Węgiel albo śmierć

Na zapleczu gier wyborczych toczy się fundamentalny spór między rządem, branżą energetyczną i ekologami. Jego stawką są nie tylko ceny energii, ale również model rozwoju kraju na najbliższe dekady.

20.09.2011

Czyta się kilka minut

Według inwestora w tym miejscu rozpoczęło się już przygotowanie do budowy kolejnego bloku energetycznego. Osiedle Awaryjne w pobliżu elektrowni Jaworzno, wrzesień 2011 r. / fot. Grażyna Makara /
Według inwestora w tym miejscu rozpoczęło się już przygotowanie do budowy kolejnego bloku energetycznego. Osiedle Awaryjne w pobliżu elektrowni Jaworzno, wrzesień 2011 r. / fot. Grażyna Makara /

Trudno zrozumieć milczenie rządu w tej sprawie. Przez dwa tygodnie "Tygodnik" bezskutecznie prosił biura prasowe Ministerstw Środowiska i Gospodarki o rozmowę z urzędnikami odpowiedzialnymi za listę derogacyjną, czyli grupę 51 instalacji energetycznych, które będą ubiegać się o zwolnienie z opłat za emisję dwutlenku węgla do atmosfery od 2013 do 2020 r. Oba resorty ograniczyły się do ogólnikowych odpowiedzi na piśmie. Spośród firm energetycznych, które poprosiliśmy o komentarz, dialog podjęła jedynie grupa Kulczyk Investments, odpowiedzialna za budowę elektrowni Północ.

Rozmawiają za to ekolodzy, dla których jest to najważniejszy spór od czasów batalii o zablokowanie budowy elektrowni atomowej w Żarnowcu. Ich opinia brzmi jednoznacznie: co najmniej 13 wielkich inwestycji energetycznych, planowanych obecnie w kraju, obciążonych jest poważnymi błędami prawnymi i powinno zostać usunięte z listy derogacyjnej. Mowa o projektach opartych na węglu brunatnym i kamiennym - według ekologów prawo zostało naruszone w przypadku m.in. wspomnianej elektrowni Północ w Rajkowach (największej planowanej obecnie elektrowni węglowej w Europie, o mocy 2000 MW), elektrowni w Jaworznie, Rybniku, Tychach, Bielsku-Białej, Kozienicach, Łęcznej i Siekierkach.

Opierając się na wytycznych Komisji Europejskiej, współodpowiedzialna za przygotowanie wniosku derogacyjnego firma Ernst&Young wyliczyła, że w latach 2013-2020 polska energetyka może ubiegać się o bezpłatne uprawnienia do emisji 400 mln ton CO2, warte łącznie ponad 7 mld euro. Oszczędzone w ten sposób pieniądze powinny być zainwestowane w rozwój niskoemisyjnych metod produkcji energii. Polska stara się o darmowe uprawnienia dla elektrowni o łącznej mocy ok. 20 tys. MW.

Jeśli Komisja Europejska przyzna rację "zielonym", będzie to oznaczało cios w węglowy sektor energetyczny, który rozpaczliwie poszukuje pieniędzy. Czas nagli: polska energetyka znajduje się w fatalnym stanie. Ok. 40 proc. bloków energetycznych działa dłużej niż 30 lat, co oznacza nie tylko groźbę awarii, ale też niską sprawność wytwarzania energii, nawet o ponad 15 punktów procentowych niższą niż w nowoczesnych instalacjach.

Modernizacja oznacza zaś gigantyczne koszty. O skali wydatków mówią prognozy Polskiej Grupy Energetycznej, która oszacowała, że tylko budowa dwóch nowych bloków energetycznych w elektrowni Opole, 900 MW mocy każdy, oznacza wydatek ponad 9 mld zł.

Z historii konfliktu

Żeby zrozumieć, o co toczy się jeden z najważniejszych sporów gospodarczych po 1989 r., trzeba prześledzić decyzje, które do niego doprowadziły.

W grudniu 2008 r. Polska podpisała pakiet klimatyczno-energetyczny. Jego cel jest oczywisty: to próba wprowadzenia radykalnych zmian, które doprowadzą do rezygnacji z wysokoemisyjnego węgla, kierując zainteresowanie krajów w stronę odnawialnych źródeł energii (OZE), takich jak biomasa, wiatr, woda czy słońce. Pakiet określany jest jako "trzy razy dwadzieścia", zakłada bowiem, że do 2020 r. całkowite zużycie energii i emisja gazów cieplarnianych na terenie UE zmniejszą się o 20 proc., a o taką liczbę wzrośnie zużycie energii ze źródeł odnawialnych.

Pod koniec 2008 r. Polska ustala z Unią Europejską, by na listę derogacyjną, oprócz już działających elektrowni, mogły się dostać instalacje, w przypadku których proces inwestycyjny rozpoczął się przed 31 grudnia 2008 r.

