Czas szpery

Z getta Litzmannstadt przeżyło kilkanaście tysięcy osób - o ileż więcej niż w Warszawie. Zostanie jednak zapamiętane jako miejsce, w którym Chaim Rumkowski po otrzymaniu kolejnego nakazu wywózki mówił do mieszkańców: "Oddajcie mi wasze dzieci". 65 lat temu Niemcy dokonali likwidacji Łódzkiego Getta.

25.08.2009

Czyta się kilka minut

Wieś Marysin włączono do dzielnicy zamkniętej. Judenrat organizował tu półkolonie dla dzieci i wczasy dla robotników / fot. Archiwum Państwowe w Łodzi /
Wieś Marysin włączono do dzielnicy zamkniętej. Judenrat organizował tu półkolonie dla dzieci i wczasy dla robotników / fot. Archiwum Państwowe w Łodzi /

Przed wojną w wielonarodowej Łodzi mieszkało ponad 230 tysięcy Żydów, stanowili więcej niż jedną trzecią ludności miasta. Kiedy wkroczyli Niemcy, wielu, zwłaszcza tych zamożnych, wyjechało, uciekając do Warszawy lub na wschód. Ale większość została. Niemal natychmiast dotknęły ich skierowane przeciwko Żydom niemieckie zarządzenia - nakaz oznakowania żydowskich przedsiębiorstw, grabieże, konfiskata majątków i towarów, zakaz korzystania z parków i miejskiej komunikacji. I także to najboleśniejsze - zamknięcie w getcie.

Pierwsze pogłoski o planowanej izolacji Żydów rozeszły się jeszcze jesienią 1939 r., do działania Niemcy przystąpili w lutym 1940 r. Getto powstało w najbiedniejszej, północnej dzielnicy miasta - na Bałutach i Starym Mieście. Na obszarze niewiele ponad 4 km kw. zgromadzono ponad 160 tysięcy ludzi. Później getto dodatkowo zmniejszono i przetransportowano tam jeszcze Żydów z Niemiec, Austrii i Czech. Zagęszczenie w 1942 r. sięgnęło ponad 42 tys. osób na kilometr kwadratowy. Wewnątrz getta - jak w innych takich miejscach - głód, choroby, wywózki, rozpacz. Tym, co sprawiło, że było tak inne od np. warszawskiego, był fakt, że funkcjonowało jak gigantyczny zakład produkcyjny.

Użyteczność miała getto ochronić i udowodnić, że jest Niemcom potrzebne. Jednocześnie jednak każda ze sfer życia była ściśle kontrolowana - żydowskie władze getta, z prezesem Chaimem Rumkowskim na czele, stworzyły dzielnicę zamkniętą na kształt quasi-państwa: miało swoje pieniądze, pocztę i znaczki pocztowe z podobizną Prezesa, prasę, sądy. Były kolonie dla dzieci, przedstawienia, rewie. Wszystko to jednak nie tyle chroniło ludzi, ile ograniczało ich i upokarzało. To "Prezes" - jak o nim mówiono, oraz kierownicy w poszczególnych resortach wydzielali żywność, co w naturalny sposób było źródłem korupcji. Dodatkowe przydziały żywności, sanatoria (tzw. Heimy), mieszkania - wszystko to było udziałem tych, którzy się Prezesowi zasłużyli. Pieniądze gettowe, tzw. rumki, skutecznie zaś uniemożliwiały kupowanie towarów na zewnątrz. Getto było ściśle izolowane, również dlatego, że praktycznie nie posiadało kanalizacji, nie istniało więc takie połączenie ze stroną aryjską jak kanały. Od początku wojny prowadzono też masowe przesiedlenia ludności - Łódź miała być miastem niemieckim, więc przesiedlono tam wielu Niemców z Rzeszy, co spowodowało, że otoczenie getta było niemieckie, a nie polskie. Ucieczka była niemożliwa. Dzielnica zamknięta stała się pułapką o wiele bardziej szczelną niż getto w Warszawie.

Kto miał władzę, miał życie

Dziennik prowadzony w getcie przez Jakuba Poznańskiego jest dziwną lekturą. Opisuje getto od jego pierwszych dni aż do samego końca, do wejścia wojsk radzieckich. Tak jak w innych tego typu wspomnieniach głównymi tematami są: żywność, przydziały, głód, strategie przeżycia. Zapiski koncentrują się jednak również na funkcjonowaniu getta i wszelkich osobistych zależnościach - kto z kim, kiedy, komu podpadł, a kto kogo chroni… Tym intrygom, istniejącym zapewne w każdej wielkiej korporacji, Poznański przygląda się z oburzeniem, starając się pozostać poza nimi.

