Don Kichot Mazowiecki

Nie miał czasu, by knuć po restauracjach. Luźniej rozmawiał wieczorami przy koniaku, ale uważał na słowa. A przecież to właśnie wtedy państwo przypominało kupę kamieni.

07.09.2014

Czyta się kilka minut

Otwarcie wystawy w Europejskim Centrum Solidarności, Gdańsk, 30 sierpnia 2014 r. / Fot. Wojciech Stróżyk / REPORTER
Otwarcie wystawy w Europejskim Centrum Solidarności, Gdańsk, 30 sierpnia 2014 r. / Fot. Wojciech Stróżyk / REPORTER

25 lat temu, 12 września 1989 r. o godzinie 8.50 pierwszy niekomunistyczny premier Polski przybył do Sejmu, by przedstawić program i skład swojego rządu. Jego przemówienie powstawało do ostatniej chwili, nocą, w oparach kawy i dymu tytoniowego. Mówca był wykończony.

– W pewnym momencie bardzo zmęczony pożegnałem się i poszedłem po prostu spać – opowiada Aleksander Hall, który brał udział w pracach nad exposé – a on został i pracował dalej. Kolejne wersje tekstu trafiały do maszynistek.
Nad ranem tekst był gotowy. Już w pierwszych zdaniach Mazowiecki prezentował swoją filozofię polityczną: „Pragniemy godnie żyć w suwerennym, demokratycznym i praworządnym państwie, które wszyscy – bez względu na światopogląd, ideowe i polityczne zróżnicowanie – mogliby uważać za państwo własne”.

Mazowiecki określił siebie jako człowieka Solidarności, wiernego sierpniowemu dziedzictwu, ale podkreślił, że oznacza ono „także zdolność przekraczania sporów i podziałów”. Jako najważniejsze problemy wymienił przebudowę polityczną państwa i wyprowadzenie go z katastrofy gospodarczej. Deklarował, że „państwo polskie nie może być ani państwem ideologicznym, ani wyznaniowym”. W części poświęconej relacjom Polska–świat mówił o otwarciu się na Europę przy poszanowaniu obecnych zobowiązań. „Rząd mój pragnie układać stosunki sojusznicze ze Związkiem Radzieckim w myśl zasady równoprawności i poszanowania suwerenności”.

Mazowieckiemu nie było dane wygłosić exposé za jednym razem. W 47. minucie wystąpienia zasłabł. „Stojąc na trybunie, poczułem w pewnym momencie – opowiadał Teresie Torańskiej – że coś bardzo niedobrego się ze mną dzieje. Zdarzyło mi się to po raz pierwszy. Wygłaszam tekst, a moje myśli nie trzymają się tekstu, biegną gdzieś obok, w innym kierunku, jakby dwie oddzielne świadomości mnie wypełniały. Przez jakiś czas próbowałem siłą woli zapanować nad nimi, pogodzić je – nie potrafiłem”.

– Na sali sejmowej zapanował popłoch, zwłaszcza wśród posłów OKP – wspomina Jacek Ambroziak, ówczesny najbliższy współpracownik premiera. – Na szczęście szybko się okazało, że to nic groźnego. Mazowiecki otrzymał pomoc medyczną, pół godziny spędził na powietrzu i mógł wrócić na salę obrad. „Doszedłem do takiego stanu jak polska gospodarka” – zażartował, gdy wrócił na mównicę.

Mazowiecki przedstawił skład rządu liczącego 24 ministrów – 12 wywodziło się z Solidarności, 4 stanowiska objęła PZPR, tyle samo ZSL, 3 przypadły Stronnictwu Demokratycznemu – jeden minister, Krzysztof Skubiszewski, przedstawiany był jako niezależny. Rząd miał czterech wicepremierów: Leszka Balcerowicza, Czesława Kiszczaka, Czesława Janickiego (ZSL) i Jana Janowskiego (SD). W głosowaniu wzięło udział 415 posłów – 402 zagłosowało za, 13 wstrzymało się od głosu, nikt nie był przeciwko. Po odczytaniu wyników przez marszałka premier wstał, unosząc rękę w geście victorii. Posłowie bili brawo na stojąco.

