Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
1
Dramatyczność relacji wywołuje z pamięci sprawy, o których niewiele się ostatnio mówi.
2
W roku 2005 (jak przypomina Romanowski jr) prof. Stanek został utożsamiony przez IPN z tajnym współpracownikiem SB o kryptonimie „Lew”, pojawiającym się w dokumentach dotyczących inwigilacji Barbary Niemiec, niegdyś działającej w podziemnej uniwersyteckiej „Solidarności” i w związku z tym posiadającej status pokrzywdzonej. Zgodnie z obowiązującymi przepisami jego nazwisko znalazło się na dostarczonej pani Niemiec liście zajmujących się nią agentów, ona zaś (również zgodnie z prawem) opublikowała ową listę na łamach „Gazety Polskiej”. Dobrze pamiętam spory o to, czy pokrzywdzeni powinni tak właśnie postępować; dobrze pamiętam powołanie uniwersyteckiej komisji, zajmującej się sprawami pracowników UJ posądzanych o współpracę z SB. Działo się to w okolicach wyborczych zwycięstw PiS; zwolennicy lustracji tryumfowali; niesłusznie oskarżeni nie mieli szans na skuteczną obronę.
3
Prof. Stanek (jak pisze Rafał Romanowski) przez 5 lat bezskutecznie protestował przeciw oskarżeniu; dopiero zmiana odpowiedniej ustawy umożliwiła mu wystąpienie o auto-lustrację. Procedura zakończyła się (ten moment warto podkreślić) złożonym przez IPN wnioskiem o uznanie, iż nie istnieją dokumenty potwierdzające współpracę lustrowanego ze służbami PRL.
4
Swoje stanowisko z roku 2005 IPN tłumaczy ówczesnym stanem prawnym; łatwo to zrozumieć. Nieco trudniej zrozumieć stanowisko Barbary Niemiec. O decyzji wydrukowania stygmatyzującej Jana Stanka „listy agentów” mówi ona dzisiaj: „Takie informacje otrzymałam z IPN-u i takie upubliczniłam. Miałam prawo sądzić, że sprawdzili wszystko dokładnie. Jeśli byłabym znów w takiej sytuacji, zrobiłabym to samo”. Nie chciałaby się spotkać z prof. Stankiem; jego siedmioletnie starania o odzyskanie dobrego imienia komentuje słowami: „Jak jest walka, to są ofiary. Żyjemy w czasach, kiedy każdy nad każdym się rozczula. Widziałam o niebo większe dramaty niż zobaczenie swojego nazwiska na jakiejś liście. Dobrze, że prof. Stanek się z tego wywinął, ale, jak to się mówi, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą”.
5
„Otrzymałam”, „upubliczniłam”, „miałam prawo”, „zrobiłabym to samo”: spokój sumienia i pewność własnych racji godne zazdrości. Gorzej z porzekadłem „gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą” – usprawiedliwiającym postępowanie wszelkiej władzy zwalczającej opozycję.
6
W wierszu, pełnym odwołań do totalitarnej rzeczywistości, pisał niegdyś Stanisław Barańczak (w imieniu tych, którzy byli traktowani jak drwa i wióry): „Gdzie drwa rąbią, tam / wichry wieją, tam śniegi / nigdy nie topnieją, tam wieczne mrozy są powodem, że / stale potrzeba nowego opału / dla tych pieców, od których wzięła nazwę nasza / mroźna epoka; toteż wiemy, że rąbanie / drew jest głęboko celowe, i wiemy, / że słysząc stuk do drzwi, należy polecić żonie, / aby nam spakowała zawiniątko z ciepłą, jak najcieplejszą bielizną”. Gdyby Barbara Niemiec znała ten wiersz, może nie spieszyłaby się (tak sobie powiadam) z porównywaniem niesłusznie oskarżonego człowieka do wiór.
7
Profesorowi Janowi Stankowi należą się, jak sądzę, słowa przeprosin od władz uniwersytetu, które za szybko uwierzyły w kompetencje IPN. Barbarze Niemiec, niegdyś dzielnie działającej w podziemnej „Solidarności”, niczego nie doradzam. No, może odrobiny niewiary we własną nieomylność.