Czirokezi walczą z czasem

W dotkniętych epidemią indiańskich rezerwatach w USA przynajmniej jedno idzie sprawnie: niektóre plemiona zaszczepiły już ponad połowę swoich członków.

15.03.2021

Czyta się kilka minut

JOHN ROSS JR. (w czerwonej koszuli, wraz z rodziną): Jest mi wstyd, że gdy zmarli moi przyjaciele, nie byłem na ich pogrzebie. Mam 66 lat i bałem się złapać koronawirusa. / ARCHIWUM PRYWATNE
JOHN ROSS JR. (w czerwonej koszuli, wraz z rodziną): Jest mi wstyd, że gdy zmarli moi przyjaciele, nie byłem na ich pogrzebie. Mam 66 lat i bałem się złapać koronawirusa. / ARCHIWUM PRYWATNE

Władze plemienia ze stanu Oklahoma postanowiły działać szybko. Gdy tylko otrzymały szczepionki przeciwko koronawirusowi, od razu ustaliły priorytety. Oprócz pracowników służby zdrowia, jako pierwsi zastrzyk dostali członkowie plemienia, którzy ukończyli 65 lat, a także ci, którzy znają biegle język czirokeski.

Śmierć tych ostatnich boli najbardziej, bo w całych Stanach żyje już tylko ok. 2 tys. czirokeskich „native speakerów”.

Kwestia odpowiedzialności

Przez pandemię John Ross Junior stracił już kuzyna i kilku przyjaciół po sześćdziesiątce. Tak jak on należeli do grupy Speakers Bureau, zrzeszającej najstarszych członków plemienia Czirokezów z Oklahomy, które w tym stanie liczy 141 tys. osób.

Jeszcze rok temu Indianie spotykali się raz w miesiącu w mieście Tahlequah, gdzie znajduje się siedziba władz plemiennych. – To była jedna z nielicznych okazji, gdy mogłem swobodnie porozmawiać w moim rodzimym języku – mówi ze smutkiem 66-letni John, który pochodzi z rodziny przywiązującej dużą wagę do tradycji. Z dumą podkreśla, że jego przodkiem był XIX-wieczny wódz John Ross. Rodzice dali mu imię właśnie na jego cześć.

– Podczas tych spotkań wspominaliśmy czasy, gdy w rodzinnym domu mówiło się tylko po czirokesku, a języka angielskiego uczyło się dopiero w szkole. Jest mi wstyd, że gdy moi przyjaciele zmarli na COVID-19, nie byłem nawet na ich pogrzebie. Bałem się złapać koronawirusa i dla bezpieczeństwa wolałem zostać w domu. Ale tu nie chodzi o mnie. Ciąży na mnie duża odpowiedzialność – przekonuje John, który pracuje jako plemienny tłumacz.

To właśnie on przełożył na czirokeski ulotki informacyjne o dostępnych w rezerwacie szczepionkach Moderny, Pfizera i Johnson&Johnson. Indianin od lat tłumaczy też podręczniki szkolne, dokumenty urzędowe i teksty znanych czirokeskich pisarzy. Nic dziwnego, że John był jednym z pierwszych zaszczepionych członków plemienia. Drugą dawkę preparatu Pfizera dostał już 7 stycznia.

Epidemiolog chwali wodza

Wśród Czirokezów szczepienia przebiegają sprawnie. Pod koniec lutego rozpoczęli już trzecią fazę dystrybucji, która obejmuje wszystkich członków plemienia powyżej 16. roku życia. Jak podaje CNN, do początku marca obie dawki szczepionki dostało 11 proc. czirokeskiej populacji w Oklahomie. To lepszy wynik niż średnia dla całych Stanów, która w tamtym okresie wynosiła 8,4 proc. społeczeństwa.

Jeszcze na początkowym etapie szczepień, gdy dystrybucja preparatów w wielu stanach szła opornie, indiańskie plemiona przedstawiane były jako ich liderzy. Amerykańskie media rozpisywały się na temat szybkiego tempa szczepień w rezerwatach na Alasce, w Dakocie Południowej, a także wśród 170-tysięcznego plemienia Nawahów.

