Dziewczynka o blond włosach

Polak, więzień hitlerowskich kacetów, upomniał się oniemieckie ofiary wojny. Teraz wielkopolskie miasteczko Gostyń zadaje sobie pytanie: czy przepraszać Niemców?.

18.10.2007

Czyta się kilka minut

Październik 2007 r. Marianne Drews pod pomnikiem Polaków rozstrzelanych w 1939 r. /
Październik 2007 r. Marianne Drews pod pomnikiem Polaków rozstrzelanych w 1939 r. /

22 czerwca 1942 r. na dziedzińcu więzienia w Dreźnie gilotyna ścina głowy dwunastu Polaków z Gostynia. III Rzesza, do której w 1939 r. Hitler wcielił Wielkopolskę (dlatego sądzeni są w Dreźnie), skazała ich na śmierć - za "zdradę stanu". Czyli za udział w polskiej konspiracji.

65 lat później na ambonie w Gostyniu staje ksiądz ewangelicki z Drezna. Wygłasza tradycyjne kazanie w Tygodniu Modlitw o Jedność Chrześcijan (tradycyjne, bo kontakty między Gostyniem i ewangelicką parafią z drezdeńskiej dzielnicy Blasewitz trwają od lat). Nawołuje, by Polacy przeprosili Niemców za wyrządzone im podczas II wojny światowej krzywdy.

Obecni słuchają w osłupieniu. Dotąd myśleli, że to ich ojcowie i dziadowie byli ofiarami wojny, a przepraszać powinni Niemcy. Teraz dowiadują się, że w historii ich miasta wydarzyło się coś, co do dziś pozostaje raną dla Niemców.

Zebrani nie wiedzą, że ksiądz z Drezna nigdy nie powiedziałby tych słów, gdyby nie pewien Polak. Bo idea, że warto opowiedzieć głośno to, o czym starsi mówili po cichu, narodziła się nie w głowie pastora, ale Polaka, dziś ponad 80-letniego.

Rzeźba dla Drezna

Jest rok 1997. Marian Sobkowiak, lat ponad 70, zbiera w Gostyniu pieniądze na odbudowę ewangelickiego Kościoła Mariackiego (Frauenkirche) w Dreźnie. Jedni dają chętnie; inni mówią, że skoro Niemcy popełnili tyle zbrodni, to dlaczego mamy im pomagać?

Barokowa Frauenkirche to kościół w Niemczech szczególny: wizytówka Drezna, stolicy Saksonii, ale także symbol odbudowy - dosłownie i w przenośni, w sferze pamięci zbiorowej. W lutym 1945 r. bombowce brytyjskie, amerykańskie i polskie zamieniają Drezno w gruzowisko; ginie 25 tys. cywilów. Płonie też Kościół Mariacki. Po wojnie władze NRD nie kwapią się z odbudową: w miejsce zabytkowego Drezna powstaje miasto socjalistyczne. Ale ruiny Frauenkirche zostają. Straszą przez 40 lat: są traktowane jak oręż w zimnej wojnie. Napis tłumaczy, że to "pomnik angloamerykańskiego barbarzyństwa". W jakiejś mierze propaganda jest skuteczna, bo drezdeńczycy nie mogą przeboleć zniszczenia ich miasta, a rocznicowe obchody jego zagłady stają się jeszcze przed 1989 r. "chwilą autentycznej wspólnoty", jak pisał oglądający je w latach 80. Timothy Garton Ash.

Po zjednoczeniu Niemiec zapada decyzja o odbudowie Frauenkirche. Fundusze pochodzą ze składek z całych Niemiec; pomagają fundacje z Anglii i USA. Jedynym miastem z Europy Wschodniej, które przyłącza się do akcji, jest Gostyń: za zebrane pieniądze funduje kamienną rzeźbę w kształcie płomienia, która wieńczy dach świątyni.

Gest gostynian, w Polsce niezauważony, jest komentowany w Niemczech. Gdy w październiku 2005 r. następuje poświęcenie odbudowanej świątyni, wśród kilkudziesięciu tysięcy zebranych jest grupa z Gostynia: siedzą w pierwszych rzędach; wśród nich ksiądz.

Przemawia prezydent Niemiec Horst Köhler. Mówi, że w czasie wojny jego rodacy zabili niedaleko stąd "dwunastu polskich synów Gostynia", a innych więzili. "I oto jeden z tych, co przeżyli, zbierał pieniądze na odbudowę naszego kościoła" - wzruszony Köhler wskazuje na mężczyznę w pierwszych rzędach. Słowa prezydenta podchwytują dziennikarze.

