Czy powstanie świat bez korupcji?

Dyskusję o działalności CBA trzeba przenieść na inny poziom. Zapytajmy, czy nie żyjemy w państwie, które uzurpuje sobie prawo decydowania o tym, co dla obywateli jest najlepsze, a policji bądź służbom specjalnym przyznaje prawo do ich nieograniczonego inwigilowania.

18.02.2008

Czyta się kilka minut

W Polsce nie brakuje służb uprawnionych do zbierania o obywatelach informacji poprzez podsłuchy, podglądy, sprawdzanie kont bankowych i polis ubezpieczeniowych, kontrolę korespondencji. Na niekrótkiej liście znajdują się: policja, Centralne Biuro Śledcze, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencja Wywiadu, Kontrwywiad Wojskowy, policja skarbowa i celna, Centralne Biuro Śledcze, Służba Ochrony Kolei. Także działające od lipca 2006 r. Centralne Biuro Antykorupcyjne.

Życie pod nadzorem

Żaden z dotychczasowych koordynatorów ds. służb specjalnych nie zdołał zgrać ich działalności. Bałagan kompetencyjny pogłębia brak odpowiedniej ustawy. Nieraz już pytano o to, kto służby "zadaniuje", i czy aby one same nie szukają sobie zadań do wykonania. Od lat poważne zastrzeżenia budzi tryb kontroli służb: sejmowa komisja ds. służb specjalnych nie może zadać każdego pytania ani żądać zbyt wielu dokumentów. Co prawda, nowa koalicja zakłada rozszerzenie jej uprawnień - m.in. przez zagwarantowanie komisji prawa do oceny projektów działań służb i obsady stanowisk - nim jednak słowa staną się ciałem...

Zadając pytania o sens dalszej działalności czy też reformy CBA i czekając na raport podsumowujący dotychczasową działalność Biura (ma zostać ogłoszony w połowie grudnia), warto przenieść wątpliwości na wyższy poziom. W jakim państwie chcemy żyć? I jakie społeczeństwo tworzyć? Mnożenie służb uprawnionych do zbierania informacji niejawnych o obywatelach, pozbawionych rzetelnej kontroli sejmowej, prawdopodobnie nieraz działających na własną rękę, pozwala zapytać, czy aby nie zaczynamy żyć w społeczeństwie nadzorowanym.

Zagrożenia związane chociażby z terroryzmem czy przestępczością zorganizowaną mogą usprawiedliwiać ograniczenie swobód. Pod warunkiem, że obywatele się na to godzą albo przynajmniej są świadomi, że stosunkowo łatwo można ich inwigilować. Tymczasem w Polsce alternatywy: swobody obywatelskie czy dobrowolne samoograniczenie z powodu zagrożenia terroryzmem/przestępczością/korupcją (niepotrzebne skreślić) w ogóle nie postawiono. Dyskusji publicznej na ten temat nie słychać.

Także w przypadku CBA pytanie wyłącznie o skuteczność czy koszty jego działania pomija kwestie istotniejsze: czy korupcja w Polsce ma aż taką skalę, że można z nią walczyć wyłącznie ofensywnie, urządzając prowokacje i zbrojne wejścia do instytucji? Wedle ustaleń programu "Przeciw Korupcji", prowadzonego w Fundacji im. Batorego przez Grażynę Kopińską, najpowszechniejsza forma korupcji w Polsce ma charakter administracyjny, a nie polityczny. Ta druga, będąca de facto zawłaszczaniem państwa przez układy klientelistyczne, jest bardziej demoralizująca, u nas jednak korupcja najczęściej dotyczy instytucji samorządowych (kwestia pozwoleń budowlanych i zamówień publicznych), policji drogowej czy lekarzy.

Czy policja albo CBŚ były aż tak nieskuteczne, że powołanie kolejnej służby zajmującej się wyłącznie walką z korupcją było konieczne? I to takiej, która zdaje się wymykać spod jakiejkolwiek demokratycznej kontroli? Wciąż przecież trwają dyskusje, kto właściwie był pomysłodawcą prowokacji w Ministerstwie Rolnictwa, która doprowadziła do dymisji wicepremiera Leppera, czy ujawnionej przed wyborami prowokacji wobec posłanki PO Beaty Sawickiej. Zarzut upolitycznienia akcji CBA trudno odeprzeć szczególnie w sprawie ministra sportu Tomasza Lipca, którego zatrzymanie przesunięto na czas po wyborach.

