Życie matki

W sytuacji, gdy ciąża stanowi zagrożenie życia, dochodzi do dramatycznego konfliktu wartości. Kościół nadal nie ma dobrego pomysłu, jak go rozwiązać.

15.11.2021

Czyta się kilka minut

Manifestacja „Ani jednej więcej".  Kraków, 7 listopada 2021 r. / JOANNA MRÓWKA / FORUM
Manifestacja „Ani jednej więcej". Kraków, 7 listopada 2021 r. / JOANNA MRÓWKA / FORUM

Tragiczna śmierć ciężarnej 30-letniej Izabeli w szpitalu w Pszczynie wywołała protesty w całym kraju. Demonstrowano pod hasłem „Ani jednej więcej”. By ten postulat mógł być w jak największej mierze wcielony w życie, pszczyńska tragedia powinna zostać dokładnie przemyślana. Nie jest to proste, gdyż wydarzyła się ona w kontekście skomplikowanego splotu czynników medycznych, politycznych, społecznych, ale też religijnych.

Po odejściu wód płodowych w 22. tygodniu ciąży Izabela trafiła na oddział położniczy, gdzie potwierdzono wcześniej zdiagnozowane poważne wady płodu i podwyższone markery zapalenia. Podano antybiotyki i poinformowano ją o podjęciu przez lekarzy „postawy wyczekującej” do czasu obumarcia płodu. Stan pacjentki jednak szybko się pogarszał i następnego dnia wcześnie rano zmarła.

Zagrożone istnienie

Medyczny kontekst jest chyba najłatwiej precyzyjnie zbadać. I można się spodziewać, że zostanie to dokonane podczas prowadzonego przez prokuraturę śledztwa. W tej chwili na podstawie dostępnych danych i ogólnej wiedzy medycznej można sformułować zaledwie ostrożne przypuszczenia.

Po odejściu płynu owodniowego zmienia się sytuacja płodu i matki. Gdy następuje to na długo przed właściwym terminem porodu, życie obojga staje się zagrożone. Przebywający w płynie owodniowym i otoczony błoną płodową płód jest chroniony przed zakażeniem. Przy utracie takiej ochrony szybko może rozwinąć się sepsa. Po śmierci pacjentki szpitala w Pszczynie taką sytuację poznała właśnie cała Polska. Ale nie jest prawdą, a to przekonanie dominuje w mediach i na ulicy, że w takich sytuacjach lekarze rutynowo podejmują się aborcji (albo dokonują cesarskiego cięcia, jeśli płód jest już w stanie sam przeżyć – za graniczną datę przyjmuje się początek 23. tygodnia, wówczas z każdym dniem wzrasta szansa dziecka na przeżycie). Medycznym standardem jest postępowanie wyczekujące, zwykle z jednoczesnym podawaniem antybiotyków hamujących rozwój zakażenia i sterydów stymulujących rozwój płuc u dziecka.

Jak długo płód może przetrwać bez płynu owodniowego? Literatura fachowa wskazuje na różne przypadki z różnym okresem – od kilkudziesięciu godzin do kilkudziesięciu dni. W jednym z francuskich badań, opublikowanym w 2010 r., przebadano dokumentację 38 ciąż, podczas których wystąpiło pęknięcie błon płodowych przed 24. tygodniem. Postępowanie wyczekujące zastosowano u 25 kobiet. U połowy z nich okres od odejścia wód do porodu wyniósł powyżej 35 dni, przy czym rozstrzał był bardzo duży: od 1 do 163 dni. Świadczy to o znacznym zróżnicowaniu sytuacji – każdy przypadek powinien być zatem traktowany indywidualnie, a stan kobiety ściśle monitorowany.

Tego monitoringu najprawdopodobniej zabrakło w przypadku Izabeli z Pszczyny – tak twierdzi dziennikarka i lekarka Joanna M. Kociszewska na łamach portalu Więź.pl w artykule „Nie umiem pojąć, że zignorowano jasne sygnały rozwijającej się sepsy. Sprawa Izy z medycznej perspektywy”. O tych sygnałach mówiła mediom matka pani Izabeli oraz pacjentki, które leżały z nią na sali: kobieta wielokrotnie zgłaszała, że czuje się coraz gorzej, miała wysoką gorączkę z dreszczami, zgłaszała zielone „upławy”, ostatecznie nie miała siły, by sama prosić o pomoc. Autorka sugeruje, że to brak właściwej opieki mógł się najbardziej przyczynić do śmierci. Jednocześnie ignoruje ona fakt, że płód posiadał wady letalne.

Lęk przed prawem

Czy w przypadku ich wystąpienia, gdy płód nie ma szans na przeżycie, postępowanie wyczekujące (na śmierć dziecka, bo przecież nie na jego prawidłowy rozwój) nie jest narażaniem kobiety na nieuzasadnione ryzyko?

