Dwie interpretacje

Nieraz już przyznawałem się, że mam kłopoty ze zrozumieniem i odczuciem wartości współczesnej poezji, a chciałbym ją rozumieć.

24.09.2012

Czyta się kilka minut

Henryk Markiewicz i Wojciech Bonowicz w domowej bibliotece Profesora. Kraków, wrzesień 2012 r. / fot. Grażyna Makara
Henryk Markiewicz i Wojciech Bonowicz w domowej bibliotece Profesora. Kraków, wrzesień 2012 r. / fot. Grażyna Makara

Szukam więc pomocy u krytyków i w pewnej mierze ją znajduję. Ale uwiera mnie to, że krytycy ci niekiedy milczkiem przeskakują przez niezrozumiałe dla siebie miejsca interpretowanych utworów, a te interpretacje, które proponują, są nieprzekonywające. Nie motywują też oni, dlaczego omawiany utwór jest w ich oczach wartościowy.

***

Spróbuję to pokazać na przykładzie dwóch interpretacji Wojciecha Bonowicza z jego „Wycieczek osobistych” („TP” nr 30 i 36/2012). Zacznę od wiersza łatwiejszego, pt. „Wiktorija” Marcina Barana:


Ciche kopniaki miękko lądują na twarzach i tułowiach
natarczywie rozjuszonych młodzieńców,
a dziewczyny stoją zupełnie nieruchomo,
w ich rozdziawione usta wpływa niema i sodowa mgła.
Nieopodal, w nocnym blasku miasta stosownie
europejskiego,
cicho prezentują swoją niewidzialną broń
pogięte fotografie legitymacyjne, na których widać
twarze dziewcząt i chłopców podziemnej armii.


Muszę też przypomnieć komentarz Bonowicza:

Poeta widzi, jak nieoczekiwanie nasunęły się na siebie te dwa porządki: świat kibiców z jego, co tu kryć, skłonnością do przemocy nie tylko werbalnej, i świat, w którym czci się bohaterów przeszłości – organizując wystawy, obchody, zwołując sesje albo przygotowując rekonstrukcje. Co powstaje w efekcie takiego nasunięcia? Poeta nie rozstrzyga, pisze wiersz, który unaocznić ma sam proces. Z ironicznych sygnałów pojawiających się w kilku miejscach (szczególnie w tytule) można się domyślać, że przygląda się tej współczesnej „wiktoryi” z dystansem, z lekkim rozbawieniem i jednocześnie niesmakiem. Ale poeta nie uczy, nie opiniuje, nie ma kolumny w gazecie. Nie będzie pisał, że „trzeba”, że „należałoby”. Robi to, co rzeczywistość: nasuwa na siebie dwa wspomniane porządki i pozwala nam popatrzeć na rezultaty. (...)

Pierwsza strofa jego wiersza – opis nocnej bójki – napisana jest lekko, z odcieniem kpiny, nawet jeśli budzi skojarzenia z opisami brutalnych przesłuchań. Druga – w której uwaga czytającego przesunięta zostaje na historycznych bohaterów – zdecydowanie porzuca ten z lekka kpiący ton. Jego echem jest jeszcze sformułowanie o mieście „stosownie europejskim”, co można interpretować tak: oto miejsce, które jeszcze nie wie, czym jest, które niby się dostosowało, ale czegoś mu jeszcze brakuje, coś mu nadal ciąży, coś przeszkadza... To, co naprawdę ciekawe, dzieje się tu jednak dalej. Kontrapunktem dla „cichych kopniaków” wymierzanych przez krewkich młodzieńców i „niemej mgły” wpływającej do ust przyglądających się im dziewcząt jest podniosła cisza, jaka spowija wystawę, cisza, w której bohaterowie przeszłości „prezentują broń”. Jaką broń? Broń własnych milczących spojrzeń. To, co ocalało, to właśnie milczące spojrzenia z uszkodzonych legitymacyjnych zdjęć – kruche świadectwa życia kogoś, dla kogo przemoc była wyborem bolesnym, dramatycznym, często niechcianym. Kto czytał Baczyńskiego, Świrszczyńską, ten wie.

