Druga trumna po prawej

Co chce usłyszeć w takiej sytuacji rodzina? Że on zginął, robiąc coś istotnego. Chce, żeby ktoś tej śmierci nadał sens - mówi po zamachu w Afganistanie jeden z doświadczonych żołnierzy polskiego kontyngentu, który ma za sobą kilka pobytów w prowincji Ghazni. Rozmawiał Przemysław Wilczyński

23.12.2011

Czyta się kilka minut

(Nasz rozmówca zastrzegł zachowanie anonimowości oraz nieujawnianie niektórych szczegółów dotyczących swojej działalności na misji).

Pokażę ci kilka zdjęć, zanim zaczniemy. Wszystkie z Afganistanu, z okolic mojego "campu", w którym mieszkałem podczas dwóch zmian. Pierwsze: zabezpieczamy teren, naokoło nas afgańskie dzieci, którym przekazujemy dary. To też element naszego bezpieczeństwa: jeśli te dzieciaki są przy nas, nikt nam niczego nie zrobi. Druga fotografia: moi koledzy bez hełmów. To nie brak odpowiedzialności, czy "chojrakowanie", po prostu człowiek przywyka do pewnego poziomu adrenaliny i zdjęcie hełmu traktuje potem w pewnych sytuacjach jak oznakę normalności. Zrzucili hełmy - trzeba żyć! Kolejna: jeden z moich kolegów, uśmiechnięty. Następna: robimy imprezę. Bez alkoholu: jest gadanie, fajna atmosfera, fajka, ktoś zorganizował gitarę. Tutaj jest ten sam kolega po raz drugi.

A teraz ostatnie. Ten sam człowiek - druga trumna po prawej.

Twój pierwszy wyjazd kilka lat temu, jedziecie kawalkadą pojazdów...

W kolumnie jest ich kilka. Jadę w przedzie kolumny, oni za mną. Wszyscy poruszają się tą samą drogą, prawie wszyscy tymi samymi pojazdami. Nagle słyszę za plecami wybuch. Pierwsza myśl: "Wielogodzinny patrol, za mną jest Rosomak, pewnie komuś palec spracował na spuście i przez pomyłkę z tego Rosomaka wystrzelił". Czekam więc "na radiu", aż się ktoś zgłosi, wytłumaczy, co się stało. W końcu słyszę, że koledzy dostali.

Zabezpieczamy teren, Rosomaki skanują teren, by szukać przeciwnika, co zresztą w warunkach pustynnych nie ma większego sensu, ale potrzeba działania jest silniejsza. Widzimy przewrócony pojazd kilkadziesiąt metrów od miejsca wybuchu. Wokół pojazdu ludzie. Reanimacja. Przygotowanie lądowiska. Procedury: wszyscy wiedzieli, co mają robić.

W pierwszej chwili działasz automatycznie, jesteś przekonany, że da się człowieka uratować, jakoś mu pomóc. Po chwili dociera, że nie. Że już od początku twoje wysiłki nie mogły niczego zmienić.

Następna myśl: rodzina?

Żonie jednego z nich mowiłem: "Wrócimy". Wprowadzałem go do jednostki, służyliśmy razem. Każdy dowodzący, który tam jedzie, ma w głowie prawie już oklepany frazes: "Wróćcie tak, jak wyjechaliście".

Już następnego dnia leciałem z trumnami do Polski.

Kto jako pierwszy powiadamia rodzinę?

Są w każdej jednostce specjalne zespoły powiadamiania. Idzie sygnał z kontyngentu, że jest ofiara śmiertelna, podawane są jej dane do Dowództwa Operacyjnego w Warszawie. Warszawa kieruje wiadomość do odpowiednich jednostek, a w tych jednostkach uruchamia się zespoły. Dostajesz na zasadzie alarmu telefon do domu, że masz się stawić do jednostki. A potem kierunek: miejsce zamieszkania najbliższej rodziny żołnierza.

Przyleciałeś do Polski. Rodziny już wiedziały, ale to ty miałeś przeprowadzić rozmowy informacyjne.