Również reszta Polaków życzyła premierowi sukcesu: 84 proc. obywateli darzyło go sympatią.

Układanka

Zaprzysiężenie rządu było finałem trzytygodniowych wysiłków na rzecz stworzenia ekipy gotowej wyruszyć w nieznane. Pierwszy niekomunistyczny premier rozpoczął pracę 24 sierpnia, po tym jak Sejm powierzył mu misję tworzenia rządu.

– Po nominacji Mazowiecki powiedział: chodź, zobaczymy, jak to wygląda – wspomina Ambroziak. – Było już późno i gmach rządu sprawiał wrażenie opustoszałego.

Mazowiecki wspominał, że gdy wchodził tam pierwszy raz, miał wrażenie, że budynek wali mu się na głowę, ale był przekonany, że sobie poradzi.

Jedną z pierwszych decyzji premiera było mianowanie Ambroziaka podsekretarzem w Urzędzie Rady Ministrów. „Nie chcę tu być sam” – usłyszał Ambroziak. Ściągnął do pomocy Annę Cisło, sekretarkę z „Tygodnika Solidarność”: na początku Mazowiecki, Ambroziak i Cisło byli jedynymi przedstawicielami Solidarności w całym gmachu.

Obity boazerią gabinet, liczący ponad 60 metrów kwadratowych, nie sprawiał wrażenia przyjaznego. Mazowiecki, by go trochę oswoić, powiesił nad biurkiem rysunek z Don Kichotem, który towarzyszył mu od czasów „Więzi”.

By dodać sobie otuchy, zadzwonił do Watykanu. Chciał poprosić ks. Stanisława Dziwisza, by przekazał Janowi Pawłowi II wiadomość, że Polska ma niekomunistycznego premiera. Po chwili Mazowiecki usłyszał w słuchawce głos samego papieża.
Na tym skończyły się przyjemności. Już dwa dni po nominacji, gdy Mazowiecki wybierał się na uroczystości religijne do Częstochowy, by i tym zaakcentować zmianę, jaka się dokonuje, zadzwonił do niego gen. Kiszczak mówiąc, że w kraju przebywa szef KGB Władimir Kriuczkow i chce się spotkać. Mazowiecki zgodził się po chwili wahania. Rozmawiano w oficjalnej atmosferze. Mazowieckiemu zależało, by do Moskwy poszedł sygnał, że jego rząd będzie przyjazny ZSRR, ale decydował będzie sam.

Mazowiecki stał przed nie lada łamigłówką: należało stworzyć rząd, mając świadomość, że część ministerstw musi być obsadzona przez ludzi PZPR. Musiał spełnić oczekiwania koalicjantów, a i w samym obozie Solidarności apetyty były duże.
– Zaczęliśmy jeździć po przywódcach partyjnych. Pierwsze spotkanie było z Mieczysławem Rakowskim z PZPR – opowiada Ambroziak. – To wtedy Szef zrozumiał, że musi walczyć o MSZ.

Rakowski powiedział Mazowieckiemu, jak będą wyglądać spotkania przywódców Układu Warszawskiego: „będzie miał pan obok siebie generała Jaruzelskiego, przewodniczącego PZPR i ministrów obrony oraz spraw zagranicznych”. Nowy premier zdał sobie sprawę, że w tym gronie choć jedną osobę musi mieć zaufaną.

Po spotkaniu w gmachu PZPR Mazowiecki i Ambroziak pojechali do SD na Chmielną. Nowy premier, choć już formalnie pełniący urząd, uważał, że nie powinien jeździć służbowym autem, prowadził więc swojego maleńkiego peugeota 205. Autko na Alejach Jerozolimskich się rozkraczyło.

Ambroziak: – Zepchnęliśmy je na chodnik pod empikiem i poszliśmy piechotą.

