Eksperyment

26 kwietnia 1986 r. o północy w Czarnobylu pracę zaczęła nocna zmiana. Miała szczególne zadanie: przeprowadzić próbę bezpieczeństwa reaktora nr 4.

26.04.2011

Czyta się kilka minut

W dyspozytorni reaktora przejęli dowodzenie: Aleksander Akimow (naczelnik zmiany), Leonid Toptunow (odpowiedzialny za sterowanie reaktorem) i starszy inżynier Borys Stolarczuk. Nikołaj Fomin, główny inżynier elektrowni - najważniejsza osoba w Czarnobylu - tej nocy spał. Zlecił przeprowadzenie próby, gdy otrzymał prikaz od Zarządu Głównego Energii Atomowej ZSRR. Nie podejrzewał, czym to się może skończyć; energetyka atomowa nie była jego mocną stroną, ukończył "kurs korespondencyjny". Był lizusem partii i to starczyło, by dostał lukratywną posadę. Noc była gwiaździsta i ciepła. Mieszkańcy oddalonego o kilka kilometrów miasta Prypeć nie zamknęli okien. Do mieszkań wkradało się ciepłe powietrze - a kilkanaście minut po godzinie pierwszej także promieniowanie.

Guzik

W dyspozytorni reaktora nr 4 prócz młodych inżynierów (Toptunow miał 26 lat, Akimow 33 lata) zasiedli też goście, m.in. Anatolij Diatłow, zastępca głównego inżyniera elektrowni. Reaktor nr 4 oddano do użytku przed trzema laty, był dumą radzieckiej energetyki.

Diatłow był niespokojny. Zależało mu na przeprowadzeniu testu: cechowała go chorobliwa ambicja, a poza tym miał nadzieję na awans i premię. W elektrowni mało kto wiedział o jego tajemnicy: w latach 60. Diatłow instalował napędy atomowe w łodziach podwodnych na Syberii i spowodował wybuch. Teraz w dyspozytorni doszło do spięcia między Diatłowem a załogą: o poziom mocy pozwalający na bezpieczne przeprowadzenie testu. Diatłow upierał się przy parametrach kilka razy niższych od wymaganych.

Gdy moc reaktora niebezpiecznie spadła, Toptunow i Akimow chcieli zrezygnować z testu. Diatłow wpadł w furię. Krzyknął: "Duraki!". A po chwili: "Wyciągajcie pręty kontrolne z reaktora". Ta decyzja doprowadziła do utraty kontroli nad reaktorem. Ale Diatłow wydawał kolejne irracjonalne komendy. Toptunow i Akimow na początku się buntowali, lecz nie chcieli stracić posad, więc przyciskali różne guziki. W dyspozytorni to rozlegało się wycie urządzeń, to znów zapadała cisza. W reaktorze zaczynało wrzeć. Wreszcie padła decyzja ostatnia, katastrofalna: Toptunow zerwał osłonę z przycisku AZ5 i nacisnął guzik.

Ogień

O godzinie 1.24 w reaktorze doszło do serii wybuchów. Ważąca 1200 ton pokrywa wyleciała w powietrze. Inżynierowie w dyspozytorni nie wiedzieli, co się stało: zapanowała ciemność. Myśleli wręcz, że to... wojna, którą propaganda ZSRR straszyła obywateli. Tymczasem z reaktora wydostawały się już tony radioaktywnego paliwa i grafitu.

Pięć minut po eksplozji dyspozytor straży pożarnej odebrał telefon. Usłyszał: "Pali się dach reaktora nr 4 w Czarnobylu". Wysłał wóz z 30 strażakami bez odzieży ochronnej. Gdy dotarli, w ustach poczuli dziwny metaliczny posmak. Z reaktora unosił się słup ognia, wokół leżały rozrzucone, ciepłe jeszcze kawałki grafitu. Brali je do rąk, nie wiedząc, co to. Promieniowanie było tak silne, że strażacy w ciągu kilku minut otrzymali śmiertelne dawki.

Ukraiński pisarz Jurij Szczerbak rekonstruuje przeżycia strażaków w książce "Czarnobyl": "O promieniowaniu nie wiedzieliśmy nic. Nawet ci, co pracowali tu wcześniej, nie mieli pojęcia. W pojazdach nie było wody, więc Misza napełnił zbiornik i wycelowaliśmy strumień w górę. Następnie ci chłopcy, którzy niedługo potem umarli, poszli na dach: Waszczyk Kolia, Wołodia Prawik i inni...". Z 30 strażaków dwóch umarło jeszcze tej nocy, a 28 przetransportowano helikopterami do Moskwy. Wszyscy zmarli na chorobę popromienną.

Słup

Rano 26 kwietnia KGB sfilmowało z helikoptera zburzony reaktor: unosił się z niego dym i słup światła, niebiesko-pomarańczowo-czerwonego.

W Prypeci żyło 43 tys. ludzi. Pogoda dopisywała 26 kwietnia. Rodzice prowadzili dzieci do przedszkoli i szkół, szli do pracy. Po mieście krążyła plotka o wypadku. Latały samoloty, helikoptery lądowały przed domem kultury, wojskowi w kombinezonach myli ulice. Ale ludziom nic nie mówili. Panika narastała. Tymczasem promieniowanie w Prypeci wielokrotnie przekraczało normę. Gdyby mieszkańcy zostali na miejscu, umarliby po czterech dniach.