Szacunek, który nie będzie alibi dla wrogości – oto, co winniśmy tym milczącym spojrzeniom. Taką w każdy razie konkluzję dopisuję do wiersza Marcina Barana.

A oto uwagi, które przychodzą mi na myśl: interpretator odczuwa, że poeta traktuje świat kibiców z lekkim rozbawieniem, choć nie bez niesmaku, na co wskazywać ma tytuł „Wiktorija”. Dla mnie tytuł ten – zaczynając od ortografii – jest niejasny; od biedy można go zastosować do strofy pierwszej, ale jak się on ma do strofy drugiej? Jeżeli zaś chodzi o strofę pierwszą, nie jest to bójka, a napaść „natarczywie rozjuszonych” chuliganów. Nazwanie ich kibicami to tylko domysł interpretatora, a wyrażenie „natarczywie rozjuszeni” implikuje, że są to napastnicy niebezpieczni. Czy można tu więc widzieć lekkie rozbawienie i tylko niesmak? Inna rzecz, że cichość kopniaków i ich miękkie lądowanie może sugerować, że jest to napaść niezbyt niebezpieczna. Czytelnik nie wie, co o tym wszystkim sądzić. Zachowanie się dziewcząt też można różnie tłumaczyć – obojętność, przestrach, podziw dla wyczynów ich kolegów. Co ma oznaczać „niema mgła wpływająca w ich usta” – tego także nie wytłumaczono; tym bardziej nie wiadomo, w jakim sensie mgła ta jest „sodowa”.

Strofa druga jest mniej kłopotliwa. Wczorajsi bohaterowie są tu ukazani przez swoje fotografie, wyposażone w jakąś broń – bronią tą są ich własne milczące spojrzenia. Ale przeciwko komu i czemu ta broń jest skierowana – o tym wiersz nie mówi. Nie mówi też, ani nie sugeruje, że przemoc była dla nich „wyborem bolesnym, dramatycznym, często niechcianym”. Jest to amplifikacja Bonowicza, oparta, jak sam przyznaje, na poezji Świrszczyńskiej i Baczyńskiego. Również konkluzja, którą kończy się interpretacja, z wiersza nie wynika, jest do niego dopisana, na co oczywiście felietonowa forma pozwala.

Nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem Bonowicza, że poeta „nasuwa na siebie” owe porządki i ukazuje nam jakieś tego rezultaty. Przeciwnie – nie nasuwa ich na siebie, lecz mocno go od siebie oddziela, a domyślenie rezultatów pozostawia czytelnikowi. Z wywodów krytyka nie można się dowiedzieć, za co należy cenić wiersz Barana; czy pomysł konfrontacji chuliganów i bohaterów jest oryginalny, czy owe dwa światy przedstawione zostały w sposób szczególnie wyrazisty, pomysłowo zobrazowany itp. Dla mnie nie jest to oczywiste. Nie chcę czepiać się szczegółów, ale dla przykładu podam tylko, że zestawienie „natarczywie rozjuszeni” uważam za niefortunne, bo przecież być rozjuszonym to znacznie więcej, niż być natarczywym. Określenie „stosownie europejskie” jest całkowicie niefunkcjonalne wobec kontekstu, w którym zostało użyte.


***


Przejdźmy do drugiego wiersza – „Paralaksa w weekend”. Jak twierdzi Bonowicz, jest to jeden z dobrych wierszy niedawno tragicznie zmarłego młodego poety Tomasza Pułki:


Dzisiaj przycinałem z matką winorośl,
byłem głodny, tajałem na słońcu.
Matka wybierała pędy bez owoców,
zielone, lekkie. Łamałem je, i sok lepił
moje palce. Myłem ręce w stawie.
Matka w słońcu wygląda jak rdza.
Patrzę na nią i widzę tylko mgiełkę dymu.
Jest w tym jakiś sprzeciw, ale pełen
Ciała.
Jest w tym jakiś sprzeciw, na skórze,
pod skórą; daleko, wzdłuż tego, co jadalne.


