Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przypomnijmy: jeszcze w październiku liderzy UE powinni uzgodnić cele klimatyczne wspólnoty po 2020 r. Wstępne propozycje? Do 2030 r. kraje unijne powinny zredukować emisję CO2 o 40 proc. w stosunku do roku 1990, poprawić efektywność energetyczną o 30 proc. i zwiększyć udział odnawialnych źródeł energii do poziomu 27 proc. Tylko pierwszy cel jest wiążący i to właśnie on spędza sen z oczu polskich polityków. Eksperci wyliczyli, że jego wprowadzenie podniesie ceny energii w Polsce o 20 proc. Stąd groźba polskiego weta.
Oczywiście w polskiej gospodarce kryją się wielkie możliwości redukcji CO2, ale wiążą się one z wydatkami. Problem leży gdzie indziej: Polska może blokować unijną politykę ekologiczną, ale podwyżek nie uniknie. Ewa Kopacz nie wspomina, że ceny energii wzrosną niezależnie od tego, jak będzie wyglądało porozumienie klimatyczne.
Po pierwsze: jeśli pod naciskiem górników rząd doprowadzi do uchwalenia przepisów, które utrudnią import rosyjskiego węgla, na miejsce surowca tańszego i często dobrej jakości wejdzie droższy polski węgiel. Według Forum Obywatelskiego Rozwoju Leszka Balcerowicza taka decyzja uderzy przede wszystkim w mieszkańców północnej Polski, którzy w tej chwili korzystają z rosyjskiego węgla. Dodatkowe koszty transportu surowca ze Śląska eksperci szacują na ok. 400 mln zł; o co najmniej 200 mln wzrosną koszty wydobycia w polskich kopalniach.
Po drugie: ceny wzrosną, jeśli rząd będzie kontynuował program budowy elektrowni jądrowej. Produkcja energii jądrowej jest wprawdzie tania, ale koszt budowy elektrowni to nawet 100 mld zł. Odczujemy to w kieszeni.
Po trzecie: Polska musi wyłączyć lub zmodernizować przestarzałe elektrownie. Ówczesny prezes PGE Krzysztof Kilian powiedział „Rzeczpospolitej”, że budowa nowego bloku energetycznego w Opolu zbilansuje się, jeśli rachunki za prąd zostaną podniesione o jakieś 50 proc. (mówimy o jednej elektrowni!). Dziwnym trafem niedługo po tej deklaracji stracił stanowisko.
Ewa Kopacz i jej następcy znajdują się w sytuacji bez wyjścia: niezależnie od tego, co zrobią, podwyżki są konieczne. Po co więc mydlić oczy wyborcom? Chyba tylko dla świętego spokoju. Łatwiej powiedzieć, że gnębią nas złe przepisy unijne niż wewnętrzne problemy.