Światło na czas mroku

Od ponad 50 lat Erich Busse działa na rzecz pojednania polsko-niemieckiego. W ostatnich latach pojęcie pojednania wydawało się zużyte. Wojna w Ukrainie pokazuje, że tak nie jest.

11.04.2022

Czyta się kilka minut

Pastor Busse na cmentarzu w Bytomiu Odrzańskim, marzec 2022 r. / MATEUSZ POJNAR
Pastor Busse na cmentarzu w Bytomiu Odrzańskim, marzec 2022 r. / MATEUSZ POJNAR

Majdanek, rok 1968. Piękne słoneczne lato. Osiemnastolatek z Niemiec wschodnich niedawno zdał maturę i pierwszy raz jest w Polsce. Widzi dawne komory gazowe. Ma poczucie, że czas stoi tutaj w miejscu.

Z pastorem Erichem Bussem siedzimy na rynku w Bytomiu Odrzańskim, dawnym Beuthen an der Oder. To miasteczko niedaleko Zielonej Góry. Też świeci słońce. Erich mruży oczy, jak wtedy na Majdanku.

– Przyjechałem wtedy do Lublina w niedzielę wczesnym rankiem – wspomina. – Miałem adres pewnej pani. Zapukałem. Przeprosiła, że jest jeszcze śpiąca, bo była na urodzinach. Poszliśmy potem na Majdanek, pokazała mi teren. W komorze gazowej widziałem w betonie te ślady po palcach. Ci ludzie tak mocno opierali się o nią, bo chcieli się czegoś chwycić, gdy umierali. To wywarło na mnie wielkie wrażenie: że umierający ludzie są w stanie zostawić ślady w betonie. Wtedy wyobraziłem sobie ich ból i strach.

Kwestia pokuty

Erich Busse, rocznik 1949, mówi, że podziwiał swoich rodziców za to, jak zachowali się podczas wojny.

– Wiem, że w jej trakcie nie współpracowali z nazistami, ale nie należeli też do podziemia. To byli prości ludzie, matka nie umiała czytać – wspomina. – Szanowałem ich za to, że oddawali ostatnią rzecz, jaką mieli, żeby pomóc drugiemu człowiekowi. Starsza siostra mojej matki w czasie wojny ukrywała żydowską rodzinę. Innym prześladowanym pomagała w znalezieniu schronienia. Dla mnie była światłem, za którym chciałem iść.

52 lata temu młody Busse jedzie do Lublina w ramach Aktion Sühnezeichen (Akcji Znaku Pokuty). Organizacja została założona w 1958 r. przez niemieckich protestantów. Młodzi ludzie z obu części podzielonych Niemiec jeździli do krajów, które okupowali naziści. Ci z NRD częściej do Polski, ci z Niemiec zachodnich także do Izraela. Jeździli, aby pracą swoich rąk budować porozumienie z narodami, które najbardziej ucierpiały przez nazistowską okupację.

Matka Ericha Bussego dużo opowiadała jemu i jego młodszej siostrze o wojnie i wiążącym się z nią okrucieństwie. Pastor mówi dziś, że już jako nastolatek podjął decyzję, iż gdy dorośnie, nie będzie milczał, kiedy kłamstwo będzie głośne, a nad wielkimi zbrodniami zapanuje urzędowe milczenie.

– Takie milczenie też jest kłamstwem. Wielkim kłamstwem – zaznacza. – Postanowiłem starać się, żeby to wszystko się nie powtórzyło. Akcja Znaku Pokuty spodobała mi się także z tego względu, że była niezależna od państwa NRD-owskiego i jego ideologii, w której tak naprawdę chodziło o podporządkowanie się Moskwie. Poznałem wtedy mnóstwo szlachetnych ludzi.

Erich Busse wspomina, że od razu zasmakował w polskiej kuchni. Jego matka – pochodząca z Wołynia, gdzie urodziła się w rodzinie niemieckich osadników – gotowała po polsku i ukraińsku.

– Dla mnie już wtedy, za komuny, wasz kraj był krainą wolności – wspomina. – W Polsce mogłem oglądać filmy o ­Beatlesach czy ekranizacje książek ­Güntera Grassa. A u nas nie.

„Tygodnik”

W Krakowie Erich Busse poznaje małżeństwo Czarników. Pyta, czy może zatrzymać się u nich dzień, może dwa. Mówią, że może zostać nawet dwa tygodnie. Odwiedza ich w drodze do Lublina. Czarnikowie będą traktować go jak syna.

Dlatego postanawia nauczyć się języka polskiego. To jeden powód. Drugi jest taki, że chce rozmawiać z Polakami w ich języku, „żeby być tym, który buduje mosty”.

