Czekając na sputnik

Nie było drugiego takiego miejsca na świecie. Przedzieleni murem, odizolowani od reszty świata berlińczycy zachodni żyli w mieście tysiąca neuroz.

03.09.2012

Czyta się kilka minut

Manuel Göttsching wystąpi 8 września w warszawskim Centrum Nauki Kopernik w ramach Festiwalu „Przemiany”. / Fot. Alberto-Sibaja Ramirez / Demotix / CORBIS
Manuel Göttsching wystąpi 8 września w warszawskim Centrum Nauki Kopernik w ramach Festiwalu „Przemiany”. / Fot. Alberto-Sibaja Ramirez / Demotix / CORBIS

Bez nich nie byłoby techno i trylogii berlińskiej Davida Bowiego, nie słuchalibyśmy debiutu Public Image Ltd i ostatniej płyty Radiohead. Choć lata lecą, ich muzyka wciąż brzmi tak, jakby pochodziła z przyszłości.

Choć większość z nich urodziła się po wojnie, całą młodość spędziła w jej cieniu. Przypominały o niej zatroskane twarze rodziców, zbombardowane kamienice i alianccy żołnierze paradujący po Stadionie Olimpijskim. Dlatego właśnie ich muzyka wybiegała tak daleko w przyszłość, spoglądała w gwiazdy, szukała nowego rozdziału, chwytając się technologicznych nowinek.

Rekrutowali się spośród młodych ludzi, pragnących skruszyć konserwatywny beton paraliżujący powojenne społeczeństwo. Nie brakowało wśród nich wielkich indywidualności: studentów Karlheinza Stockhausena i Josepha Beuysa, przyjaciół Wernera Herzoga i Wima Wendersa. Bez wątpienia jednymi z kluczowych postaci byli Michael Rother i Manuel Göttsching – założyciele grup Neu! i Ash Ra Tempel. Obaj świętują w tym roku czterdziesty jubileusz swoich genialnych płyt – albumów, bez których historia muzyki potoczyłaby się zupełnie inaczej.

KRAJOBRAZ PO BITWIE

Niełatwo wytłumaczyć, skąd wzięła się ich muzyka. Nie bez kozery krytycy często określają ich twórczość mianem Kosmische Musik.

– Nie chcieliśmy grać brytyjskiej muzyki, nie chcieliśmy też pisać niemieckich szlagierów, więc cóż... kosmos wydawał się jedynym wyjściem – wspominał w świetnym dokumencie, przygotowanym przez BBC, John Weinzierl z grupy Amon Düül II.

Zaawansowane poszukiwania niemieckiej młodzieży były umotywowane czynnikami poważniejszymi niż zwykła niechęć do zastanej rzeczywistości.

– Od końca wojny do połowy lat sześćdziesiątych muzyka niemiecka po prostu nie istniała – mówi „Tygodnikowi Powszechnemu” Manuel Göttsching. – Pojawiały się niezobowiązujące „szlagiery”, ale również one bazowały zazwyczaj na przedwojennych tekstach. Naszym celem było odzyskanie niemieckiej tożsamości w muzyce. Chcieliśmy ją zaktualizować, sprawić, by odpowiadała naszym czasom.

Nie był to łatwy proces. Choć w latach 60. w całych Niemczech pobrzmiewała muzyka The Beatles czy The Rolling Stones, zwyczajne przeniesienie elementów modnej muzyki brytyjskiej wydawało się niewłaściwe.

– Powojenna popkultura narodziła się w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych – mówi nam Michael Rother z Neu! – Dlatego amerykańska i brytyjska prasa nie mogły zaakceptować, że muzyka wywodząca się z innego kraju ma jakiekolwiek znaczenie. Był to jeden z powodów, dla których tamtejsi krytycy mieli mieszane odczucia wobec naszej twórczości.

Przejawem takiej ambiwalencji jest termin, jakim brytyjskie media ochrzciły eksperymentalną muzykę tworzoną w Niemczech w drugiej połowie lat 60. – „krautrock”.