Bonowicz rozróżnia w pierwszej strofie trzy przemieszane z sobą tematy: wspólna praca ogrodnicza matki i syna, narastająca bliskość między nimi (co mają sugerować słowa „tajałem na słońcu”, choć okolicznik „na słońcu” wskazywałby, iż chodzi tu raczej o to, że bohater ogrzewa się w jego promieniach), i wreszcie metaforycznie sugerowana przez ową pracę ogrodniczą jakaś duchowa praca syna. O pracy tej mówi rzeczywiście strofa druga, ale wiąże ją nie z ową pracą ogrodniczą, lecz z tym, jakie uczucia wywołuje zmieniony wygląd matki. Początek tej strofy Bonowicz tak tłumaczy: „»Rdza« i »mgiełka dymu« to znaki nietrwałości. Mamy tu nawiązanie do tytułowej paralaksy – z jednego punktu widzenia obecność matki jest intensywna i ważna, z innego jest to już obecność nieobecności, strata bliska i pewna”.

Można by się z tym zgodzić, choć odczytanie w rdzy znaku „straty bliskiej i pewnej”, mówiąc oględnie, odbiorcy się nie narzuca. Nadto zaś w dalszym ciągu czytamy, że owa mgiełka dymu bierze się stąd, że bohater zapalił papierosa.

Dalej jest jeszcze trudniej – padają już tylko znaki zapytania. Bonowicz pyta, co zrobić ze zdaniem:

Jest w tym jakiś sprzeciw, ale pełen / ciała”. W tym – to znaczy w czym? W tym widoku? W obrazie matki? W zachowaniu bohatera, który po skończonej czynności po prostu obserwuje? (...) To miałby być jego „sprzeciw”? Wobec czego? Wobec przemijalności, zniszczalności ciała? Czy na odwrót – wobec tego, co intensywne i lepkie; wobec życia, które zawsze okupione być musi jakąś śmiercią? Co czemu zostaje tu przeciwstawione? Dodajmy jeszcze, że „jakiś sprzeciw” (to sformułowanie zostaje dwukrotnie powtórzone) to sprzeciw ostrożny, niejednoznaczny, niepewny. Odruch sprzeciwu – o niewyraźnym kierunku i niejasnym uzasadnieniu. Zobaczmy: „na skórze”, „pod skórą”, „daleko” i w końcu – „wzdłuż tego, co jadalne”. Ta ostatnia metafora odsyła do wspomnianego „głodu”. Coś tu domaga się nasycenia. Coś musi zostać „zjedzone”, aby głód przestał doskwierać. Ale co i jaki „głód” – nie wiemy.

Mówiąc po prostu: interpretator tej części wiersza nie rozumie. Refleksja nie rozwija się tu zgodnie z logiką wynikania, dodawania wniosków do spostrzeżeń, ale wedle jakiejś innej zasady. Zasada ta brzmi: „zakwestionować każdą linię rozumowania, każdą konsekwencję, szukać poza dostępnymi porządkami, utartymi ścieżkami języka”.


***


Co jednak można odszukać w tekście, którego reguły komunikacyjne (należałoby powiedzieć „antykomunikacyjne”) są niewykrywalne? „Wiersz zostawia nas w miejscu, w którym postawiliśmy mu pytanie. Teraz także my jesteśmy »głodni«” – pisze Bonowicz. A przy tym – zamysł wyrażenia niewyrażalnego można wysłowić w najrozmaitszy sposób, niekoniecznie artystycznie wartościowy. I pytam: czy Pułka czyni to w sposób oryginalny, sugestywny, o wysokim potencjale poetyckim? Nie zostałem o tym przekonany. Interpretacja wiersza sugerującego jakiś niedosyt poznawczy sama taki niedosyt pozostawia.  



HENRYK MARKIEWICZ (ur. 1922) jest historykiem i teoretykiem literatury, nestorem polskiego literaturoznawstwa, nauczycielem kilku generacji humanistów. Emerytowany profesor UJ, członek PAU i PAN.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2012