Czy w Polsce odbiera się dzieci dla pieniędzy?

Twierdzącą odpowiedź na to pytanie zdaje się sugerować europoseł PiS Janusz Wojciechowski, były prezes NIK. W niedalekiej przyszłości być może minister sprawiedliwości.

13.08.2015

Czyta się kilka minut

Przemysław Wilczyński /  / Fot. Grażyna Makara
Przemysław Wilczyński / / Fot. Grażyna Makara

Chodzi o głośną sprawę państwa Bałutów: pod koniec ubiegłego roku sąd rejonowy w Nisku zdecydował o odebraniu Katarzynie i Sławomirowi trójki dzieci: 11-letniej Kingi, 6-letniej Klaudii i kilkumiesięcznej Sabiny. 

Zanim do tego doszło, sąd ustanowił kuratora i ograniczył Bałutom prawa rodzicielskie. W domu miał panować skrajny brud, dopatrzono się też zaniedbań wychowawczych. Kolejnym krokiem była decyzja o przyznaniu Bałutom asystenta rodziny – to rodzaj spec-urzędnika mającego pomagać rodzinom z kłopotami wyjść na prostą. Rodzice dzieci asystenta nie przyjmowali, a podczas kolejnych kontroli mieli wszczynać awantury. 

Gdy w grudniu ubiegłego roku zapadła decyzja o odebraniu Bałutom dzieci, najmłodsze trafiło do rodziny zastępczej, a dwójka starszych do prowadzonego przez siostry pallotynki domu dziecka w nieodległym Rudniku. 

Bałutowie trafili do biura „Dudapomoc” zorganizowanego – i prowadzonego przez europosła PiS Janusza Wojciechowskiego – jeszcze podczas kampanii prezydenckiej. Wojciechowski pomaga rodzinie do dziś, wypowiada się też o niej w mediach. W ostatnich tygodniach incydent z Niska przerodził się w prowadzoną publicznie wojnę między europosłem a sędzią Ewą Kopczyńską, która podjęła decyzję o odebraniu dzieci. Wojciechowski pisał m.in. do sądu, że podjęta przezeń decyzja to postępowanie gorsze niż działania oprawców NKWD („wywożąc polskie rodziny na Sybir, zazwyczaj rodzeństwa nie rozdzielali"), zaś Kopczyńska ujawniła, że jej życie po wyroku i wystąpieniach polityka zamieniło się w koszmar (chodzi o pogróżki włącznie z groźbami pozbawienia życia). 

W tle jest też konflikt europosła z „Gazetą Wyborczą” – dziennik ujawnił niektóre fakty z akt sądowych (najmłodsze dziecko Bałutów miało spać na klatce schodowej w wózku, a Sławomir Bałut miał znęcać się psychicznie nad żoną i utrzymywać w domu rodzinnym kontakty seksualne z inna kobietą), a także wypowiedź anonimowego polityka PiS z Podkarpacia, który mówi, że sprawa Bałutów opłaca się partii politycznie. Wojciechowski oskarża z kolei „GW” o manipulacje. 

Decyzja zła i jeszcze gorsza 

Sama sprawa odebrania Bałutom dzieci daleka jest od jednoznaczności. Z dotychczasowych medialnych doniesień nie dowiedzieliśmy się niczego o fizycznej przemocy wobec dzieci ani alkoholizmie rodziców  – to te dwie przyczyny stoją zwykle za decyzjami sądów o odebraniu dzieci. Ale też, dodajmy, nie są one warunkami koniecznymi dla podjęcia dramatycznej decyzji. Wystarczającym powodem mogą być rażące zaniedbania wychowawczo-opiekuńcze, które zagrażają zdrowiu lub życiu dziecka. 


Czytaj także:

Wszyscy byli odwróceni: W historii zabrzańskiego ośrodka dla dzieci przeraża nie tylko przemoc, ale również liczba odwróconych plecami świadków wydarzeń.