Ci ostatni do początku marca zaszczepili pierwszą dawką ponad połowę członków plemienia. Pod względem tempa wakcynacji Nawahowie, których rezerwat rozciąga się na terenie Arizony, Utah i Nowego Meksyku, biją na głowę władze stanowe. Dla porównania w ponad dwumilionowym Nowym Meksyku do końca lutego pierwszą dawkę otrzymało 25 proc. ludności, a w liczącej ponad 7 mln mieszkańców Arizonie – prawie 16 proc.

Plemię Nawahów wyróżnia się także pod względem pandemicznych restrykcji. W ich rezerwacie od miesięcy obowiązuje nakaz pozostania w domu i trwająca od godziny 21 do 5 rano godzina policyjna. Wódz plemienia Jonathan Nez jest chwalony za swoje działania nawet przez najsłynniejszego amerykańskiego epidemiologa Anthony’ego Fauciego.

To zwrot o 180 stopni w porównaniu z majem zeszłego roku, gdy sytuacja w rezerwacie była dramatyczna. Pod względem liczby zakażeń w przeliczeniu na jednego mieszkańca Nawahowie wyprzedzili nawet stan Nowy Jork, królujący w epidemicznych statystykach. Koronawirus miał w rezerwacie dobre warunki, aby się rozpędzić: jedna trzecia mieszkańców nie ma dostępu do bieżącej wody i dobrej opieki medycznej. Wielu choruje na cukrzycę, ma problemy z sercem, cierpi na choroby płuc. Sytuację pogarsza bieda, niemal 40-procentowe bezrobocie i słaba infrastruktura.

O tym, jak zabójcza dla Indian stała się epidemia, przypominają przygnębiające statystyki. Według danych amerykańskiego Centrum Kontroli i Prewencji Chorób, z powodu COVID-19 Indianie umierają niemal dwukrotnie częściej niż biali i półtora raza częściej niż czarnoskórzy Amerykanie.

Prezes Pfizera u Nawahów

Jak to się stało, że poturbowane przez pandemię indiańskie plemiona szczepią niekiedy w szybszym tempie niż władze stanów i hrabstw, na terenie których znajdują się ich rezerwaty?

W dużej mierze to zasługa scentralizowanego systemu dystrybucji, którym zarządza agencja federalna Indian Health Service. Choć instytucja ta, odpowiedzialna za opiekę medyczną w rezerwatach, jest chronicznie niedofinansowana, to w przypadku szczepień okazała się całkiem skuteczna. Sekret tkwi w krótszym łańcuchu dystrybucji: większość plemion nie musi czekać, aż władze stanowe rozdzielą szczepionki między hrabstwa, tylko otrzymuje je bezpośrednio od rządu federalnego.

Według analizy radia publicznego NPR, plemiona, które zdecydowały się na dystrybucję za pośrednictwem Indian Health Service, dostają szczepionki szybciej niż Indianie, którzy wybrali współpracę z władzami stanowymi. Dla przykładu plemiona Saliszów i Kutenajów z Montany dostawały ze stanowych magazynów 200 szczepionek tygodniowo, podczas gdy Apacze z Arizony, korzystający ze wsparcia Indian Health Service, otrzymywali niemal tyle samo preparatów dziennie.

Skuteczna dystrybucja to nie wszystko. Przepisem na sukces jest też sprawny system rejestracji na szczepienia. Zamiast polegać na zapisach przez internet, władze plemienne umawiają pacjentów przez telefon, angażując do tego wolontariuszy posługujących się rodzimym językiem. Niektórzy wodzowie, jak Jonathan Nez z rezerwatu Nawahów, do promocji szczepień zwerbowali amerykańskie sławy: Nez pozyskał wspomnianego już Fauciego, prezesa koncernu Pfizer Alberta Bourlę i Laurę Hammitt, ekspertkę ds. chorób zakaźnych na prestiżowym Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa. Już na kilka miesięcy przed rozpoczęciem dystrybucji prominentni goście uczestniczyli w spotkaniach online, podczas których odpowiadali na pytania Nawahów dotyczące szczepionek.