Gdy kilka godzin później czwórka gostynian wraca do Polski, rozmawiają w aucie o tym, co się zdarzyło. Na fali emocji najstarszy, Marian Sobkowiak, rzuca pomysł: może już czas, by wyciągnąć z zapomnienia tamtą historię?

Dwunastu z Gostynia

Co miał na myśli prezydent Köhler, gdy mówił o "polskich synach Gostynia", zabitych niedaleko Frauenkirche?

Jest marzec 1940 r. "Przyrzekam na Krzyż Święty i Mękę Pana Jezusa Chrystusa, że od dziś staję się czynnym bojownikiem o wolność Polski i jej historyczne granice" - taką rotę ślubowania składa Marian Sobkowiak, lat 16. Przysięgę odbiera dowódca Tajnej Organizacji Wojskowej "Czarny Legion".

Komendant, Marian Marciniak, ma 44 lata i jest dmuchaczem szkła w gostyńskiej hucie. Jako majster ma autorytet wśród robotników i z nich werbuje pierwszych konspiratorów. Reszta trafia do organizacji przez krewnych i znajomych. - Nie mogliśmy patrzeć bezczynnie na zbrodnie Niemców, chcieliśmy coś robić - tak o nastrojach w mieście opowiada dziś Józef Kordus, w mieszkaniu pełnym pamiątek. Do "Legionu" wstąpił w ślad za starszym o dwa lata bratem Stanisławem. Józef, rocznik 1925, będzie najmłodszym żołnierzem gostyńskiego podziemia.

"Legion" rozrasta się; dzieli na drużyny, zwane "dziesiątkami". Każda "dziesiątka" ma dowódcę. Szkolą się, gromadzą broń i amunicję. W organizacji jest sporo improwizacji, wie o niej zbyt dużo ludzi. Wkrótce gestapo wpada na trop, zaczynają się aresztowania. - Po Stasia przyszli w Wielki Piątek - Józef Kordus pamięta dokładnie aresztowanie brata. Stanisława nie ma w domu, poszedł do kościoła na Grób Pański. Policjanci stawiają rodzinie ultimatum: jeśli chłopak do siódmej wieczorem nie stawi się w komendzie, ma przyjść za niego ojciec.

Stanisław wraca z kościoła. U Kordusów narada: kto ma iść, ojciec czy syn? Stary Kordus walczył w Powstaniu Wielkopolskim, Niemcy i tak mają na niego haka. No i ma na utrzymaniu czworo dzieci. Józef Kordus: - Zdecydowano, że pójdzie mój brat.

Śmierć na gilotynie

Wąsaty, czarnowłosy mężczyzna (za kilkanaście miesięcy będzie całkiem siwy) trzyma w ramionach becik. Obok na krześle kobieta. - To moi rodzice, a dziewczynka w beciku to ja. Ojciec bardzo mnie kochał, nawet imię mam po nim - Stefania Szymkowiak (z domu Zimny) ociera łzy. Zdjęcie zrobiono wiosną 1941 r. Stefan i Bronisława Zimny pobrali się przed wojną. - Mama opowiadała, że ojciec nalegał, by zamówić fotografa - wspomina Stefania. - Jakby czuł, że go aresztują, jakby chciał zostawić rodzinie pamiątkę.

Gdy 8 sierpnia 1940 r. Stefania przyszła na świat, Stefan Zimny należał już do "Legionu", był drużynowym. Do organizacji wciągnął siostrzeńca.

Stefana aresztowano w Wielkanoc 1941 r. Zdążył być na rezurekcji. Gdy przyszli policjanci, Zimny poprosił ich o przysługę: zawrócił od furtki, wszedł jeszcze do domu, podszedł do łóżeczka i uściskał córkę.

Śledztwo, prowadzone w więzieniu w Rawiczu, a potem w areszcie przy Münchener Platz w Dreźnie jest brutalne; gestapowcy torturują. Niektórzy z konspiratorów nie wytrzymują i sypią. Do więzienia trafiają kolejni członkowie "Legionu", także Józef Kordus i Marian Sobkowiak.

Wiosną 1942 r. odbywa się proces. Marciniak i jedenastu współtowarzyszy za "zdradę stanu" zostaje skazanych na śmierć. Wśród skazanych jest krewny Sobkowiaka. On sam jako nieletni trafia do kacetu w Sachsenhausen (wyzwolenie nadejdzie dla niego w 1945 r., tuż przedtem przeżyje tzw. marsz śmierci). Kilkudziesięciu innych "legionistów" dostaje od roku do pięciu lat więzienia. Trzydziestu ośmiu nie dożyje końca kary - w tym Stanisław Kordus (zmarł z wycieńczenia). Jego brat, Józef, jako jedyny uniknął więzienia - nie zdołano mu nic udowodnić: paradoks hitlerowskiego sądownictwa na terenach włączonych do Reichu.

