Ryzyko porażające

Tegoroczny lipiec w górach pobił burzowy rekord z 1971 roku. Tymczasem o zagrożeniach od pioruna wiemy wciąż mało. Jak się uchronić przed porażeniem i nie ulec mitom?

03.08.2014

Czyta się kilka minut

Początek wakacji – w Grzybowie niedaleko Kołobrzegu piorun razi młodego mężczyznę, gdy podczas tzw. suchej burzy, której nie towarzyszy deszcz, rozbija na plaży namiot. 17 lipca na Tarnicy, najwyższym szczycie Bieszczadów, ginie od pioruna 61-latek. Tego samego dnia w Tatrach Zachodnich pioruny rażą turystkę na Czerwonych Wierchach oraz dwoje ludzi pod Wołowcem. Jedno z nich umiera dwa dni później. Do takich zdarzeń dochodzi nie tylko w górach i nad morzem: pod koniec maja piorun zabija kobietę w Lublinie.
Rocznie od pioruna ginie w Polsce średnio 6 osób. To niewiele przy ok. 130 ofiarach porażenia prądem czy prawie 900 utonięciach. Być może dlatego – choć każdy śmiertelny przypadek uderzenia pioruna staje się głośny – o burzach wiemy tak naprawdę niewiele. A to wiedza niezbędna każdemu turyście.

Grzmiące liczby

Statystyki pokazują dobitnie, że tylko schronienie się w zadaszonym obiekcie wyposażonym w instalację odgromową przynosi prawie pewną ochronę przed ewentualnym porażeniem. Prawie, bo trzeba pamiętać o tym, żeby podczas burzy zamykać drzwi i okna, nie używać urządzeń elektrycznych, szczególnie suszarek, golarek, telefonów przewodowych; żeby w drewnianych budynkach przebywać przynajmniej metr od ścian oraz instalacji elektrycznych, a także, co mniej oczywiste, by nie palić wówczas w piecu czy w kominku. Unoszący się nad kominem dym jest kanałem ciepłego zjonizowanego powietrza, które stanowi doskonały przewodnik dla prądu.

Pioruny wybierają zazwyczaj wyższe obiekty, co nie oznacza, że otoczeni wysokimi budynkami w mieście możemy czuć się bezpieczni. Nie należy przebywać pod wysokim obiektem, gdyż może dojść do tzw. porażenia bocznego: kilka lat temu w centrum Zakopanego śmiertelnie porażony został chłopiec – trafiła go odnoga pioruna, który uziemił się przez stojącą w pobliżu metalową latarnię.

Porażenia wewnątrz obiektów stanowią zaledwie 5 proc. wszystkich (przy czym do „obiektów” zalicza się też namiot). Ok. 40 proc. porażeń spotyka osoby przebywające pod wysokimi obiektami, przeważnie drzewami. Natomiast do połowy porażeń dochodzi na otwartej przestrzeni, głównie w górach, na terenach wiejskich, rzadziej na plaży lub na wodzie.

Największe śmiertelne żniwo zbiera od stuleci powtarzany błąd: wspomniane chowanie się pod drzewem. Drzewo składa się w 40–50 proc. z wody: prąd szuka drogi, która stawia najmniejszy opór, spływa więc często po składającym się w 70 proc. z wody człowieku stojącym pod drzewem. Względnie bezpiecznie jest ok. 3–5 m od drzewa. Ale energia wyzwolona przez uderzenie pioruna często podpala lub rozsadza drzewo, którego ostre szczapy mogą razić niczym szrapnel nawet w promieniu kilkunastu metrów.

Wypadki piorunujące

Jeśli burza zaskoczy na otwartym terenie, gdzie nie ma schronienia, trzeba zminimalizować ryzyko. Jeśli się pływa – wyjść z wody. Na łodzi lub w kajaku – przybić do brzegu lub schować się pod mostem. W górach zejść jak najniżej od grani.

Ta ostatnia zasada wydaje się dobrze wpojona, bo większość wypadków burzowych, które od 1989 r. dokumentuje Sylweriusz Kosiński, lekarz w zakopiańskim szpitalu i ratownik TOPR, wcale nie miała miejsca w okolicach grani. Do końca zeszłego roku Kosiński zanotował 43 porażenia w Tatrach, z czego 10 śmiertelnych. Najwięcej zdarzyło się w rejonie Giewontu i Czerwonych Wierchów. Nie tylko dlatego, że to popularne miejsca, a krzyż na wierzchołku Giewontu ściąga pioruny. Otóż niebezpieczeństwo może zwiększać wilgotność gleby czy skład geologiczny warstw ziemi – glina lepiej przewodzi prąd niż np. piasek. W górach trzeba też unikać strumieni: kilka lat temu w rejonie Morskiego Oka młody człowiek, przeskakując nad wodą, został śmiertelnie rażony ładunkiem, który przemieszczał się strumieniem po tym, jak piorun uderzył w grań.

W grupie należy się rozdzielić, przynajmniej na odległość kilkunastu metrów od siebie. O tej zasadzie przypomina wypadek, do którego doszło 2 lata temu w słynących z wyjątkowo gwałtownych i ostrych wyładowań Małych Pieninach. Dopiero po kilku dniach poszukiwań ratownicy GOPR znaleźli w rejonie Durbaszki ciała czterech osób. Matka, ojciec, córka i jej chłopak zginęli w wyniku porażenia piorunem – zapewne dlatego, że ludzie w obliczu niebezpieczeństwa chcą się trzymać w grupie.

