Dziecko z dobrej rodziny

fot. CHRISTOPHER WALKER (CC)

06.06.2007

Czyta się kilka minut

TYGODNIK POWSZECHNY: - Dlaczego świętujemy rocznicę lokacji? Przecież nie był to początek miasta.

PROF. JACEK PURCHLA: - Choć w X wieku Kraków to już ośrodek dobrze uformowany, w jego ponad tysiącletnim trwaniu nie ma ważniejszej daty dziennej niż 5 czerwca 1257 roku. Wraz z najazdem tatarskim 1241 roku zakończył się proces rozwoju samoczynnego. Katastrofa stała się - paradoksalnie - szansą dla wielkiej kreacji, która w tej skali nigdy później się tutaj nie powtórzyła. Lokacja otwiera zupełnie nową fazę w dziejach miasta. Na różnych płaszczyznach. Przede wszystkim wraz z prawem magdeburskim Kraków otrzymał plan. Oczywiście, gdyby rozejrzeć się po Europie Środkowej, znaleźlibyśmy kilkadziesiąt, a może nawet sto kilkadziesiąt podobnych założeń urbanistycznych. Ale ten projekt został przeprowadzony z wyjątkowym rozmachem, wyprzedzeniem planistycznym i konsekwencją. To zdumiewające, że sen o mieście idealnym w średniowieczu najdoskonalej realizował się na peryferiach Europy. Nie w Paryżu, Londynie, Kolonii czy Mediolanie, gdzie dominowały wąskie, ciemne zaułki, ale w dalekim Krakowie.

- Lokacja nie dotyczyła jednak wyłącznie planu zabudowy...

- Oczywiście, w wymiarze ekonomicznym znacznie ważniejszy jest fakt, że akt ten oznaczał przeniesienie pod Wawel know how - technologii organizowania miasta, która wcześniej dobrze sprawdziła się na Śląsku. Tamtejsi Piastowie już na początku XIII wieku zauważyli, że istnieje zależność między prawem magdeburskim a wzrostem gospodarczym. Skąd się to wzięło? Miasto - rozumiane jako idea, funkcja i proces - ujęte zostało nie tylko w ramy rygoru przestrzennego, ale przede wszystkim w ramy spisanego kodeksu, określającego zasady i wartości, obejmującego prawo administracyjne, karne, procesowe, cywilne... Za sprawą Zwierciadła Saskiego (Sachsenspiegel) prawo magdeburskie rozpowszechniało się zdumiewająco szybko. Co więcej, odebrało Kościołowi monopol na słowo pisane i przymusiło obywateli (używam tego słowa świadomie) do edukacji. To gigantyczny skok cywilizacyjny! A zarazem wejście do elitarnego klubu, które ostatecznie włączało Kraków w obieg ekonomii europejskiej.

Chodzi więc nie tylko o urbs, ale i civitas - w 1257 roku narodziła się w Krakowie wspólnota mieszkańców, rządząca się szczególnym prawem. Książę krakowski - Bolesław V Pudicus - podzielił się władzą. Ze śląskimi zasadźcami - dziś powiedzielibyśmy: deweloperami - podpisał swoisty kontrakt. Oni zobowiązywali się dostarczyć miejscu, które wybrano pod lokację, kolonistów (mieszczanami nie mogli zostać ludzie osiadli tutaj, bo to zagroziłoby książęcym interesom - taki był przecież gorset systemu feudalnego). Książę miał zaś zapewnić coś, co dziś nazywamy conditions off excellence - warunki dla kreatywności i rozwoju.

Obok księcia i biskupa wyrastała trzecia siła: upodmiotowione mieszczaństwo. Kraków przyjmował sprawdzony na Zachodzie model, który narodził się podczas rewolucji komun, kiedy bogate miasta flandryjskie emancypowały się od absolutnej władzy feudałów. Ten model, udoskonalony w Magdeburgu, rozpowszechni się w Europie Środkowej aż po Siedmiogród. Przez trzysta lat będzie też kołem zamachowym europejskiego sukcesu gospodarczego Krakowa. W krajach niemieckojęzycznych przetrwa aż do połowy XIX wieku, w Rzeczypospolitej od XVI wieku będzie osłabiany m.in. przez politykę szlachty, dążącej do ograniczenia samodzielności miast.