Rozmawiając z przywódcami ZSL i SD, Mazowiecki starał się trzymać zasady, że choć musi tym partiom oddać stanowiska w rządzie, to sam chce wskazać konkretnychludzi. Wyjątek stanowili generałowie Kiszczak i Siwicki – było przesądzone, że znajdą się w jego gabinecie.

A stanowiska, które miały przypaść Solidarności? – Prawdę mówiąc, spodziewałem się jakiejś propozycji. Od 1988 r. byłem blisko Mazowieckiego i świetnie się dogadywaliśmy – opowiada Hall, który wtedy stracił pracę w „Przeglądzie Katolickim”.

Zaproszony przez premiera, przyszedł do rządowego gmachu w sandałach i z siatką pełną książek. – Wartownik lekko się zdziwił, ale zadzwonił, gdzie trzeba, i ostatecznie mnie wpuścił – opowiada Hall. Dostał propozycję zostania ministrem odpowiedzialnym za kontakty ze stowarzyszeniami i partiami politycznymi, a faktycznie jednym z najbliższych doradców Mazowieckiego.

Wciąż do obsadzenia pozostawały kluczowe stanowiska: szefa dyplomacji i ministra finansów. Pierwsze chciała zachować partia. Mazowiecki był nawet gotów ustąpić w zamian za to, że do resortu wprowadzi swojego wiceministra. Zaproponował tę funkcję Bronisławowi Geremkowi, ale oferta była poniżej ambicji człowieka wymienianego wcześniej jako kandydat na premiera. W końcu udało się pozyskać prof. Krzysztofa Skubiszewskiego, który nie był człowiekiem Solidarności – więc był do przyjęcia dla PZPR.

W exposé Mazowiecki kładł nacisk na potrzebę reform gospodarczych. Jak sam mówił, potrzebował kogoś, kto będzie polskim Ludwigiem Erhardem – ministrem finansów w rządzie Konrada Adenauera, który stworzył podstawy finansowej potęgi RFN. A sytuacja była dramatyczna: z początkiem września NBP powiadomił premiera, że zawiesza dalsze kredytowanie państwa.
W końcu dodzwoniono się do prof. Leszka Balcerowicza, który akurat był na walizkach: szykował się do wykładów w Anglii. Mazowiecki potrzebował kilku rozmów, by go przekonać. Okazało się, że Balcerowicz nie tylko miał plan reform, ale także ludzi, których chciał ściągnąć do rządu. Jednym z nich – na stanowisko ministra przemysłu – był Tadeusz Syryjczyk, działacz Krakowskiego Towarzystwa Przemysłowego.

– Podczas pierwszego spotkania oświadczyłem, że nadaję się raczej na doradcę i nie mam doświadczeń menadżerskich – opowiada Syryjczyk. – Mazowiecki powiedział:doradców mamy już dwa komplety, brakuje chętnych do funkcji decyzyjnych. Prosił, aby nie mówić za ostro o wprowadzaniu kapitalizmu i rynku, ale było widać, że jest świadom skali problemu.

Udało się też pozyskać znane postaci polskiej inteligencji – ministrem edukacji został mediewista Henryk Samsonowicz, resort kultury objęła reżyserka Izabela Cywińska. Ważnym nabytkiem był Jacek Kuroń jako minister pracy.

Sterta papierów

Po zaprzysiężeniu rządu przez marszałka Sejmu cała ekipa udała się do Belwederu na rozmowę z prezydentem Wojciechem Jaruzelskim. Dla wielu dawnych działaczy opozycji było to pierwsze spotkanie z człowiekiem, który wprowadzał stan wojenny.

– Ale zdawaliśmy sobie też sprawę z jego roli przy Okrągłym Stole – mówi Hall. – Widziałem w nim inteligentnego polityka, który przegrał swoją partię. Nie odczuwałem nienawiści z czasów stanu wojennego.