Czy tak było w przypadku Bałutów? Wątpliwości ma Joanna Luberadzka-Gruca z Fundacji Przyjaciółka, ekspertka Koalicji na Rzecz Rodzinnej Opieki Zastępczej. – Nie potrafię odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie, czy decyzja była słuszna – mówi „Tygodnikowi” działaczka. – Choć warto mieć świadomość, że wiele podobnych decyzji wygląda na irracjonalne, a gdy przyjrzeć im się bardziej szczegółowo, okazuje się, że sędziowie mieli podstawy do podjęcia radykalnych kroków. Na pewno nieroztropne było rozdzielenie dzieci, które zawsze powinny pozostawać razem, bo oddzielenie ich od rodziców jest już wystarczającą traumą. Podobnie kontrowersyjna wydaje mi się decyzja o odmowie tzw. urlopowania, o które występowała matka na czas wakacji. Sądy podejmują decyzję, by nie puszczać dzieci z pieczy zastępczej do rodziny biologicznej na święta czy wakacje tylko wtedy, gdy zachodzi wysokie prawdopodobieństwo zagrożenia życia lub zdrowia dzieci. O ile wiem, taka sytuacja w rodzinie Bałutów nie miała miejsca. 

Na dramat z Niska – i wiele innych opisywanych przez media – warto patrzeć w szerszym kontekście. Materia, z jaką zmagają się w całym kraju sądy rodzinne, podejmując decyzje o odebraniu lub pozostawieniu dzieci w rodzinach biologicznych, jest nie tylko delikatna, ale najczęściej po prostu zero-jedynkowo nierozstrzygalna. Tutaj decyzje – z punktu widzenia losu dzieci – są tylko złe i jeszcze gorsze. Sędzia decyduje o odebraniu dzieci? W ich życiu następuje zmiana dramatyczna. Sąd pozostawia dzieci z rodzicami? Ryzyko dramatu bywa często jeszcze większe. 

Zdecydowana większość decyzji dotyczących zagrożonych dzieci dzieli się więc na dwie grupy: te podjęte za późno (np. wtedy, gdy doszło już do znęcania nad dzieckiem) oraz te powzięte „zbyt pochopnie”. Moment na decyzję idealny – gdy wyczerpały się już inne mechanizmy prewencyjne, a nie doszło jeszcze do twardej przemocy? Nie łudźmy się: taki moment jest zwykle niemożliwy do uchwycenia. 

Państwo według europosła 

„Podstawą tego orzeczenia były między innymi karygodne zaniedbania rodziców wobec małoletnich dzieci, brak współpracy z kuratorem sprawującym nadzór, asystentem rodziny, pracownikiem socjalnym, nie wykonanie zarządzeń Sądu, mimo zakreślonego terminu, niepokojące sygnały dochodzące ze środowiska. Uzasadniając to postanowienie Sąd podał tylko najmniej drastyczne okoliczności zawarte w materiale dowodowym, które nie naruszają dóbr osobistych uczestników i nie godzą w dobro małoletnich dzieci” – napisała w liście otwartym do Prezesa Sądu Okręgowego w Tarnobrzegu sędzia Ewa Kopczyńska, dodając m.in., że europoseł Wojciechowski próbuje swoimi wystąpieniami medialnymi zniszczyć ją i jej rodzinę. 


Czytaj także:

Przemoc ekonomiczna: co dziesiąty z nas jest ofiarą


„Zabrała Pani dzieci rodzinie, w której nie było przemocy, nie było alkoholu, narkomani, w której nie było demoralizacji, w której nawet nie było biedy, Bałutowie wszak pracują i ręki do opieki społecznej nie wyciągali. Pieniądze tu nie są najważniejsze (a może są?), w każdym razie do dramatycznego 18 grudnia, dzieci Bałutów nie kosztowały państwo nic, a od tego dnia kosztują miesięcznie około 10 tysięcy złotych – tyle płacą podatnicy za rozpacz, za łzy, za ból, za rozbicie tej rodziny” – odpowiadał m.in. na swoim blogu Janusz Wojciechowski. 

