Afera i grząski grunt

Wyrok na Mariusza Kamińskiego tak naprawdę dotyczy granic działania służb specjalnych. Odpowiada na pytanie, czy łowiąc przestępców, mają prawo do przestępstwa prowokować.

03.04.2015

Czyta się kilka minut

Mariusz Kamiński, Warszawa, czerwiec 2014 r. / Fot. Krystian Maj / FORUM
Mariusz Kamiński, Warszawa, czerwiec 2014 r. / Fot. Krystian Maj / FORUM

Trzy lata więzienia i zakaz zajmowania stanowisk publicznych przez dekadę – na tyle warszawski sąd skazał byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego. Podobne wyroki usłyszeli współpracownicy wiceprezesa PiS, którzy wraz z nim zajmowali się aferą gruntową w 2007 r.

Jarosław Gowin, były minister sprawiedliwości w rządzie PO, obecnie poseł opozycji, proponuje w związku z tym eksperyment myślowy: – Dowiaduje się pan, że w jakimś kraju w roku wyborów skazano na więzienie wiceprezesa partii opozycyjnej. Sprawa jest sprzed lat, a wyrok dotyczy korupcji. Tyle że wiceprezes nawet przez przeciwników uważany jest za modelowo uczciwego człowieka, korupcji się nie dopuścił, ale ją ścigał. Co pan myśli o takim kraju?

Czy to oznacza, że władza może w Polsce naciskać na sąd? – Nie twierdzę, że ktoś do sędziego dzwonił – mówi Gowin. – Sędziowie są jednak ludźmi ze swoimi poglądami. Znam to środowisko. Określam je jako kastę ludzi bardzo dobrze wykształconych, o wysokich standardach moralnych, a jednocześnie oderwanych od życia. Zdarzało mi się rozmawiać z sędziami zajmującymi się sprawami gospodarczymi: ich pojęcie o realnej gospodarce mogę porównać z pojęciem spowiednika o realnym życiu rodzinnym – tłumaczy były minister. I wbrew obowiązującej na prawicy retoryce dodaje: – Ten wyrok narobił dużo szkody Platformie, a w społeczeństwie wywołał konfuzję.

Ze stwierdzeniem o konfuzji trudno się nie zgodzić. Bo można zapytać: z jakiej racji skazano Kamińskiego? Przecież sąd podczas innego procesu uznał za ważne dowody zebrane przez CBA w „aferze gruntowej”. Co więcej: na ich podstawie skazał dwóch oskarżonych o korupcję – Piotra Rybę i Andrzeja K., a przeciwko szefowi CBA umorzył postępowanie: uznał, że podczas operacji specjalnej Biuro prawa nie złamało.
 

Biuro do walki z układem
O czym w ogóle mówimy? Centralne Biuro Antykorupcyjne powstało w 2006 r. Na jego czele stanął polityk PiS Mariusz Kamiński – w czasach PRL działacz NZS, a kilkanaście lat temu twórca radykalnej Ligi Republikańskiej. Choć nie jest prawnikiem, tylko historykiem, jego nominacja nie budziła wątpliwości: był jednym z autorów koncepcji powołania CBA.

Biuro zorganizowało się szybko. Już w 2007 r. przeprowadziło 284 postępowania przygotowawcze i sprawy operacyjne, doprowadzając do postawienia zarzutów 169 osobom, z czego 59 trafiło do aresztu. Pierwszą głośną sprawą było zatrzymanie ordynatora Kliniki Kardiochirurgii Szpitala MSWiA Mirosława G., kolejnymi – zatrzymanie Tomasza Lipca, ministra sportu w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, oraz złapanie podczas przyjmowania łapówki posłanki PO Beaty Sawickiej.