Pierwsze posiedzenie rządu było krótkie – ministrowie przedstawiali się po kolei i wymieniali najważniejsze zadania, jakie stoją przed nimi. Solidarnościowi członkowie gabinetu szybko przeszli na „ty”, z partyjnymi raczej pozostali w relacjach oficjalnych.
Zaczęło się urzędowanie. Mazowiecki swoim zwyczajem, wyniesionym jeszcze z czasów pracy w „Więzi”, przychodził później – około 10.00–11.00. Inni zjawiali się o 9.00. Na jego biurku premiera rosła sterta papierów i gazet.

– Udało mi się z sekretarkami opanować to na tyle, że podzieliliśmy papiery w hierarchii ważności – mówi Ambroziak. – Z czasem pojawiały się do podpisu rozporządzenia rządu. Mazowiecki zawsze marudził, gdy musiał złożyć ich kilkadziesiąt.

Ministrowie zaś zderzali się z urzędniczą rzeczywistością rodem z poprzedniej epoki. Nieraz musieli poprawiać przygotowane przez podwładnych pisma, bo trąciły nowomową. Dawały o sobie znać także stare zwyczaje.

Syryjczyk: – Duża część kadry kierowniczej przedsiębiorstw zakładała, że przetrzyma to, co robimy. Jeden z urzędników poprzedniej ekipy powiedział mi: oni w 80 proc. nie rozumieją, gdy pan mówi, że muszą sprzedać to, co produkują. Również ministrowie ze starego układu nie mieli zrozumienia dla nowego ustroju ekonomicznego.

Wyjątek stanowił Jan Janowski z SD, który od początku utożsamiał się z polityką Mazowieckiego.

Rozmowy przy Skandebergu

Premier rozkręcał się powoli. Najlepiej czuł się wieczorami. Wtedy odbywały się posiedzenia rządu – trwały do późna.

Hall: – To spajało ekipę. Każdy mógł się wypowiedzieć, zapytać.

Premier chciał, by decyzje podejmowane były wspólnie – nawet jeśli ich ucieranie trwało długo. Dzięki temu nie było na zewnątrz sporów. Nie wszystkim jednak odpowiadały długie narady. Balcerowicz się wiercił, Cywińska wzdychała, a Hall, jak uczeń, czytał książki pod stołem.

– Mnie odpowiadały późne spotkania – wspomina Syryjczyk. – Ale pojawił się problem. Wicepremier Janowski, którego Mazowiecki prosił o załatwianie różnych spraw z ministrami, preferował ranne spotkania. Noce skracały się niemiłosiernie.

– Średni czas powrotu do domu to pierwsza, drugaw nocy – dodaje Hall.

Premier lubił też spotkania w węższym gronie. Po godzinach w jego gabinecie zbierało się najbliższe otoczenie: Ambroziak, Hall, Waldemar Kuczyński, Jerzy Ciemniewski. Na stoliku lądowało albańskie brandy Skanderberg.

– Czasem pojawiał się ormiański Ararat, ale to była rzadkość – mówi Ambroziak.

W luźniejszej atmosferze omawiano sprawy na najbliższą przyszłość, ale innym językiem niż ten, do którego przyzwyczaili nas współcześni politycy.

Ambroziak: – Może Waldek Kuczyński czasem powiedział „dupa” czy „cholera”. Premier czy Hall – nigdy. Raz gdy z Ciemniewskim upieraliśmy się przy jakimś przepisie prawnym, Mazowiecki wypalił: „wy wstrętne kauzyperdy!”. Na knucie po restauracjach nie mieliśmy czasu.

Dorobek rządu Mazowieckiego jest znany: zerwano z zależnością od Moskwy, zmieniono gospodarkę, wprowadzono samorząd, zweryfikowano służby specjalne, wprowadzono cywilów do resortów siłowych, unormowano stosunki z Niemcami, zniesiono cenzurę, przywrócono niezawisłość sądów... Nowe wyzwania pojawiały się codziennie. O spokojnym administrowaniu państwem nie mogło być mowy.

Autor przygotowuje biografię Tadeusza Mazowieckiego, która ukaże się nakładem wydawnictwa Znak.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2014