Przylot, kompania honorowa, a potem już szybka orientacja: gdzie są rodziny. Bo ten żołnierz z zespołu powiadamiania, który nie był przecież na miejscu tragedii, mógł jedynie powiedzieć, że syn, mąż, tata nie żyje, że zginął w służbie ojczyzny. I tyle. Ktoś musi wytłumaczyć: dlaczego? jak to się stało? Oni mają do tego prawo. Najtrudniejszy był pierwszy moment. Bo jak widzieli człowieka w mundurze, który był w tym ostatecznym momencie z ich bliskim, to zaczynali płakać. Musieli myśleć: dlaczego akurat on? dlaczego mój syn?

Podszedłem, złożyłem kondolencje. I na tę chwile to było tyle. Za dużo emocji.

Potem rozmowa z psychologiem, który opiekował się tymi rodzinami. Podstawowe, ale jakże potrzebne informacje. Choćby to, że matka jest w opłakanym stanie, ale za to żona jest silna, jakoś się trzyma. Rozpoczęcie rozmowy było trudne zarówno dla mnie, jak i dla nich. Co jest tutaj najważniejsze? Żeby oni usłyszeli, że on stracił życie, robiąc coś istotnego. Bardzo tego potrzebują - chcą usłyszeć, że był jakiś sens.

Był?

Głęboko wierzę, że tak. I nie chodzi mi nawet o uzasadnienia najbardziej oczywiste, że to słuszna wojna, że jesteśmy sojusznikami, że mimo wszystko zginęli za ojczyznę - w co równie głęboko wierzę.

Ci pozostali, którzy jechali przed nimi, za nimi, dotknęli tej śmierci też po coś. Strasznie to brzmi, bo lepiej takie sytuacje ćwiczyć sobie w świecie wirtualnym. Ale myśmy dotknęli prawdziwej śmierci, i od tej pory zmieniliśmy swój stosunek do wykonywania zadań. Nie, nie chodzi o to, że odmawialiśmy ich wykonywania, czy wcześniej wykonywaliśmy je nienależycie, ale że w tych zadaniach częściej widzieliśmy ludzi: wśród swoich kolegów, wśród zwykłych Afgańczyków. Widziałem tych samych ludzi działających "po". Tak, byli po prostu bardziej ludzcy, bardziej wyczuleni na otaczającą nas rzeczywistość. Wcześniej byli uczeni pewnego rodzaju bezwzględności, zdecydowania, może nawet agresji.

Ale to nie wszystko: taka śmierć zmienia na całe życie w bardzo prostym znaczeniu - że się je odtąd bardziej docenia.

A uzasadnienia wielkie: geopolityczne, patriotyczne?

Że nie zginęli na marne, bo dzisiaj jest dzięki nim w Afganistanie lepiej? Nie jest lepiej. Jest z każdym rokiem gorzej. W ludzkim wymiarze śmierć żołnierza jest wielką tragedią, niezależnie od tego, czy ginie jeden czy pięciu żołnierzy. W wymiarze geopolitycznym jest ona jednak ryzykiem wkalkulowanym w działania bojowe. Taki zawód.

Co wtedy powiedziałeś rodzinom?

Że oni nie zginęli na marne, bo nasze zadanie w tym konkretnym dniu przyniosło wiele znacznych korzyści dla bieżącej sytuacji. Zbliżyliśmy do siebie ludzi, nowe władze. Powiedziałem o roli, jaką w tym wszystkim odgrywali ich polegli bliscy, mówiłem o ich zaangażowaniu, pokazywałem zdjęcia. Zrobiliśmy to, co do nas należało.

Widziałeś u nich jakiś rodzaj ulgi?

Rodziny chcą usłyszeć, że oni robili coś ważnego. Tak, widziałem coś takiego, jeśli można w takiej sytuacji użyć słowa "ulga". Miałem szczęście: rodziny, z którymi miałem kontakt, miały specyficzny stosunek do armii. Ufny, pełen zrozumienia.

Nie naciągałem faktów, nie używałem dużych słów, że "żołnierz polski walczy o wolność innych narodów, ale ginie za Polskę". Ważniejsze było np. to, że był wybuch, ale oni nie cierpieli, że to był ułamek sekundy.

Co jest ważne dla żołnierzy, którzy z taką tragedią w pamięci zostają w Afganistanie?

Z punktu widzenia ich psychiki: żeby jak najszybciej wracali do swoich normalnych działań. Żeby nie mieli przerwy. Tak jak po skoku ze spadochronem, podczas którego nie chciał się on otworzyć, i trzeba było użyć spadochronu zapasowego. Co należy zrobić? Jeszcze tego samego dnia powtórzyć skok!