***

Zanim zapadną wyroki, Stefan Zimny ma nadzieję, że wróci do domu. 3 maja 1942 r. pisze do żony: "Kochana Bronko, 11 maja odbędzie się moja rozprawa. Żyję nadzieją i ufam Bogu, że wszystko się dla mnie dobrze skończy. Kup proszek na mole, bo obawiam się o swoje ubrania". Gdy Bronisława czyta ten list, jest już po wyroku: 13 maja sąd skazuje Stefana jako jedynego z całej dwunastki na podwójną karę śmierci. - Podwójną, bo ojciec miał broń - tłumaczy córka.

Wyrok wykonano 24 czerwca 1942 r. na dziedzińcu więzienia w Dreźnie. Podobnie jak koledzy, Zimny zostaje ścięty na gilotynie. Podobno tuż przedtem całkiem posiwiał. - Taka haniebna śmierć, odciąć głowę - Stefania wciąż nie może pogodzić się z tym, co Niemcy zrobili ojcu.

Pod koniec lat 60. pojechała z mężem do Drezna. W dawnym więzieniu, teraz miejscu pamięci, stała jeszcze gilotyna. Stefania ma zdjęcie celi, w której jej ojciec spędził ostatnie chwile.

Marian Sobkowiak po raz pierwszy po wojnie pojechał do Drezna w 1976 r.; także on odwiedził więzienie, w którym siedział i gdzie zginęli przyjaciele.

Piasek w płucach

Gostyń, kilka lat wcześniej.

Przed wojną jest to miasto z ludnością polską i niemiecką; do granicy może 40 km. Niemcy, w większości ewangelicy, modlą się w kościele św. Ducha (dziś należy do katolików). Niedaleko, w budynku z czerwonej cegły, uczą się niemieckie dzieci (dziś to przedszkole). Dyrektorem prywatnej szkoły niemieckiej jest Theodor Drews, ma czworo dzieci: Brigitte, Dietera, Ingrid i Marianne.

Polacy mają swoją gotycką farę św. Małgorzaty z XV w. Obok, na rynku, w 1928 r. - w podziękowaniu za odzyskaną 10 lat wcześniej niepodległość - stanęła figura Chrystusa.

Polacy i Niemcy żyją zasadniczo w zgodzie. Młody Marian Sobkowiak przyjaźni się z Erichem Schulzem, z katolickiej rodziny. Obaj są ministrantami u św. Małgorzaty. Marian pamięta, że nie mówią do siebie: "Ty jesteś Polak, a ty Niemiec". Mówią po imieniu.

Marian bywa z rodzicami u znajomych w kamienicy przy ul. Wrocławskiej. Na drzwiach jednego z mieszkań widzi na tabliczce nazwisko: "Drews". Widuje też małą wesołą dziewczynkę o ciemnych blond włosach. Dziewczynka ma na imię Marianne.

Marian i Marianne spotkają się - kilkadziesiąt lat później.

***

Wehrmacht wkracza do Gostynia dopiero 6 września 1939 r. Wcześniej niemieckie uderzenia okrążały Wielkopolskę i zgromadzone w niej polskie dywizje (rozbite potem w bitwie nad Bzurą). Po kampanii wrześniowej miasto - wraz z "dawną prowincją pruską Posen" (Poznań), teraz nazwaną "Warthegau" (Kraj Warty) - zostaje wcielone do Rzeszy. Niemcy zamazują polskie nazwy ulic i sklepów. Gostyń to odtąd Gostingen. W miasteczku pełno napisów "Nur für Deutsche".

Pod koniec września - a może to już był październik - nad miastem jeszcze raz przelatują samoloty ze swastyką, tym razem w uroczystym szyku, nad głowami żałobników. Na protestanckim cmentarzu w Gostingen odbywa się pogrzeb: z pompą, z udziałem władz. Chowanych jest 10 Niemców. Na początku września rozstrzelali ich polscy żołnierze.

Jednym z zabitych był Theodor Drews; nad grobem płacze siedmioletnia dziewczynka. Wkrótce jedna z ulic będzie nosić nazwę Theodor-Drews-Strasse. Niemcy mówią, że po ekshumacji okazało się, iż Drews miał w płucach piasek. To znaczyłoby, że dyrektor szkoły jeszcze żył, gdy go grzebano. Z zachowanej do dziś w Gostyniu kroniki szkoły ewaangelickiej wynika też, że zwłoki nosiły ślady tortur (pytanie, na ile zapis ten jest wiarygodny?).

Hitlerowcy mają prosty przelicznik: za jednego zabitego Niemca w odwecie ma zginąć trzech Polaków. 20 października miejski woźny czyta na rynku rozkaz władz: nazajutrz mają się stawić w tym miejscu wszyscy mężczyźni od 15. do 60. roku życia.

