Ludzcy ludzie

Premiera filmu o Wałęsie odbędzie się na festiwalu filmowym w Wenecji 5 września. Nasz recenzent już zobaczył ten najbardziej oczekiwany film roku.

02.09.2013

Czyta się kilka minut

Agnieszka Grochowska i Robert Więckiewicz w filmie „Wałęsa. Człowiek z nadziei” / Fot. Marcin Makowski / MAKUFLY / ITI CINEMA
Agnieszka Grochowska i Robert Więckiewicz w filmie „Wałęsa. Człowiek z nadziei” / Fot. Marcin Makowski / MAKUFLY / ITI CINEMA

Udało się! Andrzej Wajda zrealizował znakomity film o Lechu Wałęsie. Wydawałoby się, że jest to zadanie karkołomne – obawy były ogromne. Czy Wajda sobie poradzi? – zastanawiali się publicyści i ludzie z branży filmowej. Czy nie będzie to film „na kolanach”? Z góry uznano, że powstanie bezkrytyczna hagiografia Wałęsy. Zastanawiano się tylko, jakiej ekwilibrystyki słownej używać, żeby krytykując Wajdę nie wpisać się w potępieńczy chór prawicy.

Bo reakcje strony prawicowej były i są proste do przewidzenia. Po pierwsze dlatego, że reżyser to „ulubieniec władz”, kiedyś komunistycznych, a teraz, co gorsza, „tuskowych”. Po drugie zaś i najważniejsze – dlatego, że nie jest to film o agencie „Bolku”, a oczekiwania są przecież takie, że będzie to thriller śledczy o zdrajcy. Recenzje zostały napisane, zanim film powstał, a część już nawet wydrukowano.

„Reżyser nie miał odwagi stanąć w prawdzie, zakłamuje historię” – mniej więcej taką opinię wyraził jeden z młodych historyków, który oczywiście filmu nie widział. Jego kolega po fachu dotarł do którejś z wersji scenariusza i przeczytał, że Danuta Wałęsowa rodzi syna w grudniu 1970 r., a przecież urodziła dwa miesiące wcześniej. A więc fałsz! – triumfuje historyk – a wszystko wymyślił Wajda z Januszem Głowackim, żeby usprawiedliwić podpisanie przez Lecha „kompromitującego kwitu” na SB. Ciąża Danuty była między innymi tematem debaty na zeszłorocznym festiwalu filmowym pod jakże wzruszającą nazwą „Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci”. Zdrowy rozsądek zachował jedynie reżyser Grzegorz Królikiewicz, choć i on dużo mówił o zaprzaństwie Wałęsy. Jako artysta ma jednak inną wrażliwość niż bezkompromisowy historyk. „Ona nie raz była w ciąży – powiada Królikiewicz – trzeba się domyśleć, że ludzie zaangażowani uczuciowo w los dzieci cały czas są poddani presji. Wałęsa nie miał możliwości, aby bronić się czymkolwiek. Cierpiał, był sam, przystawili mu broń do skroni mówiąc: gnoju, zaraz wylądujesz w Bałtyku”.

W filmie Wajdy tragiczne wydarzenia z grudnia 1970 r. urastają do wymiarów tragedii antycznej. Wałęsa jest wyrobnikiem, bo nawet nie chłopem, ze wsi Popów – do Gdańska przyjeżdża za chlebem. Ma w sobie instynkt przewodnika stada, jakiś wrodzony geniusz (także manipulacji), dzięki czemu doskonale potrafi panować nad tłumem. Stoczniowcy stają wobec wyborów, z których nie ma dobrego wyjścia, a przecież wybrać trzeba, nakazuje to zdrowy rozsądek, intuicja i sumienie.

W tamtym czasie nie było jeszcze żadnej opozycji, która brałaby robotników w obronę, nikt w Polsce nie wiedział o masowych aresztowaniach (KOR powstał dopiero w 1976 r. po wydarzeniach radomskich), a stoczniowcy, pozostawieni sami sobie, mogli iść do więzienia albo podpisać jakiś papier i wrócić do rodziny.