Pamiętając o historii

Chuck Sams, koordynator ds. walki z COVID-19 w rezerwacie Umatilla w Oregonie, podszedł do sprawy metodycznie. W rozmowie z „Tygodnikiem” tłumaczy, że zachęcał do szczepień w mediach społecznościowych, wysyłał do członków plemienia maile i organizował audycje w lokalnej stacji radiowej. Aby przekonać ludzi do przyjęcia preparatu, odwoływał się też do historii: przypominał mieszkańcom, że ich przodkowie często byli dziesiątkowani przez epidemie. Najbardziej tragiczne skutki przyniosła zaraza czarnej ospy, która w ciągu 80 lat – w latach 1780–1860 – zabiła aż 95 proc. członków plemienia. Drugim trudnym okresem była epidemia grypy hiszpanki.

– Przygotowując się do dystrybucji szczepień w rezerwacie, dzwoniłem do najstarszych członków plemienia, których bliscy żyli na początku wieku XX i pamiętali ten trudny dla nas czas – mówi Chuck Sams.

Chuck przyznaje, że promocję szczepień utrudnia ograniczone zaufanie Indian do rządu federalnego i finansowanej przez niego opieki medycznej w rezerwatach. To efekt m.in. prowadzonej przez rząd USA masowej sterylizacji indiańskich kobiet w latach 70. XX w.

– Nasi liderzy apelowali do mieszkańców, by nie rozpamiętywali dawnych krzywd i skupili się na teraźniejszości – podkreśla Sams. – Od tego, czy przyjmiemy teraz szczepionkę, być może zależy los naszego plemienia – dodaje i przekonuje, że władze rezerwatu są na dobrej drodze, by zaszczepić 70 proc. mieszkańców. Tyle osób zgłosiło do tej pory chęć przyjęcia preparatu.

Według statystyk z początku marca, obie dawki szczepionki na koronawirusa otrzymało 1047 osób, czyli połowa mieszkańców rezerwatu. Chuck Sams mówi, że na szczepienie przyjechała nawet jego 20-letnia córka, studiująca na co dzień w południowej Kalifornii. Na swoją kolej w tym niemal 40-milionowym stanie czekałaby dłużej: kalifornijskie władze są na etapie szczepienia grup priorytetowych, w tym osób powyżej 65. roku życia, nauczycieli i osób obciążonych poważnymi chorobami. Według danych z 8 marca, pierwszą dawkę szczepionki dostało ponad 18 proc. mieszkańców Kalifornii, a obie dawki – 8,5 proc.

Chuck Sams zaznacza, że w rezerwacie Umatilla priorytetem jest teraz zaszczepienie nastolatków, wśród których poszybowała liczba zakażeń. Mężczyzna spekuluje, że to być może efekt poluzowania obostrzeń. Niedawno zniesiono zalecenie, by nie podróżować dalej niż 120 km od rezerwatu. Otwarto też kościoły i funkcjonujące w kasynach restauracje.

Ostatnia prosta

Rozmowa z Amandą Bordeaux, która pracuje w szkole średniej w rezerwacie Rosebud w Dakocie Południowej, zaczyna się smutno. Choć 36-latka rozmawia ze mną poprzez komunikator Skype w trakcie pracy, trudno jej powstrzymać się od płaczu. Cztery miesiące temu koronawirus zabił jej babcię, ciotkę i kuzynkę. Tak jak wielu Indian, chorowały one na cukrzycę, miały nadciśnienie i problemy z sercem. Odeszły w najtrudniejszym dla rezerwatu okresie: tylko w listopadzie zeszłego roku z powodu COVID-19 zmarło 37 osób.