Marian Sobkowiak idzie na rynek z ojcem. Patrzy, jak Niemcy rozstrzeliwują 30 Polaków z Gostynia. Jest wśród nich miejscowy piekarz; kilka dni temu Marian kupował u niego chleb. Jeden ze skazanych nie chce stanąć przed plutonem egzekucyjnym, kładzie się na ziemi. - Dowódca podszedł do niego i zastrzelił z pistoletu jak psa - opowiada Sobkowiak.

Hitlerowcy likwidują nie tylko ludzi: w 1940 r. wysadzają figurę Chrystusa.

Fakty i pytania

Kim byli Niemcy, zabici przez polskich żołnierzy? Na pograniczu dni poprzedzające wybuch wojny były napięte od wiosny. Mnożyły się prowokacje. Niemiecki wywiad wojskowy i służby podległe Himmlerowi organizowały grupy bojowe wśród mniejszości niemieckiej. Założenie było cyniczne: nawet jeśli po wybuchu wojny ci słabo przeszkoleni Niemcy ulegną polskiemu wojsku, to i tak narobią zamieszania, a poza tym będzie można mówić o polskich represjach. Nic dziwnego, że polskie władze patrzą podejrzliwie na mniejszość. Powstają listy osób, które w razie wojny należy prewencyjnie aresztować.

Kilkaset kilometrów na wschód od Gostynia na taką listę trafia rzemieślnik z wołyńskiej wsi koło Kowla, nazwiskiem Busse. Wieś zamieszkują od dawna niemieccy koloniści, rzemieślnik jest obywatelem RP, służył w Wojsku Polskim, w rodzinie chwali się, że stał na warcie przy Piłsudskim. W sierpniu 1939 r. Busse zostanie internowany i trafi - jak mówił potem rodzinie - do "obozu dla internowanych Niemców" koło granicy rumuńskiej. Pobyt w nim, choć krótki (szybko "wyzwoli" go Armia Czerwona), wspominał jako koszmar. Ale dodawał, że nie ma żalu do Polaków, bo to nie narody pragną wojen.

- To rodzice przygotowali mi grunt do przyjaźni z Polakami - mówi dziś urodzony w 1949 r. Erich Busse, ksiądz ewangelicki. Ten, który w 2007 r. poruszy Gostyń.

***

Od wiosny 1939 r. największe napięcia są na Śląsku, Pomorzu i w Wielkopolsce, gdzie Niemców jest najwięcej. Czy taka lista powstaje też w Gostyniu? Czy władze podejrzewają Drewsa o działalność antypaństwową? A może trafia na listę jako lider miejscowych Niemców, dyrektor szkoły?

W Gostyniu oliwy do ognia dolewa znalezienie na ewangelickim cmentarzu w pobliskich Piaskach magazynu broni. Nie ma wątpliwości, że broń ukryli Niemcy, by chwycić za nią, gdy zacznie się wojna. W oddalonym o 30 km Lesznie tamtejsi Niemcy stoczą 1 września regularną bitwę z polskim wojskiem.

Generał Roman Abraham, dowódca Wielkopolskiej Brygady Kawalerii, nie czeka na powtórkę Leszna. Każe aresztować "niemieckich dywersantów" z Gostynia i okolicy; 2 września jego żołnierze zatrzymują 15 Niemców, w tym Drewsa.

Tak brzmi jedna wersja. Inna mówi, że po Drewsa przyszli do domu nie żołnierze, ale policjanci, na kilka dni przed 1 września. W areszcie Drewsa miała odwiedzać żona; miał ją uspokajać, że niedługo wróci, bo nic nie zrobił, a w mieście ma przyjaciół-Polaków. To sugeruje działania prewencyjne.

O tym, co zdarzyło się potem, wiadomo niewiele. Pewne jest, że żołnierze poprowadzili aresztowanych w stronę Małachowa, pobliskiej wsi. Tam dziesięciu rozstrzelali i pogrzebali. Pozostałą piątkę zabrali ze sobą, podobno nikt z nich nie wrócił.

Robert Czub, kierownik muzeum w Gostyniu, twierdzi, że "na mocy rozkazu Abrahama internowani Niemcy byli przesłuchiwani i sądzeni za działalność dywersyjną. Wiemy, że sztab batalionu mieścił się w szkole w Małachowie. Tu też obradował sąd polowy, co wiemy m.in. z kroniki szkoły ewangelickiej. Do egzekucji Niemców doszło 3 i 4 września w Małachowie i Dolsku".

Czy Niemcy byli dywersantami, czy ofiarami psychozy związanej z "piątą kolumną"? Na jakiej podstawie uznano ich za dywersantów?

