurs proeuropejski, czy prorosyjski – oznaczało to, że Zachód sprzedał ich szanse na życie w uczciwym kraju w imię interesów geopolitycznych.

Trzeba żyć

Mołdawianie protestują przeciw władzy już od kwietnia 2015 r. Fakt, że nawet najbardziej liczne protesty nie przyniosły rezultatów, osłabia morale oburzonych. Część pracowników już teraz nie otrzymuje pensji, a powstanie rządu zapewne umożliwi wznowienie współpracy z MFW i Bankiem Światowym, dzięki czemu uzupełni się budżet. Trudno będzie się dziwić, jeśli dla wielu kraj rządzony przez „mafię Plahotniuca” będzie rzeczywistością, w której po prostu trzeba żyć. Ale coraz więcej Mołdawian jest też przekonanych, że jedynym sposobem na zmianę politycznej dynamiki są agresywne protesty i siłowe zdobycie urzędów państwowych. Jak dotąd, liderom protestów udawało się zachować ich pokojowy charakter – żaden nie chce brać odpowiedzialności za przelew krwi.

Prawdopodobnie jesteśmy więc świadkami powstawania proeuropejskiej satrapii w Europie Wschodniej. Zwykle słowa „oligarchia” i „autorytaryzm” kojarzyły się z opcją prorosyjską. Pod tym względem Vlad Plahotniuc tworzy nową jakość w europejskiej polityce.

– Jeśli Zachód jednoznacznie poprze Plahotniuca, będzie to oznaczać śmierć dla idei europejskiej w Mołdawii – twierdzi Igor Bocan. Inny znany komentator polityczny, Cornel Ciurea, ma jednak odmienne zdanie: – Mołdawianie mają już dość idei, bo nic dobrego im one nie przyniosły. Potrzebują jedzenia, spokoju i szansy na w miarę normalne życie.

Niewykluczone, że Plahotniuc może im to dać. Ten zapomniany przez świat kraj stał się laboratorium, w którym ścierają się wartości, geopolityka i pragnienie dobrobytu. Wydaje się, że ten oligarcha zrozumiał to wcześniej i lepiej niż inni. ©

Autor jest historykiem społecznym, redaktorem naczelnym portalu EastWestInfo; współpracuje z „Nową Europą Wschodnią”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2016