Ale europoseł PiS nie ogranicza się w swoich wypowiedziach do obrony jednej rodziny. Przedstawia obraz stworzonego przez Platformę Obywatelską państwa, w którym systemowo krzywdzi się kochające rodziny, nie odbierając jednocześnie dzieci przestępcom (europoseł nie podaje jednak konkretnych przykładów na potwierdzenie tej drugiej tezy). Opowiada o mającym się ponoć nasilać zjawisku eksportu polskich dzieci do adopcji za granicę. Wreszcie, przy każdej niemal okazji, powtarza nieźle brzmiący – ale mijający się z rzeczywistością – bon mot: „przed przemocą domową jest ucieczka, a przed przemocą państwa – nie ma”. 

Setki, również opisywanych przez media przykładów pokazują, że jest raczej odwrotnie: społeczno-kulturowa logika przemocy (wstyd przed ujawnieniem się jako ofiara, samotność wynikająca często z braku reakcji sąsiadów i znajomych) sprawia, że zarówno dzieci, jak i dorośli (zwykle kobiety) pozostają ofiarami przez lata, nie znajdując żadnej drogi ucieczki. Podobnych dróg obrony przed „przemocą państwa” – jeśli oczywiście za taką uznać decyzję sądu w Nisku – jest wiele: od sądowej apelacji (decyzja w sprawie Bałutów nie jest prawomocna), przez alarmowanie mediów (skądinąd skłonnych często do powierzchownych ocen w podobnych sprawach – tak jest w przypadku kazusu Bałutów i części prawicowych portali oraz gazet), aż po interwencje wpływowych i gotowych do działania polityków, takich jak chociażby sam europoseł Wojciechowski. 

„Stwierdziłem ogólnie” 

Wśród wystąpień polityka PIS jest jedna zastanawiająca wypowiedź, która przeszła bez echa. „W ślad za odbieraniem dzieci idą pieniądze. Pieniądze na utrzymanie placówek opiekuńczych, pieniądze dla rodzin zastępczych. Ja tutaj nie chciałbym urazić żadnej rodziny zastępczej, która z serca to robi, ale za tym też idą pieniądze” – mówił w zeszłym tygodniu w programie „Polski punkt widzenia” ma antenie Telewizji Trwam Wojciechowski. I dodawał: „Trzy tysiące złotych, to są pieniądze, które otrzymuje rodzina za to, że się zaopiekuje cudzym dzieckiem. No, to może powodować też sytuacje motywujące do tego, żeby odbierać dzieci”. 

Jak wypowiedź europosła PiS interpretować? Można na dwa sposoby: albo jako daleko idący skrót myślowy oznaczający „tylko”, że zdarzają się rodziny zastępcze przyjmujące dzieci z motywów finansowych,  albo zgodnie z logiką całego wywodu – że mogą być w Polsce miejsca (należy do nich Nisko, skoro wypowiedź miała miejsce w kontekście tej historii?), w których sędziowie  podejmują decyzje o odebraniu dzieci w zmowie z „beneficjentami”, by dostarczyć im zarobku.

– Interpretuje pan moją wypowiedź w sposób dowolny – denerwuje się poseł Wojciechowski, kiedy proszę go o rozwinięcie swojej wypowiedzi z Telewizji Trwam. – Jeśli zabiera się dziecko rodzinie, w której nie ma przemocy, nie ma alkoholu, nie ma deprawacji ani patologii, rodzicom, którzy nigdy nie byli karani, to chyba zasadne jest postawienie pytania, dlaczego tak się dzieje? 

– Tyle że pan, zadając te pytania, insynuuje motywację finansową. 

– Słyszałem wielokrotnie od ludzi, również w ramach „Dudapomocy”, takie zdania: „Boję się iść do pomocy społecznej, boję się przyznać do biedy, bo zabiorą mi dzieci”. Często zaczyna się od opieki nad rodziną, a kończy odebraniem dzieci. A wracając do wypowiedzi: system pomocy rodzinom zastępczym może czasami motywować do tego, by takim rodzinom dostarczać dzieci. 