– W tej nazwie jest z założenia coś poniżającego, ponieważ odwołuje się ona do potocznego określenia, jakim nazywano niemieckich żołnierzy od czasów I wojny światowej – wyjaśnia Rother. – Jeśli spojrzysz na naszą muzykę i wyznawaną przez nas filozofię, okaże się, że nie mamy nic wspólnego z militaryzmem, wręcz przeciwnie.

Aby potwierdzić prawdziwość swych słów, przypomina, że w wieku dwudziestu lat podjął się pracy w szpitalu psychiatrycznym, byleby uniknąć przymusowej służby wojskowej. W latach 70. Brytyjczycy zmuszeni byli jednak dać za wygraną. Już nie tylko John Peel – legendarny dziennikarz BBC – przekonywał naród o wyjątkowości niemieckiej sceny. Dołączyli do niego najwięksi: David Bowie, Brian Eno, Mark E.Smith, John Lydon.

PODŚWIADOMY CHOPIN

Istnieje pokusa, aby pisać o Kosmische Musik jako o wytworze z innej planety.

– Udało im się uwolnić od tej głupiej tyranii bluesa, rocka... właściwie wszystkich kategorii, na jakie się kiedykolwiek natknąłem – komplementował twórczość Neu! Iggy Pop. Wbrew temu, co mówi, można wskazać pewne tropy prowadzące do muzyki genialnego duetu. Sam Rother przyznaje, że fascynował ich prostolinijny bit perkusistki Velvet Underground, brzmienie gitary Jimiego Hendrixa czy ówczesny jazz. Niepoślednią rolę w edukacji muzycznej młodych Niemców pełniła też muzyka orientalna.

– Członkowie Kraftwerk fascynowali się muzyką turecką, a ja miałem słabość do egzotycznych melodii pakistańskich – wspomina gitarzysta Neu! – Jako dziecko przez kilka lat mieszkałem w Karaczi, a zasłyszane tam harmonie absolutnie mnie zahipnotyzowały.

W tym przypadku świadomość współczesnej kultury popularnej służyła przede wszystkim eliminacji klisz, odrywaniu się od dobrze znanej bluesowej tradycji i budowaniu wobec niej radykalnej opozycji. W latach 60. takie próby skazywały artystów na ostracyzm ze strony konserwatywnego społeczeństwa.

– W tym czasie było u nas nie do pomyślenia, by mężczyzna nosił długie włosy i jeansy – wspomina Göttsching. – Do szkoły chodziło się w starannie wyprasowanej koszuli, bo inaczej jeszcze na ulicy ktoś zwróciłby uwagę. Gdy The Rolling Stones mieli po raz pierwszy zagrać w Berlinie, w prasie poinformowano, że przylatują chłopcy w różowych koszulach – jaka musiała być nasza mentalność, że była to najważniejsza wiadomość związana z takim wydarzeniem?

To tradycyjne wychowanie również zaważyło na twórczości artystycznych radykałów. Tym, co ich łączyło, było obcowanie z muzyką klasyczną od wczesnych lat dziecięcych. – Nie wierzę w to, że można wejść do studia i zacząć od zera, usiąść za konsolą i oznajmić światu: „a teraz wymyślę coś absolutnie nowego” – twierdzi Rother. – Tak naprawdę bez zaangażowania wspomnień i emocji nie zrobisz nic. Gdzieś w głębi mojej świadomości matka wciąż gra dla mnie Chopina.

WYSPA BERLIN

Nie było drugiego takiego miejsca na świecie. Przedzieleni murem, odizolowani od reszty świata berlińczycy zachodni żyli w mieście tysiąca neuroz.

– Mieszkałem w Berlinie jeszcze zanim stanął mur – wspomina Göttsching. – Po jego budowie zabroniono nam wjeżdżać do wschodniej części miasta. Dopiero później dostaliśmy dokumenty uprawniające do pobytu w sowieckiej strefie, oczywiście tylko przez kilka godzin. Kontrole graniczne były bardzo upokarzające. Pamiętam, że sprawdzano, czy nie przewozimy cukierków, by indoktrynować dzieci mieszkające po drugiej stronie.

