Donosy zza kulis

Nowe kino biograficzne rzadko opowiada o bohaterach i czynach, częściej – o drodze do sławy. Walcząc z mediami o uwagę publiczności, coraz bardziej się tabloidyzuje.

21.10.2013

Czyta się kilka minut

Edukatorzy i detektywi, podglądacze i łowcy skandali – twórcy filmowych biografii przejmują dziś rolę podrzędnych dziennikarzy. Szukają sensacji i wykorzystują sławę swych bohaterów. Jednocześnie tworzą ich kult i odcinają od niego kupony.

Dawno nie było w kinach tak wielu, tak głośnych biografii. Po „Jobsie” Joshui Michaela Sterna i „Dianie” Olivera Hirschbiegela kolejnymi przebojami filmowego sezonu będą „Wałęsa. Człowiek z nadziei” Andrzeja Wajdy, „Papusza” Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego oraz „Wielki Liberace” Stevena ­Soderbergha o geju, który zrewolucjonizował amerykańską estradę. Na premiery czekają zaś kolejne obrazy opatrzone etykietą „życie i twórczość”: „Wyścig” Rona Howarda przedstawiający historię dwóch znakomitych kierowców Formuły 1 – Nickiego Laudy i Jamesa Hunta oraz „Lovelace” Roba Epsteina i Jeffreya Friedmana o gwieździe porno z lat 70.

Wydawać by się mogło, że film biograficzny ma się najlepiej od wielu lat. Ale...

KINO SZUKA WYZNAWCÓW

Gdy „Diana” trafiła na ekrany kin, brytyjscy krytycy byli jednogłośni jak nigdy: film ­Hirschbiegela określali mianem katastrofy, która ponownie uśmierciła „księżną ludzkich serc”. Twórcom „Diany” zarzucano przedmiotowe potraktowanie swej bohaterki, a zarzuty brytyjskich gazet, choć zasadne, były triumfem hipokryzji. Przecież na tych samych łamach regularnie publikowane są kolejne rewelacje dotyczące dworskiego spisku mającego doprowadzić do tragicznej śmierci księżnej w 1997 r. Dzięki tabloidom brytyjscy czytelnicy przed laty śledzili wieloodcinkową sagę o Kopciuszku, który trafił na monarszy dwór: z listą weselnych dań ujawnianą w aurze przecieku i wzorem ślubnej sukni wyniesionym do rangi Świętego Graala.

Hirschbiegel, który sławę zdobył dzięki „Upadkowi” o ostatnich dniach życia Hitlera, tym razem wkroczył na grunt tabloidowej baśni. Z jednej strony szukał sensacji („Myślisz, że wszystko o niej wiesz. Oto Diana, jakiej nie znacie” – tak promowano film Niemca), z drugiej – dopisywał kolejny rozdział mitu o świeckiej świętej.

Kult celebrities rządzi się podobnymi mechanizmami jak religie. Sławni zajmują miejsce świętych, media stają się kapłanami nowej religii i twórcami rytuałów, a odbiorcy pełnią funkcję wyznawców. Tak rozpisany podział ról sprawia, że filmowcy muszą redefiniować swe narracyjne strategie.

Z pozoru niewiele się zmieniło od złotych lat 40. XX wieku. Wciąż obowiązuje reguła nakazująca filmowcom ubierać fakty w kostium baśni o drodze pucybuta do milionera czy też o spełnionym śnie Kopciuszka. O ile przed laty ów formalny schemat mieścił w sobie opowieści o dziełach i czynach (od sportowych legend, przez władców, aż po sławy Hollywood), o tyle dzisiejsze celebryckie biografie traktują o sławie i wielkości swych bohaterów. „Jobs” Joshui Michaela Sterna przeznaczony jest głównie dla wyznawców Steve’a Jobsa oddających cześć nadgryzionemu białemu jabłuszku, a „Diana” zawdzięcza swą pensjonarsko-pretensjonalną formę profilowi odbiorcy – miłośnikom tanich romansów i współczesnych baśni. Bohaterowie skrojeni zostają na miarę oczekiwań, stają się lalkami w teatrze medialnych kukieł.

SKANDAL NA ŻYCZENIE

Twórcy filmowych biografii stają się oskarżycielami lub obrońcami w popkulturowych procesach. Gdyby w świetnym „Social Net­work” David Fincher nie opowiedział o kontrowersjach dotyczących Marka Zuckerberga, twórcy Facebooka, który swą sławę zawdzięcza ukradzionemu pomysłowi, z pewnością nie przyciągnąłby do kin wielomilionowej rzeszy jego fanów i antyfanów. Nicolas Sarkozy nie byłby bohaterem biograficznego „La conquête” Xaviera Durringera, gdyby nie jego związek ze słynną modelką i wokalistką Carlą Bruni, a telewizyjna opowieść Davida Mameta o Philu Spectorze (z Alem Pacino w roli głównej) nie skupiała się na muzycznych osiągnięciach znakomitego producenta, ale na morderstwie, którego dopuścił się w 2003 r.