Do niedawna uważano, że bezpieczne są jaskinie czy wnęki skalne. Niestety, sama termika, atmosfera jaskini, z wilgocią, strumieniem zjonizowanego powietrza, które stamtąd wypływa – mogą stanowić zagrożenie. Bezpieczne są więc tylko głębokie jaskinie bądź też małe zagłębienia skalne i przestrzenie pod ścianami, ale pod warunkiem, że są suche i można zachować przynajmniej 1 m odległości od ściany i 3 m od okapu.

Burząc mity

Na temat burz krąży kilka przesądów. Pierwszym jest saperska zasada, że piorun nigdy nie uderza dwa razy w to samo miejsce. Tymczasem sam osławiony krzyż na Giewoncie przyjmuje nawet po kilka wyładowań w ciągu każdej burzy.

Najpowszechniejszy mit każe wyłączać w czasie burzy telefony komórkowe, które jakoby ściągają ładunki elektryczne. Fizycy twierdzą, że to absolutnie niemożliwe. Rozkład ładunków między chmurami a powierzchnią ziemi to tak nieprawdopodobne energie, że pole magnetyczne telefonu komórkowego nie jest w stanie ściągnąć piorunów.

W literaturze istnieją jednak przypadki podobne do tego z USA, gdy na 50-tysięcznym stadionie jedna osoba sięgnęła po dzwoniący telefon, żeby odebrać, i została porażona. Ratownicy zalecają wyłączać telefon z innego względu: włączony mógłby ulec uszkodzeniu przy bliskim wyładowaniu, tymczasem może być potrzebny, gdyby doszło do wypadku.

Nieprawdą jest też, że w obliczu poważnego zagrożenia najlepiej się położyć płasko na ziemi. Przeciwnie: trzeba jak najbardziej ograniczyć kontakt ciała z podłożem. Amerykańska armia wymyśliła specjalną pozycję: trzeba kucnąć na palcach, łącząc pięty, i do tego najlepiej zatkać rękami uszy. Można też po prostu kucnąć lub usiąść ze złączonymi nogami na plecaku, karimacie lub czymś, co nas odizoluje od podłoża. Ważne jest – choć w praktyce ciężko ten warunek spełnić – żeby ten przedmiot był... suchy.

Ocenia się, że mniej niż 30 proc. uderzeń pioruna ma skutki śmiertelne. Z analiz dr. Kosińskiego wynika, że aż 60 proc. przypadków stanowią najgroźniejsze porażenia bezpośrednie, gdy ładunek uziemia się w ścisłej bliskości ofiary, a czasami prąd przechodzi od góry do dołu przez człowieka i uziemia się pod jego stopami.

Mitem nie są z kolei tzw. figury Lichtenberga: fantazyjne wzory przypominające kwiatki, krzaki i błyskawice, które pojawiają się na skórze u niektórych ofiar, nie wywołują bólu i znikają po kilkunastu godzinach.

Do poważniejszych skutków porażeń należą zaburzenia rytmu serca i oparzenia: często do nich dochodzi, bo zapala się ubranie. W fotograficznej kronice wypadków dr. Kosińskiego znalazł się nawet przypadek wybuchu buta po przejściu pioruna przez ciało ofiary. Huk często powoduje uszkodzenie błony bębenkowej. Błysk – zaburzenia widzenia na skutek czasowego uszkodzenia siatkówki. Ale czasem dochodzi do uszkodzenia nerwu wzrokowego. Bywają przypadki ślepoty, po jakimś czasie po porażeniu tworzy się też często zaćma. W wyniku tzw. porażenia krokowego zdarzają się, na szczęście odwracalne, przypadki paraliżu kończyn dolnych.

– Zazwyczaj piorun nie jest w stanie pokonać oporu naszej skóry – ocenia dr Kosiński. – Jest ona genialnie zrobiona. Piorun niesie ogromną energię kilku milionów woltów, kilkuset tysięcy amperów, ale czas trwania jest tak krótki, że nasza skóra to wytrzymuje. Jednak jeśli dojdzie do pokonania oporu skóry, ładunek elektryczny wniknie do wnętrza ciała, to wtedy wybiera te tkanki, które stwarzają najmniejszy opór, czyli naczynia krwionośne, mięśnie, narządy wewnętrzne. Raczej nie tkankę tłuszczową, rzadko kości. Takie bezpośrednie porażenia z punktem wejścia i wyjścia, gdy energia elektryczna robi spustoszenie we wnętrzu organizmu, są najczęściej śmiertelne.

Dr Kosiński przytacza też najbardziej zaskakujący mit, z którym wciąż stykają się ratownicy: – Zdarzało się nam docierać do ofiar, wokół których stali ludzie, nie robiąc nic, nie próbując nieść pomocy. Pamiętali skądś, może z opowiadań dziadków i babek, że dotykanie porażonego może być niebezpieczne. To absolutna bzdura!

Bzdura w dodatku bardzo niebezpieczna dla ofiary: bo w przeważającej ilości przypadków w wyniku bezpośredniego porażenia umiera się z powodu zatrzymania oddechu. Ustaje bowiem praca ośrodka oddechowego w pniu mózgu i przepony. Nawet jeśli serce wznowi po jakimś czasie działanie, to człowiek ginie z powodu uduszenia. Dlatego niezbędna jest szybka reanimacja.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2014