Pomimo napiętej sytuacji politycznej Berlin Zachodni stał się jednym z centrów eksperymentalnej muzyki rockowej. W przeciwieństwie do innych miast RFN, tutejsze kluby mogły być otwarte przez całą noc. Najważniejszy z nich, Zodiak Free Art Lab, stał się prędko mekką krautrockowych wykonawców. Ash Ra Tempel czy Tangerine Dream grali tam jeszcze jako nowicjusze, w lokalu zawiązał się też inny wpływowy zespół – Cluster.

Do Berlina młodzież napływała również z innego powodu – mieszkańcy miasta byli zwolnieni od służby wojskowej. Choć w tym kulturalnym tyglu powstawało wiele ciekawych inicjatyw, nie wszystkich ciągnęło do podzielonego miasta.

– Wyjazd do Berlina Zachodniego we wczesnych latach 70. napawał wielkim strachem – wspomina Rother. – Gdy zbliżałem się do żelaznej kurtyny, czułem, jakby materializowały się znane mi historie o nazistowskich Niemczech.

Aby nie myśleć o codziennych zagrożeniach, mieszkańcy Berlina uciekali myślami w odległe światy. Pomagała w tym propaganda „gwiezdnych wojen” i technologiczny zryw.

– Bardzo szybko rozwinęło się we mnie poczucie, że trzeba patrzeć w górę, w kosmos – wspomina gitarzysta Ash Ra Tempel. – Pamiętam, że kiedy Sowieci wystrzelili Sputnika I, prosiłem rodziców, aby pozwolili mi kłaść się trochę później, abym mógł go wypatrzeć. I rzeczywiście, widziałem go!

BRANDT NEW WORLD

Sytuacja niepokornych twórców poprawiła się w latach 70. Społeczny sprzeciw wobec wojny w Wietnamie, protesty studenckie z 1968 r. i – wreszcie – wybór socjaldemokraty Willy’ego Brandta na kanclerza Niemiec sprawiły, że artyści mogli odetchnąć pełniejszą piersią. Doskonale znający historię i zdystansowani wobec każdego przejawu życia politycznego muzycy doczekali się męża stanu, który mógł reprezentować ich idee.

– Był jednym z niewielu liderów, którzy odważyli się zerwać z konserwatywnym środowiskiem – twierdzi Rother. – W przeciwieństwie do znanych nam decydentów wyciągnął rękę do innych narodów. Zrobił na mnie ogromne wrażenie, gdy w 1970 r. uklęknął przed Pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie, prosząc o przebaczenie. To była ogromna odwaga, bo spotkała go za to fala krytyki ze strony prawicowych mediów.

Z tych powodów członkowie Neu! przystali na propozycję młodzieżówki socjaldemokratycznej z Düsseldorfu i zagrali koncert podczas imprezy poparcia na rzecz Willy’ego Brandta. Oprócz wielkiej polityki na rozwój eksperymentalnej sceny wpłynęła również specyfika niemieckiego rynku. Otóż, jak twierdzi Göttsching, urząd pracy nie akceptował tutaj w ogóle zawodu menadżera muzycznego. Z tego powodu działania zespołów były mniej uporządkowane i ustrukturyzowane. Ten eksperymentalny azymut obrany przez grupy takie jak Can, Neu! czy Kraftwerk prędko stał się znakiem rozpoznawczym muzyki niemieckiej... Bynajmniej nie jedynym.

STOCKHAUSEN NA AUTOSTRADZIE

Wraz z nadejściem nowej dekady Niemcy zalała fala muzyki elektronicznej. Zespoły używające syntezatorów zamiast gitar i automatów perkusyjnych zamiast bębnów odnosiły tak spektakularne sukcesy, że krytycy dopatrywali się w niej nowej dyscypliny narodowej. Rozbudowa sieci autostrad, masowa produkcja coraz szybszych samochodów postępowały wraz z rozwojem nowoczesnego instrumentarium. Młodzież z dobrych domów spędzała swój wolny czas jeżdżąc beztrosko po betonowych drogach. Wśród nich byli członkowie Kraftwerk, którzy dzięki albumom takim jak „Autobahn” czy „Die Mensch-Maschine” stali się głosem swojego pokolenia.

