Czy potrzebujemy wizerunków?

W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy nasiliły się akty obrazoburstwa - może należałoby więc ponownie zastanowić się nad problemem wizerunków, nad ich mocą i rolą, jaką odgrywają w ludzkim wymiarze religii i kultury.

06.01.2002

Czyta się kilka minut

Wizyta w antwerpskiej knajpie wypełnionej wizerunkami świętych wywołała u ks. Stanisława Musiała refleksje ikonoklasty. W artykule „Tawerna »Jedenaste przykazanie^’ („TP” nr 46/2001) zastanawia się on, ile zła wyświadczyło chrześcijaństwu obrazowanie Boga. Jawnie komercyjną prowokację stara się tłumaczyć: „może zgromadzono w tym lokalu tyle okazów »sztuki« chrześcijańskiej, żeby (podświadomie) zaprotestować w ten sposób przeciw spoga-nieniu chrześcijaństwa”.

NEON NA DZWONNICY
Artykuł ks. Musiała przypomniał mi niedawną wizytę w Kolonii, gdzie w kościele pod wezwaniem św. Piotra odbywała się we wrześniu prezentacj a rzeźb Magdaleny Abakanowicz. Ta gotycka świątynia wyróżnia się wśród zabytkowych obiektów sakralnych tego miasta. Już z daleka na jej wieży można dostrzec - zamiast krzyża - artystyczną instalację: neonowy napis „don 't worry” (w paru wersjach językowych). Wizerunku Ukrzyżowanego nie ma też we wnętrzu kościoła. Pojawia się on tylko na czas sprawowania liturgii i razem z innymi sprzętami (ławki, świeczniki) usuwany jest po jej zakończeniu.

Gospodarzem tej katolickiej świątyni jest jezuita Friedhelm Mennekes, znany w środowisku artystów krytyk, publicysta, autor kilku książek o sztuce. Od kilkunastu lat regularnie udostępnia budynek kościoła najwybitniejszym współczesnym twórcom z całego świata. Każdy zaproszony artysta prezentuje swoje dzieło w centralnej apsydzie, gdzie tradycyjnie umieszczano ołtarz. W ostatnich latach Mennekes konsekwentnie wyczyścił przestrzeń świątyni z wszelkich przedstawień, usuwając średniowieczne witraże i stare obrazy - z arcydziełem „Ukrzyżowanie św. Piotra” Rubensa na czele. Funkcje mensy ołtarzowej przejęła specjalnie zamówiona rzeźba Eduarda Chillidy, która poprzez swoje rozczłonkowanie (brak jednorodnego blatu) znacznie utrudnia sprawowanie Mszy Świętej. Jedynym miejscem o tradycyjnym wystroju jest kaplica Najświętszego Sakramentu. Odgrodzona kratą i przesunięta w najdalszy kąt pod schody prowadzące na antresolę, prawie nie zakłóca kontemplacji prezentowanej sztuki.

Kościół św. Piotra to miejsce specyficzne, gdyż obok artystów i koneserów gromadzą się tu przede wszystkim środowiska uniwersyteckie. Jeden z profesorów w zażartej dyskusji wyznał mi, że oczyszczenie wnętrza z wizerunków Ukrzyżowanego pozwoliło mu odnaleźć na powrót wiarę. Profesor wyraża niewątpliwie rozterki wielu chrześcijan, którzy świadomie budując własną religijność przechodzą na pozycje ikonoklastów - zastąpienie krzyża (narzędzia śmierci) napisem „don 't worry” otwiera ich na eschatologiczny wymiar życia. Negacja tradycyjnych form modlitwy, a tym samym kultu wizerunków, obecna jest w całym zachodnim świecie, ale tu, w Kolonii, gdzie przebiega granica pomiędzy lute-ranizmem a katolicyzmem, przybiera ona wymiar ekumeniczny.

WALKA O TOŻSAMOŚĆ
Doświadczenia te potwierdziły mi żywotność ikonoklazmu, a jednocześnie uświadomiły siłę drzemiącą w obrazowaniu figury człowieka.

