Czerwony algorytm

Boicie się, że Facebook i Twitter zmieniły naszą demokrację i kulturę? Oto nadchodzi TikTok.

18.01.2021

Czyta się kilka minut

 / IL.: ANDRZEJ WIETESZKA
/ IL.: ANDRZEJ WIETESZKA

Odkąd wiosną 1985 r. znalazła się na okładce magazynu „Time”, pozostaje królową muzyki pop. „Madonna: czemu jest na topie (why she’s hot)” – zastanawiała się redakcja amerykańskiego tygodnika. Jeśli zerknąć na długą listę jej piosenek, które od wczesnych lat 80. trafiały na pierwsze miejsca najważniejszych list przebojów, oraz podsumować sprzedane single i albumy, pracująca obecnie nad autobiograficznym filmem Madonna nadal jest en vogue. Co i rusz pojawiają się groźne konkurentki, takie jak Lady Gaga, Ariana Grande czy Billie Eilish – może jednak od ponad 30 lat w muzyce rozrywkowej niewiele się zmienia?

Kłopotów przysparza dopiero próba znalezienia odpowiedzi na pytanie, kto jest aktualnym królem pop, a także: dlaczego jest hot. Gdy pod koniec 2019 r. serwis streamingowy Spotify podsumował dekadę swojej obecności w naszych komputerach i smartfonach, wskazując najchętniej słuchanych artystów, niekwestionowanym zwycięzcą zestawienia okazał się raper Drake. Uwielbienie dla młodszego o 30 lat od Madonny Kanadyjczyka przekłada się na gigantyczną popularność jego muzyki. Bliską tej, na którą królowa pracowała w czasie całej swojej kariery.

Trzydzieści sekund

W roku, w którym Drake przyszedł na świat, piosenkarka zdążyła już zapomnieć o namaszczającym ją na ikonę pop­kultury numerze „Time’a” – wydawała swój trzeci album „True Blue”, przez wielu uważany za najważniejszy w karierze artystki. Pełen był poruszających historii zwykłych ludzi poszukujących wyjścia z tarapatów: „Mam dla was opowieść, wyjawię wam, czego nauczyło mnie życie”, obiecywała Madonna w piosence „Live to Tell”. Płyta zilustrowana bladobłękitną fotografią piosenkarki zawiera dziewięć utworów, z których najdłuższy („Live to Tell”) trwa prawie sześć minut, najkrótszy zaś („Jimmy, Jimmy” – o buntowniku bez powodu) niecałe cztery. Łącznie na płytę trafiło prawie 40 minut muzyki.

Wydanego latem 2018 r. albumu ­Drake’a „Scorpion” słucha się półtorej godziny – to aż 25 utworów, z czego kilka to kawałki ledwie dwuminutowe.

Wielbiciele Madonny zmuszeni byli kupić album, by posłuchać w domu ulubionej piosenki, a wytwórni mogło być wszystko jedno, czy kiedykolwiek włożą płytę do gramofonu. Otwierający „True Blue” przebój „Papa Don’t Preach” (trwająca 4 minuty i 27 sekund opowieść o współczesnych Romeo i Julii) rozpoczynała partia instrumentów ­smyczkowych z towarzyszeniem syntezatora – dopiero gdy tempo przyspiesza w okolicach 30 ­sekundy, padają pierwsze słowa. Dziś niewiele piosenkarek może sobie pozwolić na taką ekstrawagancję. Na szczyty listy przebojów legendarnego magazynu „Billboard”, którą w 1986 r. władał „True Blue”, trafia coraz więcej utworów trwających mniej niż dwie i pół minuty, refren zaś (od którego często rozpoczyna się piosenka) pojawia się w nich zwykle już w 10 sekundzie. Dziennikarze amerykańskiej prasy muzycznej na podstawie danych z wieloletnich zestawień listy obliczyli, że w trakcie ostatnich dwóch dekad długość piosenek skurczyła się o 30 sekund.