Tu wkracza kontekst polityczny, czyli orzeczenie sprzed roku Trybunału Konstytucyjnego, wydane pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej, znoszące tzw. przesłankę eugeniczną. Kociszewska uważa, że nie odegrało ono żadnej roli, gdyż Trybunał nie zniósł legalności aborcji w przypadku zagrożenia życia matki, a z tą mamy tu do czynienia. Poza tym gdyby lekarze rzeczywiście bali się oskarżenia przez prokuraturę, że dokonali aborcji z powodu wad letalnych, mimo że chcieli ratować życie matki, z równą mocą powinni bać się posądzenia, że do śmierci matki doprowadziła ich bezczynność. Pilnie zatem monitorowaliby jej stan, a tego – jak wiele na to wskazuje – nie robili.

Myślę, że Kociszewska może się tu mylić. Po pierwsze, gdyby lekarze dokonali aborcji natychmiast po przyjęciu pacjentki, prokuratura mogłaby ich rzeczywiście oskarżyć o uśmiercenie dziecka z powodu wad letalnych, bo przecież w przypadku przedwczesnego odejścia wód płodowych zasadą jest podejście wyczekujące. Potwierdza to rekomendacja ze wspomnianego francuskiego badania: „Z naszej obecnej wiedzy wynika, że przerwanie ciąży powinno być omawiane z kobietami i ich partnerami tylko w przypadku bardzo przedwczesnego, spontanicznego zerwania błon płodowych”. (Wśród rozpatrywanych tam ciąż nie było jednak płodu z wadami letalnymi).

Po drugie, w przypadku pszczyńskich lekarzy mógł zadziałać prosty psychologiczny mechanizm: gdy uznali, że zażegnali główne dla nich niebezpieczeństwo (odmówili aborcji), inne (sepsa grożąca pacjentce) odruchowo zaczęli lekceważyć. Potwierdza to esemes wysłany do matki przez panią Izabelę po rozmowie z lekarzami: „Na razie dzięki ustawie aborcyjnej muszę leżeć. I nic nie mogą zrobić. Zaczekają, aż umrze lub coś się zacznie, a jeśli nie, to mogę spodziewać się sepsy. Przyspieszyć nie mogą. Musi albo przestać bić serce, albo coś się musi zacząć”. I zaczęło się szybciej, niż zareagował personel pszczyńskiego szpitala. W każdym razie motyw lęku przed zaostrzonym prawem mógł odegrać większa rolę, niż sądzi autorka medycznego komentarza.

Społeczny gniew

Kontekstem społecznym są masowe protesty. Po roku mamy powtórkę erupcji ludzkiego gniewu. Jego podłożem jest lęk kobiet, że cyniczna gra polityków restrykcyjnym prawem może przełożyć się na zagrożenie ich życia. Śmierć Izy z Pszczyny jest smutnym tego potwierdzeniem.

Pojawiły się głosy rozsądku, by powrócić do kompromisu antyaborcyjnego z lat 90. Tak postulują nie tylko niektóre medyczne autorytety. Na łamach portalu Więź.pl etyk z KUL ks. Alfred Wierzbicki w komentarzu „Ani relatywizm, ani fundamentalizm” przypomina zalety ­kompromisowej ustawy z 1993 r.: „Sądzę jednak, że ustawa ta jest czymś więcej niż kompromisem, wyraża się w niej mądrość prawodawcy w odniesieniu do delikatnej materii zasad etycznych i prawa. Po pierwsze jest ona ustawą chroniącą prawo dziecka poczętego do życia. W ten sposób odzwierciedla w systemie prawnym zasadę osobowej godności embrionu. Po wtóre w dramatycznych okolicznościach ciąży ustawa nie nakazuje kobiecie czynów heroicznych. Po trzecie zostawia miejsce na kompetentne rozeznanie medyczne, zezwalające na działania oparte na szczegółowej i zweryfikowanej analizie konkretnego przypadku”. I jako etyk zauważa: „Uwzględnienie przypadków, w których aborcja jest legalna, nie musi wcale oznaczać, że uznaje się ją za normę. Wynika ono z uznania granic prawa wobec sfery moralnej”.

Nie wiadomo jednak, czy powrót do kompromisu będzie w ogóle możliwy. Najprawdopodobniej przy zmianie sceny politycznej wahadło odwinie się w drugą stronę i na wiele lat nastąpi znaczna liberalizacja prawa antyaborcyjnego.

Gdy rozważamy przypadek śmierci na oddziale położniczym szpitala w Pszczynie, powinniśmy dociekać samych fundamentów problemu. Niewielu mówi o prawdziwym źródle wszystkich tych wstrząsów. Nie są nimi kontrowersyjne poglądy aktywnych publicznie osób postrzeganych jako fundamentaliści, jak Kaja Godek czy prezes Ordo Iuris Jerzy Kwaśniewski. Akurat oboje w komentarzach do przypadku z Pszczyny bronili wyroku TK, odwołując się (zapewne taktycznie) do prawnej dopuszczalności aborcji z uwagi na zagrożenie życia matki. Źródłem prawdziwie skrajnych poglądów jest Magisterium Kościoła, gdyż ono żadnych wyjątków dla terminacji ciąży nie przewiduje.