Wszystkie te pytania zadawano już dwa lata temu, gdy trwały prace nad ustawą o CBA. Zwracano uwagę, że zwalczaniem korupcji zajmuje się i policja, i ABW, i CBŚ, i policja skarbowa, pojawia się więc niebezpieczeństwo wchodzenia sobie w kompetencje - jak się potem okazało, całkiem realne. Walka z korupcją stała się jednak politycznym priorytetem. Trudno natomiast ustalić, kto w Polsce zajmuje się kompleksowo walką ze zorganizowaną przestępczością i terroryzmem.

Na wszelki wypadek...

Powołanie super-urzędu ds. walki z korupcją jest, przynajmniej pośrednio, efektem ujawnionej prawie pięć lat temu przez "Gazetę Wyborczą" propozycji korupcyjnej złożonej Adamowi Michnikowi przez Lwa Rywina; chodziło, przypomnijmy, o uchwalenie tzw. ustawy medialnej w wersji korzystnej dla spółki Agora, wydawcy "GW". Raport końcowy prac komisji sejmowej, autorstwa Zbigniewa Ziobry, przyjęty przez Sejm w kwietniu 2004 r., tezę o istnieniu układów klientelistyczno-korupcyjnych na styku polityki i biznesu przyjmował za dowiedzioną. Walka z korupcją i "układem" stała się leitmotivem najważniejszych ugrupowań podczas kampanii wyborczej. Dla PiS może nawet istotniejszym niż od lat postulowane zaostrzenie prawa karnego i orzecznictwa sądowego, przywrócenie kary śmierci czy rozbudowa więzień.

Myślenie magiczne - powołamy urząd i poradzimy sobie z korupcją - zaczęło stawać się ciałem 12 maja 2006 r., kiedy uchwalono ustawę o CBA. Powstanie nowej służby specjalnej poparło 354 posłów, i to nie tylko z koalicji PiS-Samoobrona--LPR. Z klubu PO tylko jeden poseł był przeciw, a pięciu wstrzymało się od głosu. Przeciwnicy (głównie z SLD) uważali, że PiS buduje własną policję polityczną.

Ustawa weszła w życie 24 lipca, pozwalając CBA na zbieranie właściwie wszystkich ewentualnie potrzebnych jej danych o obywatelach, na dodatek - bez ich wiedzy. Co więcej, ich gromadzenie i przetwarzanie odbywa się poza kontrolą sądową - mimo że prawo do kontrolowania instytucji publicznych to europejski standard, na którym opierają się m.in. układy z Schengen. Wymagają one, by wszystkie instytucje policyjne bądź quasi-policyjne, jeżeli tylko postępowanie nie musi być prowadzone w tajemnicy, gwarantowały obywatelom prawo do ochrony danych osobowych, a przede wszystkim udostępniały je inwigilowanym, gdy okażą się nieprzydatne.

Dr Ewa Kulesza, były Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych, ostrzegała na łamach "TP" (31/2006): "Ani cel, ani zakres działania CBA nie są klarowne (podobnie, jak sama definicja korupcji), można się więc obawiać, że pod pretekstem zwalczania korupcji CBA będzie tworzyć nieograniczone zbiory danych na różne, nie tylko antykorupcyjne, okoliczności".

Ostrzeżenia nie były bezpodstawne. We wrześniu 2007 r. premier wydał rozporządzenie, na podstawie którego CBA zawarło porozumieniem z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych o stworzeniu sztywnego łącza internetowego między instytucjami, które zapewniłoby Biuru dostęp do danych 25 mln ubezpieczonych. Rozporządzenie okazało się sprzeczne z Konstytucją, ze sprawy się wycofano, mimo to powiało grozą...

Ustawa pozwala na daleko posuniętą ingerencję w prywatność kandydatów do służby w CBA. W kwestionariuszu osobowym trzeba m.in. zeznać: czy było się za granicą i w jakim celu, czy było się inwigilowanym przez tamtejsze władze, czy utrzymuje się kontakty z cudzoziemcami lub Polakami przebywającymi za granicą... Do tego: dane osobowe członków rodziny (w tym partnerów ze związków nieformalnych), rodziców, rodzeństwa, dzieci i opis ich kontaktów z zagranicą i cudzoziemcami.