Także 30 sekund wystarczy, by zarobić na tantiemach, wstawiając piosenki na Spotify – jeśli wysłuchamy choć pół minuty utworu, artyście skapnie grosik od właściciela serwisu. Oznacza to mniej więcej tyle, że w sytuacji, gdy 80 proc. rynku muzycznego kontrolują serwisy streamingowe (a czas pandemii jeszcze zwiększy ten udział), najbardziej dochodowe jest wydawanie albumów z dużą liczbą krótkich kawałków. Idealnie, gdy format piosenki odpowiada lekkiej, niezobowiązującej przekąsce.

Wyprodukowany dokładnie wedle tej recepty „Scorpion” Drake’a był jak dotąd najczęściej w historii streamingu odtwarzanym albumem. Tylko jednego czerwcowego dnia – w momencie premiery – odsłuchano go na Spotify 132 miliony razy.

Mniej więcej 30 sekund trwają także filmy publikowane na TikToku – najczęściej instalowanej obecnie na smartfonach aplikacji rozrywkowo-społecznościowej. Ma ona 4 mln użytkowników w Polsce oraz ponad miliard na świecie, oferuje także sporą bazę piosenek (w minionym roku TikTok podpisał umowę z największymi wytwórniami, jak Sony, Universal czy Warner). Jak sprawić, by piosenka stała się sieciowym wirusem na znanej wszystkim nastolatkom platformie? Teledysk do utworu Drake’a „­Toosie Slide” zawiera prosty układ choreograficzny przypominający moonwalk Michaela Jacksona, a słowa chwytliwego refrenu pomagają go opanować, instruując, co robić ze stopami. Gdy pojawia się nagranie, trwa już ogólnoświatowy ­lockdown, a raper tańczy w maseczce, przemieszczając się po wyłożonym marmurem, luksusowym domu. Film był odpowiedzią na rosnącą modę, którą pod koniec marca wypromowała na ­TikToku grupa tancerzy – raper podrzucił ­poniekąd viralowi ścieżkę dźwiękową.

W ciągu trzech dni choreografia ­Drake’a doczekała się miliarda naśladowców. Na TikTiku osobną kategorię stanowią utwory, które „najszybciej zdobyły miliard odtworzeń”. Swój „Toosie Slide” nagrywali wszyscy – dzieci w Ugandzie i Robert Lewandowski. Ponieważ dziś filmów opatrzonych tagiem #toosieslide jest sześć razy więcej niż wiosną, próba ich przejrzenia przypomina zapasy z jedno­rękim bandytą: każdy ruch palca po ekranie wywołuje niespodziewany, podkręcający ciekawość efekt. Nie chodzi już tylko o piosenkę, która coraz bardziej wpada w ucho, ale o to, jak „Toosie Slide” udał się słynnej koszykarce, grupce sympatycznych policjantów czy brodatemu farmerowi z Ohio. Make every second ­count – mówi maksyma chińskiej aplikacji – liczy się każda sekunda. Najmłodsi użytkownicy (choć aplikację można zainstalować legalnie po ukończeniu 13. roku życia, korzystają z niej już sześciolatki) spędzają na TikToku prawie półtorej godziny dziennie. Ponad 80 proc. z nich wrzuca do sieci własne filmy.

Trzydzieści miliardów

W 2013 r. wykształcony na uniwersytecie w Tiencin inżynier Zhang Yiming, dotąd pracownik Microsoftu, otwiera serwis Toutiao (Dzisiejsze Nagłówki) zbierający w jednym miejscu najpopularniejsze treści chińskiego internetu. Specjalny algorytm opracowany przez Yiminga przeczesuje sieć w poszukiwaniu wzbudzających rosnące zainteresowanie artykułów, nagrań i memów. Następnie, nieustannie analizując ruch na stronie oraz preferencje osób odwiedzających serwis, ich kliknięcia, lajki i komentarze – wybiera dla każdego indywidualną porcję najsmaczniejszych „przekąsek”. Algorytm nie tylko układa gotowe treści na stronie, ale – jeśli trzeba – sam pisze chwytliwe, dobrze się klikające nagłówki. Słowem: im częściej użytkownicy zaglądają na stronę, tym lepiej Toutiato ich poznaje, coraz trafniej rekomendując dokładnie takie teksty, zdjęcia i filmy, które ich zainteresują.