Stanisław Szymkowiak (mąż Stefanii) był w Małachowie, gdy zginęli Niemcy. Egzekucji nie widział, ale słyszał strzały. Starsi mówili, że zastrzelono szpiega. Więcej nie pamięta, miał sześć lat.

Dziś opinie na temat Drewsa są wśród starszych ludzi w Gostyniu podzielone.

- Wrogo nastawiony do Polaków - mówią jedni. - Niegroźny, miał wielu polskich przyjaciół - twierdzą inni.

List pierwszy

Marianne Drews mieszka dziś w Berlinie. W październiku 2005 r. znajduje w gazecie relację z Drezna. Czyta, jak niemiecki prezydent dziękował gostynianom za ich gest. Dowiaduje się też, że kontakty między Gostyniem a Dreznem zaczęły się od spotkań między tamtejszymi parafiami i duchownymi: księdzem katolickim z Gostynia i księdzem ewangelickim z Drezna. Ten ostatni nazywa się Erich Busse.

Marianne Drews przypominają się dziecięce lata. Znajduje numer telefonu Bussego i dzwoni do Drezna. - Jestem córką dyrektora szkoły w Gostyniu, którego na początku wojny zamordowali Polacy - przedstawia się. Prosi o adres Mariana Sobkowiaka.

Potem pisze do niego list. Właściwie nie ona, lecz córka: pisze, że matka urodziła się w Gostyniu, spędziła tam dzieciństwo i na starość chciałaby odwiedzić rodzinne strony.

Gdy pod koniec 2005 r. Sobkowiak czyta ten list, przypomina sobie tabliczkę "Drews" na drzwiach mieszkania przy Wrocławskiej i wesołą dziewczynkę o ciemno blond włosach. Postanawia zaprosić Marianne do Gostynia.

***

Ciągle rok 2005. Do Gostynia przyjeżdża japońska telewizja: kręci film o zbiórce pieniędzy na Frauenkirche. O tym, jak gnębieni w czasie wojny przez Niemców mieszkańcy pojednali się z dawnymi prześladowcami. Japończycy chcą pokazać u siebie, że pojednanie zaczyna się od zwykłych, konkretnych ludzi. Liczą, że film zaciekawi ich rodaków, do dziś niepojednanych z okupowanymi przez Japonię narodami Azji.

Wyroki Opatrzności

Jest połowa lat 70. Artur Przybył, młody ksiądz z Poznania, jedzie do Berlina. Będzie duszpasterzem pracujących w NRD polskich robotników. Poznaje Ericha Busse, młodego pastora z robotniczej dzielnicy Schöneweide. Busse działa w Akcji Znaków Pokuty. W latach 80. będzie też działać w NRD-owskiej opozycji; przez wiele lat on i rodzina będą inwigilowani przez Stasi. W 1988 r., jak wynika z ujawnionych potem akt, bezpieka chce zrobić mu sfingowany proces i wsadzić do więzienia (nie zdąży).

Komunistycznej policji nie podoba się zwłaszcza "polska" aktywność Bussego: jego częste wyjazdy do Polski, kontakty z takimi środowiskami jak "Tygodnik Powszechny" czy Kluby Inteligencji Katolickiej. W Niemczech (Zachodnich i Wschodnich) to czas, gdy ludzie, także młodzi, odwracają się od historii. Tu, w Polsce, Erich słyszy, że historia jest ważna i trzeba pamiętać jej o dobrych i złych kartach.

Potem, w NRD, dwaj duchowni szybko łapią kontakt, są w podobnym wieku.

Po 11 latach Przybył wróci do Polski i obejmie probostwo u św. Małgorzaty w Gostyniu. W 1994 r. Busse z rodziną wyjedzie z Berlina do Drezna, gdzie obejmie parafię w Blasewitz. Dzięki ich przyjaźni katolicy z Gostynia i ewangelicy z Drezna zaczynają się odwiedzać. Ksiądz głosi kazania w Dreźnie, pastor w Gostyniu. - Wśród moich parafian dawno przestał funkcjonować mit Niemca jako esesmana z trupią czaszką na czapce - lubi powtarzać ks. Przybył.

Ksiądz Busse jeszcze w latach 60. nauczył się polskiego. Podczas obozów Akcji Znaków Pokuty razem z Niemcami z NRD pracuje na terenie dawnych kacetów, pomaga przy budowie kościoła w Nowej Hucie. Na Boże Narodzenie 1980 r. - w NRD trwa antypolska kampania, Berlin Wschodni żąda od Moskwy interwencji Układu Warszawskiego w Polsce, z udziałem armii NRD - Busse mówi w kazaniu nagrywanym przez Stasi: "Minione miesiące wypełniał lęk, że w Polsce może dojść do jakichś akcji wojskowych. Szkoda, jaka z tego by wynikła, byłaby nie do zadośćuczynienia przez dziesięciolecia. Dlatego powinniśmy nie tylko modlić się w ciszy, ale także głośno i publicznie domagać się, by Polacy mogli sami decydować o swoim losie".

