Czas silnych kobiet

Nie musimy przeprowadzać badań socjologicznych. Wystarczy, że rozejrzymy się wokół (zwłaszcza jeśli owo „wokół” znajduje się w dużym mieście, wśród umownej inteligencji i „klasy średniej”), byśmy zauważyli, że czas należy dziś do kobiet.

12.11.2012

Czyta się kilka minut

 / il. Julia Lesiak Paleta,  „Illusion”  z cyklu „Teatr tańca”  (2008-2009)
/ il. Julia Lesiak Paleta, „Illusion” z cyklu „Teatr tańca” (2008-2009)

To one są w ofensywie, walczą o swoje prawa, zagospodarowują wcześniej im niedostępne rejony przestrzeni społecznej, organizują się, udowadniają, że na wszystkich polach są jeśli nie lepsze, to w każdym razie równie dobre jak mężczyźni. „I na co w sumie są nam potrzebni ci faceci?” – słyszymy czasem i nie jest to – przyznajmy – szczególnie miły komunikat.


Tak więc kobiety są, a przynajmniej zdają się być, coraz silniejsze, zaś wielu mężczyzn reaguje ucieczką, wycofaniem, nie umie odnaleźć się w nowym świecie. „Żyjemy w rzeczywistości wielkiego zamieszania – mężczyźni i kobiety pogubiły się, nie wiedzą, jakie są dziś ich role” – mówi psychoterapeuta Jacek Masłowski w rozmowie, którą publikujemy w tym „TP”. Rzeczywiście: właściwie na naszych oczach zmienił się istniejący od stuleci podział praw i obowiązków w społeczeństwie i w rodzinie; z pewnością niesprawiedliwy, tworzący jednak przewidywalną, znaną wszystkim mapę. Znaleźliśmy się na nieznanych wodach, po których nawigujemy z widocznym trudem.

Coraz częściej spotykamy mężczyzn pasywnych, wychowanych przez dominujące matki: z jednej strony rozpieszczające, przyzwyczajające do ciągłego „zaopiekowania”, z drugiej – odbierające samodzielność, by nie rzec: kastrujące. Niegdysiejsi chłopcy powielają ten układ w dorosłym życiu, pozwalając partnerkom na zajmowanie silniejszej pozycji, przekazując w ich ręce większość życiowych decyzji. Dzisiejsi ojcowie przebywają nieporównywalnie bliżej dzieci niż ich nieodlegli w czasie przodkowie, nie znaczy to jednak, że udało im się odnaleźć właściwy wzorzec ojcostwa. „My, nowi ojcowie, nie chcieliśmy naśladować naszych ojców. A mimo to nie potrafiliśmy świadomie wypracować własnego wzorca postępowania i roli w rodzinie: ulegliśmy pokusie naśladowania matek. Zaczęliśmy robić to samo, co one” – przekonuje znany duński psycholog i wychowawca Jesper Juul w książce „Być mężem i ojcem” (Wydawnictwo MiND, 2012). W efekcie często dzieje się tak, że upiorny schemat nieobecnego, groźnego taty („jak się nie uspokoisz, powiem ojcu i dostaniesz lanie”) zostaje zastąpiony równie wadliwym schematem stłumionego, pozbawionego autorytetu tatusia, któremu w relacji z „krnąbrnym” dzieckiem pozostaje argument: „bo zadzwonię do mamy”.

I wreszcie – czy w tym wszystkim mężczyźni nie czują się izolowani, zawstydzeni, pozbawieni oparcia? Kobietom łatwiej „wygadać się” w gronie koleżanek, mężczyźni do zwierzeń przyzwyczajeni są w bez porównania mniejszym stopniu. Podobnie jak do przyznania, że coś im nie wychodzi. Że przegrali. Że cierpią. Nie ma się dziś najlepiej tzw. prawdziwa męska przyjaźń. Z trudem przychodzi nazywanie własnych potrzeb i uczuć. Z jeszcze większym: znalezienie wzorców. Tamte z okresu patriarchatu odrzuciliśmy z równie silnym przekonaniem, jak zrobiły to nasze partnerki, ale nowych nie widzimy. W większości naszych domów ich nie było.


Tymczasem męskie zachowania – te złe – przejmują kobiety. Gdy my, „nowi mężczyźni”, nauczyliśmy się używania form „ministra” lub „psycholożka” i zwracamy uwagę, by nie opowiadać „seksistowskich” dowcipów, kobiety „stały się bardzo krytyczne względem mężczyzn i nierzadko wypowiadają się o nich w pogardliwym tonie. Mówią o mężczyznach gorsze rzeczy niż to, co klasyczni macho zwykli mówić o kobietach”...

Podpieram się kolejnym cytatem z duńskiego psychologa, ale przecież i mnie samego uderzało wielokrotnie, że wystarczy spojrzeć na wpisy na Facebooku, by z zaskoczeniem dostrzec kobiecą potrzebę oceniania znanych mężczyzn w kategorii obiektów seksualnych, oceniania z bezpośredniością, na którą ja, 41-letni mężczyzna, żadną miarą nie pozwoliłbym sobie wobec kobiet. O wiele ważniejsza i głębsza jest naturalnie wzbierająca fala niechęci wobec „facetów” (bo raczej nie mówi się tu o „mężczyznach”). Jakbyśmy byli pokoleniem, które płaci za przewiny w dużej mierze nie swoje, a swoich dziadków? Jakby dzisiejsze młode kobiety niosły w sobie ból babek i matek? Pamiętam opowieść znajomego pisarza o tym, jak wstrząsające było dlań przysłuchiwanie się swoistym wypominkom, dokonującym się podczas pielgrzymki Radia Maryja: wielkiemu kobiecemu lamentowi o nieobecnych mężach i ojcach, o lekceważeniu, biciu i wódce, samotności. Czy nasze wyemancypowane, pracujące, walczące o parytet koleżanki, partnerki, ukochane – nieświadomie wykrzykują tamtą, tak długo ukrytą złość?


– Jako mąż i ojciec – tłumaczy z kolei mój równolatek „po przejściach”, rozwodnik i towarzysz młodszej od siebie partnerki – muszę być właściwie „wszystkim”: jak moi przodkowie ciężko pracuję na nasze utrzymanie, ale kiedy wreszcie wracam do domu, nie siadam jak oni z gazetą: chcę, ale równocześnie muszę intensywnie zaangażować się w kontakt z dziećmi, bo żona w tym czasie wychodzi. W naszej relacji powinienem oczywiście być wspierający, rozumiejący, partnerski. Nie zawsze umiem odnaleźć w tym swoje potrzeby, odruchowo sięgam po wzorzec szlachetnego, rezygnującego z siebie „rycerza”, nie widząc, jak za jego „pancerzem” tłumię złość.

Co bowiem sprawę komplikuje, rezygnowanie z siebie, zbyt pełne oddanie pola partnerce nie jest przepisem na sukces związku. „Kobietę z czasem frustruje partner, który jest wyłącznie opiekuńczy i troskliwy – wyjaśnia Masłowski. – Przestaje być też atrakcyjny seksualnie. Zaczyna jej brakować tego, co w mężczyźnie istotne: waleczności, stanowczości, siły”. Wtedy – bolesny paradoks – dla wyemancypowanej kobiety fascynujący zaczynają być „niegrzeczni chłopcy”, którzy nie rozumieją i nie wspierają tak dobrze, za to intensywniej buzuje w nich testosteron, przechowali pierwotniejsze siły i instynkty. Realni lub wyobrażeni, czekający jeśli nie tylko na ekranie telewizora, to w jakiejś mniej ugłaskanej krainie, mitycznym Wschodzie lub na Bałkanach...


Czy jesteśmy skazani na to banalne odwrócenie schematu, słabych mężczyzn i niekobiece kobiety? Jako mężczyźni mamy do odrobienia wielką lekcję, nie pozostaje nam nic innego, jak po prostu wziąć się do roboty. I przyznać, że potrzebujemy pomocy. Tej, którą mogą dać przyjaciele. I tej od – takie przecież bywają – dojrzałych, mądrych kobiet.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1971 r. Krytyk literacki, pracownik Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, sekretarz Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. Zbigniewa Herberta, wieloletni redaktor „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „Miłosz. Biografia” (Wydawnictwo Znak,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2012