Ukryty potencjał

- Rocznicę lokacji obchodzimy niemal wyłącznie w sposób historyczno-biesiadny.

- Podsumowali już Państwo jubileusz i ja się z tą oceną solidaryzuję. Zmarnotrawiliśmy ważną rocznicę. I nie chodzi mi ani o ludyczność celebracji, ani o to, że święto nie zostawia żadnego trwałego śladu (choć głęboko nad tym boleję). Najgorsze jest to, że nie wybiliśmy się na refleksję o wyzwaniach, jakie stają przed Krakowem dzisiaj. Tymczasem między rokiem 1257 a 2007 istnieje głęboka analogia: od trzech lat jesteśmy w Unii Europejskiej, a więc w obszarze bez granic - tak jak w średniowieczu. Dostajemy też know how, prawa i regulacje, które szybko zmieniają wygląd naszych miast - dobrze wiedzą o tym nasi biznesmeni. Możemy współpracować regionalnie - np. z Frankonią albo Morawami - omijając stolice państw.

Proces zmian, który obserwujemy w Krakowie od 1989 roku, od trzech lat wyraźnie przyspieszył. Ale czy ujęto go w klarowne ramy? Czy potrafimy wybić się na taką siłę państwa, systemu prawnego i samorządu, która potrafiłaby wykorzystać samoczynny rozwój gospodarczy dla interesu publicznego? Jaka jest wizja naszego miasta, jego silne strony, ukryty potencjał? Jak zamierza ono konkurować na europejskim rynku z sąsiadami? Choćby z Bratysławą, która - świetnie położona między Wiedniem a Budapesztem, w Słowacji, gdzie obowiązuje podatek liniowy - doskonale wykorzystuje ostatnio swoją szansę. Jak Kraków zamierza określić się wobec polskiej sieci osadniczej - choćby przemieniającej się w Silesię aglomeracji górnośląskiej?

Rocznica lokacji byłaby świetną okazją, by o tym wszystkim porozmawiać. By przypomnieć, że miasto nie jest przedsiębiorstwem nastawionym na szybki zysk. Jego kondycję określa proces długiego trwania. Samorząd zaś jest od tego, by wyważyć proporcje między ekonomicznym interesem pojedynczych obywateli a interesem publicznym.

- Ale co może zdziałać samorząd lokalny w coraz bardziej centralizującym się państwie?

- To prawda, reforma administracyjna z 1998 roku nie tylko nie wzmocniła, ale wręcz osłabiła takie ośrodki jak Kraków, Wrocław czy Poznań. Warszawa słabo wykorzystuje skumulowany potencjał naszych metropolii. Symboliczny stał się przystanek we Włoszczowej. Centrum ma tendencję, by wzmacniać słabszych - i tego nie oceniam, taki wybór ma jednak konsekwencje: w ten sposób nie dogonimy europejskiej czołówki. Dobrze wiadomo, że dzisiaj wzrost ekonomiczny dokonuje się w metropoliach. Dlatego w Polsce duże miasta - a mamy ich najwyżej pięć, sześć - powinny mieć osobne prawo, uwzględniające ich specyfikę. Może powinniśmy wręcz zorganizować je na nowo?

- Porównał Pan akt lokacji z wejściem do Unii Europejskiej. Ta analogia bardzo pobudza wyobraźnię. Czy może dziś nastąpić w Krakowie przełom cywilizacyjny porównywalny z rokiem 1257?

- To wymaga aktywności. Tymczasem Kraków jest zdemotywowany, trochę jak dziecko z dobrej rodziny. Marka miasta, wynikająca z jego historii i stołeczności (nieprzerwanej ani przeniesieniem się Zygmunta III Wazy do Warszawy, ani rozbiorami; trwającej do dzisiaj jako niematerialne dziedzictwo), nadal jest dobrze rozpoznawalna w całym świecie. Niedawno wziąłem udział w programie telewizji algierskiej. Dziennikarka, która prowadziła ze mną rozmowę, próbowała porównywać Kraków do Wrocławia. Dużo wiedziała o obydwu miastach, ale nie umiała wymówić nazwy stolicy Dolnego Śląska. Tymczasem Cracovia, Krakau, Cracovie, Cracow to nazwy czytelne wszędzie na świecie. W ogóle nie potrafimy tego wykorzystać. Chyba że właściwym wykorzystaniem są hordy pijanych Anglików.

