Dość tej amnezji

Dzięki sprawie „Bolka” być może przestaniemy uciekać przed banalną obserwacją: ludzie potrafią być jednocześnie wielcy i podli, odważni i strachliwi. Sami tacy byliśmy w historii – i dziś.

29.02.2016

Czyta się kilka minut

Lech Wałęsa w Gdańsku, 28 lutego 2016 r. / Fot. Przemek Świderski / EAST NEWS
Lech Wałęsa w Gdańsku, 28 lutego 2016 r. / Fot. Przemek Świderski / EAST NEWS

To nie o „Bolka” chodzi, nie o Lecha Wałęsę, już nie. O nas chodzi, cały czas o nas chodziło, tylko łatwiej udawać, że chodziło o innych.

Zbudowaliśmy sobie mit o dziesięciu milionach polskich antykomunistów z Solidarności, z dziećmi i żonami to ze 33 miliony nas było, a te trzy miliony partyjnych to nie my byliśmy, tylko oni. Na czele stał wódz Lechu, a my wszyscy konspirowaliśmy, jak tu by obalić komunę. Nie przyjmowaliśmy do wiadomości, że to jedynie złudzenie, że to trochę bardziej skomplikowane było, ale kto mógł przewidzieć, że Wałęsa naprawdę był donosicielem?

Nieznośna introspekcja

Zastanawiają mnie ci wszyscy, którzy mówią, że zawsze wiedzieli, że nic w tych papierach nowego, nie ma się czym podniecać. Ja nie wiedziałem, podniecam się, bo nikt mi wcześniej nie powiedział, że Lech Wałęsa donosił na kolegów i regularnie brał za to pieniądze. Naprawdę o tym też wszyscy wiedzieli? To ciekawe, dlaczego nikt nie mówił.

Pewnie dlatego, by chronić legendę. Ważną dla Polski i świata. Z legendami rożnie bywa. Mieliśmy do niedawna taką piękną, że Polacy w czasie wojny zachowywali się albo bohatersko, albo przyzwoicie. Byli co prawda folksdojcze i garstka szmalcowników, ale to margines. Bohaterowie wstępowali do AK, zabijali Niemców, walczyli o wolną Polskę, czasem ginęli w tej walce. Reszta Polaków cierpiała, pomagała AK i ratowała Żydów.

Około 2000 r. dowiedzieliśmy się, że Polacy spalili Żydów w Jedwabnem. Wiem, że historycy wiedzieli wcześniej – tak jak o TW „Bolku” wszyscy wiedzieli, ale byli małomówni. Potem okazało się, że nie tylko w Jedwabnem i nie tylko palili. Że jedni Polacy ratowali Żydów, ale inni ich wydawali na śmierć, a nawet zabijali. Media, historycy, dziennikarze pochylili głowy w pokorze i kazali reszcie Polaków zmierzyć się ze spuścizną swej historii. Polacy to zrobili: tak jak chyba nikt w powojennej Europie zmierzyliśmy się z demonami przeszłości, do dziś z nimi się mocujemy i jeszcze długo to potrwa.

Tak było dobrze. Nie ma innej metody poznania siebie jak zmierzenie się z własną przeszłością. Bywa to bolesne, powoduje wiele rozczarowań, ale rezygnacja z popatrzenia wstecz przeciąga iluzję, w jakiej żyjemy. Jak inaczej mamy uczyć się o sobie, jeśli programowo rezygnujemy z instrumentów poznania, które daje historia?

Oczywiście trwanie w samozakłamaniu ma swoje zalety. Wszyscy je znamy, bo nikt nie lubi wygrzebywać brudów z własnej przeszłości. Każdy z nas to wie, jeśli próbował, albo przeczuwa, jeśli nie interesuje się sobą, że usilna introspekcja może być nieznośna, zabójcza dla normalnego życia. Nie da się żyć, wyszukując u siebie bez przerwy słabości i wady – choćby nasze życie w dużej mierze właśnie z nich się składało.

Nowa pedagogika wstydu

Pewnie z powodu tych zalet zbiorowej amnezji nie ma w Polsce rzetelnej biografii Adama Michnika czy o. Tadeusza Rydzyka, a każda jak dotąd poważna próba spisania biografii Lecha Wałęsy kończyła się w sądzie. Zrezygnowaliśmy z nauki historii współczesnej, czyli próby opisania niedawnej przeszłości na tyle rzetelnie, na ile się da, dotarcia do prawdy na tyle blisko, na ile to możliwe.

Zastąpiliśmy historię polityką historyczną uprawianą na różnych szczeblach społeczeństwa. Weźmy następujące zjawisko: tak się składa, że do weryfikacji prawdy o polskich postawach w czasie wojny zachęcały nas niedawno te same media, ci sami historycy i dziennikarze, którzy dziś ubolewają nad podłością PiS-u i małością ludzi, którzy czują się oszukani albo zdradzeni przez Wałęsę.