11 kwietnia 1943 r. Poznański zanotował:

"Zrobiła się w getcie moda na urządzanie jubileuszów i z tym związane pewnego rodzaju imprezy wokalno-artystyczne. 27 lutego upłynęło dwa lata od dnia założenia resortu papierniczego i chciano ten termin w jakiś sposób uwiecznić. Kierownictwo postanowiło urządzić wystawę wyrobów resortu i akademię z rewią. (…) Jeżeli wystawa ma jakiś cel i znaczenie, to moim zdaniem rewia nie powinna mieć miejsca i nie ma dla niej usprawiedliwienia. Tłumaczy ją tym, że jak Prezes na taką rewię czy akademię przychodzi, odbiera hołd, który mu dany resort składa w postaci upominku, to odwdzięcza się w postaci talonów dla pracujących. Jestem tego zdania, że nie jest to odpowiedni zwyczaj i nie jest to odpowiedni sposób traktowania ludzi. Niestety, etyka w getcie prawie że nie istnieje, i u wszystkich jego mieszkańców jedzenie jest na pierwszym miejscu, i wszystkie środki, którymi można zdobyć trochę jedzenia, są dobre".

Najważniejszym z tych środków była władza. Ten, kto miał władzę, miał życie - dobre, w miarę spokojne, z wyjazdami do sanatorium na Marysinie, gdzie można było najeść się do syta, z sukniami dla żony i wszystkimi możliwymi przywilejami. Walka, która toczyła się w getcie, była więc przede wszystkim walką o władzę. Na tym najwyższym poziomie - między Rumkowskim a Dawidem Gertlerem, jednym z szefów żydowskiej policji. Na innych - między pracownikami i kierownikami licznych resortów, stworzonych przez Rumkowskiego: szkolnictwa, aprowizacji, tramwajów itd. Resorty, urzędnicy, setki niepotrzebnych dokumentów również były częścią jego strategii. W żydowskiej administracji getta Litzmannstadt pracowało niemal dziesięć tysięcy osób, dwa razy więcej niż w warszawskim Judenracie - to był też sposób na przetrwanie, pozory koniecznego zatrudnienia.

Bez chleba i pulowera

Żywności ubywało z każdym rokiem. Im większe porażki ponosili Niemcy, tym bardziej odbijało się to na sytuacji getta. Panował głód, powszechna była opuchlizna głodowa; zdobycie jedzenia, przyrządzenie posiłku z nadgniłych produktów było najważniejszym zadaniem dnia. Z głodu zmarło ponad 40 tys. ludzi. W strasznym roku 1942 dzienna dawka wynosiła tylko 600 kalorii - trzykrotnie mniej, niż wynosi dzienna norma dla dorosłego.

Jedną z najsłabszych grup byli Żydzi przywożeni z Niemiec, Austrii i Czech. Zwykle nieprzyzwyczajeni do trudniejszych warunków życia, zaskoczeni miejscem, w którym się znaleźli, i zupełnie pozbawieni sieci znajomych. To oni też zwykle jako pierwsi jechali w transportach do obozów zagłady. Arnold Mostowicz, który był w getcie lekarzem pogotowia, opisał w swojej książce przyjazd niemieckich Żydów - początkowo optymistyczny, niemal piknikowy nastrój w ciągu tygodnia został zastąpiony przez panikę i gorączkową wyprzedaż wszystkiego, co mieli, żeby tylko zdobyć jedzenie. "Piękny wełniany pulower przechodził na własność kupującego za sumę kilkudziesięciu marek gettowych, za które trudno było kupić kilogramowy bochenek chleba. Kupujący mówił po żydowsku, sprzedający po niemiecku. Doskonale się rozumieli i doskonale ukrywali wzajemną niechęć. Przez chwilę miałem ochotę wtrącić się do targu i pouczyć przybysza, że getta nie można było przeżyć zarówno bez chleba, jak i bez pulowera".