Rok później zwiedza Polskę już sam, autostopem po małych miasteczkach. Bierze ze sobą słownik z piętnastoma tysiącami słów.

– „Ja szukać dworzec”, „ja szukać spać”. Od tego się zaczęło – uśmiecha się dziś. – Potem czytałem polskie książki, słuchałem Radia Wolna Europa, chociaż strasznie zagłuszali. Dużo było o polskiej historii. Także Radia Warszawa, które mówiło sporo o „zgniłym Zachodzie”, jak u nas w NRD. Nowe było tylko słownictwo.

W latach 70. Busse ma praktyki i wolontariat w „Tygodniku Powszechnym”. – Członkowie tej redakcji, jak i załoga „Znaku”, byli znani na Zachodzie – opowiada. – Tu się czuło ducha wolności. Zajmowałem się niemieckimi, angielskimi i amerykańskimi grupami, które w tamtym czasie waliły do redakcji i szukały kogoś, kto może ich zapoznać z sytuacją Kościoła w komunistycznej Polsce, kto może być tłumaczem i pokazać im miasto.

– To był dla mnie ważny okres – wspomina. – Poznałem Jerzego Turowicza, Stanisława Stommę, Józefę Hennelową, Mieczysława Pszona czy Krzysztofa Kozłowskiego, późniejszego ministra spraw wewnętrznych. Powiedzmy, że byłem takim „kolorowym ptakiem”: nie pisałem żadnych artykułów, ale redakcja miała do mnie zaufanie. Opowiadali mi o kondycji polskiego Kościoła.

Wtedy poznaje również kardynała Karola Wojtyłę, późniejszego papieża. – Trzeba rozumieć ten czas: wtedy, w pierwszych latach Gierka, „Tygodnik” i Kościół katolicki mieli trochę więcej luzu. Wydawało się, że zaczynają się lepsze czasy, ale potem okazało się, że niekoniecznie – mówi Erich Busse.

Na celowniku Stasi

Busse angażuje się w działalność opozycyjną. Jego koledzy z niemieckich środowisk niezależnych inspirują się polską Solidarnością, a jego po prostu wkurza kłamstwo. Bo władza w NRD mówi, że Solidarność jest faszystowska.

– Od kłamstwa zaczyna się całe zło w polityce – powtarza dziś jak mantrę. – Zwykli szeregowi zbrodniarze nie zajmują się kłamstwem, tylko kradną albo zabijają. Zbrodniarze na górze potrzebują kłamstwa do uświęcenia swojej działalności.

– Po wybuchu Solidarności enerdowskie wojska były już gotowe, w namiotach blisko Odry – wspomina. – Była napięta atmosfera. Ludzie u nas bali się, że będzie kolejna wojna. Miałem wygłosić kazanie na Boże Narodzenie. Kościół był pełny. Mówiłem o prawdzie. O tym, że boimy się, iż do Polski znowu wejdą niemieccy żołnierze. Szkoda, która by wtedy powstała, byłaby nie do naprawienia przez następne kilkadziesiąt lat. Powiedziałem, że chcemy nie tylko modlić się o to, aby Polska sama mogła zdecydować o swojej drodze, ale że musimy też głośno mówić, iż Polska ma do tego prawo.

Zaczyna się inwigilacja Bussego i jego rodziny przez Stasi. NRD-owska bezpieka instaluje w jego otoczeniu kilku agentów. Pracuje wtedy we wschodnim Berlinie. Stasi nie tylko go inwigiluje – wysyła mu także znaki, że go obserwuje. To forma psychologicznej presji.

Historia się toczy. W listopadzie 1989 r. pada mur berliński. A Erich Busse nadal działa na rzecz pojednania. Po latach dostanie za to Nagrodę im. św. Brata Alberta czy odznaczenie Komandoria „­Missio ­Reconciliationis” (Misja Pojednania).

Zapomniany Jochen Klepper

– Wśród cudów stworzenia Pana Boga jest język. Każdy język jest wielkim cudem i każdy ma wiele tajemnic – mówi Erich Busse. – Dbam o czystość języka. Konfirmanci czasem mnie pytają: ksiądz nie jest tylko księdzem, ale i nauczycielem niemieckiego?

Pastor jest też miłośnikiem niemieckiej literatury. Ostatnio ceni zwłaszcza twórczość urodzonego w Beuthen an der Oder Jochena Kleppera. A właściwie: Joachima Georga Wilhelma Kleppera – jednego z najwybitniejszych niemieckich pisarzy wieku XX, który tworzył też kościelne pieśni.