To jak to jest, panowie i panie oburzeni? Jedna prawda nas wyzwala, a druga zniewala? Jedna dokarmia w nas anioły, a druga rodzi demony? Jedną zgłębiają ludzie bezinteresowni i szlachetni, a drugą mali i mściwi?

Wiem, wiem – naiwny jestem. Wiadomo, że chodzi o politykę, zwłaszcza PiS-owi chodzi o politykę, bo jego obecnym przeciwnikom chodzi o prawdę. O dobro starszego, schorowanego człowieka, bohatera naszej zbiorowej wyobraźni, który w młodości stracił na moment grunt pod nogami, ale przecież potem odkupił swoje winy po stokroć, wyprowadził nas z czerwonej zarazy. A każdy, kto podważa tę wersję, nie prawdy szuka, lecz folguje własnej podłości.

Oczywiście, że chodzi o politykę. A precyzyjniej – politykom chodzi o politykę. PiS, który – po części słusznie – ubolewał nad stosowaniem wobec Polaków zbiorowej „pedagogiki wstydu”, realizuje ten sam postulat co jego adwersarze, tylko w nieco zmodyfikowanej wersji. Oni kazali nam się wstydzić tego, co nasi przodkowie robili w czasie wojny wobec Żydów, dziś mamy się wstydzić tego, co sami sobie robiliśmy przez ostatnie 25 lat. W obu wypadkach chodzi o to, jak bohaterstwo i dumę przekuć w klęskę i upokorzenie. Nie do końca oczywiście – na gnoju wstydu za III RP mają wyrosnąć piękne owoce nowej odkłamanej Polski z Lechem Kaczyńskim jako jej symbolem i Jarosławem jako naczelnym budowniczym.

Boję się takiego odkłamywania historii Polski, podobnie jak boję się zastępowania mitu AK mitem żołnierzy wyklętych, ale nie dlatego, żebym nie doceniał ofiary wielu bohaterów walki z polskimi i radzieckimi komunistami po wojnie. Boję się, bo już widać, że żołnierze wyklęci mają być bez skazy, inni być nie mogą, bo nie mieściliby się w wymogach politycznego zapotrzebowania, które mają spełniać.

Piłat i Sartre

„W czasach powszechnego fałszu mówienie prawdy jest aktem rewolucyjnym” – pisał Orwell. Orwell był jednak przydatny w czasach komunizmu, dziś nikt go nie czyta. My nie potrzebujemy żadnych rewolucji, a Orwellem każdy sobie gębę wyciera, nie zastanawiając się nawet przez moment, że był to prawdopodobnie ostatni wielki socjalista, który za wierność prawdzie płacił cenę oskarżeń ze wszystkich stron. Cierpiał odrzucenie właśnie dlatego, że mówił prawdę o przeszłości i teraźniejszości w czasach, kiedy znacznie bardziej cenieni lewicowi myśliciele – np. Sartre – woleli kłamać na temat komunizmu wyłącznie po to, „by nie odbierać nadziei robotnikom z Billancourt”.

Dzisiaj jedynie Sartre i jego myślenie robi karierę, a jeszcze większą Piłat, patron relatywistów wszystkich epok ze swoim znakomitym pytaniem: „A cóż to jest prawda?”. Nie ma jej, nawet jeśli zamajaczy gdzieś z przeszłości znajomymi barwami, to potem rozlewa się w tysiące oślepiających strumieni. Po co nam ten kłopot, lepiej nie patrzeć, bo można sobie wzrok pogorszyć. A zatem, relatywiści wszystkich krajów – łączcie się!

No dobrze, ale co robić, skoro wybór jest tak dramatycznie ograniczony? Po jednej stronie stoją polityczni oportuniści, którzy z TW „Bolka” chcą zrobić maczugę do rozbicia w pył mitu III RP (nieważne, że oni również ją budowali), a po drugiej polityczni oportuniści, którzy równie wybiórczo i instrumentalnie traktują historię oraz postać Wałęsy. „Gazeta Wyborcza” i środowisko Unii Demokratycznej niszczyły mit Wałęsy przez większą część jego prezydentury, zarzucając mu antysemityzm i autorytaryzm – częściowo słusznie, a to, co obecnie nazywa się „unikalnym stylem Wałęsy”, uznawane było za szczyt obciachu i powód do wstydu zagranicą. Co robić, skoro na naszych oczach pada mit nieskalanego lidera podtrzymywany dziś na siłę również przez ludzi, którzy jeszcze 20 lat temu wyrażali wobec Lecha Wałęsy pogardę?

Może warto wreszcie zrobić to, czego nigdy nie zrobiliśmy po 1989 r., czyli krytycznie spojrzeć na historię Polaków żyjących w czasach komunizmu i potem. Może przydałyby nam się autentyczne biografie Adama Michnika i ojca Rydzyka bez względu na to, co obaj panowie myślą na temat prób ich napisania. Przywołuję jeszcze raz te dwa nazwiska jako symbole, klucze do rozumienia współczesnej Polski. Skandalem jest fakt, że takie biografie nie powstały w ciągu prawie 30 lat wolnej Polski.