15 czerwca 1944 r. Jakub Poznański zwrócił uwagę, że zgłoszono mniej zgonów. "Nie oznacza to bynajmniej, że mniej ludzi umarło, tylko rodziny przetrzymują zwłoki w domu, by odebrać za nieboszczyków należne pieczywo. Dziś jest bowiem dzień wydawania chleba. (…) W Biurze Ewidencji daje się zaobserwować jeszcze jedno zjawisko. W ostatnich miesiącach zgłoszono dużo narodzin, trzykrotnie więcej niż poprzednio. I w tym wypadku można to uważać za rezultat głodu. Dziecko, niezwłocznie po urodzeniu, zostaje wpisane do rejestru żywnościowego i rodzice otrzymują na nie 25 dkg chleba dziennie oraz pełną rację żywnościową".

Dopiero podczas likwidacji getta, w 1944 r., okazało się, jak wielkie zapasy żywności nie zostały wydane mieszkańcom. W sytuacji chaosu nie były już ważne talony, ale spryt i dobre informacje. Poznański opisuje, jak w piekarni rozpruwano worki z mąką, w której się brodziło i można było jej nabrać nawet po kilkanaście kilogramów.

Przekroczyć cienką linię

I wywyższenie, i upadek Rumkowskiego otacza legenda. Przełożonym Starszeństwa Żydów (Der Altesteder der Juden) został przez przypadek. Mostowicz przywołuje plotkę, że Niemcom wpadł w oko z racji swych białych włosów i wyprostowanej sylwetki - tak jak można sobie wyobrażać Starszego… Powodu szczególnego chyba rzeczywiście nie było, bo przed wojną Rumkowski nie był wśród łódzkich Żydów znaną osobistością. Ot, dyrektor sierocińca w Helenówku. W getcie stał się nie tylko wszechmocnym Prezesem, ale także pośrednikiem między Żydami a Niemcami i wykonawcą polityki tych ostatnich. Jego idea zawierała się w przekonaniu, że tylko dzięki cennej dla Niemców pracy Żydzi mogą przetrwać. Jak zwraca uwagę Mostowicz, rzeczywiście z getta Litzmannstadt przeżyło kilkanaście tysięcy ludzi, podczas gdy w Warszawie prawie nikt, poza ukrywającymi się po stronie aryjskiej.

Cena strategii Prezesa była jednak straszliwa - kolejne transporty, które na żądanie Niemców Rumkowski organizował i które docierały do Chełmna nad Nerem lub Au­schwitz. Do historii przeszła wstrząsająca wywózka osób starszych i dzieci do 10 roku życia. 4 września 1942 r. Rumkowski przemówił do mieszkańców getta: "Żądają od nas, byśmy oddali, co mamy najdroższego: dzieci i ludzi starych. Nie miałem tego szczęścia, aby mieć własne dzieci, dlatego poświęciłem najlepsze lata życia dzieciom cudzym. Nigdy nie przypuszczałem, że to moje ręce będą składały taką ofiarę na ołtarzu. Przypadło mi w losie, że muszę dziś wyciągnąć do was ramiona i błagać: bracia i siostry, ojcowie i matki - oddajcie mi swoje dzieci". Ten czas nazwany został "szperą". Obowiązywał zakaz opuszczania domów, które systematycznie przeszukiwane były przez żydowską policję, a potem Niemców.

Czy to wtedy Rumkowski przekroczył cienką linię między ryzykowną, ale zapewne jedyną strategią ratowania Żydów, a krwawą dyktaturą i dbaniem o własną pozycję? Być może rzeczywiście wierzył, że innego wyjścia nie ma. Takiego, jakie wybrał szef warszawskiego Judenratu Adam Czerniaków - samobójstwa na znak protestu przeciwko wywózkom - nie brał pod uwagę. Jego śmierć też jest legendą - pojechał do Auschwitz w przedostatnim transporcie 28 sierpnia 1944 r. Podobno po tym, jak do wywózki skierowano jego brata, próbował interweniować u niemieckiego zarządcy getta Hana Biebowa. Ten zaproponował mu, by towarzyszył bratu w drodze… W Auschwitz łódzcy Żydzi w furii ponoć mieli wrzucić go żywcem do krematorium.

Jak zginął naprawdę, nie wiadomo.