A po powrocie? Mijają miesiące, a stamtąd przychodzą kolejne informacje o poległych żołnierzach. Już z mediów.

Ja przeżywam je tak samo! Każdy kolejny "pasek" w telewizji sprawia, że wracają tamte wydarzenia. Wraca tamta droga i wybuch - "pasek" przestaje być "paskiem", a zaczyna być realną tragedią ludzi i ich rodzin.

Tym razem aż pięciu ludzi i pięciu rodzin...

Pojazd najechał na ładunek, który został pod nim zdetonowany. Takiego stukilogramowego ładunku nie mógł wytrzymać żaden pojazd. Gazety piszą, że był sterowany zdalnie. Oznaczałoby to, że zapewne był tzw. triggerman, ktoś, kto siedział w punkcie obserwacyjnym, i odpalił ładunek w momencie, gdy pojazd przejeżdżał w miejscu podłożenia. Ten triggerman nie musiał być wcale blisko. Kiedy byłem w Afganistanie, zdarzało nam się znajdować kable długości kilometra!

Media donoszą, że po tym wypadku spada morale żołnierzy.

Nie wiem, jak jest teraz w Afganistanie, ale dzisiaj rozmawiałem z chłopakami, którzy jadą tam w kwietniu. I mogę powiedzieć, że morale spada głównie rodzinom, co jest zresztą absolutnie zrozumiałe. Co do żołnierzy, oni od dawna wkalkulowali w swój wyjazd to ryzyko. Zwłaszcza jeśli jadą nie po raz pierwszy. Boją się jak każdy normalny człowiek, ale to uczucie ich bardziej motywuje niż paraliżuje.

Nie oznacza to oczywiście, że ta tragedia nie zrobiła na nas wrażenia. A zwłaszcza na naszych rodzinach. Dzwonią rodzice, czasem babcie. "Nie wyjeżdżaj", "będziemy się martwić" - mówią. Nie ma takiej rodziny, która się cieszy, że mąż, wnuk, syn jedzie na wojnę. I czasem ta świadomość jest trudniejsza emocjonalnie niż same myśli o wyjeździe i związanym z nim ryzyku. Łatwiej jest jechać, jeśli wszystko, co się da, zostało przed wyjazdem zorganizowane. Kiedy wiem, że żona, która zostanie z dzieckiem na pół roku sama, ma np. opiekę rodziców. Że nie zostanie tylko z telewizorem, fantazją żądnych sensacji mediów i własnymi czarnymi myślami.

Masz trzydzieści kilka lat, kilkuletnią córkę, żonę. W kwietniu po raz kolejny jedziesz do Afganistanu. Kilka lat temu było łatwiej?

W pewnym sensie tak. Wtedy miałem dziecko kilkumiesięczne. Oczywiście, było ciężko - zwłaszcza w momencie wyjazdu i przez pierwsze tygodnie - ale teraz, kiedy moja córka jest starsza, jest chyba jeszcze trudniej. Rozumie, mówi, wie, że taty nie ma. Tata wyjeżdża na dwa dni, i ona już tęskni. Już rozmawiamy o tej rozłące. Chcę ją do tego maksymalnie przygotować, choć wiem, że do końca nie jest w stanie tego zrozumieć. Może przygotowuję w ten sposób do wyjazdu siebie?

Ale pod innym jeszcze względem teraz jest łatwiej. Kiedy jechałem po raz pierwszy, myślałem: "Jak to będzie, jeśli się coś, odpukać, zdarzy? Co zrobię? Czy nie spanikuję? Czy jeśli zobaczę, że koło mnie ktoś »idzie w ziemię«, będę w stanie działać, dowodzić?".

Potem był ten wypadek, wiele innych, w których strzelano do mnie, do moich kolegów. Kiedy granat przeciwpancerny przelatuje ci koło głowy, świat ci się zmienia. To nie znaczy, że ci włosy siwieją i stajesz się "mimozą". Po prostu "szlifujesz" w sobie odpowiedzialność, podejmujesz coraz lepsze decyzje.

Teraz jadę tam znowu, i staram się mieć tylko jedną myśl: co jest komu pisane, to będzie, więc trzeba się skupić na jak najlepszym przygotowaniu. Żebyśmy wrócili w takim samym składzie, w jakim będziemy wylatywać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej