Dramat średniej burzy

To nie była tatrzańska burza stulecia. To była burza, której skutki nie mają precedensu w tym stuleciu. To nie była burza, której skutki dało się przewidzieć. To była jednak burza, którą prognozowano.

23.08.2019

Czyta się kilka minut

Drugi dzień akcji ratunkowej w Tatrach po tym, jak piorun uderzył w Giewont, 23 sierpnia 2019 r. /  / Fot. Paweł Murzyn/East News
Drugi dzień akcji ratunkowej w Tatrach po tym, jak piorun uderzył w Giewont, 23 sierpnia 2019 r. / / Fot. Paweł Murzyn/East News

W wyniku nawałnicy, która przeszła wczoraj przez Tatry, zginęły po polskiej stronie cztery osoby. Łącznie pięć, bo uderzenie piorunem strąciło ze słowackiej Banówki obywatela Czech. Rannych zostało ponad 150 osób.

Wczorajsze popołudnie w Zakopanem wyglądało tak, jakby w mieście doszło do ataku terrorystycznego albo jakby w Tatrach rozbił się samolot. Nad głowami latały helikoptery. Do biało-czerwonego toprowskiego sokoła dołączyły cztery żółto-czerwone eurocoptery Lotniczego Pogotowia Ratunkowego z ekipami z Krakowa, Kielc, Gliwic i Sanoka. Jeden z nich, pilotowany przez byłego pilota TOPR-u, latał w góry. Pozostałe transportowały poszokodowanych do szpitali w Zakopanem, Nowym Targu, Limanowej, Suchej Beskidzkiej i Krakowie. Przyleciał też policyjny blackhawk, pozostając w odwodzie akcji. Zamknięto kilka ulic, w tym drogę do Kuźnic, którą pędziły na sygnale karetki oraz terenowe landrovery TOPR-u.

Burza, która w czwartek przed godziną 13. przetoczyła się przez Tatry, budziła przestrach nawet w Zakopanem, gdzie grzmoty momentalnie towarzyszyły piorunom – co świadczyło o tym, iż uderzały bardzo blisko.

Tuż po 13. do centrali Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego wpłynął pierwszy sygnał o turyście porażonym piorunem opodal Chudej Przełączki w rejonie Czerwonych Wierchów. Niedługo potem przyszła wiadomość o najtragiczniejszym w skutkach uderzeniu pioruna. Już o 13.30 ratownicy dostali SMS-y polecające wziąć goreteksowe kurtki i stawić się w centrali.

W większości nie wiedzieli jeszcze, że jadą na jedną z największych akcji ratowniczych we współczesnej historii Pogotowia.

Wzięło w niej udział ponad 180 ratowników: toprowców, goprowców z Grupy Podhalańskiej, strażaków, ratowników medycznych, strażników Tatrzańskiego Parku Narodowego.

Najniebezpieczniejsze miejsce w Tatrach

Piorun, który uderzył w Giewont, poraził wszystkich znajdujących się na prowadzącym na szczyt ciągu łańcuchów. Szlak na Giewot od podnóża jego skalnej kopuły jest jednokierunkowy. Wejście prowadzi ciągiem sztucznych ułatwień zainstalowanych na wapiennych skałach wyślizganych od ponad stu lat przez buty setek tysięcy turystów. Schodzi się, korzystając z podobnego ciągu łańcuchów po przeciwnej stronie kopuły. Stojący na szczycie od 1901 r. piętnastometrowy krzyż, symbol Zakopanego, jak magnes przyciągający tam od stulecia kolejne pokolenia turystów i pielgrzymów, przydaje dodatkowej popularności dostojnemu szczytowi zwanemu Śpiącym Rycerzem, wznoszącemu się nad miastem 600-metrową północną ścianą. Ale sprawia też, wraz ze wspomnianym systemem łańcuchów, że Giewont podczas burzy uchodzi za najniebezpieczniejsze miejsce w Tatrach.

Już samo przebywanie w trakcie wyładowań atmosferycznych w jego rejonie może grozić poważnym porażeniem, a pozostawanie na szczycie lub kontynuowanie podejścia – śmiercią. Co kilka lat, a czasem wręcz co roku, dochodziło na tym szczycie do porażeń w wyniku uderzenia pioruna.