Zostają tylko potrzebni

W getcie umierano głównie z głodu. "Co to jest głód, zrozumiałem na własnej skórze dopiero po latach. Gdy nas zimą 1939/40 przesiedlono do getta, panował tam jeszcze nieopisany chaos. Dwa tygodnie zabrało urządzanie się na nowym miejscu. (…)  Gdy po latach wspominałem ten okres, nie pamiętałem, co wtedy jedliśmy i czy w ogóle jedliśmy cokolwiek. Pierwszy raz w życiu odczułem głód. Nie był to jednak zdrowy, przejściowy głód, który zaspokaja się przy najbliższym posiłku, głód zwany zdrowym apetytem. Był to głód nieustający ani na chwilę, ssący nieznośnie w żołądku, niepozwalający się skupić nad żadną myślą" - wspominał Aleksander Klugman, pisarz, który przebywał w łódzkim getcie wraz z bratem i rodzicami.

Głód, a co za tym idzie - skrajne wyczerpanie organizmu ułatwiało też zadanie chorobom: gruźlicy, schorzeniom serca, czerwonce, dyfterytowi, tyfusowi. Działały szpitale, istniało pogotowie, jednak najlepsi nawet lekarze nie mogli nic poradzić bez żywności i leków.

Nie istniało też lekarstwo na wywózki - główną drogę do śmierci. Od początku istnienia getta Żydzi byli rozstrzeliwani i mordowani, jednak "ostateczne rozwiązanie" rozpoczęto w 1942 r.

Podczas kilku "akcji" do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem trafiały tysiące Żydów - tych najmniej produktywnych, tych z najmniejszymi znajomościami - jednak w pewnej chwili jasne było, że w transportach mają zginąć wszyscy, że niepewny jest tylko czas, bo miejsce śmierci jest już znane. Znane było też Rumkowskiemu, który w dużym stopniu podejmował decyzję, kto trafia do wywózki.

W 1942 r. zagazowanych zostało ponad 70 tys. Żydów z łódzkiego getta. Zostali tylko ci, którzy byli potrzebni do pracy.

Od butów po bieliznę

Decyzja o likwidacji getta zapadła późną wiosną 1944 r. Przeciwny jej był Albert Speer, minister ds. zbrojeń, nadal potrzebujący żydowskiej siły roboczej. Mimo to do Chełmna ruszyły kolejne transporty. W lipcu getto zamieszkiwało jeszcze ponad 70 tys. ludzi. We wrześniu zostało kilkaset osób, mających wykonywać prace przy oczyszczaniu getta. Kilkadziesiąt skierowanych do wywózki - wśród nich Jakub Poznański - zdecydowało się ukryć i doczekać wyzwolenia. Sądzili, że muszą przetrwać w ukryciu dwa, trzy tygodnie. Czekali aż do stycznia 1945 r.

Litzmannstadt Ghetto powstało jako pierwsze na ziemiach polskich, już na początku 1940 r. Było największe na terenach Kraju Warty, czyli zachodniej części Polski, przyłączonej przez Niemców do III Rzeszy. Przetrwało najdłużej, bo aż do sierpnia 1944 r. Było wyjątkowe - sprawnie zorganizowane w gigantyczny obóz pracy, dostarczało Rzeszy: ubrania, mundury, czapki wojskowe, buty ochronne, menażki, bieliznę. Przetrwało z niego kilkanaście tysięcy osób - o ileż więcej niż ze zburzonego, spalonego getta warszawskiego. Praca miała być sposobem na przetrwanie - taka była strategia żydowskiego Prezesa Chaima Rumkowskiego.

A jednak nie tak jest powszechnie pamiętane - Litzmannstadt Ghetto nie zostanie zapamiętane jako to, któremu udało się wygrać z Niemcami. Zapamiętane jest głównie jako miejsce, w którym Rumkowski bez wahania podpisywał kolejne listy ludzi do wywózki. W którym przekonywał zniewolonych ludzi, by wysłali swoje dzieci na śmierć.

Korzystałam z następujących źródeł: Jakub Poznański "Dziennik z łódzkiego getta" Arnold Mostowicz "Żółta gwiazda i czerwony krzyż"

Julian Baronowski "Łódzkie getto 1940-1944. Vademecum"

Joanna Szczęsna "Skrzydła rozpostarł szeroko nad nami", artykuł w "Gazecie Wyborczej"

Strony http://www.ghetto.lodz.pl/

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2009

Artykuł pochodzi z dodatku „Stacja Radegast (34/2009)