Jeden z najstarszych wątków kultury ciągle jest jej esencją, a spektakularne wydarzenia, których byliśmy świadkami w ostatnim czasie, jeszcze dobitniej ten fakt podkreślają. Nagłośnione przez media ekscesy w „Zachęcie”, zniszczenie przez talibów posągów Buddy w Afganistanie, skandal związany z wystawą „Irreligia” to różne przejawy obrazoburstwa. Niezależnie od tego, czy chodziło o niszczenie, czy obronę wizerunku, za każdym razem był to akt manifestowania (określenia) własnej tożsamości. Nie wystarczy skwitować tych działań mianem zacofania, ciemnogrodu lub barbarzyństwa, gdyż historia pełna jest podobnych aktów. Walka z wizerunkami lub ich obrona wpisuje się niejako w rozwój cywilizacji. Przypomnę tylko obrazoburcze akty Cromwella w Anglii, działania francuskich rewolucjonistów albo niedawne obalanie pomników Lenina i Dzierżyńskiego. W szystkie rewolucje i ruchy społeczne niszczą jakąś ikonografię i czyjeś wizerunki. „Spojrzenie w głąb historii przekonuje, że potrzeba tworzenia wizerunków i ich kult są równie dawne jak pęd do ich niszczenia. Zdają się niemal ludzkiej naturze przyrodzone. Ustawiając w ramce lub przeciwnie -drąc czyjąś fotografię robimy to samo, co ci, którzy wznoszą i obalają posągi” (Maria Poprzęcka „Ikonoklaści i kuratorzy”, „TP” nr 4/2001).

KONKRET I OBIETNICA
W wieku XX z niespotykaną od dawna częstotliwością nasiliły się ataki na twórczość figuratywną. Jesteśmy świadkami zarówno nowych aktów ikonoklazmu, jak i masowej fetyszyzacji wizerunków, które stały się istotnymi składnikami życia publicznego. Nie mam tu na myśli wyłącznie realności kultu lub nagłaśnianych przez media aktów profanacji w obszarze religii czy w salach wystawowych. Kreowanie wizerunków odbywa się wszędzie, a olbrzymie sumy wydawane na image firm, partii, polityków, idoli pop-kultury potwierdzają, że jest to być może najistotniejszy składnik naszej cywilizacji. Problem nie dotyczy bowiem tylko obrazowania Boga czy człowieka, ale wszelkich podmiotów życia społecznego w kontekście międzyludzkiego komunikowania się. Wizerunek nie jest jednak zwyczajnym portretem i tę różnicę należy mieć na uwadze. Ma on wymiar symboliczny, transcenduje swoje uwarunkowania i ograniczenia.

Kreując nasz image, przekraczamy konkretną opisowość portretu i tworzymy rzeczywistość idealną, ukazując jako realne pewne aspiracje i pretensje. Wizerunek jest zawsze jakąś obietnicą, otwiera na coś więcej i jako taki ma wymiar parareligijny. Jego transcendentny charakter stanowi źródło emocji, jakie wizerunek budzi, gdyż racjonalna obserwacja błyskawicznie wyłapuje różnicę między materialną konkretnością rzeczywistości a jej wyobrażeniem.

Można stwierdzić, że zwycięstwo obrońców ikon, którzy znaleźli dogmatyczne argumenty przemawiające za kultem obrazów, pozwoliło na wielowiekowy rozwój malarstwa i rzeźby aż do naszych czasów. Postanowienia Soboru Nicejskiego II (787 r.) w pewnym stopniu przerzuciły pomost pomiędzy kulturą antyku a całą nowożytną sztuką i niewątpliwie zaważyły na obecności przedstawień ciała ludzkiego przez następnych kilkanaście wieków. Gdyby nie zwycięstwo czcicieli ikon, przypuszczalnie nie oglądalibyśmy dzisiaj figuratywnych dzieł Michała Anioła, Rubensa czy Bacona.

Jednocześnie obrazowanie figury ludzkiej było elementem walki o tożsamość chrześcijaństwa. Starotestamentowemu zakazowi tworzenia wizerunków przeciwstawiono dogmat o wcieleniu się Boga w człowieka. To, co niewyobrażalne, stało się widzialne - w konkretnym czasie, materii i miejscu. Skoro w realności materialnego, ludzkiego ciała Jezusa Chrystusa oglądano nieogarnionego Boga, to można go przedstawiać i wielbić w obrazie. Tak dowartościowana zostaje cała - przebóstwiona - materia przemijającego świata.