Najważniejsza jednak okazała się „afera gruntowa” – czyli wręczenie łapówki za odrolnienie działki na Mazurach znajomemu wicepremiera i ministra rolnictwa Andrzeja Leppera. Ta historia doprowadziła do rozpadu koalicji rządowej PiS-LPR-Samoobrona, a w końcu do rozpisania przedterminowych wyborów.
PiS podkreślało, że Kamiński jest apolityczny, czego dowodem miały być rozpracowanie ministra Lipca i akcja w resorcie rolnictwa. Jednak opozycyjna PO szybko nabrała wątpliwości: jej politycy przedstawiali CBA jako organizację, która masowo stosuje podsłuchy, wrzuca swoje ofiary do aresztów wydobywczych, w walce z wyimaginowanym układem zamieniając Polskę w państwo policyjne. Krytyka przybrała na sile w czasie kampanii wyborczej jesienią 2007 r., zwłaszcza że w jej ogniu CBA zatrzymało posłankę Sawicką.
 

Sawicka: dwa wyroki
Warto przypomnieć tę sprawę, w wielu punktach podobną do tego, z czym mamy do czynienia przy finale „afery gruntowej”.

Sawicką złapano na gorącym uczynku, a partia odcięła się od niej natychmiast. Niemniej ważni działacze PO podważali działania CBA. Bronisław Komorowski sugerował, że być może posłance „zrobiono świństwo”, a Donald Tusk mówił „Newsweekowi”, że „PiS wykorzystuje służby specjalne do zwalczania opozycji”.

Warto o tych wypowiedziach pamiętać, słuchając Jarosława Kaczyńskiego, który mówi, że Polska zmienia się w Białoruś. Nie dlatego, żeby zdejmować z lidera PiS odpowiedzialność za słowa – raczej by wykazać, że politycy w drodze po władzę używają podobnych argumentów.

Wtedy, w październiku 2007 r., wypowiedzi Tuska i Komorowskiego dały Kamińskiemu pretekst do zwołania konferencji prasowej. Szef CBA przekonywał, że pokazuje dziennikarzom filmy z tego, jak Sawicka bierze łapówkę, nie po to, by pomagać PiS w kampanii, ale po to, by bronić „dobrego imienia funkcjonariuszy CBA”.

Platforma jednak uznała to wystąpienie za akt polityczny, zwłaszcza że Kamiński powiedział m.in.: „Ta konferencja prasowa, pokazująca kulisy życia publicznego, każe się zastanowić każdemu z nas, na kogo oddać głos”. Po wygranych wyborach gniew PO na Kamińskiego zelżał jednak i szef CBA pozostał na stanowisku. Choć w sprawie legalności jego działań rozpoczęły się postępowania przed sądami.

W samym przypadku Sawickiej dowody wydawały się mocne: nagrania rozmów, film z przekazywania łapówki... Oskarżona próbowała się bronić najpierw łzami, a potem argumentacją, że to ona jest ofiarą sytuacji: agent CBA próbował ją w sobie rozkochać, uwieść i nakłonić do przestępczego procederu. W pierwszej instancji sąd jednak skazał ją na trzy lata więzienia i uznał, że CBA działało zgodnie z prawem.

Dopiero w drugiej instancji sprawę oceniono zupełnie inaczej. – Sąd uniewinnia Beatę Sawicką od odpowiedzialności karnej, ale nie etycznej i moralnej za przestępcze zachowania w tej sprawie – ogłosił sędzia. Jego zdaniem CBA popełniło rażące uchybienia i podejmowało nielegalne czynności, które uniemożliwiają skazanie za korupcję: – W demokratycznym państwie prawa nie można testować obywateli – podkreślał.
 

Nawywijali wszyscy
Co ma Sawicka do „afery gruntowej”? Po pierwsze, mamy dwa różne wyroki sądów w jednej sprawie. Po drugie, ostatecznie zakończyła się ona (wyrok prawomocny) niepomyślnie dla CBA. Po trzecie, sąd apelacyjny uznał, że służba przekroczyła granicę operacji specjalnej: nie łapała przestępcy, ale sama nakłaniała do przestępstwa.

Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka przyznaje, że wyrok w procesie byłej posłanki okazał się kluczowy dla sprawy Kamińskiego. – Sąd w pierwszej instancji przyjął w sprawie Sawickiej wąską interpretację – tłumaczy. – Wzięła łapówkę, więc jest winna. Sąd drugiej instancji zastanowił się nad sposobem zbierania dowodów. Nad tym, czy było uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa. Zresztą podobny wyrok w 2008 r. zapadł w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w sprawie Ramanauskas przeciw Litwie. Prokurator Kestas Ramanuskas był namawiany do wzięcia łapówki, a sąd uznał to za naruszenie prawa – mówi.

Obrońca praw człowieka dodaje jednak: – Urzędnik państwowy ma mocniejszą pozycję, może zamówić ekspertyzy i analizy, ma cały aparat, który zaopiniuje mu, czy działanie jest zgodne z prawem. Dysonans poznawczy jest, ale dlatego, że w Polsce urzędnicy wysokiego szczebla rzadko ponoszą konsekwencje nadużycia uprawnień. W państwach demokratycznych to normalne, a u nas rzadkie. Wobec tego pozostaje wrażenie: „tyle nawywijali wszyscy, a siedzieć pójdzie jeden Kamiński”.
 

Jak zarzucić sieć...
Ustawa o CBA mówi, iż prowokacja polegająca np. na kontrolowanym wręczeniu łapówki musi zmierzać „do sprawdzenia uzyskanych wcześniej wiarygodnych informacji o przestępstwie oraz wykrycia sprawców i uzyskania dowodów”. Zarządza ją szef CBA za pisemną zgodą Prokuratora Generalnego.

Marek Biernacki (PO), były minister sprawiedliwości i przewodniczący komisji ds. służb specjalnych, twierdzi, że ten zapis jest wystarczający: – To znaczy, że aby zacząć operację specjalną, musi być uzasadnione podejrzenie o popełnieniu przestępstwa. Nie można zarzucać sieci i czekać, aż wielka ryba w nie wpadnie.

Proszę zauważyć, że obecny szef CBA Paweł Wojtunik dość często stosuje prowokacje, ale nikt ich od strony prawnej nie kontestuje. To dobra szkoła CBŚ. A w przypadku CBA za czasów Mariusza Kamińskiego... być może kadry były niedoświadczone? W każdym razie wiele z ich operacji jest teraz podważanych. Sądy coraz częściej kierują się zasadą, że dowody zebrane bezprawnie tracą swoją wartość.
 

...i złowić płotki
„Afera gruntowa” była wielką operacją specjalną CBA, która miała wykazać, że w resorcie rolnictwa można za łapówkę odrolnić ziemię. Pretekstem do jej podjęcia były przechwałki Andrzeja K., który rozpowiadał, że ma wejścia w ministerstwie i może za pieniądze załatwić sprawę. Dojściem do resortu był jego wspólnik Piotr Ryba, znajomy Leppera. Obaj chcieli zarobić – co wynika z nagranych rozmów. Warto dodać, że operacja była gigantyczna: CBA nagrało dziesiątki tysięcy rozmów telefonicznych, przejęło tysiące SMS-ów. Podsłuch założono nie tylko załatwiaczom, ale kierownictwu ministerstwa, a także wielu posłom Samoobrony. Ukoronowaniem akcji miało być złowienie samego wicepremiera, ale w sieci udało się złapać tylko K. i Rybę – czyli płotki. Zdaniem CBA wszystko spaliło na panewce, gdyż doszło doprzecieku, o którego spowodowanie oskarżono ówczesnego szefa MSW Janusza Kaczmarka.

Operacja specjalna, od chwili jej ujawnienia, budziła jednak szereg wątpliwości. Prawnicy zastanawiali się – jak w przypadku sprawy Sawickiej – czy granice prowokacji nie zostały przekroczone. Nie było nawet przedmiotu przestępstwa w sensie prawnym: agenci CBA sami „wynaleźli” grunt, który chcieli odrolnić. By złowić przestępców, fałszowali dokumenty: podrobili podpis i pieczęć wójta Mrągowa, pismo dyrektora z urzędu marszałkowskiego, uchwałę Zarządu Warmińsko-Mazurskiej Izby Rolniczej itd., wszystko po to, by rozpocząć w ministerstwie procedurę odrolniania.
 