– Straciłam moich bliskich w ciągu zaledwie trzech tygodni – wspomina Amanda. – Najpierw umarła 90-letnia babcia. Na jej śmierć byłam przygotowana, bo już i tak powoli żegnała się z życiem. Ale ciocia miała zaledwie 56 lat! Gdy rozmawiałyśmy ostatni raz, mówiła, że ma wysoką gorączkę i kaszel. Następnego dnia już nie żyła. Do dziś wyrzucam sobie, że nie wezwałam dla niej karetki. Tylko skąd miałam wiedzieć, że potrzebuje natychmiastowej pomocy? Nie miała nawet problemów z oddychaniem – dodaje Amanda, której ciotka umarła poniekąd na ostatniej prostej. Miesiąc po jej śmierci w rezerwacie rozpoczęto dystrybucję szczepionki. Ani Amandy, ani jej rodziców nie trzeba było zachęcać do zaszczepienia się: zrobili to już na początku lutego.

– Dziękuję losowi, że uchronił przed zakażeniem moich rodziców – mówi Amanda. – Tak jak większość członków naszej rodziny, rodzice mają cukrzycę i problemy z sercem. Na szczęście są zatrudnieni w administracji plemiennej i przez ostatni rok mogli pracować z domu. Dopiero teraz, gdy większość personelu została zaszczepiona, wróciliśmy do pracy w biurze.

Szpital bez specjalistów

Gdyby Amanda nie pracowała w administracji plemiennej, jej opowieść mogłaby być jeszcze bardziej dramatyczna. W końcu życie w rezerwacie Rosebud nie rozpieszcza: wśród liczącego 12 tys. osób plemienia panuje wysokie bezrobocie, bieda i alkoholizm. Epidemia te problemy pogłębiła.

– Większość naszych mieszkańców jest tak biedna, że nie stać ich nawet na opłacenie pogrzebu swoich bliskich – mówi „Tygodnikowi” członek rady plemiennej Wayne Frederick. – Wszelkie koszty związane z pochowaniem zmarłych na COVID-19 pokryły nasze władze. To dla nas duże obciążenie, bo na samych tylko przestojach w prowadzeniu rezerwatowych kasyn straciliśmy w zeszłym roku 2 mln dolarów – podlicza.

Dziurę budżetową pogłębiły też wydatki na testy na koronawirusa i opłacenie transportu chorych na COVID-19. Frederick tłumaczy, że pacjenci przewożeni są do innych placówek, bo w lokalnym szpitalu finansowanym przez Indian Health Service nie ma pulmonologa ani specjalisty, który potrafiłby podłączyć choremu respirator.

– I co z tego, że mamy w placówce pięć respiratorów, skoro są bezużyteczne?! Nie tak powinna wyglądać opieka medyczna gwarantowana przez rząd federalny – denerwuje się Frederick, który podkreśla, że już przed pandemią szpital był niedofinansowany. Brakuje w nim kardiologa, onkologa, a nawet ginekologa. Pacjenci w ciężkim stanie od lat trafiają do oddalonych o trzy godziny drogi miejscowości Rapid City i Sioux Falls. Podczas epidemii sytuacja się pogorszyła: szpitale w Dakocie Południowej są przeciążone i chorych Indian trzeba transportować jeszcze dalej. Trafiali nawet do szpitali w sąsiednich stanach: Montanie, Iowa czy Nebrasce.

– Nawet jeśli niektórzy przeżyli taką podróż i pokonali wirusa, często mają teraz powikłania po infekcji – mówi Wayne Frederick. – Cierpią na arytmię serca, mają problemy z równowagą i koncentracją. I tu koło się zamyka, bo nie mamy w lokalnym szpitalu specjalistów, którzy mogliby im pomóc.

Szczepienia w ciężarówce

Wayne Frederick nabiera optymizmu dopiero, gdy opowiada o trwającej w rezerwacie akcji szczepień. Wylicza z dumą, że do początku marca jedną dawkę szczepionki otrzymało już niemal 30 proc. członków plemienia, a obie dawki – 17 proc.

– Aby dotrzeć do niezmotoryzowanych mieszkańców rezerwatu, kupiliśmy ostatnio ciężarówkę i wystąpiliśmy do władz federalnych o zgodę na stworzenie mobilnego punktu szczepień. Zwykle czekamy na odpowiedź kilka tygodni, ale tym razem poszło bardzo szybko. W naszym rezerwacie trzeba wiele zmienić, ale przynajmniej akcja szczepień przebiega sprawnie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2021