Kinowe biografie podlegają tej samej logice, która definiuje medialne spektakle: liczy się show, w którym publiczność głosuje za lub przeciw bohaterowi. Gdy telewizja HBO wyemitowała znakomitą biografię Jacka Kevorkiana, lekarza walczącego o prawo do eutanazji, obiecywała, że zobaczmy „Jacka, jakiego nie znamy” (reżyserował Barry Levinson), a gdy do kin trafiała „Żelazna Dama” Phyllidy Lloyd, prawicowe i lewicowe media licytowały się w szacunku i nienawiści do jej bohaterki – Margaret Thatcher. Także bohaterowie nadchodzących premier wzbudzać będą skrajne uczucia – „Wielki Liberace” w reżyserii Stevena Soderbergha przypomni, gdzie przebiegają podziały między „postępowymi” i homofobami, a „Lovelace” przyciągnie publiczność głównie dzięki kontrowersyjnej bohaterce – nawróconej gwieździe porno.

WAŁĘSA NA MIARĘ POTRZEB

Medialnemu dyktatowi podlegają nawet najwięksi reżyserzy. Dowodzi tego choćby „Wałęsa. Człowiek z nadziei” Andrzeja Wajdy. Przed festiwalem w Wenecji Wajda przyznawał, że jego film ma mieć wymiar edukacyjny i ma pokazać młodemu pokoleniu, kim w rzeczywistości był Lech Wałęsa. W rzeczywistości – to znaczy odsączony z polityczno-medialnej wrzawy towarzyszącej rzekomej agenturalnej przeszłości i kontrowersjom towarzyszącym byłemu prezydentowi. Ale to właśnie medialny wizerunek Wałęsy najmocniej zmienił jego ekranowy obraz. W swym filmie Wajda został bowiem zmuszony do opowiedzenia się po którejś ze stron politycznego sporu. Mamy zatem klarowne wyjaśnienie, dlaczego Wałęsa podpisał oświadczenie o współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa, scenę przeskakiwania przez mur, a także wyraźnie zaakcentowany wątek rodzinnego życia Wałęsów, które niedawno oświetlone zostało przez media dzięki książce Danuty Wałęsowej.

Wajda, najwybitniejszy demitologizator polskiego kina, tym razem uległ potrzebie opowiedzenia jednoczącej historii i zamiast tworzyć własną narrację, wszedł na pole walki o pamięć historyczną Polaków. Trochę szkoda, bo to, co najciekawsze w filmie Wajdy, dzieje się na uboczu polityczno-historycznej narracji, wtedy gdy reżyser kreśli ironiczny portret bohatera z przypadku, trybuna-populisty, który poczuł gniew ludu i potrafił go ukierunkować.

Film Wajdy przypomina o jeszcze jednej przemianie, jaka nastąpiła w filmowych biografiach. Tak jak reżyserzy stają się zakładnikami publicznego wizerunku swoich bohaterów, tak aktorzy zmuszeni są dziś do naśladownictwa. Bohaterami współczesnych biografii są bowiem postaci medialne, rozpoznawalne dla większości odbiorców popkultury. Aby więc publiczność odnalazła prawdę w filmowym obrazie, aktorzy muszą imitować wizerunki swoich bohaterów, a nie tworzyć je.

W biografiach czasów celebrities aktorzy stają się więc zakładnikami popularności swych bohaterów. Robert Więckiewicz z perfekcyjnym akcentem Lecha Wałęsy nie jest jedynym aktorem-imitatorem. W filmowych biografiach ostatnich lat roi się od podobnych kreacji. Meryl Streep w „Julie i Julii” Nory Ephron była prawdziwszą Julią Child niż ta, która stała się gwiazdą kulinarnych telewizji. Imitatorskich talentów dowodził Colin Firth wcielający się w króla Jerzego VI w „Jak zostać królem” Toma Hoppera, Brendan Gleeson jako Churchill w „W czasie burzy” Thaddeusa O’Sullivana, Philip Seymour Hoffman w „Capote’em” Bennetta Millera, wreszcie – Jamie Foxx w biografii Raya Charlesa autorstwa Taylora Hackforda.

ŚWIAT KRZYWYCH ZWIERCIADEŁ

W złotej erze hollywoodzkich wytwórni filmowe biografie były narzędziem pozwalającym projektować historyczną pamięć widzów. Już w latach 40. studio Warner Bros dostarczało do szkół specjalne materiały edukacyjne, w których filmowe fotosy sąsiadowały z czytankami o prezydencie Andrew Johnsonie („Tennessee Johnson” z 1942 r.) czy Paulu Reutersie, założycielu najsłynniejszej agencji informacyjnej na świecie („A Dispatch from Reuter’s” z 1940 r.). Kino kształtowało wyobrażenia o przeszłości. Nawet wtedy, gdy bywało na bakier z historyczną prawdą. W filmach o królowej Elżbiecie i Marii Stuart protagonistki niemal zawsze spotykały się ze sobą, choć w rzeczywistości do ich spotkania nigdy nie doszło.

Dziś filmowe biografie nie kształtują już własnej wizji świata, ale zmuszone są ją odwzorowywać z medialnych obrazów. Walcząc o widza, twórcy muszą rywalizować z mediami epoki tabloidowej. (Oczywiście nie wszyscy – kino biograficzne bywa wciąż punktem wyjścia do autorskich opowieści, jak choćby w „Papuszy” Krauzów). Wizerunek wygrał z bohaterem. Medialna maszynka pracuje, twórcy filmowi tańczą, jak im tabloidy zagrają.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2013