Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kiedy wybuchła wojna, autorka i zarazem bohaterka "Dziewczynki" miała dwa lata. Jej rodzice, dość zamożni Żydzi, uciekli z Bochni do Lwowa. Zanim hitlerowcy rozpoczęli pacyfikację lwowskiego getta, rodzicom udało się znaleźć kryjówkę w "aryjskiej" części miasta, a jedyne dziecko oddać w ręce młodej Polki, która za pieniądze zgodziła się ukryć je na wsi u swojej rodziny. Była to dramatyczna decyzja; o dziewczynie opowiadano, że miała dobre kontakty z gestapo i że wcześniej wydała już okupantom niejedną żydowską rodzinę. Jednak innej możliwości ratunku nie było. Kiedy rodzicom skończyły się pieniądze, a mamie złote zęby, którymi opłacała pobyt córki na wsi, mała Alona (Ilona) została odwieziona do Lwowa i podrzucona do ich kryjówki. Tam musiała się nauczyć życia w milczeniu, głodzie i niepewności jutra. Nauczyła się, przeżyła. Po wojnie trafiła do domu dziecka, bo matka chorowała na gruźlicę, a ojciec ciężko pracował. Potem spędziła kilka szczęśliwych lat w Krakowie. A później ojciec, członek partii, zaczął nagle dostawać anonimy z pogróżkami i zdecydował się uciekać z rodziną do Palestyny...
Nie da się streścić tej historii i nawet nie próbuję tego robić. Nie da się też żadnego fragmentu tej historii opowiedzieć zachęcająco. Siłą opowieści Alony Frankel jest styl, który sprawia, że czytając, słyszymy zarówno głos tej pięcio- i siedmioletniej dziewczynki, która musi się ukrywać, jak i kobiety, którą ta dziewczynka się stała. Słyszymy też inne głosy, przede wszystkim głos matki, która przez całe lata dominowała nad rodzinną opowieścią (jak refren powtarzają się w książce słowa: "A mama opowiadała, opowiadała i opowiadała..."). Wszystkie te plany zostały bardzo ciekawie, bardzo nowocześnie ponakładane na siebie. Kiedy zapytałem autorkę, jak po upływie przeszło pół wieku udało się jej powrócić do tego dziecka, którym kiedyś była, odpowiedziała: "Cały czas miałam je w sobie. Nie musiałam niczego odtwarzać, wystarczyło pozwolić mu mówić".
W świecie "Dziewczynki" władza sądzenia oddana więc zostaje dziecku. Dziecko z natury nie jest sprawiedliwe, a jednocześnie jest "chodzącą sprawiedliwością". Osądza świat przede wszystkim na podstawie tego, czego potrzebuje do życia, co zostało mu niedane lub odebrane. "Wojna jest niezdrowa dla dzieci", mówi w pewnym momencie mała bohaterka. Są to słowa niezwykle przejmujące. Dziecko sądzi nie po to, aby ścigać zbrodniarzy i wymierzać karę, ale by opisać sytuację. Jedyną karą dla winowajców jest jego płacz: "Ten płacz nie będzie miał końca. To płacz na wieki wieków". Dlatego właśnie świadectwo "Dziewczynki" jest tak mocne.
Po tej lekturze byłem obolały, czułem niemal fizyczny ból. A jednocześnie czułem też coś nieokreślonego i pozytywnego zarazem. Tak właśnie muszę o tym napisać: nieokreślonego. Może mógłbym to nazwać promieniowaniem jakiejś pozytywnej energii, jakiejś wiary w życie, głębszej niż jakakolwiek rozpacz. Ale nie. W każdym z tych określeń byłoby coś fałszywego, a przynajmniej nieadekwatnego. Ta książka coś mi zabrała i coś dała, coś z mojego życia wyjęła i coś w nie włożyła. Oto wszystko, co mogę napisać bez obawy, że dodam o jedno słowo za dużo.