Talent - tolerancja - technologia

- Porozmawiajmy - nie tylko jubileuszowo - o wizji Krakowa na najbliższe trzysta lat.

- Myśląc o wizji, musimy pamiętać, że o sukcesie ekonomicznym miasta nie przesądza jego wielkość, ale złożoność funkcji, dynamika i otwartość. Trzeba więc spojrzeć na Kraków z lotu ptaka: uwzględnić, że to jedyny duży ośrodek intelektualny między Warszawą, Berlinem, Pragą, Wiedniem i Budapesztem, o takim potencjale kreacji. I zastanowić się, jaki jest dzisiaj jego potencjał metropolitalny. A odkąd spod Wawelu wyprowadziły się media (od dziesięciu lat obserwujemy spektakularny upadek telewizji krakowskiej, która kiedyś miała monopol w dziedzinie kultury), uległ on redukcji. Pozostały nam jedynie dziedzictwo historii i środowisko akademickie. To nasza szansa.

Tymczasem dziedzictwem gospodarujemy w sposób rabunkowy (a nie jest to zasób, który można by odtworzyć). Jeśli chodzi zaś o potencjał akademicki, to owszem, mamy tu ok. 150 tys. studentów, jednak ilu z nich to obcokrajowcy? W czasach Kopernika zagraniczni studenci stanowili kilkadziesiąt procent. Dziś Kraków jako ośrodek akademicki słabo przebija się w międzynarodowych rankingach. Oczywiście to nie tylko nasza wina: problem dotyczy całej nauki polskiej, a także systemu oświaty, który, przekształcając się zbyt wolno, nie jest konkurencyjny wobec Zachodu.

- Mówimy o rynku globalnym czy europejskim. Można jednak odnieść wrażenie, że prześcignęli nas także polscy konkurenci - przede wszystkim Wrocław.

- Nie dajmy się uwieść skutecznej kampanii marketingowej. Na razie tak się jeszcze nie stało. Zresztą, Kraków jest w zupełnie innej sytuacji niż Wrocław, jako jedyne duże miasto polskie, które w okresie komunizmu przechowało przedwojenną hipotekę. Trudniej zarządza się miastem, w którym każdy kawałek gruntu jest prywatny. We Wrocławiu większość przestrzeni jest komunalna. W ostatnich latach miasto powiększało więc swoje dochody, prywatyzując tereny komunalne. Kraków tego zrobić nie może. Wręcz przeciwnie, powinien skupować grunty, choćby na Zakrzówku, który - niestety - znalazł się w rękach prywatnego dewelopera, co przesądza o bezpowrotnym zmarnowaniu szansy na wykreowanie tutaj przestrzeni publicznej na miarę Błoń albo Lasu Wolskiego.

- Richard Florida, amerykański urbanista i ekonomista, autor książki "Powstanie klasy twórczej", opowiada o fenomenie nowozelandzkiego, dziewięćsettysięcznego miasta Wellington. Peter Jackson zrealizował tam "Władcę Pierścieni", powstało studio filmowe, które dziś konkuruje z Hollywood, a tłumy turystów przyjeżdżają oglądać naturalną scenerię kultowego filmu - do Wellington, na koniec świata.

- Na początku lat 90. Steven Spielberg zrealizował w Krakowie "Listę Schindlera". Film sprawił, że do Krakowa zaczęli przyjeżdżać ludzie z całego świata. Kraków, także ze względu na bliskość Auschwitz, mógł stać się - i to na poziomie globalnym - ważnym centrum debaty o pamięci Holokaustu, o prawach człowieka, o tolerancji. Tymczasem przez kilkanaście lat nie zdołaliśmy nawet zagospodarować Zabłocia ani rozstrzygnąć ostatecznie, jaką funkcję powinna pełnić fabryka przy ulicy Lipowej.

- Florida twierdzi, że o atrakcyjności miasta przesądzają trzy "t": talent, tolerancja i technologia. Czy znajdziemy je we współczesnym Krakowie?