Klepper swego czasu był literacką gwiazdą. „Kiedy władzę w Niemczech objęli naziści, losy Kleppera i jego rodziny bardzo się komplikują – pisał w lokalnym „Tygodniku Krąg” Marek Grzelka. – Z powodu mieszanego niemiecko-żydowskiego małżeństwa traci pracę w radiu, znajduje nową w wydawnictwie ­Ull­steina, skąd zostaje wyrzucony z tego samego powodu. Pisze wiersze religijne, eseje i szkice o literaturze chrześcijańskiej. W 1934 r. przyjeżdża do rodzinnego Bytomia, by pojednać się z umierającym ojcem. Po ustawach norymberskich z 1935 sytuacja mieszanej rodziny bardzo się komplikuje”.

Dalej Grzelka pisze: „10 grudnia 1942. Późny wieczór w domu Klepperów. W swoim dzienniku Jochen dokonuje ostatniego wpisu. »Po południu przesłuchanie na Gestapo. Umieramy więc. To także wola Boga. Dziś w nocy idziemy wspólnie na śmierć. Nad nami w ostatnich godzinach obraz błogosławiącego Chrystusa, który nas otacza. Pod jego spojrzeniem kończy się nasze życie«. Na kartce zapisuje »Uwaga! Gaz!« i wiesza ją na futrynie drzwi do kuchni. Żegna się z żoną i córką. Odkręcają gaz. Kładą się przytuleni do siebie na podłodze. Biorą tabletki nasenne. Rano znajdzie ich pokojówka”.

Klepper wiedział, że jego żona i córka są skazane, że zginą w obozie śmierci, bo są Żydówkami. On mógł się uratować. Ale razem z nimi podjął decyzję o zbiorowym samobójstwie.

Tablica

Pierwszą książkę Kleppera Erich Busse czyta w wieku 20 lat. Jest zafascynowany jego poetyką. Fascynacja nie mija – przeciwnie: dziś, gdy Busse jest już na emeryturze, postanawia zdobyć jak najwięcej informacji na jego temat.

Pewnego dnia jedzie z Gorzowa, gdzie miał wykład, do Zgorzelca. Zjeżdża z drogi S3 do Bytomia Odrzańskiego. Ze swoją siostrą Lilli chodzą po bytomskim rynku. Spotykają Jana Pasiecznego, który mieszka obok dawnego, remontowanego właśnie ewangelickiego kościoła. – Opowiedziałem mu o Klepperze – wspomina Erich Busse.

Pasieczny wspomina dziś: – Zaprosiłem ich na kawę i zadzwoniłem do Rysia, żeby przyszedł i sobie z nimi pogadał. W końcu Erich dobrze mówi po polsku. To Niemiec, ale polski Niemiec.

Rysiu to Ryszard Szczygieł, regionalista, przez lata radny Bytomia. O miasteczku wie wszystko. – Późniejsza uroczystość odsłonięcia tablicy Kleppera na jego dawnym domu i samo nabożeństwo ekumeniczne to były poruszające chwile – wspomina dziś. – Dobrze, że jest człowiek, który działa na rzecz pojednania.

Erich Busse walnie przyczynił się do powstania tej pamiątkowej tablicy.

– Jaki jest mój brat? Najlepszy – uśmiecha się Lilli Busse. – To ważne, że Erich robi to, co robi. W tym kontekście istotna jest historia naszej rodziny. Rodzice urodzili się na Wołyniu za czasów ostatniego cara. Ojciec po I wojnie światowej był polskim obywatelem i służbę poborową odbył w polskim wojsku.

– I tak borykam się z historią naszej rodziny – dodaje Erich Busse.

I stali się mordercami

Gabinet burmistrza Bytomia Odrzańskiego Jacka Sautera, rok 2022. Chwilę po ósmej rano.

Burmistrz: – Jak ci się spało, Erich?

Busse: – Dobrze, bardzo dobrze. Ale jak pomyślę o tych wszystkich uchodźcach z Ukrainy, którzy uciekają przed wojną… Straszny dramat.

– Dla mnie Erich jest wielkim człowiekiem – mówi Sauter, który dostał od pastora krzyż wykonany z drutów z muru berlińskiego. – Nie spotkałem Niemców, którzy negowaliby swoją winę, ale Niemcy zwykle niespecjalnie chcą o niej mówić. Erich Busse jest pierwszym, który opowiada mi o poczuciu winy, o próbie odkupienia. O budowaniu mostów. I o tym, że niemiecki naród musi to dźwigać na barkach. Że trzeba robić wszystko, by to się nie powtórzyło.

– Wydawało się nam, że żyjemy w bezpiecznych, spokojnych czasach, w których ludzkość zmądrzała – dodaje burmistrz. – Wojna w Ukrainie pokazuje, że tak nie jest. W Europie znowu państwo napada na sąsiada. To pokazuje, jak ważni są ludzie pokroju Ericha. Podczas uroczystości związanej z Klepperem wygłosił on jedno z najpiękniejszych kazań, jakie słyszałem w życiu.

