Dziewczynka w zielonym sweterku

Dziś mieszka w Nowym Jorku, w tym samym miejscu od 34 lat. Zanim trafiła do Stanów, mieszkała w Izraelu, a wcześniej w Polsce. Wszędzie towarzyszył jej sweterek, wydziergany przez babcię. W nim przetrwała we lwowskich kanałach: dziewczynka w zielonym sweterku, Krysia Chiger.

15.06.2010

Czyta się kilka minut

Krysia i Paweł Chiger (zdjęcia z 1941 r.) i sweter Krysi, dziś w Muzeum Holokaustu w USA / fot. archiwum rodziny Keren /
Krysia i Paweł Chiger (zdjęcia z 1941 r.) i sweter Krysi, dziś w Muzeum Holokaustu w USA / fot. archiwum rodziny Keren /

W pistacjowo-zielonych ściegach sweterka kryją się wspomnienia, piękne i straszne.

Gdy Krysia otrzymała go od ukochanej babci, miał świeży, jasny kolor. Rękawki z bufkami i wycięcie pod szyją zdobiły szydełkowane sznureczki do wiązania.

Krysia lubiła go szczególnie, choć był jednym z wielu strojów, które mieściła jej szafa: dziewczynka wychowywała się w zamożnej rodzinie żydowskiej. Przed 1939 r. szczęśliwa rodzina Pauliny i Ignacego Chigerów mieszkała w kamienicy przy Kopernika 12 we Lwowie. Budynek stoi do dziś: klatka schodowa, choć zaniedbana, zachowała ślady świetności.

"Moja Krzysiu, to koniec"

Krysia miała młodszego brata, Pawełka, nazywanego w rodzinie Pinio. Rodzice prowadzili sklep z tkaninami "Złote tekstylia" przy jednej z najdroższych żydowskich ulic Lwowa, Boimów - najlepsze materiały, wytworna klientela. Przestronne mieszkanie z dwiema łazienkami, czterema sypialniami, wejściem dla służby, fortepianem w salonie, kochający rodzice i dziadkowie, niania, ogromny dom dla lalek, marzenie dziewczynek. Do tego tylko Krysiny francuski pinczer o imieniu Puszek. Tak wyglądało dzieciństwo Krysi, przez ojca nazywanej - jakżeby inaczej - "małą księżniczką". Ale najpiękniej brzmiało dla niej, gdy tata nazywał ją "Krzysią"; tylko on tak mówił.

"Krzysia" pojawiała się w szczególnie ważnych momentach. Gdy we wrześniu 1939 r. messerschmitty przelatywały nad Lwowem, Ignacy ze smutkiem powiedział do córki: "Moja Krzysiu, to jest koniec".

Chiger pisał dziennik. We wstępie do niepublikowanych zapisów znalazły się słowa: "Na początku Bóg stworzył Niebo i Ziemię. Sam osiadł w Niebie, ludziom  przeznaczył Ziemię. I na Ziemi zdarzyło się to...". Wojna.

W 1939 r. Lwów dostał się pod okupację sowiecką. Sowieci okrzyknęli się wyzwolicielami. Jak pisał Chiger, nieproszeni wyzwolili ich ze wszystkiego: prywatnej własności, niani, dozorcy, wolności. Mimo to dziesiątki tysięcy Żydów uciekało spod okupacji niemieckiej na Wschód - i tak społeczność około 150 tys. lwowskich Żydów urosła do ok. 200 tys. Pod sowieckimi rządami Krysia bywała z mamą w kinie, chodziła do przedszkola. Życie rodziny Chigerów w Kraju Rad było inne od tego, które wiedli do września 1939 r., ale znośne.

29 czerwca 1941 r. Ukraińcy witali kwiatami Wehrmacht. Tata powiedział: "Krzysiu, to jest nasz koniec". Wkrótce w pogromach zginęło we Lwowie kilka tysięcy Żydów.

Sweterek jak przytulenie

Dziś Krystyna Chiger-Keren, energiczna stomatolog z obywatelstwem USA, ma ponad 73 lata. Wyszła za mąż za Mariana Kerena (jego rodzina miała kamienicę przy Straszewskiego 9 w Krakowie). Krysia wyjechała z Polski do Izraela wraz z rodziną w 1957 r., tam spotkała Mariana. Już jako państwo Keren wyjechali dalej, do USA, w 1968 r. - W grudniu wybije 50 lat naszego małżeństwa, mamy dwóch dorosłych synów i trójkę wnuków - mówi mąż. Co roku odwiedzają Polskę, Kraków.