– Ale „dostarczać dzieci” musiałby sąd. Upieram się: pan sugeruje zmowę niektórych sądów z rodzinami zastępczymi. 

– Niczego nie sugeruję: powiedziałem tyle, ile powiedziałem. Były przypadki, choćby w Pucku, w którym zostali zamordowani podopieczni, gdzie rodziny ewidentnie brały dzieci dla pieniędzy. 

– Powtórzę: pana wypowiedź dotyczyła nie tylko motywacji rodzin zastępczych, ale decyzji sądów. Ma pan dowody, że któreś z nich były motywowane finansowo? 

– Niczego takiego nie powiedziałem! Stwierdziłem ogólnie, mając na myśli, że trzeba przyjrzeć się systemowi finansowania rodzin zastępczych, bo w niektórych sytuacjach ten system może motywować do odbierania dzieci dla pieniędzy. Podtrzymuję tę wypowiedź, jak i to, że ona nie obejmuje tych rodzin, które przyjmują dzieci z serca – zapewnia Wojciechowski. 

I dodaje: – Spotkałem się w Nisku z wieloma rodzinami, które coś podobnego spotkało. Np. jedenaścioro dzieci oddanych do domu dziecka, mimo że w rodzinie nie było przemocy. Pytam: w imię czego? Bałutowie kosztują teraz państwo 10 tysięcy złotych. Przecież ktoś te pieniądze bierze. 

– Pan cały czas obraca się w sferze insynuacji…   

– Doskonale wiem, co mówię. System wymaga zmiany. Dlaczego nie daje się rodzinie biologicznej trzystu złotych, które byłyby wielką pomocą, a zabiera do domów dziecka, gdzie kosztują kilka tysięcy złotych? To nie są bezzasadne pytania! 

Pomagajmy, nie szkodząc  

– Zacznijmy od najprostszych faktów: podana przez europosła kwota 3 tysięcy złotych wynagrodzenia jest wzięta z sufitu – mówi, proszona o skomentowanie wypowiedzi Wojciechowskiego Joanna Luberadzka-Gruca. – Zawodowe rodziny zastępcze otrzymują rzeczywiście wynagrodzenie około 2 tys. złotych brutto. Dodatkowo dostają około tysiąc złotych na dziecko, ale biorąc pod uwagę, że niemal nigdy rodzina nie ma pod opieką jednego dziecka, suma otrzymanych pieniędzy w przeliczeniu na osobę jest znacznie mniejsza niż trzy tysiące. I często nie wystarcza na pokrycie ogromnych kosztów. Ponadto rodziny zastępcze niezawodowe, których jest bardzo wiele, nie otrzymują w ogóle wynagrodzenia. Zresztą w wypowiedzi europosła nie to jest najważniejsze: mamy tutaj wyraźną sugestię, że niektóre rodziny zastępcze podejmują się opieki nad dziećmi dla zysku. 

Według ekspertki Koalicji na Rzecz Rodzinnej Opieki Zastępczej podobne wypowiedzi powodują, że potencjalni rodzice zastępczy mniej chętnie decydują się na spełnianie tej ważnej roli. – Skutek jest taki, że mamy dziś kilka tysięcy dzieci poniżej siódmego roku życia, które zamiast w rodzinach, pozostają w instytucjach opiekuńczych. Próbując pomóc jednej rodzinie i dzieciom, europoseł nie bierze pod uwagę, że może zaszkodzić innym dzieciom, choćby tym, które w przyszłości znajdą się w systemie pieczy zastępczej – ocenia Luberadzka-Gruca.  

I dodaje: – Sugestii, że decyzje niektórych sądów mogą być motywowane finansowo, nawet nie chce mi się komentować. Powiem tylko, że sędziowie, wydając wyroki, nie mają jeszcze wiedzy, gdzie odebrane dziecko trafi. Gdyby podejmowali decyzje kierując się kwestią finansową, moglibyśmy mieć do czynienia wręcz z handlem ludźmi. Każdy, kto zna takie przypadki, bądź podejrzewa, że mogą mieć miejsce, powinien jak najszybciej zgłosić je do prokuratury. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2015