Kamiński: dwa wyroki
Sejmowa komisja śledcza ds. nacisków napisała, że w przypadku „afery gruntowej” CBA „nie kierowało się chęcią zweryfikowania wiarygodnych informacji o przestępstwie, ale chęcią zachęcenia K. do popełnienia przestępstwa”. Podobne stanowisko zajęła prokuratura z Rzeszowa. Śledczy postawili Kamińskiemu i jego współpracownikom zarzuty m.in. o nadużycie uprawnień, kierowanie nielegalnymi działaniami operacyjnymi, podrabianiem dokumentów i wyłudzeniem poświadczenia nieprawdy na podstawie tych dokumentów.

Obecny wiceprezes PiS akcję prokuratury potraktował w kategoriach politycznych. Stwierdził, że to zemsta, bo rozpracował aferę hazardową z udziałem ważnych przedstawicieli PO: – Jestem przekonany, że ta właśnie decyzja prokuratury miała na celu znalezienie formalnego powodu, aby usunąć mnie ze stanowiska szefa CBA – mówił.

Jednak dalej sprawy rozwijały się po myśli byłego już szefa Biura: sąd skazał za korupcję Rybę (2,5 roku więzienia) i K. (grzywna), uznając, że CBA zebrała dowody zgodnie z prawem. W wyroku podkreślono, że kontrolę operacyjną przeprowadzano za zgodą sądu. – Do płatnej protekcji wystarczy, aby sprawca powoływał się na wpływy w instytucji państwowej i podjął się załatwienia sprawy za łapówkę – mówiła sędzia.

Wydawało się więc, że sprawa jest zamknięta. Kamiński i jego współpracownicy tryumfowali, tym bardziej że w sądzie przepadł wniosek rzeszowskiej prokuratury o pociągnięcie ich do odpowiedzialności karnej: w czerwcu 2012 r. sąd umorzył sprawę jeszcze przed jej rozpoczęciem, uznając „brak znamion przestępstwa”.
Jednak pół roku później na wniosek prokuratury i pokrzywdzonych Sąd Okręgowy w Warszawie uchylił umorzenie i nakazał przeprowadzenie procesu, a teraz Kamiński dostał trzy lata bez zawieszenia.
 

Służby patrzą i słuchają
Z czysto prawnego punktu widzenia wyrok na Kamińskiego jest wyrokiem dotyczącym służb specjalnych. Próbą jasnego określenia ich roli – czy łowiąc przestępców, mają prawo do przestępstwa prowokować.
To ważne, bo za rządów PO-PSL CBA rozwinęło skrzydła. W zeszłym roku służba prowadziła 477 spraw operacyjnych i 420 przygotowawczych (w 2007 r. suma jednych i drugich wynosiła 284). Radykalnie wzrosła też liczba wniosków do sądu o stosowanie kontroli operacyjnej, czyli np. podsłuchu telefonicznego czy kontroli korespondencji. Jak wynika z informacji Prokuratury Generalnej, sądy zgodziły się na stosowanie tych czynności w stosunku do 5221 osób – o ponad 900 więcej niż w 2013 r. Trzeba mieć świadomość, że wniosek prokuratury o podsłuch sądy zatwierdzają praktycznie z automatu: w 2014 r. odmówiły jedynie 12 razy.

Liczba pytań o nasze dane telekomunikacyjne ze strony służb, prokuratur, sądów i policji przeraża. Według UKE w zeszłym roku wystąpiono o nie 2,178 mln razy (według fundacji Panoptykon zapytań było 2,34 mln); w 2013 r. pytano 1,7 mln razy. Dane telekomunikacyjne mówią, z kim i kiedy rozmawialiśmy, pozwalają także na ustalenie, gdzie znajdowaliśmy się podczas rozmowy.

To wszystko jednak nie zmienia wrażenia – konfuzji, wedle Gowina, czy dysonansu poznawczego, wedle Bodnara – że wyrok na Mariusza Kamińskiego jest wyjątkowo surowy. Były szef CBA zapowiedział apelację. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2015