Bezpłatne uprawnienia obowiązywać będą w latach 2013-2020. Wydaje się, że czasu jest dużo, jednak rząd pracuje nad niezbędną dla derogacji ustawą o systemie handlu uprawnieniami do emisji gazów cieplarnianych ponad dwa lata. Dlaczego tak długo, skoro nie była ona konsultowana z Komisją Europejską? Niewykluczone, że przyczyna jest prozaiczna: Ministerstwo Gospodarki ma opinię resortu, który działa niezwykle opieszale.

Do Sejmu ustawa trafia wiosną 2011 r. i tu już zostaje przyjęta błyskawicznie - parlamentarzyści potrzebują na to zaledwie miesiąca.

W ustawie znajduje się zapis, że przedsiębiorstwa, które ubiegają się o bezpłatne uprawnienia, muszą otrzymać z urzędów marszałkowskich obowiązkowe zezwolenie na emisję gazów cieplarnianych do 30 czerwca 2011 r.

Ustawa wchodzi w życie 21 czerwca 2011 r. Energetycy i urzędy marszałkowskie mają 10 dni.

- Otrzymaliśmy wyraźne polecenie, by te wnioski potraktować priorytetowo. Miały zostać zaakceptowane błyskawicznie i bez zbędnych komplikacji - przyznaje anonimowo pracownik jednego z departamentów śląskiego Urzędu Marszałkowskiego.

Pozwolenia na emisje w województwie śląskim zostają wydane w ostatnim możliwym terminie. Rybnik, Tychy, Bielsko-Biała i Jaworzno otrzymują decyzje 30 czerwca.

W województwie pomorskim procedura zabiera jeszcze mniej czasu - elektrownia Północ otrzymuje pozwolenie 28 czerwca. Czas nagli do tego stopnia, że co najmniej w trzech przypadkach (Rybnik, Katowice, Jaworzno) urząd odstępuje od powszechnej zasady udziału stron postępowania, motywując to tzw. zasadą niepowetowanej szkody. Decyduje również interes społeczny i groźba wzrostu cen prądu.

- Problem w tym, że zanim przedsiębiorstwo zacznie ubiegać się o zezwolenie na emisję CO2, powinno posiadać niezbite dowody na rozpoczęcie procesu inwestycyjnego. Takim dowodem w prawie polskim i jednocześnie podstawą rozpoczęcia inwestycji jest ostateczne pozwolenie na budowę, wydane przed

31 grudnia 2008 r. Z naszych informacji wynika, że na 14 dużych inwestycji takie pozwolenie miała jedynie PGE Bełchatów, do której działania w tym zakresie nie mamy żadnych zastrzeżeń - mówi Marcin Stoczkiewicz, prawnik z ClientEarth, ekologicznej organizacji przygotowującej ekspertyzę prawną w sprawie listy derogacyjnej.

"Tygodnikowi" udało się ustalić trzy przypadki, w których przedsiębiorstwo otrzymało zezwolenie na emisję (a więc wstęp na listę derogacyjną) bez pozwolenia na budowę.

Elektrownia Jaworzno III otrzymała pozwolenie na emisję 30 czerwca, a pozwolenie na budowę, jak poinformował Południowy Koncern Energetyczny, 5 września.

Elektrownia Rybnik otrzymała zezwolenie 30 czerwca, mimo że nie przedstawiła we wniosku pozwolenia na budowę.

Elektrownia Północ zezwolenie na emisję otrzymała 28 czerwca, a pozwolenie na budowę 15 lipca tego roku.

Miało nie być kóz

Czy to oznacza, że najważniejsze dla krajowej energetyki inwestycje rząd próbuje wprowadzić do Komisji Europejskiej tylnymi drzwiami?

Z Ministerstwa Gospodarki otrzymaliśmy niepodpisaną imiennie informację, z której wynika, że zarzuty ekologów są bezzasadne, ponieważ dyrektywy unijne dopuszczają możliwość zastąpienia pozwolenia na budowę dowodami na przeprowadzone prace przygotowawcze, takimi jak "wytyczenie geodezyjne obiektów w terenie, niwelacja terenu, zagospodarowanie terenu budowy wraz z budową tymczasowych obiektów budowlanych, wykonanie przyłączy do sieci infrastruktury technicznej na potrzeby budowy". Ministerstwo Środowiska dodaje do tej listy "prace rozbiórkowe, badania geotechniczne lub archeologiczne, usunięcie drzew i krzewów".

W praktyce jednak sprawa nie wygląda tak jasno.

We wniosku o zezwolenie na emisję wysłanym przez elektrownię Rybnik z wymienionych przez oba ministerstwa prac znajduje się jedynie "Wstępne rozpoznanie geotechniczne" wykonane w grudniu 2008 r.