Po 13 grudnia 1981 r. Busse zbiera w kościele pieniądze na pomoc dla Polaków, organizuje transporty z żywnością do zaprzyjaźnionych parafii w Polsce. W aktach Stasi zostaje to nazwane "gospodarczym wspieraniem kontrrewolucji".

***

I tak od dobrych 40 lat Erich Busse jest owładnięty ideą pojednania. Pracował na jego rzecz, gdy było to niebezpieczne, pracuje także dziś: uważa, że idea jest aktualna. - Dla zabijania ludzi nie ma usprawiedliwienia - powtarzał na gostyńskim rynku pod pomnikiem 30 rozstrzelanych. W Gostyniu zyskuje przydomek "Polenfreund" (przyjaciel Polaków).

W 2000 r. gostynianie odbudowują zburzony przez hitlerowców pomnik Chrystusa. Część pieniędzy na nową figurę dają Niemcy. Na poświęcenie przyjeżdża katolicki biskup Drezna Joachim Reinelt. - Wstydzę się za moich rodaków i proszę Boga oraz Was o przebaczenie - mówi.

Ks. Przybył: - Tylko Opatrzność mogła sprawić, że losy Gostynia i Drezna tak dziwnie się ze sobą złączyły.

Marian i Marianne

Kiedy ksiądz Busse poznaje Marianne Drews, przychodzi mu do głowy, że byłoby pięknie, gdyby spotkała się z Sobkowiakiem. Pomaga w nawiązaniu kontaktu, ale do niczego nie namawia. Pastor uważa, że pojednanie musi dojrzeć samo w ludziach, których wojna dotknęła, że nie można nic narzucać. Podobnie sądzi ks. Przybył: - Jeśli Ewangelię mamy traktować serio, musimy nauczyć się sobie wybaczać - mówi.

Pastorowi Busse staje przed oczami ojciec. On, późne dziecko (urodzony już w NRD), z tatą nie miał dobrego kontaktu. Może dlatego, że tata z biegiem lat coraz bardziej się zamykał? Chyba nigdy nie doszedł do siebie po wojennej tułaczce. W końcu ile razy można zaczynać na nowo?

Państwo Busse mieszkali już na NRD-owskiej wsi, tam z Wołynia rzuciła ich wojna. Po drodze była Wielkopolska: na mocy umów Hitler-Stalin Niemcy z krajów bałtyckich, Wołynia czy spod Lwowa (żyjący tam od paruset lat) musieli opuścić ZSRR. Osiedlano ich przymusowo na Pomorzu czy w Warthegau, w gospodarstwach zabranych Polakom. Także rodzinę Busse. W 1945 r., nim nadeszli Sowieci, woleli znów pociągnąć na Zachód: matka, trzech synów i wóz z dobytkiem. Ojciec w tym czasie leży w lazarecie, ranny na Ostfront.

Dopiero w 2007 r. pastor pojechał do wielkopolskiej wsi, gdzie tata, mama i starsi bracia spędzili kilka lat. Znalazł ludzi, którzy pamiętali. Usłyszał, że tata był "porządny". Słuchał sceptycznie, bo nasłuchał się tyle wojennych opowieści, że z dystansem podchodzi do historii o "dobrych Niemcach". Ale starzy ludzie powiedzieli, że Busse jadali razem z Polakami w jednej izbie, a stary Busse - nim został zmobilizowany pod koniec wojny - pomagał Polakom, razem z nimi na czarno bił świnie.

Za takie "fraternizowanie się" Niemcowi groził wtedy kacet.

***

Jest styczeń 2006 r. Marianne Drews przyjeżdża do Gostynia, prywatnie i bez rozgłosu. Sobkowiak odbiera ją z pociągu. Spotykają się na plebanii: ona, on, księża Przybył i Busse. I jeszcze Maciej Kretkowski (jego dziadek został rozstrzelany na rynku). Marianne chce złożyć kwiaty na grobie ojca, ale słyszy, że starego ewangelickiego cmentarza już nie ma. Na jego miejscu jest plac zabaw dla dzieci. Pyta Sobkowiaka, czy wypada jej pójść na rynek pod pomnik rozstrzelanych w 1939 r. Polaków i złożyć kwiaty? - Czemu nie? - Sobkowiakowi podoba się pomysł. Pod tablicą z 30 nazwiskami Marianne kładzie bukiet białych i czerwonych róż. - Wstydzę się za to, co Niemcy zrobili - nie może ukryć łez. - Ale ja też straciłam tutaj ojca.

