Czas Księdza Proboszcza

01.10.1995

Czyta się kilka minut

Późna wiosna była najbardziej znienawidzoną porą roku dia Księdza Proboszcza. Około Świętego Jana Czarna Rzeka bezczelnie zalewała jego łąki.

Ksiądz był z natury porywczy i wrażliwy na punkcie swojej godności, więc gdy widział, że coś tak mało konkretnego i rozlazłego, tak nijakiego i bezmyślnego, tak nieuchwytnego i tchórzliwego, zabiera jego łąki, ogarniał go prawdziwie boży gniew.

Razem z wodą pojawiały się natychmiast bezwstydne żaby, nagie i obmierzłe, które nieustannie na siebie właziły i tępo kopulowały. Wydawały przy tym ohydne dźwięki. Taki głos musiał mieć Diabeł: skrzekliwy, mokry, zachrypnięty z lubieżności, drżący od nie dającego się zaspokoić pożądania. Oprócz żab, na łąkach księdza pojawiały się wodne węże, które poruszały się tak wstrętnym i wijącym ruchem, że Księdzu Proboszczowi robiło się od razu niedobrze. Na samą myśl, że takie podłużne, oślizłe ciało mogłoby dotknąć jego buta, wstrząsał nim dreszcz obrzydzenia, a żołądek zaciskał się spazmatycznie. Obraz węża na długo zapadał mu potem w pamięć i pustoszył sny. W rozlewiskach pojawiały się też ryby i o nich ksiądz Proboszcz miał już lepsze mniemanie. Ryby można było zjeść. Były więc dobre. Boże.

Rzeka rozlewała się po łąkach w ciągu najwyżej trzech krótkich nocy. Po inwazji odpoczywała i odbijała w sobie niebo. Wylegiwała się tak miesiąc. Pod wodą przez miesiąc gniła dorodna trawa, a jeśli lato było upalne, unosił się nad łąkami zapach rozkładu i gnicia.

Od Świętego Jana Ksiądz codziennie przychodził patrzeć, jak rzeczna czarna woda zalewa Kwiatki Świętej Małgorza-tki. Dzwoneczki Świętego Rocha, zielę Świętej Klary. Czasem wydawało mu się, że niewinne niebieskie i białe główki kwiatów, zalane po samą szyję, wołają go o pomoc. Słyszał ich cieniutkie głosiki podobne do dźwięku dzwoneczków w czasie Podniesienia. Nic nie mógł dla nich zrobić. Ogarniał go gniew. Twarz mu czerwieniała, a dłonie zaciskały się bezsilnie.

Za to modlił się. Zaczynał od Świętego Jana, uświęcającego wszelkie wody. Lecz Księdzu Proboszczowi wydawało się często w tej modlitwie, że Święty Jan go nie słucha, że zajęty jest bardziej zrównaniem dnia z nocą i ogniskami rozpalanymi przez młodych, wódką (wódka jest przecież odmianą wody), prowadzeniem wianków rzucanych na wodę, nocnymi szelestami w krzakach. Miał nawet żal do Świętego Jana, który co roku, regularnie, dopuszczał, żeby Czarna Rzeka zalewała Księże Łąki. Z tego powodu był nawet nieco obrażony na Świętego Jana. Zaczął więc modlić się do samego Boga.

Następnego roku po największej powodzi Bóg rzeki Księdzu Proboszczowi: „Odgrodź Rzekę od Łąki. Nawieź ziemi i zbuduj wał ochronny, który utrzyma Rzekę w jej korycie”. Ksiądz podziękował Panu i zaczął organizować sypanie wałów. Grzmiał przez dwie niedziele z ambony, że Rzeka niszczy dary boże i nawoływał do solidarnego przeciwstawienia się żywiołowi w następującym porządku: z każdej zagrody jeden mężczyzna dwa dni w tygodniu będzie nosić ziemię i usypywać wał. Na Prawiek padł czwartek i piątek, na Jeszkotle — poniedziałek i wtorek, na Koruszów — środa i sobota.

W pierwszy dzień wyznaczony na Prawiek stawiło się do pracy tylko dwóch chłopów — Malak i Cherubin. Rozgniewany Ksiądz Proboszcz wsiadł w swoją bryczkę na resorach i objechał wszystkie chałupy w Prawieku. Okazało się, że Serafin ma złamany palec, młodego Floryana biorą do wojska, u Chlipałów urodziło się dziecko, Swatoszowi wyszła przepuklina.

Ksiądz więc nie załatwił nic. Zniechęcony wrócił na plebanię.

Wieczorem przy modlitwie znowu radził się Boga. I Bóg odpowiedział: „Zapłać im”- Ksiądz Proboszcz zmieszał się nieco na tę odpowiedź. Ponieważ jednak Bóg Księdza Proboszcza bywał czasem do niego bardzo podobny, zaraz dodał: „Zapłać najwyżej dziesięć groszy za dniówkę, bo inaczej nie opłaci ci sic skórka za wyprawkę. Cale siano nie jest warte więcej niż piętnaście złotych".

Dlatego Ksiądz Dobrodziej znowu pojechał bryczką do Prawieku i zaangażował kilku rosłych chiopów do sypania wału. Do pracy wziął Józka Chlipalę. któremu urodził się syn. Serafina ze złamanym palcem i jeszcze dwóch parobków.

Mieli tylko jedną furmankę, więc praca szła powoli. Ksiądz martwił się, że wiosenna pogoda pokrzyżuje plany. Popędzał chłopów jak mógł. Sam podwijał sutannę — ale uważał na skórzane porządne buty — i biega! między chłopami, potrącał worki, okładał batem konia.