Krysia była dobrą obserwatorką. Jej pamięć przechowuje wiele szczegółów. Tata nazywał ją "pułapką, siecią", w którą wpadał najmniejszy detal. Jak ten o niemieckim oficerze, który wszedł do salonu przy Kopernika 12, zachwycił się ich fortepianem marki August Foerster, usiadł i po mistrzowsku na nim zagrał, dociskając pedał wyglansowanym oficerskim butem. A potem poprosił Ignacego Chigera - choć oczywiście nie musiał - by mu zechciał fortepian oddać. Posłał w podziękowaniu wino.

Pamięć dziecka zachowała chwilę, gdy dobytek rodziny musiał zmieścić się w wózku Pawełka (plus to, co mogli unieść). I gdy zamieszkali z innymi żydowskimi rodzinami w pokoiku przy Zamarstynowskiej 34, gdzie jedna wanna służyła 20 ludziom. Potem była Zamarstynowska 120, już w getcie, za mostem dzielącym tę ulicę na świat getta i świat poza nim.

Pamięć Krysi przechowała lęk, towarzyszący jej i braciszkowi, z którym wciskała się w schowek zbudowany przez tatę pod parapetem. Cicho, w ciemności, siedzieli godzinami aż do odrętwienia w oczekiwaniu na powrót rodziców, prawie dusząc się z braku tlenu.

W pułapce pamięci został też obraz machającej w jej kierunku babci: wepchnięta na ciężarówkę z kuzynką Inką i innymi Żydami, jechała w ostatnią podróż - do obozu albo na lwowskie Piaski, gdzie zabijano Żydów. Został po niej sweterek: dla Krysi pamiątka babcinego ciepła i dzieciństwa, które minęło.

Krysia zachowała również w pamięci obłędny wieczór z muzyką z gramofonu, do której przerażeni Żydzi mieli tańczyć w przeddzień likwidacji getta, 1 czerwca 1943 r. Wymyślił to Josef Grzimek, zarządca lwowskiego getta, zmienionego w obóz pracy.

Wcześniej w piwnicy Żyda nazwiskiem Weiss tygodniami kopano łyżkami tunel, by dostać się do miejskich kanałów - i tam ukryć.

Kanały. Krysia pamięta, jak bała się ciemności, deszczu, szczurów, i jak ufnie pokochała Leopolda Sochę, lwowskiego kanalarza. Zajmował się grupą Żydów w tunelach. Jego uśmiech co dnia przywracał im nadzieję na przeżycie. I jak nie chciała już jeść, żyć, bo brakowało jej słońca, powietrza.

Dziś Krystyna jest jedyną żyjącą z jedenastu ocalonych "Żydów Sochy", którzy po 14 miesiącach ukrywania się w kanałach, w towarzystwie podziemnej, zamurowanej rzeki Pełtwi, wyszli na powierzchnię w lipcu 1944 r.

Sweterek i Baba Jaga

- Nie było miejsca na płacz - mówiła ta, która w dzieciństwie nie zdążyła pobawić się lalkami. W 1943 r. co noc Chigerowie spali z przygotowanymi ubraniami, by móc szybko uciekać do kanałów. Na Krysię czekał, z rozłożonymi ramionami, jej ukochany sweterek.

Upierała się też, że pójdzie w biało-niebieskich sandałkach. Skąd miała wiedzieć, jak jest w kanałach? Lubiła ładnie wyglądać. Tata wziął "Krzysię" za rękę: "Nie martw się. Wszystko będzie dobrze".

Nadszedł moment, gdy trzeba było uciekać do kanałów. Ludzie cisnęli się do wejścia. Panika, tratowanie. Krysia zamarła, gdy za tatą miała przepełznąć siedmiometrowym zejściem do kanału. Tata przekonywał, aż w końcu ktoś ją pchnął. Za nią zeszła mama z Pawełkiem. Żona i córka Weissa, z którego piwnicy schodzili, też się bały. Zostały.

Niemcy wiedzieli, że Żydzi szukają schronienia w miejskiej kanalizacji. Zrzucali granaty przez włazy, pilnowali zejść.

