Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W oknach były piękne witraże. Ściany pokrywały francuskie gobeliny. W parku posągi z marmuru. Spacery ocienionymi alejkami, oranżerie, ciche altanki. Dzieci miały raj.
Były nianie oraz, oczywiście, guwernantki – których tak nie nazywano. Mówiono o nich po prostu: nauczyciele. A o służących mówiono: pracownicy.
Sąsiedzi różnie, ale tato interesował się domem. Kazał grabić liście w lesie, założyć pasiekę, obsiewać pola gryką – żeby w domu był swój miód. W ogóle lubił, żeby wszystko było swoje – dlatego rozpoczął hodowlę perliczek. Kwaszono ogórki, zbierano grzyby do marynowania. Gospodarz tego doglądał, choć był bardzo zajętym człowiekiem.
Wszyscy żyli zgodnie. Dom huczał od śmiechu dzieci. Gospodarz lubił ten gwar. Pozwolił, by w parku stanęła huśtawka i, na drzewie, domek Robinsona.
Sąsiedzi przychodzili w gości. Gospodarz częstował winem. Czasem wszyscy wyjeżdżali na polanę całymi rodzinami.
„Zostały mi fotografie wesołych leśnych pikników, na które razem wyruszaliśmy samochodem – wszystko to było proste i wesołe. Dla rozrywki ojciec czasem palił z dubeltówki do jastrzębia albo w nocy do zajęcy. Jednym słowem, my także mieliśmy dom jak dom, z przyjaciółmi, krewnymi, dziećmi i świętami rodzinnymi”. Gdyby ktoś otworzył książkę na chybił trafił – mógłby się nie domyślić, że napisała ją córka Stalina, Swietłana Alliłujewa. Łatwo można ulec złudzeniu, że to opis życia nie komunistycznych terrorystów, lecz oświeconej arystokratycznej rodziny.
Ale za chwilę zza sielanki wychynie koszmar. Mama zakończy życie z kulą w sercu. Brat mamy, czyli wujcio, który tak chętnie brał na kolana, zniknie. Ciocia zostanie rozstrzelana. Dziadzio – stary rewolucjonista, kumpel Lenina – coraz częściej przychodzi do dziecinnego pokoju. Czeka na swego zięcia, czyli tatę Swiety. By spytać, co z jego starszą córką, którą zabrali towarzysze w czarnych płaszczach?
A po ogrodzie biega zdziczały lis – kiedyś oswojony przez przyjaciela taty. Tyle że przyjaciel okazał się być złym człowiekiem. Źli ludzie przepadają, tata ma coraz więcej pracy.
„Dwadzieścia listów do przyjaciela” to dziwna książka. Swietłana pisze ją w podmoskiewskiej willi, w latach 60., przed ucieczką do USA. Bardzo nienawidzi swojego ojca. Jednocześnie bardzo kocha, usiłuje zrozumieć, usprawiedliwić: „Gdyby żyła mama...”, „Gdyby nie było obok nas tego przeklętego Berii...”, „Gdyby nie namówili ojca...”.
To nic nowego, że dzieci zbrodniarzy bronią swoich rodziców. Edda Göring do dziś uważa, że jej papcio był uwielbiany przez Niemców i zrobił dla nich wiele dobrego. Mówi o nim „kochany, troskliwy”. Równie ciepło wyraża się jedynie o wujciu Adolfie.
A jednak Swietłana jest przypadkiem szczególnym. Ojciec, czy za życia, czy zza grobu, prześladował ją. On zdecydował o studiach. Narzeczonego, który mu się nie spodobał, wyrzucił aż za koło podbiegunowe. Nie chciał oglądać wnuków. Nawet długo po jego śmierci nie mogła się z nim rozstać. Reporterzy pytali tylko o niego. Również pieniądze: dobrze ponad 2 mln dolarów za książkę mogła właściwie zawdzięczać jemu, a nie sobie.
Do tego tyle dobrych wspomnień. O tym, jak ojciec nazywał ją „gospodynią”. Jak żądał, by wydawała mu rozkazy. Swietłana cieszyła się, że jej dziecinne listy się zachowały: „Rozkazuję ci, żebyś przewiózł nas metrem”. Tata na listach pisał „Zgoda!”. Tym samym ołówkiem, którym akceptował wyroki śmierci.
Nikita Chruszczow w drugim tomie wspomnień opisuje, jak Swietłana przypadkiem trafiła na ostatnią imprezę sylwestrową, w której uczestniczył ojciec. Sami mężczyźni. Podpici. Zmuszeni przez Stalina do tańców. I ona, 26 letnia panna.
– No, Świetłanko tańcz. Niech Gospodyni zatańczy!
– Już tańczyłam tato. Jestem zmęczona.
Tato wbija palce w jej włosy, przemocą ciągnie na parkiet. Swieta czerwienieje, ma łzy w oczach, ale tańczy.
Czy to nie jest banalna obserwacja, że złe rzeczy, których doświadczamy albo do których się przyczyniamy, z czasem łagodnieją? Przybierają inne barwy, by w końcu zmienić się w kolorowe obrazki? Tak będzie i z dzisiejszymi podłościami?
To nie powinno uspokajać, bo one prześladują bezsennymi nocami. A na koniec i tak tryumfalnie wracają. Gdy Swieta uciekła do Ameryki, wszystkie tygodniki drukowały jej zdjęcie na okładce. Trudno było o oryginalność. Grafik magazynu „Esquire” – w porywie geniuszu czy też rozpaczy – dorysował portretowi Swietłany, czarnym pisakiem, stalinowski wąs.
Okładka zrobiła furorę. Była brawurowa i miała głęboki sens alegorii. Wszak Swietłana Josifowna, gdy umierała w nędzy, z dala od ojczyzny, tuż przed końcem powiedziała, że przez całe życie była więźniem swojego ojca. ©℗