Największa jak dotąd wywołana burzą tragedia na szczycie Giewontu zdarzyła się 82 lata temu. Jej wstrząsający opis, przytoczony za „Księgą wypraw” TOPR-u przez Michała Jagiełłę, może posłużyć wyobrażeniu sobie skutków wypadku burzowego w Tatrach:

„Po dojściu na szczyt Giewontu członkom ekspedycji przedstawił się następujący widok: w oddaleniu ok. 10 m od krzyża leżały doszczętnie zwęglone zwłoki dr. Leopolda Schlönvogta i Jana Mroza, stykając się plecami. Po przeciwległej stronie krzyża leżały już zimne zwłoki sprzedawcy ciastek Kazimierza Bani. Siłą powstałego prądu powietrza przy wyładowaniu elektryczności rzucony został dr Erwin Schlönvogt około 50 m ku południowi”.

Poszkodowany zmarł później w szpitalu. Bilans tamtej burzy wynosił czterech zabitych i 13 rannych. Dokładnie dwa lata później na wierzchołku Świnicy, w poprzedzające wybuch wojny wakacje, w wyniku porażenia i nastałej po nim paniki zginęło sześć osób, w tym pięcioro harcerzy.

Świadkowie wczorajszej tragicznej burzy mówią o kamieniach latających w powietrzu w wyniku ukruszenia skały na Giewoncie przez siłę uderzenia pioruna. Tuż po katastrofie Tatrzański Park Narodowy zamknął zresztą uszkodzony szlak na Giewont, który na jesieni miał i tak doczekać się planowego remontu.

Wśród poszkodowanych są osoby rażone odłamkami kamieni niczym pociskami. Dominują poparzenia, obrażenia mechaniczne spowodowane upadkiem ze skał w wyniku wyzwolonej przez piorun fali uderzeniowej lub paniki, która wybuchła po trafieniu. Ale lekarze wymieniają też szereg innych obrażeń z listy tych, które może wywołać porażenie: problemy z krążeniem, utratę wzroku, utratę słuchu…

Jednocześnie w relacjach przebijają się głosy, że skutki zdarzenia można było zminimalizować lub nawet uniknąć tragedii, gdyby pośród turystów nad chęcią osiągnięcia szczytu dominowała odpowiedzialność za siebie i innych uczestników wycieczki.

Może przejdzie bokiem

Nieprawdziwe są stwierdzenia, że burza nadeszła niespodziewanie i że nie była prognozowana. Owszem, nie pojawiała się we wszystkich prognozach, ale zagrożenie burzami wymieniano w porannych komunikatach pogodowych. W prognozie pogody Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej dla Tatr i Podhala z godz. 5.20 czytamy: „W dzień zachmurzenie umiarkowane i duże. Możliwe przelotne opady deszczu, w Tatrach burze…”.

Dzień był rzeczywiście pochmurny, przynajmniej z perspektywy Tatr Zachodnich, w których sam, dokładnie w rejonie Doliny Chochołowskiej, przebywałem. Od rana na wysokości 1500–1600 m wisiały chmury zwiastujące, jak się wydawało, raczej przelotny deszcz. Ale kryły one chmury burzowe, które widać było z innych miejsc Tatr, chociażby ze słonecznej z rana Głodówki odsłaniającej widok na całe Tatry od wschodu na zachód. Widoczny na radarach burzowych front nadciągał od rana ze Słowacji, przetaczając się od Bratysławy przez Bańską Bystrzycę, Liptowski Mikułasz w kierunku Tatr od południowego zachodu.

Burza przyszła, owszem, szybko, sam przechodziłem wówczas przez Iwaniacką Przełęcz licząc na szybsze zejście do Doliny Kościeliskiej i schroniska na Ornaku. Ale od pierwszych głuchych odgłosów grzmotów do pojawienia się piorunów trzaskających w szczyty ponad głowami minął przynajmniej kwadrans. Kwadrans, który powinien wystarczyć na opuszczenie najbardziej zagrożonych miejsc, zminimalizowenie ryzyka.

Tymczasem inny przewodnik tatrzański, który wraz z klientami opuścił wierzchołek Giewontu po pierwszych sygnałach nadchodzącej burzy, mówił w radiu, że próbował zawracać turystów zmierzających ku szczytowi i fragmentowi szlaku ubezpieczonemu łańcuchami. W większości jednak bezskutecznie.