Milczała też partia. Tymczasem cząstki radioaktywne dostały się z wiatrem nad Białoruś, republiki bałtyckie, Szwecję. Załogi myśliwców zmierzyły promieniowanie w powietrzu nad Sztokholmem. Było już wiadomo: gdzieś doszło do wypadku. Do Michaiła Gorbaczowa zatelefonowano z Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Tłumaczył, że wie o awarii, ale nie zna szczegółów. Prawdy nie dało się już ukryć: satelity USA odkryły ruiny reaktora.

36 godzin po eksplozji władze zarządziły ewakuację Prypeci. Ludzie mieli dwie godziny na spakowanie się. Mówiono im, że jadą na parę dni. Nie wrócili nigdy. Prypeć stała się miastem widmem.

"Likwidatorzy"

Tymczasem w reaktorze tliła się radioaktywna magma. Żar mógł doprowadzić do pęknięcia fundamentów i kolejnej eksplozji, o sile

5-tonowej bomby nuklearnej. Władze wysłały więc do prac w elektrowni tysiące "likwidatorów": zasypywali reaktor i budowali konstrukcję ochronną ("sarkofag"). Ze śmigłowców zrzucano piasek; 600 pilotów otrzymało śmiertelne dawki promieniowania. Z Tuły ściągnięto górników: mieli przebić tunel spod trzeciego reaktora pod czwarty reaktor i wzmocnić jego fundamenty. Pracowali bez odzieży ochronnej. Wielu zmarło przed 40. rokiem życia.

Jewhen Solonyna, dziennikarz ukraińskiej sekcji Radia Swoboda, zajmuje się Czarnobylem. Mówi: - Na szybko wymyślano, jak likwidować skutki tragedii, często improwizowano. Niektóre metody były prymitywne.

Przykład: na dachu reaktora zalegały radioaktywne kawałki grafitu. Przed zbudowaniem "sarkofagu" trzeba było je usunąć. Promieniowanie było tak silne, że człowiek mógłby przebywać tam przez sekundę. Zadanie miały wykonać roboty, ale zepsuły się od promieniowania. Ich miejsce zajęli ludzie: na dach wysłano żołnierzy w ręcznie skleconych, ciężkich pancerzach. Taki "biorobot" wbiegał na dach, nabierał grafit łopatą, zrzucał i zbiegał. Wielu traciło przytomność. W grudniu "sarkofag" pokrył śnieg.

Tajemnica

Czy wiemy wszystko o wydarzeniach sprzed 25 lat? Dlaczego tak nalegano na eksperyment? Przez lata to pytanie otaczała tajemnica. Solonyna: - Wielu ekspertów uważa, że chciano się przekonać, jak zachowa się czarnobylski reaktor typu RBMK, gdy odetnie mu się przypływ wody. To była cenna informacja, bo ZSRR budował takie reaktory w krajach socjalistycznych Azji i Afryki, gdzie często brakuje wody.

Kolejna zagadka: do czego służył reaktor? Solonyna: - Sądzi się, że został zbudowany, by zasilać obiekt "Czarnobyl 2", czyli ogromny radar zwany "Okiem Moskwy", służący do wychwytywania pocisków balistycznych.

Nie wiadomo, ilu "likwidatorów" zmarło. Świadków eksperymentu też zostało niewielu. Akimow i Toptunow umarli wkrótce po wybuchu. Diatłow i Stolarczuk przeżyli. Diatłow otrzymał 10-letni wyrok (odsiedział 4 lata); zmarł w 1995 r. Schorowany Diatłow przed śmiercią udzielił wywiadu, w którym mówił: "Wina leżała po stronie błędów konstrukcyjnych reaktora, reaktor zachowywał się tak, jakby dążył do samozniszczenia". Jurij Szczerbak (z wykształcenia epidemiolog, do "zony" pojechał jako lekarz i tu zaczął zbierać materiał do książki) wspomina, że Fomin pisał do niego listy: - Zaklinał się, że nie wiedział, czym eksperyment może się skończyć. Załamał się psychicznie.

Ci, którzy chcieli ujawnić tajemnice Czarnobyla, nie mogli liczyć na przychylność władz. Z archiwów zniknęły nawet filmy dokumentujące pochód 1 Maja w Kijowie: wysłano tam tłumy na rozgrzane słońcem ulice, choć promieniowanie znacznie przewyższało normę.

***

Naukowiec Walerij Legasow stanął na czele powołanej przez Gorbaczowa komisji, która miała ustalić przyczyny tragedii i ocenić zwalczanie jej skutków. W Czarnobylu spędził cztery miesiące. Gdy w 1986 r. miał wykład na konferencji w Wiedniu, sala była zamknięta dla dziennikarzy; podobno powiedział tam za wiele i prognozował, że Czarnobyl spowoduje 40 tys. zachorowań na raka (gdy naukowcy z Zachodu mówili o 4 tys.).

Legasow popadł w niełaskę. W 1988 r., w drugą rocznicę katastrofy, powiesił się w swoim gabinecie. Wspomnienia nagrał na taśmie. Całość nagrania się nie zachowała.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2011