Pojechaliśmy również do Jaworzna, w miejsce, w którym ma powstać nowy blok energetyczny. Na razie stoją tam budynki, w których mieszka ok. 100 rodzin. Co ciekawe, jeszcze przed otrzymaniem pozwolenia na budowę elektrownia zaczęła wznosić osiedle, na które przeniosą się ich mieszkańcy.

Część z inwestycji węglowych to tzw. greenfieldy, czyli projekty tworzone od podstaw. W miejscu, gdzie powstać ma największa z nich - elektrownia Północ - do dziś widać jedynie szczere pole. Trudno uwierzyć, że powstanie tu gigant, który będzie emitował 10 mln CO2 rocznie - więcej niż cała gospodarka łotewska.

Co ciekawe, mimo że spółka zadeklarowała rozpoczęcie inwestycji przed końcem grudnia 2008 r., to dopiero rok później przystąpiła do wykupu ziem. Zapytaliśmy więc biuro prasowe Kulczyk Investments, jakie czynności wykonała firma przed wskazanym w dokumentach terminem. Niestety, odpowiedzi nie otrzymaliśmy - rzeczniczka wyłączyła telefon i przestała odpowiadać na e-maile. Udało się nam natomiast obejrzeć dokumenty, jakie trafiły do pomorskiego Urzędu Marszałkowskiego. We wniosku o zezwolenie na udział w handlu emisjami o wykonanych pracach przygotowawczych nie ma ani słowa. W uzupełnieniu wysłanym do urzędu w czerwcu tego roku również nie znaleźliśmy informacji na temat prac przygotowawczych - inwestor informuje, że przystąpi dopiero do niwelacji terenu i prac archeologicznych. Pozwala to przypuszczać, że w tym przypadku prawo zostało naruszone.

Mimo to inwestor otrzymał zezwolenie bez przeszkód.

Zdjęcia pustego pola w Rajkowach pokazaliśmy jednemu z bliskich współpracowników Donalda Tuska w dziedzinie energetyki. Tylko się skrzywił. - Minister gospodarki miał zadbać o to, by na placach budowy nie pasły się kozy. Najwidoczniej nie wszędzie się udało - skwitował.

Branża będzie się opierać

W sporze o derogację istotny jest jeszcze inny szczegół. - Mało kto zwraca uwagę na zdumiewający zabieg polskiego rządu: nowe elektrownie węglowe nie tylko otrzymują bezpłatne uprawnienia do emisji, ale jednocześnie traktowane są jako inwestycje kompensacyjne, które muszą być przeprowadzone w zamian za bezpłatne uprawnienia. Cel wynegocjowanego okresu przejściowego jest inny - twierdzi Marcin Stoczkiewicz. - Bezpłatne uprawnienia do emisji mają pomóc w odejściu od dominującej roli węgla w polskiej energetyce i tym samym w zmniejszeniu emisji CO2.

Najważniejsze polskie organizacje ekologiczne, które uznały listę derogacyjną za wielką porażkę rządu, nie zdecydowały się jednak iść tak daleko, jak ekolodzy czescy. Rząd Petra Nečasa zastanawia się, czy nie odebrać energetykom bezpłatnych uprawnień w ogóle. Uzyskane w ten sposób pieniądze (ok. 50 mld koron w ciągu 7 lat) rząd będzie mógł zainwestować w odnawialne źródła energii. Jeśli tak się stanie, cena energii konwencjonalnej z pewnością wzrośnie, ale też odnawialne źródła energii staną się znacznie bardziej konkurencyjne.

W Polsce taki scenariusz raczej się nie zdarzy, opór branży będzie bowiem na pewno zbyt mocny. Ernst&Young wyliczył, że bez darmowych uprawnień energetyka polska będzie musiała płacić za emisję CO2 dwa razy więcej niż konkurencyjne firmy zagraniczne. Oznacza to wzrost cen energii, choć nie musi on nastąpić skokowo - ceny uprawnień nabierają znaczenia w momencie, kiedy elektrownia zaczyna działać. To na razie nie nastąpi: spośród największych inwestycji tylko PGE Bełchatów jest na etapie próbnego rozruchu. Zważywszy na długi i skomplikowany cykl budowy, nowe bloki energetyczne zaczną działać najwcześniej w 2016 r. Co ciekawe, bezpłatne uprawnienia mają obowiązywać do 2020 r., ale już teraz można usłyszeć, że kolejne rządy powinny walczyć o przedłużenie tego okresu.