„Może przejdzie bokiem”, „szczyt jest już blisko” – słyszałem niejednokrotnie w podobnych przypadkach, próbując reagować na nieodpowiedzialne decyzje – a raczej brak decyzji – napotkanych turystów, którzy chcieli dalej iść na szczyt. Widywałem też nieraz całe rodziny chroniące się przed towarzyszącym burzy deszczem pod najwyższymi w okolicy drzewami lub niemalże przyklejone do piorunochronu przymocowanego pod okapem dachu drewnianego schroniska.

Niestety burza, chociaż jest najpoważniejszym zagrożeniem letnich wędrówek górskich, ciągle w oczach wielu jawi się raczej jako coś, czego boją się tylko dzieci. Chociaż zasady dotyczące unikania w jej trakcie szczytów i innych wystających obiektów – samotnych drzew, cieków wodnych, a zwłaszcza metalowych konstrukcji i elementów – wydają się równie proste, jak inne powtarzane już w dzieciństwie przez rodziców i opiekunów zasady. Na przykład ta o niewkładaniu ręki do ognia czy niechodzeniu po potłuczonym szkle.

A wejście na Giewont w warunkach nadciągającej burzy można porównać do wycieczki do kraju ogarniętego wojną w momencie prowadzonego tam ostrzału.


CZYTAJ TAKŻE

RYZYKO PORAŻAJĄCE: O zagrożeniach od pioruna wiemy wciąż mało. Jak się uchronić przed porażeniem i nie ulec mitom?


Poszukiwanie winnych

Wokół czwartkowej burzy narosło już trochę mitów. Co najmniej jeden z nich wymaga pilnej weryfikacji, zanim na dobre rozkręci się machina poszukiwania winnych. Bo już nawet sam prezydent Andrzej Duda wczoraj popołudniu, gdy jeszcze trwała akcja ratunkowa i spływały wciąż rozbieżne informacje na temat rozmiarów i skutków feralnej burzy w Tatrach, napisał na Twitterze: „Potworna burza w Tatrach. Zakopiańczycy mówią, że od kilkudziesięciu lat nie było takich wyładowań atmosferycznych nad górami”.

Wtórowały mu głosy turystów i internautów: o braku ostrzegających przed tą burzą komunikatów czy esemesowych alertów pogodowych, do których przyzwyczaiło nas już Rządowe Centrum Bezpieczeństwa. Podobnie, jak było z zarzutami wobec synoptyków po nawałnicy w Borach Tucholskich, tak i teraz machina poszukiwania winnych może wskazać właśnie meteorologów. Bo nie przewidzieli burzy, „jakiej nie pamiętają najstarsi górale”. Śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci wszczęła Prokuratura Rejonowa w Zakopanem.

Trzeba więc podkreślić: nie da się stuprocentowo trafnie przewidywać zjawisk atmosferycznych i ich rozmiarów, zwłaszcza gdy chodzi o zjawiska lokalne. W dodatku tak bardzo lokalne. Ta sama burza nad Doliną Chochołowską i Kościeliską nie siała takiego spustoszenia, jak w rejonie Giewontu, a w Tatrach Wysokich była ledwie słyszalnym epizodem. Burze w górach mogą być gwałtowne i nieprzewidywalne.

W specjalnym komunikacie IMGW podało: „Wczorajsze burze nie spełniały obowiązujących w naszym kraju kryteriów przewidzianych dla ostrzeżeń o burzach”. Wyjaśnia mi to meteorolog zawodowo zajmujący się pogodą w Tatrach:

– Była to burza średniej wielkości, w trzystopniowej skali przyjętej w meteorologii na Hali Gąsienicowej otrzymała najniższy stopień, w rejonie Hali Kondratowej mogła być drugiego stopnia, ale na pewno nie najwyższego. Po naszej części Tatr odnotowano maksymalnie kilkanaście wyładowań, a bywają nierzadko burze z kilkudziesięcioma wyładowaniami, trwające kilka godzin. Wystarczył jeden piorun, który trafił w kopułę szczytową Giewontu, by skutki były tragiczne. Ale gdyby burza była silniejsza i trwała dłużej, efekty mogłyby być jeszcze gorsze.


CZYTAJ TAKŻE

APOLONIUSZ RAJWA, przewodnik tatrzański, były meteorolog na Kasprowym Wierchu: Na Krupówkach pojawiała się tzw. Biała Pani. Ubierała się w białą suknię, wychodziła w niej i obchodziła latarnie. Wtedy ludzie mówili: o, będzie wiało.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2019