- Ale pani ojciec był w "piątej kolumnie" - słyszy od kogoś.

Marianne otwiera szeroko oczy. Nie wie, co to "piąta kolumna".

Spór sprzed lat

Polscy historycy nigdy nie kwestionowali, że we wrześniu 1939 r. internowano kilkanaście tysięcy Niemców. We wschodniej Polsce przebiegało to spokojnie, ale na terenach objętych walkami było inaczej: internowani byli zabierani przez cofające się wojsko polskie; bywało, że ginęli od niemieckich bomb obok polskich uciekinierów. Bywało, że padali ofiarą samosądów, np. z rąk wzburzonych ludzi. Bywało, że rozstrzeliwano ich jako szpiegów na fali wojennej psychozy, bez sądu.

Sprawa nigdy nie była w Polsce tabu, jak twierdzą niektórzy niemieccy publicyści z marginesu skrajnie prawicowego. Przeciwnie: w drugiej połowie lat 50. i w latach 60. nie tylko badało ją wielu polskich historyków - np. zmarły w tym roku w wieku 96 lat Karol Marian Pospieszalski, autor wydanej w 1959 r. książki "Sprawa 58 000 Volksdeutschów. Sprostowanie hitlerowskich oszczerstw w sprawie strat niemieckiej mniejszości w Polsce w ostatnich miesiącach przed wybuchem wojny i w toku kampanii wrześniowej".

A nawet, mimo "żelaznej kurtyny" i braku kontaktów dyplomatycznych PRL-RFN, trwał swoisty dyskurs między historykami polskimi a zachodnioniemieckimi; dyskusja autentyczna, a zarazem odbywająca się w warunkach "zimnej wojny", kiedy historycy z obu stron musieli się liczyć z naciskami politycznymi.

Dziś tamte spory są zapomniane. Może dlatego, że w oczach młodych historyków z Polski to temat, w którym niewiele jest do odkrycia po tym, jak przez kilkadziesiąt lat badał je ktoś tak solidny jak prof. Pospieszalski. Może zapomniane również dlatego, że dziś - jak ubolewał autor artykułu w skrajnie prawicowym tygodniku "Junge Freiheit" z 2006 r. (pismo o nakładzie paru tysięcy egzemplarzy) - niemieccy historycy poczuwają się do badania zbrodni Wehrmachtu w okupowanej Polsce, a losem Niemców-obywateli polskich w 1939 r. nie zajmuje się w Niemczech nikt.

Niemniej historia ta - o śmierci w 1939 r. niewinnych niemieckich cywili z rąk polskich - nie była po 1945 r. tabu. Przedmiotem sporu nie był sam fakt, ale jego skala i inter­pretacja.

List drugi

Co roku pod koniec stycznia chrześcijanie na świecie modlą się o zjednoczenie podzielonych wyznawców Chrystusa. W Gostyniu przyjęło się, że na ekumeniczny tydzień przyjeżdża ks. Busse. Tak jest też w tym roku. Przed przyjazdem Busse informuje przyjaciół z Gostynia, że w tradycyjnym kazaniu chce powiedzieć o Niemcach zabitych bez sądu w 1939 r. Przyjaciele nie oponują. - Gostyń przez wiele dziesiątków lat milczał na temat krzywd, jakie zostały wyrządzone niektórym niemieckim mieszkańcom tego miasta - mówi więc w kazaniu. - Przerwijcie milczenie! Przyznajcie się do wyrządzonych krzywd! Pojednanie to nie ulica jednokierunkowa! To wy otwieracie drzwi do nowego wymiaru pojednania między Polską a Niemcami.

Miastem - czy raczej: jego starszymi mieszkańcami (młodsi do sprawy mają nastawienie raczej zdystansowane) - wstrząsnęło. Przez lokalną "Nową Gazetę Gostyńską" w kolejnych miesiącach przetacza się debata: czy mamy za co przepraszać Niemców? Miasto się dzieli. Jeden z głosów wydrukowanych w gazecie: "Czy gostynianie mają postawić pomnik wdzięczności współobywatelom niemieckim za zafundowaną im grozę okupacji, za rozstrzeliwania, obozy, niewolniczą pracę?".

Inni uważają, że Marian Sobkowiak postąpił słusznie. Bo dopiero teraz, po wystąpieniu Bussego, ludzie dowiadują się, że nim Marianne Drews przyjechała do Gostynia, Sobkowiak napisał do niej list. Wręczył go podczas spotkania na plebani.