Krytycznie myśleć o historii nie znaczy wyzbyć się wrażliwości na kontekst społeczny tamtych czasów – nikt, kto sam nie stanął wobec równie dramatycznych wyborów jak Wałęsa w 1970 r., nie powinien potępiać go za to, że zgodził się na współpracę. Jednak nikt, komu zależy na tym, byśmy wyplątali się z brudów własnej historii, nie powinien również unikać świadomej konfrontacji z prawdą o nas samych.

Zarazą życia publicznego współczesnej Polski – również naszych mediów – jest coraz bardziej powszechne przekonanie, że obiektywny opis rzeczywistości nie istnieje. Nie ma faktów, są tylko interpretacje polityczne, które fakty wchłaniają i mielą. A przecież jeśli obiektywna prawda nie istnieje, jeśli fakty nie podlegają weryfikacji, to wszystko może być wszystkim. Retoryczne pytanie Piłata jest tak atrakcyjne dla współczesności, ponieważ zdejmuje z nas obowiązek poszukiwania prawdy i odpowiedzialności za jej konsekwencje. W świecie, w którym każda forma wartościowania uznawana jest za dyskryminację tych, którzy „wartościują inaczej”, najlepiej nie znać prawdy i nie starać się jej poznać. Nie dziwmy się wdowie po generale Kiszczaku, kiedy mówi: „To nie Wałęsa, ale mój mąż obalił komunizm”. W Polsce, w której rezygnujemy z poszukiwania prawdy, pani Maria ma rację.

Prawda – jedyne wyjście

Czy można inaczej? Nie tylko można, ale w dalszej perspektywie chyba nie mamy innego wyjścia. Jeśli poważnie traktujemy siebie samych, nie wolno nam godzić się na zamazanie historii i traktowanie jej wyłącznie jako maczugi na wroga politycznego. Polska historia jest pogmatwana, bolesna, trudna do przyjęcia. Pełna momentów wzniosłych i małych, nasi bohaterowie byli ludźmi, popełniali błędy, niektórzy nawet przestępstwa, w AK byli ludzie święci i zwykli, wśród tysięcy żołnierzy wyklętych byli zbrodniarze, wśród liderów Solidarności byli donosiciele i nie – nie wszyscy Polacy w latach 80. byli antykomunistami i modlili się o upadek Jaruzelskiego.

Uciekamy w strachu przed najbardziej banalną z banalnych obserwacji: ludzie potrafią być jednocześnie wielcy i podli, odważni i strachliwi, czyści i unurzani w brudzie codziennych wad. Wszyscy znamy takie osoby, żyją dookoła nas, sami tacy jesteśmy.

Pewnie w końcu będziemy musieli zmierzyć się z historią agentury w czasach PRL, bo wbrew intencjom najbardziej wpływowej grupy dawnych opozycjonistów informacje o byłych współpracownikach SB z przywództwa Solidarności regularnie wypływają – jak pokazuje historia TW „Bolka”, czasem w najmniej oczekiwanych momentach i z najmniej oczekiwanych źródeł. Prawdopodobnie to się nigdy nie skończy. Wcześniej czy później dowiemy się również o agenturze wśród księży i hierarchii duchownej, która jak dotąd – z nielicznymi wyjątkami – konsekwentnie unika rozliczenia z własną historią w PRL-u.

Szafa Straszewskiego

Kilka lat temu napisałem książkę „Wielka odmowa”, w której jednym z bohaterów jest dominikanin prof. Mieczysław Krąpiec. Tak się składa, że ojciec Krąpiec, oprócz tego, że był jednym z najwybitniejszych polskich filozofów i rektorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, przez wiele lat współpracował z SB jako TW „Józef”, a jego oficerem prowadzącym był przez długi czas generał Konrad Straszewski, w ubeckiej hierarchii postać bliska generałowi Kiszczakowi. Na postaci prof. Krąpca zbudowano kilka mitów założycielskich w wolnej Polsce, między innymi jest on patronem intelektualnym środowiska skupionego wokół Radia Maryja i TV Trwam.

Bardzo chciałbym, żeby o. Rydzyk wykorzystał drobną część publicznych pieniędzy, które już dostał, a pewnie dostanie ich więcej, na stworzenie stypendium dla badacza, który zająłby się szafą generała Straszewskiego. Nie wiem, co generał w niej trzyma, być może wyłącznie pościel i bieliznę, ale gdyby było w niej coś więcej, to warto zainwestować.

Bo choćby nie zainwestował, prawda i tak wyjdzie na jaw. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dariusz Rosiak (ur. 1962) jest dziennikarzem, twórcą i prowadzącym „Raport o stanie świata” – najpopularniejszy polski podkast o wydarzeniach zagranicznych (do stycznia 2020 r. audycja radiowej „Trójki”). Autor książek – reportaży i biografii (m.in. „Bauman… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2016