– Szczęście płynące z wolności podróżowania pustą autostradą uderza w tym samym momencie, co świadomość nieprzystawania naszych konstrukcji do świata natury – twierdzi Emil Schult, twórca kultowych okładek grupy z Düsseldorfu. Wówczas jednak refleksja nad zagrożeniami płynącymi z nieposkromionej industrializacji ustępowała ekscytacji możliwościami, które dawały nowe technologie. Zachęcona awangardowymi poczynaniami młodzieży część akademików dostrzegała w nich kontynuację awangardowych nagrań Stockhausena.

– Oczywiście, on również eksperymentował z elektronicznymi dźwiękami, ale jego dokonania na tym polu wydają mi się przeszacowane – twierdzi Göttsching. – Muzyka Stockhausena nigdzie mnie nie prowadziła. Moim zdaniem to była taka zabawa na papierze.

Twierdzi, że o wiele więcej dały mu seanse z nagraniami amerykańskich minimalistów, z Terrym Rileyem na czele. Rygorystyczne kompozycje przeobrażające się powoli za pośrednictwem maleńkich zmian zainspirowały go do nagrania doskonałej elektronicznej suity „E2-E4”. Niestety, to nie minimalistom przypadło w udziale recenzowanie płyt jego macierzystej kapeli.

– Wiem, że Stockhausen pisał recenzje albumów krautrockowych – mówi Göttsching. – Czytałem jego tekst o „Schwingungen” i kilku płytach moich kolegów, gdzieś nawet mam te wycinki. Jednak te recenzje były do siebie dość podobne, wszędzie pisał, że kompozycyjnie to jest po prostu najniższy poziom.

CZAS HEROSÓW

Michael Rother, który na wczesnym etapie porzucił granie w Kraftwerk, mógł się obawiać, że jego twórczość nigdy już nie przyniesie mu takiego rozgłosu. Gdy wraz z członkami Cluster zakładał swój drugi zespół, również nie spodziewał się chwały i splendoru. A jednak to na hamburskim koncercie Harmonii pojawił się Brian Eno, prosząc artystów o możliwość współpracy. Do wspólnych nagrań doszło dopiero trzy lata później, a efekty tych kilkunastu dni przepełnionych improwizacją trafiły na album „Tracks and Traces”. Niedługo po rozstaniu Rother odebrał niespodziewany telefon. Dzwonił David Bowie.

– Zapytał, czy nie zechciałbym z nimi współpracować przy następnej płycie – wspomina artysta. – Zgodziłem się i obaj wyczekiwaliśmy tego spotkania z wielkim entuzjazmem. Niestety, ludzie z zaplecza Bowiego ostatecznie do niego nie dopuścili. Podejrzewam, że obawiali się podjęcia przez Davida jeszcze bardziej eksperymentalnej drogi.

Pozostającemu pod przemożnym wpływem Rothera wokaliście pozostało oddać mu hołd, nazywając ów album na cześć jednej z piosenek Neu! – „Heroes”.

Choć od tamtego okresu minęło czterdzieści lat, twórcy Kosmische Musik nie przysypiają w fotelach Rock & Roll Hall of Fame, nie grzeją się w ogniu chwały lat minionych, nie obchodzą hucznych benefisów i jubileuszy. Nadal grywają w małych klubach, nierzadko dla niewielkiej publiczności, będącej w wieku ich wnuków. Manuel Göttsching przyjedzie do Polski 8 września, by zagrać w warszawskim Centrum Nauki Kopernik (organizatorzy wybrali doprawdy znakomitego patrona) podczas Festiwalu „Przemiany”.

– Gdy czekałem w nocy na ten Sputnik, marzyłem sobie, że gdy będę miał dwadzieścia lat, będę mógł polecieć w kosmos, tak jak dziś lata się na Ibizę. Trwało to trochę dłużej, ale dziś jest to już możliwe – przyznaje Göttsching.

Oczywiście, że jest! Wystarczy tylko włączyć „NEU!”, „Schwingungen” czy „E2-E4” – one wszystkie tam prowadzą.  

WSPÓŁPRACA: TOMASZ KUC

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2012