„Panie Wałęsa, podpisujesz pan czy nie? Bo tu cała kolejka czeka do podpisywania” – wrzeszczy esbek, przesłuchujący zahukanego Lecha, szantażujący go, że przez pięć lat nie zobaczy syna. I nie ma znaczenia, czy dziecko ma dwa miesiące, czy dopiero się narodziło. „Cała kolejka” – nikt się długo nie zastanawiał. W końcu: co znaczy jakiś głupi podpis, psa ze mnie i tak nie zrobią. Podpisał. „Jesteście wolni, Wałęsa” – mówi esbek i każe mu się wynosić. Nie wyzwolił się jednak, tamto wydarzenie z grudnia 1970 r. będą mu wyciągać do końca życia.

Zostawmy jednak reakcje ideologów, o nich szybko zapomnimy, a film pozostanie. Wajda swoje największe sukcesy odnosił wtedy, gdy to, co narodowe, czynił uniwersalnym. Maria Janion pisała, że duchowe uniwersum Wajdy tworzy „polski wiek XIX, polski dramat romantyczny i postromantyczny. (...) Film w najgłębszym wyobraźniowym sensie ma bardzo wiele wspólnego z romantyzmem. Szczególne, niepowtarzalne piętno pisma filmowego Wajdy zakorzenione jest w romantyzmie polskim”.

Ten Wajdowski charakter pisma widoczny jest także w filmie o Wałęsie. Scenariusz napisał Janusz Głowacki. Wajda i Głowacki nadają na różnych falach wrażliwości artystycznej. Tym razem jednak połączenie romantyzmu z ironią, ciepłym i smutnym humorem, prześmiewczością i lekką złośliwością dało znakomite efekty. Z Wałęsy bowiem nie da się zrobić bohatera pomnikowego, jakakolwiek hagiografia byłaby śmieszna i nieprawdziwa. Poza tym Głowacki jest mistrzem dialogu, doskonale wyczuł stylistykę Wałęsy. Tuż przed internowaniem Lech ostrzega Danutę, że ludzie się od niej odwrócą. „Bo ludzie są ludzcy” – i choć Wałęsa takiej frazy nigdy nie wypowiedział, to przecież mógł jej użyć, ona jest w jego stylu.

Wajda i Głowacki pokazują złożoność historii, jej niejednoznaczność, nic nie było przecież proste czy zerojedynkowe, nawet zaplątanie się w ubecję. Skutecznie przełamują patos śmiesznością; śmieszność bowiem splata się z patosem, jedno od drugiego jest nieodłączne.

Ale przede wszystkim jest w tym filmie odtwórca tytułowej roli – Robert Więckiewicz. Zagrać tak charakterystyczną postać jak Wałęsa to podjęcie wielkiego ryzyka artystycznego, można przecież bardzo łatwo wpaść w tonację groteski, czy wręcz parodii. Więckiewicz wygrał. Jego Wałęsa nie jest ani karykaturalny, ani nie jest Wałęsą dosłownie. Aktor stworzył nadwartość, swoją wizję granego bohatera, zrozumiał go, i może to jest właśnie prawdziwy Lech, a nie ten, którego oglądamy w mediach. Tak, to jest na pewno prawdziwy Wałęsa, bo fikcja potrafi wydobyć prawdę o człowieku, a rzeczywistość ją fałszuje. Scena z miejsca internowania nabiera dla mnie cech ikonicznych. Ksiądz pokazuje Lechowi fałszywkę, rozprowadzaną przez służby, w której opisywany jest jako agent. Więckiewicz traci oddech, pęczniejąca twarz człowieka, który zrozumiał, że mu nie odpuszczą epizodu z 1970 r., że nie spoczną, dopóki go nie zniszczą. Przeczucie polowania aż do skutku. W końcówce filmu widzimy, że pałeczkę tropicieli przejmuje nowe pokolenie, pamięć przecież w narodzie nie może zaginąć, polska tradycja, polska arka przymierza.