Piąta zielona kolumna

Ani ministerstwa, ani inwestorzy nie komentują działań ekologów. Mocnych słów nie żałuje natomiast Tomasz Chmal, ekspert ds. energetyki z Instytutu Sobieskiego: - Takie działania uderzają w polską rację stanu, bo mogą wpłynąć na cenę energii i dodatkowo utrudnić życie inwestorom. W interesie wszystkich Polaków powinno leżeć jak najliberalniejsze potraktowanie tych inwestycji. Przecież nowe bloki energetyczne będą znacznie oszczędniejsze niż te działające obecnie, a co za tym idzie, emisja CO2 spadnie - twierdzi.

- Oparcie całej gospodarki kraju wyłącznie na odnawialnych źródłach energii jest szkodliwą utopią. Rząd, umieszczając na liście derogacyjnej inwestycje oparte na węglu, postąpił słusznie - ocenia Maciej Woźniak, były doradca Donalda Tuska ds. energetyki. - Wiatr czy słońce poddane twardym regułom ekonomii nie mają u nas szans.

Z ekspertami nie zgadza się Andrzej Kassenberg, prezes Instytutu na rzecz Ekorozwoju, zaangażowanego w krytykę listy derogacyjnej: - Moim zdaniem to rząd nie dba o polską rację stanu, stawiając na węgiel i narażając kraj na zapóźnienie cywilizacyjne - odpowiada. - Meritum wygląda następująco: cały wniosek derogacyjny przewiduje autentyczne "zazielenianie" energetyki w minimalnym stopniu. Zamiast szukać energii z wiatru, wody, słońca czy geotermii i stawiać na energetykę rozproszoną, my uparcie podtrzymujemy to, co najbardziej szkodliwe i przy okazji najdroższe. Polska ma najwyższe koszty zewnętrzne produkcji energii elektrycznej. To oznacza, że mimo braku ich uwzględnienia w cenie, ktoś za nie płaci np. wyższymi kosztami ochrony zdrowia. Tak więc naprawdę do ceny energii elektrycznej z węgla trzeba dodać co najmniej 30 proc.

Kassenberg zwraca uwagę, że wbrew polityce unijnej Polska wyraźnie dystansuje się od odnawialnych źródeł energii. Zobowiązaliśmy się, że do 2020 r. 15 proc. energii będzie pochodzić z OZE, w tej chwili osiągnęliśmy poziom 9 proc. Potencjał ekonomiczny to co najmniej 22 proc. Bardzo opornie idzie również poprawa efektywności energetycznej, choć możemy zaoszczędzić opłacalnie 25 proc. energii.

- Tymi decyzjami rząd próbuje postawić sprawę na głowie. Derogacja ma ułatwić Polsce stopniowe odchodzenie od węgla. Tymczasem rząd w krajowym planie inwestycji proponuje budowę kilkunastu nowych elektrowni, których powstanie utrwali naszą zależność od węgla na kolejne pół wieku - dodaje Julia Michalak z ekologicznej organizacji Climate Action Network.

Andrzej Kassenberg: - Ciągle słyszę, że jestem piątą kolumną i chcę doprowadzić kraj do ruiny. A jednocześnie nie mogę doczekać się odpowiedzi na kilka pytań. Dlaczego akty prawne dotyczące energetyki atomowej gotowe są w ciągu pół roku, a ustawa o odnawialnych źródłach energii mimo terminu unijnego 5 grudnia 2010 r. nie trafiła nawet do uzgodnień międzyresortowych? Dlaczego II Krajowy Plan Działań na rzecz Efektywności Energetycznej wymagany przez UE do końca czerwca 2011 r. nie jest nawet poddany konsultacjom społecznym? To są zaniedbania, które godzą w polską rację stanu. Mówimy, że odnawialne źródła energii są nieopłacalne, a jednocześnie godzimy się na dopłaty do energetyki węglowej. Z jednej strony ciągle słyszę frazesy o potrzebie ochrony środowiska, z drugiej minister Rostowski wycina z ustawy o oszczędzaniu prądu zapis zobowiązujący administrację publiczną do poprawy efektywności energetycznej o 1 proc. rocznie, co oznacza w konsekwencji stratę 2-3 mld zł. Na całym świecie energetyka odnawialna staje się coraz bardziej opłacalna, u nas traktowana jest jak zagrożenie. Obecnie światowy rynek na produkty i usługi niskowęglowe to 3 biliony dolarów, a nas prawie na tym rynku nie ma. Zdecydowana polityka klimatyczna to szansa dla polskiej gospodarki na modernizację, rozwój innowacji - potrzeba nam takiego bodźca. Bez tego będziemy wlekli się w ogonie. Jestem w stanie uwierzyć, że polska energetyka znajduje się w fatalnej kondycji, ale nigdy nie uwierzę, że winni temu są ekolodzy. Choć próbuje się z nas zrobić kozła ofiarnego, to nie myśmy przez 20 lat rozciągali parasol ochronny nad energetyką.

Termin wysłania listy derogacyjnej do Komisji Europejskiej mija 30 września.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2011