To pozytywne sprzężenie zwrotne zaowocowało jedną z najbardziej uzależniających platform internetowych. A Yimingowi uczenie maszynowe służące do tworzenia i kontrolowania treści przydało się podczas olimpiady w Rio de Janeiro. Chiński „reporter” Toutiao pisał i samodzielnie publikował dziennie kilkadziesiąt krótkich artykułów podsumowujących zmagania sportowców natychmiast po ich ukończeniu. Rok później tego „sportowego dziennikarza” wyceniono na 30 mld dolarów. To wtedy właśnie właściciel Toutiao, spółka ByteDance, kupuje ­ Musical.ly – aplikację służącą do tzw. lipsyncu (udawania, że się wykonuje znany utwór), niezwykle popularną wśród nastolatków. Z ich połączenia powstaje TikTok (w Chinach znany jako Douyin).

Próby wyjaśnienia, czym dokładnie jest TikTok, oraz tego, co w nim znajdziemy, są skomplikowane.

Twórcy jego algorytmu – wedle niektórych o wiele precyzyjniejszego niż ten, którym dysponuje np. Amazon – zależy w końcu na tym, by każdy z nas przeglądał się w nim jak w lustrze. Mam przy tym nadzieję, że mój wciąż się kalibruje, bo na razie przypomina głośny bazarek: sporo tu muzyki tanecznej, reklam proszków do prania, Januszów biznesu, kuchcików serwujących dania barowe, kontrowersyjnych publicystów, skompromitowanych polityków i szemranych coachów. Ale też relacjonujących swoje życie, często na żywo w środku nocy, nastolatków.

Aplikacja umożliwia stosunkowo łatwe tworzenie krótkich, atrakcyjnych wizualnie filmów, a użytkownikom posiadającym ponad tysiąc fanów – także ­live’ów (ta forma pozwala zarabiać na swojej popularności). Ze względu na ­połączenie z Musical.ly TikTok kojarzony był długo z nagraniami, w których dzieci – jak w popularnych programach typu „Mini Playback Show” – udawały, że śpiewają piosenki swoich ulubionych wokalistów (lipsync), tworząc do nich dowcipne, dynamicznie zmontowane teledyski (transition). Ale poza bezpłatnym dostępem do atrakcyjnego narzędzia służącego do profesjonalnej obróbki formatów wideo TikTok zaoferował coś jeszcze: podczas gdy początkującym twórcom coraz trudniej zdobyć uwagę na YouTubie, Facebooku czy Instagramie bez wsparcia subskrybentów czy ponoszenia kosztów promocji, chińska aplikacja nie sprawdza, ilu mamy fanów i nie oczekuje inwestycji. Jeśli jej algorytm uzna, że nasz filmik podoba się wybranej, testowej grupie widzów (gdy jest oglądany do końca, a nawet kilka razy pod rząd), będzie go proponować coraz szerszemu kręgowi użytkowników. Nawet jeśli dopiero zaczęliśmy swoją karierę tiktokera.

Słowem: algorytm Yiminga znany z „nagłówków” wciąż dba o to, by działało pozytywne sprzężenie zwrotne: jeśli twórca może liczyć na kilkadziesiąt tysięcy widzów swojego pierwszego filmu, daje mu to potężny zastrzyk dopaminy porównywalny z rozbiciem banku.

– Nic tak nie podnosi potencjału aplikacji w oczach reklamodawców jak zaangażowani użytkownicy – komentuje Dominik Siadak z agencji ASAP&ASAP, jednej z tych, które tworzą dziś reklamy na polskim TikToku. – Zachłysnęła się nim już duża część Europy – przyznaje. – Także w Polsce z każdym tygodniem zainteresowanie marek tym medium rośnie. Sam TikTok coraz śmielej wspiera mechanizmy sprzedażowe, oferując gotowe formaty reklamowe i rozwijając narzędzia analityczne pozwalające lepiej podążać za użytkownikiem.

Najchętniej oglądani twórcy zapewniają markom zasięgi i wiarygodność w oczach swoich rówieśników, którzy za moment będą bardzo atrakcyjnymi konsumentami z generacji Z (urodzeni w latach 1997–2012). Jej przedstawiciele – jak pokazują raporty agencji marketingowych – wykonują 60 proc. więcej ruchu w aplikacjach niż ich starsze rodzeństwo czy rodzice. Nie tylko częściej grają, korzystają z komunikatorów, czy robią zakupy online. W serwisach społecznościowych zasięgają także pierwszych informacji na temat produktów bankowych. To z tego powodu jedna z najpopularniejszych tiktokerek, szesnastoletnia tancerka Charli D’Amelio, której książka „Wszystko o Charli” ukazała się po polsku tuż przed Gwiazdką, zainwestowała pod koniec zeszłego roku 4 mln dolarów w aplikację bankową skierowaną do nastolatków.

Przywołany na początku Drake wykorzystał nowe medium do ugruntowania pozycji, którą zdobył w serwisach streamingowych. Ale wybijający się na niezależność TikTok ma, poza D’Amelio, plejadę własnych gwiazd. To m.in. amerykański raper Lil Nas X, którego singiel „Old Town Road” (czas trwania: 1:53) przez kilkanaście tygodni utrzymywał się na szczycie listy przebojów magazynu „Billboard”, zdobywając następnie dwie nagrody Grammy, statuetkę MTV oraz American Music Award – wyróżnienie dla najpopularniejszego artysty przyznawane na podstawie liczby sprzedanych singli. W Polsce „Old Town Road” zyskało status diamentowej płyty (udało się to w minionym roku tylko 28 wykonawcom, choć regulamin bierze pod uwagę liczbę odsłuchań w serwisach streamingowych). W czasie pandemii Lil Nas X występował także wirtualnie w grze „­Roblox”, gromadząc tam wielomilionową publiczność.

Analizując rynek muzyczny latem 2019 r., pracownicy agencji badawczej Nielsen przyznali w swoim raporcie, że żadna inna aplikacja nie pomogła tak bardzo w tworzeniu przebojów jak ­TikTok – to dzięki niej setki milionów słuchaczy usłyszały utwory Avy Max (w Polsce jej płyta zdobyła status platynowej) czy japońskiego piosenkarza i producenta Jojiego. Z wieloma wykonawcami kontrakty podpisały największe światowe wytwórnie. Do rosnącego uzależnienia od TikToka przyznał się zresztą kilka miesięcy temu na łamach korporacyjnego bloga Denis Kooker, jeden z ­prezesów Sony Music Entertainment. Także Spotify stworzyło narzędzie ­pozwalające lepiej wykorzystać trendy ­rodzące się na TikToku. Pomysł powstał wkrótce po tym, jak chińskiej aplikacji udało się odświeżyć przebój ­„Dreams” ­popularnej w latach 70. ­rockowej grupy Fleetwood Mac, wyciągając go na pierwsze miejsca serwisów streamingowych. Tymczasem ByteDance eksperymentuje już w Indiach oraz Indonezji z własną aplikacją streamingową Resso. A to wszystko wydarzyło się, jeszcze zanim pandemia zamknęła nas w domach, uniemożliwiając udział w koncertach i festiwalach muzycznych, wizyty w kinach i teatrach.

Chichot egzystencjalny

Gdy surowy krytyk Anton Ego odwiedza jedną z szacowniejszych paryskich restauracji celem zgrillowania jej szefa kuchni w bezlitosnej recenzji, z niedowierzaniem zerka na chłopskie danie, które stawia przed nim młodziutki kelner. Na talerzu znajduje się porcja cieniutko pokrojonych sezonowych warzyw, ratatouille. Krytyk pospiesznie robi notatki, po czym kieruje widelec z pierwszym kęsem jarskiej potrawki do ust. Nie zobaczymy, jak przeżuwa. Obraz nieoczekiwanie się rozświetla, a mizantrop Ego znów jest małym, sympatycznym Antonem, któremu matczyne dłonie podsuwają talerz aromatycznych warzyw, a potem czule przytulają.

Taka tęsknota za bliskością i smakiem najprostszych doświadczeń dzielonych z najbliższymi odezwała się pewnego sierpniowego dnia, w środku pandemii, w młodej nowojorskiej nauczycielce Emily Jacobsen, która zamieściła na ­TikToku swoją piosenkę o sympatycznym szczurku Remym, bohaterze disneyowskiej kreskówki „Ratatuj”, z której pochodzą przywołane powyżej sceny. Na jej trop wpadł kompozytor i aranżer Daniel Mertzlufft – dla zabawy przerobił kawałek, nadając mu podniosłe, musicalowe brzmienie.


Agata Kaźmierska, Wojciech Brzeziński: Monopol na sprawy ważne dla całych społeczeństw ma dziś kilka prywatnych firm. A one znalazły się właśnie w punkcie zwrotnym – nie wiemy tylko, czy na lepsze, czy na gorsze.


 

Efekt okazał się tak komiczny, a jednocześnie wpadający w ucho, że do grupy fanów „Remy’ego, szczurka ze snów” dołączali kolejni aktorzy, muzycy i wokaliści, nagrywając swoje interpretacje animowanych postaci. Ponieważ TikTok umożliwia dodawanie partii wokalnych do nagranego wcześniej dźwięku, artyści szybko zaczęli wykorzystywać tę opcję do zdalnej współpracy, a pozostali użytkownicy aplikacji, mogąc podglądać ten proces, czuli się nieustannie obecni na sali prób, co tylko podkręcało apetyt. Upichcony zdalnie w niespełna pół roku fanowski „Ratatuj” otworzył Nowy Rok na nowo­jorskim Broadwayu jako ­„Ratatouille: The TikTok musical” (#ratatousical). Bilety na dostęp online do czterech spektakli kupiło milion widzów, a „Los Angeles Times” zaraz po premierze obwieścił światu, że tak właśnie wygląda przyszłość spektakli muzycznych.

Cóż, jeśli podstawą dobrego rata­touille jest pieczołowita obróbka każdego ze składników z osobna – ten przepis po prostu musiał się udać. Nieco pieprzu dodaje fakt, że na liście płac TikToka znajdziemy nazwiska byłych szefów wytwórni muzycznych i filmowych. Jego prezesem był przez kilka letnich miesięcy Kevin Mayer, dyrektor wytwórni Disneya, która „nie miała nic przeciwko temu fan fiction”. Mayer zrezygnował ze stanowiska, gdy Donald Trump zagroził Chińczykom blokadą aplikacji na terenie Stanów Zjednoczonych. Pod koniec 2020 r. zarówno Departament Handlu USA, jak i sąd federalny w Pensylwanii wydały jednak orzeczenia niekorzystne dla byłego prezydenta.