Głowacki twierdzi, że Więckiewicz jest lepszy od największych amerykańskich aktorów, a Janusz Gajos doczekał się wreszcie, że ktoś mu może w polskim kinie zagrozić.

Także Agnieszka Grochowska w roli Danuty Wałęsowej jest znakomita – kobieta rodzinna, bez niej nie byłoby Lecha, harująca od rana do wieczora, w cieniu męża, ale w końcu buntująca się. Grochowska potrafi doskonale wygrać zmienność swojej bohaterki, jej upadki i kryzysy połączone z ciągłym powstawaniem. „Moja żona nie jest zła, a raczej jest to idealna dla mnie żona” – mówi Wałęsa do Oriany ­Fallaci. Rozmowa ze słynną włoską dziennikarką w bloku na gdańskiej Zaspie jest zwornikiem całego filmu.

Wajda i jego scenarzysta Głowacki potrafią krótką sceną powiedzieć więcej o Polsce i Polakach niż długie elaboraty. Wałęsę wywożą do Arłamowa, gdzie ma być internowany, po drodze esbecki konwój natyka się na grupę chłopów. Lech chce do nich przemówić. Zdystansowany do świata oficer SB (znakomity epizod Grzegorza Małeckiego) bez chwili wahania pozwala i otwiera okno w samochodzie. Reakcja ludzi, wściekłych na przywódcę Solidarności, wstrząsa Wałęsą. „No, panie Lechu, nie tak łatwo rządzić Polakami” – zauważa cynicznie oficer. Myślę, że w wolnej Polsce został pozytywnie zweryfikowany.

Film o Wałęsie to koniec końców przede wszystkim historia trudnego małżeństwa Danuty i Lecha, które wpadło w wir wielkiej polityki, o której przecież młody elektryk po zawodówce ani nie myślał, ani nie marzył.

„Wałęsa” to także opowieść o Polsce, pokazanej poprzez indywidualny los człowieka, niepowtarzalnego, irytującego i fascynującego; to film o wielkich złudzeniach i brutalnej prawdzie, i wreszcie o nadziei, zwycięstwie i wolności, która może mieć gorzki smak. Obrazy wykreowane przez Wajdę mają znacznie większą uczuciową pojemność niż historyczne fakty.

Film jest nowoczesny w narracji: mistrzowskie zdjęcia Pawła Edelmana, szczególnie przenikanie się zdjęć archiwalnych i współczesnych, w stylu dotychczas niespotykanym w polskim kinie, rewelacyjny montaż Milenii Fiedler i Grażyny Gradoń, co podkreślam mocno, bo o montażystach zazwyczaj się zapomina, a są to dużej klasy artyści, i wreszcie oprawa muzyczna filmu, czyli Mykietyn i songi zespołów rockowych z tamtych lat.

I jak zawsze u Wajdy: cnota sąsiaduje z grzechem, heroizm z bezmyślnym wymachiwaniem szabelką, mądry patriotyzm z narodową tromtadracją, rozsądek z jazgotliwym pustosłowiem.

A jakie jest najważniejsze zdanie Wałęsy (Głowackiego?) wypowiedziane w filmie? Chyba to skierowane do protestujących inteligentów, podczas głodówki: „Macie słuszną diagnozę, ale wszystko robicie do dupy. Albo jest się furmanem, albo koniem”.


„Wałęsa. Człowiek z nadziei”, reż. Andrzej Wajda, scen. Janusz Głowacki, zdj. Paweł Edelman, muz. Paweł Mykietyn, wyst. m.in. Robert Więckiewicz, Agnieszka Grochowska, prod. Polska 2013.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2013