W liście napisał, on, były więzień kacetu, że przeprasza ją za to, iż jej ojciec został zabity przez polskich żołnierzy. Do kobiety, którą zapamiętał dziesiątki lat temu jako dziewczynkę o blond włosach, pisał, że pamięć o tym ciąży mu na sumieniu. "Dlatego właśnie Pani chcę powiedzieć to, co już od dawna powinno zostać powiedziane. Głęboko ubolewam na faktem, że mieszkającym w Polsce Niemcom wyrządzono wtedy wiele zła; że byli mordowani. Dla takich czynów nie ma usprawiedliwienia. W imieniu moich rodaków proszę o wybaczenie".

Podczas niedawnej wizyty w Gostyniu, na początku października, Marianne Drews powiedziała, że chciałaby poznać prawdę. Nawet gdyby miała okazać się dla niej bolesna, i gdyby wyszło, że ojciec był w "piątej kolumnie". - Liczymy, że niemieccy partnerzy pomogą nam w dalszych poszukiwaniach - stwierdza Robert Czub z gostyńskiego muzeum. - Może uda się odnaleźć dane biograficzne rozstrzelanych Niemców i wyjaśnić lub wykluczyć ich udział w "piątej kolumnie".

Pokój w sercu

Gdy Marian był w Sachsenhausen, życie uratował mu więzień-Niemiec, pielęgniarz. - Ciężko zachorowałem, miałem śmierć w oczach. Przemycał mi zacierki na mleku, a potem wpisywał wyższą temperaturę, żebym jak najdłużej leżał na izbie chorych - wspomina. Sobkowiak przekonał się, że nie wszyscy Niemcy są źli. Pół wieku później będzie powtarzać to tym w Gostyniu, którzy będą się dziwić, że zbiera pieniądze na niemiecki kościół.

Józef Kordus przez lata nienawidził Niemców, przecież zabili mu brata. Gdy polscy biskupi napisali do niemieckich, że przebaczają i proszą o przebaczenie, był oburzony. Co sprawiło, że się zmienił? - Człowiek musi czasem wiele przeżyć, żeby zrozumieć, iż w każdym narodzie są dobrzy i źli ludzie - tłumaczy.

- Ja tak do końca im nie przebaczyłam - wyznaje Stefania Szymkowiak. - Przecież żyje jeszcze sporo hitlerowców, co wyrządzili tyle zła. A mama nie dostała od nich ani marki odszkodowania, choćby na leki.

Czemu więc także ona zbierała pieniądze na odbudowę Frauenkirche? - Gdyby to szło na zbrojenia, nie dałabym złotówki, ale przecież chodziło o kościół - mówi.

Szymkowiak nie powiedziała matce, że angażowała się w zbiórkę. - Mama by się pewnie rozgniewała, wciąż ma do Niemców żal. Chyba nigdy im nie przebaczy.

***

Niedawno ks. Busse zamieścił w "Nowej Gazecie Gostyńskiej" list do mieszkańców. Pisał: "Kto pragnie, aby uznać jego cierpienie, musi respektować cierpienie innych ludzi. Kto pragnie, aby czcić jego zmarłych, musi też uszanować ofiary po stronie dawnego wroga. Pytań wynikających z przeszłości nie można skwitować krótkimi zdaniami: »Była wojna, był rozkaz«. Jeśli w tej sprawie są inne odpowiedzi, to już dziś proszę o wybaczenie".

W rozmowie z "Tygodnikiem" Busse mówi: - Patrzę na to jako duszpasterz. Akurat dziś miałem rozmowy z rodzinami dwojga zmarłych. Pierwszy przypadek: parafianka, rocznik 1930, urodziła się w dawnych Prusach. W 1946 r. jej ojca zabili Polacy, pewnie zwykli bandyci, szukali łupu, korzystali z okazji. Wkrótce rodzinę wygnano za Odrę. Druga zmarła urodziła się we Wrocławiu i jako dziecko została wygnana wraz z rodzicami. Usłyszałem, że pod koniec wojny doświadczyła dużo złego, od Niemców, Polaków i Rosjan.

- To wszystko tkwi gdzieś w ludziach - dodaje pastor. - A równocześnie wielu chce przed śmiercią znaleźć pokój w sercu.

***

Jakiś czas temu w Gostyniu gościli młodzi Niemcy z Drezna, przywiózł ich jak zwykle ksiądz Busse. Młodzież widziała, jak gostynianie czcili w rocznicę egzekucji z 1939 r. pamięć 30 rozstrzelanych. Wysłuchali historii o "Czarnym Legionie". Podczas spotkania z mieszkańcami 11-letni Clemens, poruszony tym, co zobaczył, zapytał: - Dlaczego Polska przebaczyła nam, Niemcom?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2007