Ostrożność niby zrozumiała, skoro budowana jednostka miała być wzorcowa. Jak zapewniał na tych łamach prof. Andrzej Zybertowicz, komentując rolę CBA w zatrzymaniu poseł Beaty Sawickiej: "to pierwsza służba, w której z mocy ustawy nie mogą pracować osoby z tajnych służb PRL i będące ich współpracownikami" ("TP" 43/2007). Tyle że przez gęste sita udało się przejść np. Tomaszowi Warykiewiczowi, przed 1989 r. milicjantowi pionu kryminalnego Komendy Wojewódzkiej w Krakowie, który zwalczał opozycję antykomunistyczną. Z kolei Julia Pitera, pełnomocnik rządu ds. opracowania programu zapobiegania nieprawidłowościom w instytucjach publicznych, w wywiadzie udzielonym 8 grudnia "Polityce" zastanawia się, opierając na materiałach do raportu o CBA, do czego byli potrzebni w tej służbie "ludzie o niejasnej przeszłości".

Ani układu, ani korupcji

Z ogłoszonego w kwietniu 2007 r. raportu wynikało, że CBA przez pierwsze pięć miesięcy działalności zaj­-

mowało się przede wszystkim organizacją, zakupem sprzętu i rekrutacją. Wydano 25 mln złotych, z czego na wynagrodzenia dla dwustu pracowników 4 mln, dokonano trzech zatrzymań. Ściągając najlepszych funkcjonariuszy z CBŚ i ABW, obiecywano rychłe sukcesy. Na rok 2007 przyznano w budżecie dla CBA 100 mln złotych; przede wszystkim dla utworzenia delegatur w dziesięciu miastach (mimo że w każdym z nich istniała prokuratura apelacyjna).

Sukcesy przyszły, ale z czasem okazało się, że mają one charakter przede wszystkim medialny. Zatrzymanemu w obecności kamer kardiochirurgowi dr. Mirosławowi G. minister sprawiedliwości w obecności szefa CBA Mariusza Kamińskiego przedstawił 50 zarzutów korupcyjnych oraz zarzut zabójstwa pacjenta. Spora część zarzutów, w tym ten najpoważniejszy, nie znalazła potem wystarczającego potwierdzenia w dowodach - była jednak konferencja prasowa, kryptonim "Mengele" i słynne słowa: "Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie". Był też kryzys polskiej transplantologii - na ponad pół roku drastycznie spadła liczba organów oddawanych do przeszczepów.

CBA mimo wszystko odniosło pewien sukces, choć nie znaleziono ani układu, ani wielkiej korupcji (trudno za jej przejaw uznać branie łapówek przez lekarzy, choć, co oczywiste, jest to proceder dolegliwy i naganny). Akcja polityczno-medialna spowodowała, że idea walki z korupcją przeniknęła do świadomości społecznej. Pojawił się strach przed wręczeniem łapówki, a przecież wcześniej przyzwyczajono się do sytuacji, że trzeba ją po prostu dać i jest to całkiem normalne. Nieporozumieniem jest jednak zwalczanie schorzeń polskiego sytemu opieki medycznej przy pomocy funkcjonariuszy w kominiarkach kopiujących twarde dyski komputerów lekarzy czy wywożących ciężarówką dokumentację medyczną pacjentów, jak to się stało w warszawskim szpitalu przy ul. Wołoskiej.

Wyobraźmy sobie za to, że kolejka kandydatów do przeszczepu czy innej trudnej operacji jest jawna, oczekiwanie na wyrok sądowy nie trwa tysiąc dni (to polska średnia), a rozpoczęcie działalności gospodarczej nie jest obwarowane koniecznością uzyskania szeregu pozwoleń czy koncesji. Zgodnie z zasadą: im mniej dóbr deficytowych na rynku, tym mniej korupcji. Im mniej sytuacji i przepisów sprzyjających nieformalnym układom, tym mniej klientelizmu. To o wiele skuteczniejsze niż wygrażanie biznesmenom, wymienionym zresztą przez Mariusza Kamińskiego z nazwiska, którzy "kolekcjonują" w spółkach byłych posłów i ministrów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2007