Następnego dnia do pracy przyszedł tylko Serafin ze złamanym palcem. Zagniewany Ksiądz Proboszcz znowu objechał bryczką całą wieś, lecz okazało się. że robotników albo nie ma w domu, albo leżą zmorzeni chorobą.

To był dzień, kiedy Ksiądz Praboszcz znienawidził wszystkich chłopów z Prawieka — leniwych, gnuśnych i żądnych pieniędzy. Żarliwie tłumaczył się przed Panem z tego uczucia niegodnego bożego sługi. Poprosi! znowu Boga o radę. „Podnieś im stawkę", rzekł do niego Bóg. „Daj im piętnaście groszy za dniówkę i choć przez to nie będziesz miał żadnych zysków z tegorocznego siana, wynagrodzisz sobie stratę w przyszłym roku”. To była mądra rada. Praca ruszyła.

Najpierw furmankami wożono piasek zza Góry, potem ten piasek ładowano w jutowe worki i obkładano nimi Rzekę, jakby była ranna. Dopiero wtedy zasypywano wszystko ziemią i siano na to trawę.

Ksiądz Proboszcz z radością przyglądał się własnemu dziełu. Rzeka była teraz całkiem oddzielona od łąki. Rzeka nie widziała Łąki. Łąka nie widziała Rzeki.

Rzeka teraz nie próbowała wyrywać się z wyznaczonego jej miejsca. Płynęła sobie spokojna i zamyślona, nieprzezroczysta dla wzroku ludzi. Wzdłuż obu jej brzegów łąki zazieleniły się. a potem zakwitły mniszkami.

Na księżowskich łąkach kwiaty modlą się nieustannie. Modlą się te wszystkie Kwiatki Świętej Małgorzatki i Dzwoneczki Świętego Rocha oraz zwyczajne, żółte mniszki. Od ciągłych, modlitw ciała mniszków stają się coraz bardziej niematerialne, coraz mniej żółte, coraz mniej konkretne, aż w czerwcu zamieniają się w subtelne dmuchawce. Wtedy Bóg wzruszony ich pobożnością, spuszcza ciepłe wiatry, które zabierają dmuchawcowe dusze mniszków do nieba.

Te same ciepłe wiatry przyniosły na świętego Jana deszcze. Czarna Rzeka wzbierała centymetr po centymetrże. Ksiądz proboszcz nie spał i niejadk Biegł groblą i łąkami nad Rzekę i patrzył. Mierzył kijem poziom wody i mruczał pod nosem przekleństwa i modlitwy. Rzeka nie zważała na niego. Płynęła szerokim korytem, kręciła się w wirach, podmywała niepewne brzegi. 27 czerwca Księżowskie łąki zaczęły nasiąkać wodą. Ksiądz Proboszcz biegał z kijem po nowym wale i z rozpaczą patrzył, jak woda z łatwością dostaje się w szczeliny, podpływa jakimiś sobie znanymi drogami, przenika pod wałem. Następnej nocy wody Czarnej Rzeki ruszyły piaskową zaporę i rozlały się, jak co roku, po łąkach.

W niedzielę Ksiądz grzmiał z ambony i przyrównywał nad głowami chłopów wyczyny Rzeki do pracy Szatana. Że Szatan codziennie, godzina po godzinie, jak woda, nastaje na duszę człowieka. Że człowiek zmuszony jest w ten sposób do nieustannego wysiłku stawiania zapór. Że najmniejsze zaniedbanie codziennych religijnych obowiązków osłabia tę zaporę i że wytrwałość Kusiciela porównywalna jest z wytrwałością wody. Że grzech sączy się, płynie i skapuje na skrzydła duszy, a ogrom zła zalewa człowieka, aż ten wpada w jego wiry i idzie na dno.

Po takim kazaniu Ksiądz Dobrodziej był jeszcze długo podniecony i nie mógł spać. Nie mógł spać z nienawiści do Rzeki. Mówił sam sobie, że nie można nienawidzić Rzeki, strumienia mętnej wody, nawet nie rośliny, nie zwierzęcia, tylko fizycznego, ukształtowania terenu. Jak to możliwe, żeby on. Ksiądz, mógł czuć coś tak absurdalnego? Nienawidzić Rzeki.

A jednak to była nienawiść. Księdzu Proboszczowi nie chodziło nawet o to stracone siano, chodziło mu o bezmyślność i tępyłupór Rzeki, jej niewyuczalność, bezmyślność, bezgraniczną tępotę. Kiedy myślał tak o Rzece, gorąca krew pulsowała jnu w skroniach i krążyła szybciej w ciele. ...Zaczynało go nosić. Wstawał i ubierał się, bez względu na porę nocy, a potem wychodził przed Plebanię i szedł na łąki. Zimne powietrze trzeźwiło go. Uśmiechał się do siebie i mówił: „Jak można złościć się na rzekę, zwykłe zagłębienie w gruncie?" Rzeka jest tylko rzeką, niczym więcej. Ale kiedy stawał nad jej brzegiem, wszystko wracało. Ogarniał go wstręt i obrzydzenie i wściekłość. Najchętniej zasypałby ją ziemią, od źródeł aż do ujścia. I rozglądał się. czy nikt go nie widzi, a potem zrywał olchową gałąź i walił Rzekę w jej obłe, bezwstydne cielsko.

TP 40/1995

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]