- Zacznijmy od talentu. Często epatujemy stwierdzeniem, że Kraków to kulturalna stolica Polski. Niewątpliwie był nią - zwłaszcza w latach 70. XX wieku, w szczególnej rzeczywistości politycznej, kiedy przestrzeń wolności zaznaczała się tu znacznie mocniej niż w miastach stołecznych: Warszawie, Berlinie Wschodnim czy Pradze. Ale wielkie osobowości, wielkie środowiska tamtych czasów nie mają kontynuatorów. To papierek lakmusowy, test, którego wynik powinien niepokoić: Kraków okresu transformacji nie stworzył szczególnych warunków dla kreatywności.

Bez przerwy powtarzamy, że pojawiła się tu Motorola. Ale kiedy to było? Przed dziesięciu laty. Czy podobny casus powtórzył się później? Choć nadzieją napawa kondycja Akademii Górniczo-Hutniczej. To w końcu ta uczelnia "wygenerowała" fenomen prof. Janusza Filipiaka i Comarchu, jednej z najbardziej dynamicznych - nie tylko w Krakowie - firm informatycznych.

- Czy Kraków jest miastem tolerancyjnym - np. wobec homoseksualistów (dla Floridy to istotny wyznacznik)?

- Wszystko musi mieć swój punkt odniesienia. I śmiem twierdzić, że Kraków jest bardziej tolerancyjny niż wiele innych dużych miast w Polsce. Bierze się to z faktu, że zachowała się tu długa tradycja kultury politycznej i pamięć wielokulturowości. A także z krakowskiej mentalności, która stanowi wartość samą w sobie, bo - co niespotykane w Polsce - przetrwała II wojnę światową i PRL.

Ale wiemy przecież, że jesteśmy znacznie mniej tolerancyjni niż mieszkańcy innych państw europejskich. Wystarczy porównać nas z Czechami. Przed kilku laty Wally Olins, twórca teorii marki (w tym także kraju i miasta), myślał o sloganie: "Witajcie w Polsce, kraju tolerancji". Kiedy przyjechał do Krakowa, zasugerowałem mu, że jest to dosyć karkołomny pomysł: misterna strategia promocyjna padnie po pierwszym wystąpieniu Młodzieży Wszechpolskiej podczas marszu gejów i lesbijek.

Paradoksalnie, nadzieję pokładam w tym, co w gruncie rzeczy jest tragiczne: w masowych wyjazdach młodych Polaków do pracy na Zachodzie. Zakładam, że wrócą - bardziej otwarci na kulturę "innego". I będą w stanie zmierzyć się z problemem, znanym już dobrze na Zachodzie, który niewątpliwie pojawi się w Krakowie wraz z rozwojem ekonomicznym: masową imigracją ludzi biednych, przyjeżdżających z najdalszych zakątków świata.

- Została nam jeszcze technologia.

- W kwestiach technologicznych pozostajemy na peryferiach. To balast po komunizmie. Na Floridę chciałbym jednak odpowiedzieć Peterem Hallem, autorem znakomitej książki "Cities and Civilisations". Pisze w niej, że współczesnym ideałem miasta jest harmonia sztuki, technologii i organizacji. Nie dostrzegamy wagi tego ostatniego elementu. A bardzo nam go brakuje.

***

- Podsumowując: marka "Kraków" traci na wartości.

- Ależ skąd, to marka wschodząca! Proces odkrywania Krakowa dopiero się zaczyna. Dobrze to widać z perspektywy Międzynarodowego Centrum Kultury, którym kieruję. Coraz częściej przyjeżdżają do nas przedstawiciele nacji, które wcześniej nie interesowały się Europą Środkową - Japończycy, Australijczycy, mieszkańcy Singapuru, Malezji... Chcą nawiązać dialog, współpracować. Okazuje się, że Andrzej Wajda i Krystyna Zachwatowicz, wymyślając w latach 80. Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej - które dziś jest zresztą jedną z architektonicznych ikon naszego miasta - byli wizjonerami. Daleki Wschód to dla Krakowa wielka szansa. A jeśli chodzi o markę "Kraków" - trzeba ją po prostu wspierać.

PROF. JACEK PURCHLA jest kierownikiem Zakładu Rozwoju Miast Akademii Ekonomicznej w Krakowie, kierownikiem Katedry Dziedzictwa Europejskiego Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego. W latach 1990-91 był wiceprezydentem Krakowa. Od 1991 roku kieruje Międzynarodowym Centrum Kultury.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Krakownik Powszechny (23/2007)