WYBIERAMY SERCEM
O ile mogę zrozumieć intelektualną tęsknotę ks. Musiała do religijności obywającej się bez świętych wizerunków, o tyle trudno mi uciec od myśli, że rysująca się w jego tekście apologia islamu połączona jest z nutą przesytu artystyczną „nadreprezentacją człowieka w naszych kościołach”. To ona, zdaniem autora, „przyczyniła się bez wątpienia do sekularyzacji chrześcijaństwa, tak jak wydaje się być prawdą, że jedną z przyczyn ekspansji, żywotności i odporności islamu na prądy sekularyzacyjne jest jego całkowite skupienie się na słowie, przy równoczesnym odrzuceniu pokusy pomocy, jaką religii rzekomo ma dostarczyć sztuka o formach antropomorficznych.” Czy jednak ów charakterystyczny dla islamu brak dowartościowania ciała ludzkiego nie jest po części przyczyną pogardy dla życia własnego i innych? Jaki stosunek do człowieka może żywić ktoś, kogo (jak zauważa ks. Musiał) przedstawia się wyłącznie jako obiekt do deptania lub korpus z odciętą głową?

Oczywiście w takiej dyskusji wiele jest uproszczeń koniecznych, by ostrzej zarysować problem. Sam jestem zafascynowany dziedzictwem islamu i rozumiem konieczność ustępstw z naszej strony w procesie otwarcia ekumenicznego. Ale przytaczając biblijne zakazy obrazowania nie powinniśmy zapominać, że w chrześcijaństwie „Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas” (J1, 14). Ciałem - a nie Świętą Księgą. Ta człowiecza realność Bożego objawienia powoduje, że religijność nie jest jakąś zimną konstrukcją myślową pełną dogmatów, zakazów i powinności, ale przepełniona jest ludzkimi uczuciami, naszą małością i wielkością. Wybieramy nie rozumem, lecz sercem. Oczyszczając kościoły z wszelkich wizerunków, prowadząc dialog z innymi wyznaniami często pogardzamy naszą tradycyjną, emfatyczną religijnością. Zapominamy, że u podstaw najważniejszych ludzkich wyborów - tych wynikających z wiary i miłości - jest coś, co wymyka się intelektualnym przesłankom.

W przytoczonym tekście ks. Musiał, próbując wytłumaczyć współczesne, komercyjne obrazoburstwo, przyjmuje pozycję iko-noklasty; w tym samym czasie daje jednak zupełnie przeciwstawne świadectwo. W „Wysokich obcasach” (nr 47/2001) czytamy jego, jakże symptomatyczne, wyznanie: „Równie ważną rolę w podjęciu decyzji, by zostać księdzem, odegrał nasz łososiński drewniany kościół z XVI wieku, który od najwcześniejszych lat fascynował mnie swoim kształtem, obrazami, mistycznym nastrojem i nabożeństwami.” By uznać rolę świętych wizerunków w naszych wyborach, niewątpliwie trzeba przypomnieć sobie pierwotną dziecięcą wrażliwość. Trzeba pamiętać, że twórczość otwiera realność obiektu na tajemnicę.

POTRZEBA WIZERUNKU
W tym kontekście obarczanie sztuki figuratywnej winą za sekularyzację Kościoła wydaje mi się co najmniej chybione. Być może to właśnie historia obrazowania Misterium Wcielenia zaowocowała zarówno tożsamością Kościoła, jak i Jego postępującą humanizacją. Oczywiście sztuka religijna ewoluując od symbolicznych znaków poprzez ikonę do niemal werystycznego opisu ciała ludzkiego, ryzykowała bałwochwalstwem, bluźnierstwem i zeświecczeniem, ale jednocześnie uprzytamniała relację personalistyczną z Bogiem, stała u podstaw naszej religijnej identyfikacji. Obcowanie z wizerunkiem Syna Człowieczego - prawie dosłowne „posiadanie Go” przed oczyma - dało Kościołowi siłę pomagającą mu dostosować się do przemian współczesnego świata, do dialogu z nim. Siłę pozwalającą na marginalizację elementów fanatyzmu i ksenofobii, na stałe występowanie w obronie wartości ludzkich, na pochylanie się nad cierpiącymi i poniżanymi.

Obrazowanie ciała ludzkiego nie tylko w Kościele wywoływało agresję, zażarte spory lub choćby tylko salonowe skandale. Jednak sens tworzenia wizerunków nie powinien budzić zastrzeżeń. To prawda, sztuka figuratywna wielokrotnie bywała wykorzystywana do manipulowania ludźmi. Ale tylko ona daje wyraz naszej egzystencjalnej prawdzie i naszym pretensjom. Żadne zakazy, ani boskie, ani cesarskie, ani też niechęć części duchowieństwa, intelektualistów i krytyków do obrazowania nie były w stanie zniszczyć potrzeby malowania i rzeźbienia postaci ludzkiej. Ta potrzeba występowała zawsze (choć niekiedy w ukryciu), ilekroć człowiek stawał się dla samego siebie problemem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 1/2002