A więc panika, krzyki, chaos, tłum ludzi w histerii, w ciemnościach, bulgocąca rzeka Pełtew, ślisko, wilgotno. Huk wody, zwielokrotniany przez podziemne echo, przypominał Krysi wodospad, ogłuszał. Tata ratował brata mamy, Kubę, który pośliznął się i wpadł do rzeki. Stracił pakunek, w którym były porządne buty Krysi - została więc w sandałkach. Dziadek zaginął w podziemnym tumulcie, mama daremnie go nawoływała.

Kilkadziesiąt, może więcej osób, w ciemności depczących po sobie, przepychających się, jedno życie ważniejsze od drugiego. Fiolki z cyjankiem gwarantowały szybką śmierć nad "lwowskim Styksem".

Krysia pamięta kamienie pełne robaków wszelkich rozmiarów - i szczury, mnóstwo szczurów. I ścieki, cuchnące, pełne odchodów. I sieci pajęcze. I lodowate zimno, nawet gdy na powierzchni była już wiosna.

Gdy przed wojną Krysia jeździła na letnisko, gospodyni straszyła niesforną dziewczynkę, że ją "zabierze Baba Jaga". Kanały mogłyby być domem Baby Jagi.

Sweterek pod Matką Boską 

Nie byli zdani na siebie: Leopold Socha, Stefan Wróblewski i Jerzy Kowalow, pracownicy kanałów, przynosili im czarny chleb i margarynę.

Poznali się, gdy Ignacy Chiger z kilkoma innymi przygotowywał kryjówkę w kanałach. Kanalarze ich przyłapali. Nie wydali Niemcom czy Ukraińcom, obiecali pomoc - za opłatą.

Pierwsze miejsce, w którym się ukryli na dłużej, leżało pod kościołem Matki Boskiej Śnieżnej. "Zamieszkali" tam w 21 osób, w niszy 10 na 12 metrów. Pawełek karmił szczury jak domowe zwierzaki. - Podchodziły blisko i piszczały - wspomina Krysia.

Nasłuchiwała krzyków dzieci na powierzchni, szczególnie w niedziele po Mszy. -Tęskniłam, żeby być między dziećmi, grać w ich gry, śpiewać ich piosenki, oddychać ich świeżym powietrzem - mówi.

Do ich kryjówki, u końca kanału, prowadziły może dwukilometrowe rury o niewielkiej średnicy. Codziennie pełzał nimi Socha z porcją jedzenia, karbidu do dwóch lampek, czasem z gazetą, podręcznikiem do nauki dla Krysi, świecami na szabas. Codziennie pełzał nimi także któryś z Żydów - po wodę, pod fontannę Neptuna (fontanna stoi do dziś).

Dzieci i dorośli chorowali na czerwonkę, mieli mdłości, zawroty głowy. Potrzeby fizjologiczne załatwiali w kącie - akt symbolicznej intymności. Codziennie iskali się z wszy. Zmagali się z lękami, konfliktami, instynktami. Z 21 osób pozostało ich w końcu 11. Ci bliscy obłędu wyszli na powierzchnię. Inni zginęli w kanałach, jak wujek Kuba: utonął, gdy woda zalała rurę, kiedy pełzł po wodę.

Były też podziemne "frakcje", jak ta urodziwej Haliny Wind z Weissem. Dzielili niesprawiedliwie chleb, przynoszony przez Sochę. Był też romans: Klara Keller z Mundkiem Marguliesem (zaraz po wyzwoleniu pobrali się). I szeptanki, teatrzyki wprost do ucha, by nie oszaleć w oczekiwaniu na Sochę, Wróblewskiego i wieści z frontu. Jakub Berestycki, chasyd, modlił się; na święto Paschy dzięki przyjaciołom-kanalarzom jedli ziemniaki.

Gdy Niemcy byli bliscy znalezienia ich skrytki, Socha powiódł ich do innej niszy, pod kościołem bernardynów. "Powiódł" to łatwo powiedzieć - razem z bliskimi i kolegami mógł zapłacić życiem za pomoc Żydom. Ileż razy miał szczęście, ileż razy wdzięk i doświadczenie dawnego złodziejaszka, 37-letniego Poldzia Sochy, pomagały w oszukiwaniu Niemców.