Mniej więcej w tym samym czasie na Netfliksie zadebiutował program „Every­thing’s fine” amerykańskiej komiczki Sarah Cooper, imitujący poranne wydanie programu telewizji informacyjnej. Donalda Trumpa jest tu niewiele, ale to właśnie z jego powodu Cooper stała się sławna. Wykorzystując modę na lipsync wybierała najbardziej absurdalne wypowiedzi byłego prezydenta i synchronizując ruch swoich warg z głosem Trumpa, nagrywała kilkunastosekundowe filmy na TikToku. Zdania z wywiadów czy wyrwane z kontekstu wiecu wyborczego fragmenty przemów wypadały absurdalnie, pomógł także talent aktorski Cooper, próbującej naśladować sposób bycia prezydenta, jego gesty, bezczelność.

Ale Cooper to tylko jedna z rzeszy komików, stand-uperów, publicystów i komentatorów życia publicznego, którym sławę przyniósł TikTok. Aktor i producent Kareem Rahma dokumentujący na swoim koncie zeszłoroczne zamieszki w Minneapolis po śmierci ­George’a Floyda, ilustrując je piosenką Childish Gambino „This Is America”, stał się symbolem młodych Amerykanów (choć internet pamięta, że w ciągu kilku pierwszych dni po śmierci Floyda strony #GeorgeFloyd oraz #BlackLivesMatter nie miały oficjalnie na TikToku żadnych wyświetleń z powodu „usterki technicznej”). To także użytkownikom tej aplikacji przypisuje się przyczyny kiepskiej frekwencji na czerwcowym wiecu wyborczym w Tulsie.

Miesięcznik „The Atlantic” polecił kilka miesięcy temu swoim czytelnikom zapomnieć o programach typu „Saturday Night Live”, wskazując, że najświeższa satyra polityczna rodzi się właśnie na ­TikToku. Na czym polega ta wyjątkowość? Jeden z młodych komików Ryan Baron w rozmowie z BBC nazwał efekt, który wywołuje ten rodzaj zabawy, „egzystencjalnym chichotem” (gdyby ­Woody ­Allen miał dziś 20 lat, robiłby dokładnie to, co – bardzo skądinąd do niego podobny wizualnie i artystycznie – Ryan). Miał na myśli chichot, który pozwala poradzić sobie młodym Amerykanom z licznymi lękami, także tymi wywołanymi pandemią. Na jego kanale wiele jest treści komentujących skutki czasu przymusowej kwarantanny, w sposób wyrafinowany grających także ze sposobem działania TikToka, który poprzez włączanie nam wciąż tego samego nagrania zawiesza nas w bezczasie. Zważywszy na to – wyjaśniał ­Baron – jak bardzo wszyscy czuliśmy się źle, dzieciaki musiały stworzyć sobie własny, niekontrolowany przez staruszków świat, w którym mogły utrzymywać kontakt.

Usmażeni

Podsumowując ostatni rok spędzony w internecie, Baron użył znanego wielbicielom memów określenia deep-fried, mając na myśli taką zabawę z nasyceniem obrazu, jego jaskrawością czy balansem kolorów, która powoduje jak największe przekształcenia pierwowzoru, co czyni go praktycznie nieczytelnym. Czyż nie tak się czuliśmy, spędzając coraz więcej czasu przed ekranami – mocno wysmażeni na tłuszczyku wirtualnej rozrywki, coraz bardziej oddaleni od dawnych nawyków, zwyczajów i potrzeb, wreszcie: zdezorientowani? Wnioski z raportu opracowanego przez analizującą rynek aplikacji mobilnych firmę App Annie potwierdzają, że liczba godzin spędzonych na wpatrywaniu się w ekran smartfonów wzrosła na całym świecie o 25 proc. Najbardziej głodni byliśmy treści wideo, zarówno tych produkowanych profesjonalnie, jak i amatorskich – TikTok (choć już wcześniej pod ręką był bardzo podobny do niego Vine) trafił w swój czas.