Bez wyjątków

„Przecież dobra Matka, Kościół, zna doskonale i docenia zdrowotne względy, zagrażające życiu matki, o które tu chodzi. Któż może bez głębokiego współczucia o tym myśleć?” – pochylał się z troską znad biurka w papieskim gabinecie pałacu apostolskiego Pius XI, pisząc w 1930 r. encyklikę „Casti connubii”. Ale jednocześnie twardo zauważał: „Lecz jakiż kiedykolwiek przytoczyć można powód dla usprawiedliwienia zamierzonego zabójstwa niewinnego dziecięcia? A przecież o to tu chodzi. I czy ono [zabójstwo] godzi w życie matki, czy w życie dziecka, zawsze sprzeciwia się przykazaniu Bożemu i głosowi przyrodzonemu: »Nie zabijaj«”.

Ten refren o braku wyjątków – nawet w sytuacji zagrożenia życia matki – systematycznie się powtarza bez żadnych niuansów. „Na przykład ratować i zachować życie matki to cel bardzo szlachetny. Ale zabicie wprost dziecka jako środek do tego celu nie jest dozwolone” (Przemówienie Piusa XII do położnych, 1951 r.).

„Nie możemy nie uznać tak poważnych trudności, jak na przykład, że naraża się na niebezpieczeństwo zdrowie matki, a nawet jej życie (…). Należy jednak stwierdzić, że nigdy żaden z tych motywów nie może obiektywnie przyznać prawa do decydowania o życiu drugiego człowieka, nawet w fazie początkowej” (Deklaracja o przerywaniu ciąży „Quae­stio de abortu”, 1974 r.).

W encyklice „Evangelium vitae” z 1995 r. Jan Paweł II próbował nawet zdogmatyzować bezwarunkową niemoralność pozbawienia życia niewinnej istoty ludzkiej, gdyż użył specjalnej, uroczystej formuły charakterystycznej dla stwierdzeń dogmatycznych (wielu jednak teologów podważyło skuteczność tego kroku).

Dramatyczny dylemat

Z jednej strony mamy chłodne argumenty moralnych absolutystów: życie ludzkie nie podlega jakościowym i ilościowym kalkulacjom, a to znaczy, że życie matki jest tak samo wartościowe, jak życie dziecka; bezpośrednie zmierzanie do czyjejś śmierci zawsze jest moralnym złem; moralnie różnią się powstrzymanie się od działania ratującego czyjeś życie i działanie ratujące życie czyimś kosztem. Z drugiej trudno ze spokojem myśleć o śmierci matki wraz ze śmiercią płodu z powodu patologicznej ciąży i bezczynności lekarzy. Czujemy, że domaganie się, by matka (a z nią lekarze) była heroicznie bezbronna, jest moralnym nadużyciem. Czy jest jakiś sposób na przełamanie bezradności, w jakiej stawia nas ten dylemat (s. Barbara Chyrowicz w książce „O sytuacjach bez wyjścia w etyce” mówi o bezradności moralnych absolutystów)?

Sygnałem, że postawa absolutystów jest trudna do utrzymania, jest fakt, że godzą się oni na działania ratunkowe, gdy ciąża bezpośrednio zaczyna zagrażać matce. Wówczas śmierć dziecka jest traktowana jako niezamierzony skutek uboczny, nawet jeśli wśród działań ratunkowych byłoby też usunięcie płodu (co jest oczywiście niekonsekwencją).

Warunkiem rozwiązania dylematu byłoby wskazanie moralnie istotnej różnicy między perspektywą matki a sytuacją płodu. I takie argumenty od dawna się pojawiały – to płód zagraża życiu matki, więc ma ona prawo do obrony koniecznej – skoro odpowiedział na nie już Pius XI: „Niedorzecznie bardzo przywodzi się przeciw tym niewinnym istotom prawo miecza, gdyż ono obejmuje jedynie winnych. Nie wchodzi tu także w grę zasada godziwości krwawej obrony przeciw napastnikowi (któż bowiem niewinne takie maleństwo mógłby nazwać napastnikiem?)”.

Nowoczesna odsłona argumentu z obrony sformułowana została przez Judith Thomson w głośnym artykule „Obrona aborcji” z 1971 r., wywołując kolejną rundę sporu. Choć wydaje się on nadal nierozstrzygnięty, zdjęcia Izabeli niesione na marszach protestacyjnych powinny być mobilizacją, by w Kościele wciąż szukać argumentów umożliwiających przekroczenie dotychczasowego sztywnego stanowiska.

Oczywiście nienarodzone dziecko zagrażające życiu matki nie jest „napastnikiem”. Ale gdy biegnie ktoś na nas z nożem, też nie myślimy, że biegnie „napastnik”. Odruchowo postrzegamy zagrożenie i to na nie reagujemy. Z punktu widzenia osoby zagrożonej nieważne jest, czy napastnik świadomie targa się na nasze życie, więc jak zginie, sam sobie będzie winny, czy jest osobą niepoczytalną, której śmierć będzie tragedią.

Zakres normy „nie zabijaj” już raz został ograniczony do „niewinnej istoty ludzkiej”. Może powinien zostać ograniczony do „istoty nikomu nie zagrażającej”? ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2021