Drugim największym ich wrogiem był deszcz. Podnosił poziom Pełtwi. Krysia pamięta, kiedy ich "pałac" znalazł się niemal pod wodą; dorosłym sięgała po szyję. Dzieci przyciskano twarzami do półokrągłych sufitów, by oddychały. Krysia bała się, że tak umrą, krzyczała do Berestyckiego, żeby się modlił.

Modlił się też Socha. Sądził, że znajdzie już tylko ciała "swoich Żydów". Ale przeżyli. Krysi został paniczny lęk przed deszczem. Pytała potem: "Będzie ulewa, mama?".

Sweterek, czyli pamięć

Był lipiec 1944 r., gdy Krysia obcinała włosy Chaskielowi Orenbachowi. Nuciła przy tym rosyjską piosenkę z refrenem "wyżej, wyżej" - i cięła, zostawiając "piętra", jak na weselnym torcie. Kawał siedmiolatki rozbawił wszystkich (poza idiotycznie wyglądającym Chaskielem). Nad nimi trwały walki, Rosjanie weszli do Lwowa.

Sweterek był najcieplejszym ubraniem Krysi, nie rozstawała się z nim. Prany troskliwie przez żonę Leopolda Sochy, Magdalenę, przetrwał wilgoć i brud. Krysia czuła, że to on przyciąga małe i wielkie cuda, dzięki którym przeżyli. Że to babcia ją przytula.

Gdy Armia Czerwona zajęła znów Lwów w lipcu 1944 r., mijał czternasty miesiąc ich podziemnego życia. 27 lipca dowiedzieli się, że są wolni. Wyszli nazajutrz.

Wspominała: - Wypchnęliśmy pokrywę kanału i nasi kanalarze wyciągnęli nas na powierzchnię. Wyglądaliśmy strasznie. Ludzie nam współczuli, jedna pani kupiła agrest. Czułam się szczęśliwa. Widziałam słońce, kwiaty i ludzi. Wszystko wokół było krwistoczerwone. Twarze były czerwone, budynki, niebo. A potem nie widziałam żadnych kolorów.

Gdy minęła ślepota, przez jakiś czas widzieli wszystko w czerni i bieli.

5-letni Pawełek płakał, chciał wrócić do kanału, odwykł od światła, bał się ludzi. Socha przytulał chłopca. Oczy Pawełka były puste.

Krystyna Chiger-Keren ma wciąż w nozdrzach zapachy z kanałów. - Pamiętam zapach zupy gotowanej na zjełczałym tłuszczu - mówi. Do dziś wyczuwa oczyszczalnię ścieków z odległości wielu mil. Nie zapomniała smrodu biegunki, gdy cierpieli na czerwonkę.

Zielony sweterek znalazł swoje miejsce: na wystawie w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie. Krystyna Chiger-Keren napisała wspomnienia; ukazały się pod tytułem "The Girl In the Green Sweater". Jej historia jest też prezentowana w Imperial War Museum w Londynie. Steven Spielberg uwiecznił ją w ramach Shoah Foundation. Agnieszka Holland pracuje nad filmem "Ukryci" ("Hidden") o historii Sochy i "jego" Żydów; spotkała się w maju z Krystyną w Nowym Jorku. W Krakowie 21 czerwca w Żydowskim Muzeum Galicja otwarta zostanie wystawa "Miasto zapamiętane. Wspomnienia z żydowskiego Lwowa i Zagłady". Będzie tam opowiedziana także historia Krysi.

***

Dwa lata temu Krystyna Chiger-Keren wraz ze studentami z Nowego Jorku odwiedziła Lwów; odtworzyła na powierzchni szlak 14 miesięcy w kanałach.

Leopold Socha i Stefan Wróblewski mają dzięki staraniom ocalonych swoje drzewka w Yad Vashem. Bo tylko przez jakiś czas brali za pomoc pieniądze. Potem pomagali Żydom jak przyjaciołom.

W Krakowie 21 czerwca o godz. 18.00 w Żydowskim Muzeum Galicja otwarta zostanie wystawa "Miasto zapamiętane. Wspomnienia z żydowskiego Lwowa i Zagłady", która potrwa do lutego 2011 r. Będzie tam opowiedziana także historia Krysi Chiger.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2010