Podkast Powszechny: Po zamieszkach na Kapitolu platformy społecznościowe zablokowały konta ustępującego prezydenta USA. Czy to ratunek dla demokracji, czy bezprecedensowe, bo dokonane wobec głowy państwa przez wielkie korporacje, naruszenie wolności słowa? Czy media społecznościowe są winne cenzury, czy tego, że zareagowały tak późno? Jakie ten ban będzie miał konsekwencje dla życia społecznego, jakie znamy? Weź, słuchaj!


 

Obserwując ten rosnący apetyt wielka czwórka z Doliny Krzemowej (Google, Amazon, Facebook i Apple – GAFA) rozpoczęła wyścig o naszą uwagę. Serwisy takie jak Snapchat, Instagram czy Face­book wprowadzają zmiany mające upodobnić oferowane narzędzia i usługi do tych, które proponuje ich największy chiński konkurent (firma Zuckerberga od ponad miesiąca umożliwia Amerykanom pobranie bliźniaczo podobnej do TikToka aplikacji Collab). Swoją platformę mikrovlogową buduje także rosyjski holding medialny Gazprom-Media. To wszystko z kolei stara się kontrolować Google, który uczy już swoje algorytmy przeszukiwania krótkich formatów wideo – klipy z TikToka zobaczymy niebawem w wynikach wyszukiwania w mobilnych wersjach przeglądarki.

Od lat zresztą to amerykańskie firmy kopiują chińskie rozwiązania dostarczane głównie przez BAT (azjatycki odpowiednik GAFA – Baidu, Tencent i Alibabę). Kalifornijski LimeBike wprowadził system bezstacyjnego wypożyczania rowerów wzorowany na Ofo i MoBike. Firma DiDi Chuxing opracowała wymarzony dla Ubera algorytm przewidujący, kto, gdzie i kiedy może potrzebować transportu. Apple w ślad za Tencentem realizuje płatności poprzez czat, Amazon wprowadził usługę pożyczek pozabankowych podobną do tej, które proponuje Alibaba. Chwilowo w rywalizacji na innowacje z amerykańskimi firmami wygrywają azjatyckie.

– Komunistyczna Partia Chin w połowie lat 90. zostawiła sektor high-tech w spokoju, pozwalając mu się swobodnie rozwijać – wyjaśnia dr Michał Bogusz, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich. – Ludzie urodzeni w latach 30. czy 40., którzy wówczas rządzili Chinami, zwyczajnie nie dostrzegali rosnącego znaczenia zaawansowanych technologii oraz ich potencjału. Dopóki spółki dbały o to, by w oferowanych przez nie produktach, usługach i aplikacjach nie pojawiała się alternatywna, krytyczna wobec partii narracja, miały dużo swobody. Jednocześnie partia, blokując zagraniczną konkurencję, dawała im parasol ochronny. To nie tylko zagwarantowało Chinom ogromny wzrost gospodarczy, ale też pozwoliło rozwinąć sektor technologiczny.

Drony, nie filmiki

Sytuacja zmieniła się dopiero, gdy władzę w 2013 r. przejął obecny prezydent Xi Jinping. – Chińczycy przeszli w tym czasie długą drogę od sytuacji, w której inwestowali ogromne pieniądze np. w Hollywood, by blokować niekorzystne dla siebie treści, do momentu, w którym zaczęli wymagać, by wspierane przez nich produkcje zawierały pozytywny obraz Państwa Środka – wyjaśnia Bogusz.


Czytaj także: Chińskie władze zachęcają hollywoodzkich producentów do budowania serdecznych relacji z reżimowymi cenzorami. Tak, by cenzorzy przyjacielsko mogli „zasugerować” zmiany.


 

Kolejnym krokiem tej propagandy są produkty takie jak TikTok – dziś synonim popkultury. Dzięki nim partia posiada jednocześnie pełną kontrolę nad publikowanymi na swój temat treściami, jak i możliwość narzucania własnej narracji. Ale mimo wypracowania tak doskonałego narzędzia soft power, w Chinach, zdaniem Bogusza, narasta zniecierpliwienie skalą generowanej przez BAT rozrywki. Coraz silniejsza jest chęć przekierowania jego zasobów na rozwój technologii pożądanych przez państwo, a nie trwonienie ich na może i dochodowe, ale z punktu widzenia partii trywialne rzeczy. Xi chce uniezależnić Chiny od zachodnich technologii, szczególnie w sytuacji, gdy wciąż obowiązują go sankcje handlowe nałożone przez Trumpa.