Fragment z tej homilii: „Stoję przed wami jako Niemiec, tu, w tym bardzo starym kościele, ponieważ chcemy sobie przypomnieć urodzonego w tym mieście Jochena Kleppera. Mam świadomość tego, że jestem członkiem niemieckiego narodu, który przyniósł innym śmierć i zagładę. W Polsce wiele miejsc pamięci przypomina o tym. Ja urodziłem się po wojnie, mógłbym powiedzieć: to mnie nie dotyczy. Ale znam słowa »Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą«. Próbuję pojąć, jak to było możliwe, że została popełniona tak wielka zbrodnia. Było wielu przekonanych zwolenników Hitlera. Ale większość narodu niemieckiego bała się o swoje życie. I tak stali się oni narzędziem wojny i mordercami”.

Gdy duchowny gości generała

Ryszard Szczygieł: – Kiedyś przyjechał do mnie Niemiec, który przed wojną mieszkał w niedalekim Drogomilu. Świetny człowiek. Dzwoni, wychodzę, zapraszam do środka. Zauważyłem, że w aucie są jeszcze dwie osoby. Zapytałem, kim są. Okazało się, że to jego córka i syn. Weszliśmy wszyscy do domu, żona przygotowała śniadanie.

– Ten człowiek, pan Hoffman, zaczął płakać – wspomina Szczygieł. – Poprosiłem koleżankę, tłumaczkę, żeby spytała, co się stało. On nigdy sobie nie wyobrażał, że po tej straszliwej wojnie Polak usiądzie z nim do stołu. Bardzo mnie to wzruszyło. W swojej byłej szkole przy Kościelnej powiedział mi: „Ryszard, das ist meine liebe Schule!”. Odpowiedziałem: „­Herbert, ­meine auch”. Tyle że ja zacząłem do niej chodzić w 1953 r., a on w 1933. Później z żoną odwiedzaliśmy go w Niemczech. Pięknie nas przyjmował.

Włącza się Erich Busse: – Często pytają mnie: dlaczego ciągle zajmujesz się zmarłymi? Co nam to daje? Odpowiadam, że po pierwsze – oni zrobili w życiu coś dobrego i zasłużyli na pamięć. Musimy szanować ich dziedzictwo. Po drugie – w tak ciemnym czasie pokazali, że możliwe było żyć po ludzku, szanować życie drugiego człowieka, mimo że sami bali się o swoje. Dlatego to robię. W Niemczech bardzo wielu ludzi nie zajmuje się takimi rzeczami. Nie chcą o tym mówić. Księża też nie – obojętne, katoliccy czy ewangeliccy. Wtedy olbrzymia część ludzi albo była nazistami, albo nie robiła nic, by pomagać ofiarom. Smutne, czarne czasy.

Sauter: – A dziś? Trwa wojna rosyjsko-ukraińska, a tu prawosławny duchowny gości w cerkwi rosyjskiego generała. Nic się nie zmienia.

Busse: – Kiedy duchowni stoją blisko władzy, to już jest pole do działania diabła.

Jak to możliwe?

Pojednanie, czyli co? Zadaję to pytanie pastorowi Bussemu. Odpowiada, że w pojednaniu polsko-niemieckim chodzi nie tylko o cel, lecz także o proces: – To nie jest punkt, do którego dążymy, osiągamy go, a później odpoczywamy. Wielu ludzi angażuje się w pojednanie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Chciałbym, żeby było między nami lepsze porozumienie. Polacy pracują w Niemczech, ale mało wiedzą o naszym kraju. A z naszej strony jest o wiele gorzej. Ściana niewiedzy zaczyna się u nas za Odrą i dotyczy nie tylko Polaków. Pokój między Polakami i Niemcami jest potrzebny po to, żeby był pokój w Europie. I żebyśmy byli przykładem dla innych narodów.

Jak możliwe są rosyjskie zbrodnie w Ukrainie w roku 2022? A jak były możliwe te niemieckie w Polsce podczas II wojny światowej?

– Tyrani zapominają o jednej sprawie: że ten, kto dziś rządzi mocarstwem, nie wie, czy jutro będzie mógł rządzić swoim małym palcem – odpowiada Busse. – Do tego dochodzi rola rosyjskiej Cerkwi, która kiedyś wyrzuciła ze swojej wspólnoty nawet Tołstoja, a z całej carskiej rodziny zrobiła świętych, choć car przyczyniał się do cierpienia innych narodów.

– Ludzie nie mogą rezygnować z myślenia na rzecz dyktatorów – dodaje. – Zresztą na rzecz nikogo.©

Autor jest dziennikarzem „Tygodnika Krąg”, który ukazuje się w powiecie nowosolskim koło Zielonej Góry.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2022