Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kiedy czytam o wojnach toczonych przez zwolenników i przeciwników upowszechnianej w coraz nowych miastach wystawy antyaborcyjnej, krzyczącej wprost na ulicy wstrząsającymi zdjęciami, żałuję zawsze, że nie ma ona kontrpropozycji: wystawy o życiu płodowym człowieka, takiej, przed którą bez obawy szoku mogą stanąć rodzice z najmniejszym nawet dzieckiem i powiedzieć: popatrz, ty też tak wyglądałeś, już wtedy słyszałeś, jeśli zagrała muzyka, tak jak to dziecko tutaj umiałeś ssać palec, umiałeś ziewać, a kiedy tak wyglądałeś, postanowiłeś, że wyjdziesz na świat, bo już potrafisz oddychać. Przed takimi planszami byłoby nie tylko bezpieczniej - bo zło oglądane nie zawsze buduje i naucza dobrego. Najważniejsze, że byłoby to jakieś doświadczenie, z którym można, warto i chce się pozostać - a z przerażeniem i wstrząsem - niekoniecznie.
Wiele wskazuje na to, że wkroczymy w nową fazę prawnego porządkowania jednej z najboleśniejszych spraw współczesności: ochrony życia. Nie ma wątpliwości, że będzie się ono toczyć w bardzo gorącej temperaturze, przy użyciu wszystkich emocjonalnych argumentów i w języku, z którego żadne mocne słowo wyeliminowane nie zostanie. Pytanie, bez którego nie będzie można się obejść, brzmi: co ma być celem ostatecznym? Jeżeli sam zapis prawny, satysfakcjonujący zwolenników dobra egzekwowanego nakazami, może się to udać nawet szybko. Inaczej, jeśli przypomnimy sobie, że dobro wymaga wolnego wyboru. Człowiek nie tylko ma być ocalony administracyjnie - i ten jeszcze niewydany na świat, i ten dożywający swojego kresu w pozornej niepotrzebności. Żadna inwektywa i żadne oskarżenie wykrzyczane w jego imieniu samo nie sprawi, by ktoś przy nim wiernie stanął. A to dopiero będzie ocalenie.