Jesteśmy właśnie świadkami momentu, w którym to zniecierpliwienie przerodziło się w działanie. Na początku stycznia Agencja Reutera doniosła, że miliarder Jack Ma (założyciel firmy kontrolującej dziś niemal trzy czwarte sprzedaży internetowej w Chinach, a przy tym mentor całego sektora azjatyckich technologii, postać rangi Elona Muska) nie pokazał się publicznie od dwóch miesięcy. Dokładnie od momentu, gdy na forum w Szanghaju skrytykował państwowe banki, porównując je do lombardów i oskarżając o podduszanie sektora technologicznego (jednocześnie coraz śmielej wprowadzając na rynek usługi konkurencyjne dla produktów bankowych). Jak twierdzi Bogusz, zniknięcie Ma było tylko kwestią czasu. Frakcja, która dotąd w partii chroniła gigantów sektora nowych technologii, właśnie przestała istnieć.

– Partia najprawdopodobniej będzie chciała wykorzystać zdobycze sztucznej inteligencji do kontrolowania dyskursu społecznego i wzmocnienia technologii wojskowych – przewiduje analityk. – Musimy pamiętać, że w jej rozumieniu nie ma czegoś takiego jak technologie cywilne: każda technologia jest technologią podwójnego przeznaczenia. Oczywiście, ważniejsze niż filmiki są dla Xi np. drony bojowe, ale Wydział Propagandy Komitetu Centralnego bardzo uważnie przygląda się dziś putinowskim systemom dezinformacji. Aktualne działania partii są w tym obszarze jeszcze nieudolne, bo Chińczycy wciąż się nas uczą, ale zaczynają prześcigać już Rosję pod względem zasobów.

Do jakich działań partia mogłaby taką „fabrykę trolli” zatrudnić w pierwszej kolejności? – Widać już ogromną ofensywę antyszczepionkową, bo im dłużej będzie trwała ogólnoświatowa pandemia, tym lepiej dla chińskiej gospodarki – twierdzi Bogusz.

Skala dezinformacji, jakiej możemy za moment doświadczyć, nigdy nie byłaby możliwa, gdyby nie platformy, które przechodzą właśnie w ręce partii Xi.

Gdy Dzisiejsze Nagłówki Zhanga Yiminga z liczbą 120 mln użytkowników dziennie stały się najpopularniejszą aplikacją newsową na świecie, chiński „Dziennik Ludowy” oskarżył ich twórcę o rozpowszechnianie „niecywilizowanych treści”. Partię irytowało, że algorytm zbyt dobrze filtruje materiały propagandowe, promując jedynie sport i rozrywkę. W odpowiedzi na krytykę kluczowe miejsce serwisu szybko zajęły artykuły chwalące dokonania prezydenta Xi. Dwa lata temu, wciąż naciskany przez urząd cenzury, Yiming złożył publiczne przeprosiny. „Nasz produkt poszedł złą ścieżką” – pisał, obiecując wzmocnienie współpracy z reżimowymi mediami.

Komentator „Dziennika Ludowego” po wystąpieniu założyciela TikToka wyraził nadzieję, że przyszłością świata jest „czerwony algorytm”: idealne połączenie człowieka, maszyny i partii. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Od 2018 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, dziennikarka i redaktorka Działu Kultury, wydawczyni strony TygodnikPowszechny.pl. W 2019 r. nominowana do nagrody Polskiej Izby Książki za najciekawszą prezentację książek i czytania w mediach drukowanych. Od… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2021