Między Odrami. Oto kraina spuszczona z łańcucha

Bywa, że wiatr oderwie od lądu trawiastą kępę, a potem taka pływająca wyspa zaczopuje śluzę.

12.06.2023

Czyta się kilka minut

Kanały i rozlewiska Międzyodrza, w oddali niemieckie miasteczko Gartz, marzec 2023 r.  / PIOTR PIZNAL
Kanały i rozlewiska Międzyodrza, w oddali niemieckie miasteczko Gartz, marzec 2023 r. / PIOTR PIZNAL

Pierwsze, co widać, to chmura komarów. Wystarczyło zejść z chodnika na niepozorną ścieżkę, by wpaść w ich rój. Na szczęście jest rano, a one nie wydają się jeszcze specjalnie żarłoczne.

– Jak się mieszka w Gryfinie, to trzeba umieć z nimi żyć – mówi Łukasz Ławicki, zachodniopomorski ornitolog, przecierając szlak. Nie, nie będziemy się niczym spryskiwać, pora się przyzwyczaić. Przedept jest wąski, trzeba iść gęsiego, więc rozmowa oznacza przekrzykiwanie brzęczenia. Trudno uwierzyć, że drepczemy wałem przeciwpowodziowym – jest niski i zjada go wszechogarniająca zieleń. W koronie wierzby śpiewa wilga.

Międzyodrze to kraina ptaków, więc dobrze spojrzeć na nią z ich perspektywy. Na zdjęciach z drona widać bezlik kanałów oraz całą masę bezludnej ziemi: trzcinowisk, łąk, łęgowych lasów porośniętych wierzbowymi krzakami. Można w tym zobaczyć układ krwionośny: niektóre kanały są wytyczone od linijki melioranta, inne to dawne starorzecza, więc wiercą się bez ładu i składu niczym polodowcowe pojezierze. Wszystko razem stanowi 6 tysięcy hektarów opasanych dwoma płynącymi południkowo odnogami Odry: Zachodnią, stanowiącą jej naturalne koryto, oraz Wschodnią, przekopaną w XIX wieku w ramach poprawiania żeglowności. Obie rzeki rozdzielają się w okolicach wsi Widuchowa, łącząc kilkadziesiąt kilometrów później, za szczecińskim Jeziorem Dąbie. Przy czym to wschodnią odnogą płynie dziś większość odrzańskich wód.

– Na początku XX wieku Niemcy wybudowali tu ponad 170 km wałów przeciwpowodziowych. Do tego prawie 130 najróżniejszych urządzeń hydrotechnicznych. Małe i duże śluzy, przepompownie, przepusty, przewały i jazy, które dziś wpisane są do rejestru zabytków. Cała ta infrastruktura służyła oczywiście regulacji przepływu. Wodę można było magazynować lub spuszczać, wedle aktualnych potrzeb, na przykład po to, by skosić i wywieźć siano – tłumaczy Ławicki.

Celem naszego spaceru jest jedna ze śluz, dawno już nieużywana, przerdzewiała, pozbawiona kluczowych elementów. Oraz przekonanie się, jak bardzo Międzyodrze jest dziś krainą spuszczoną z łańcucha. Zdziczałą i pozbawioną kontroli.

Ryba i rak

– Zobaczcie, jak wyglądało kiedyś, a jak dziś – Ławicki wyciąga z plecaka archiwalną fotografię sprzed stu lat, a potem podtyka ją pod nos. Razem z prof. Agnieszką Szlauer-Łukaszewską, hydrobiolożką z Uniwersytetu Szczecińskiego, przenosimy oczy ze zdjęcia – panorama Gryfina z lotu ptaka, za Odrą bezkresna połać skoszonych łąk, jakby to była piłkarska murawa – na pejzaż współczesny: trzcinowiska, wierzbowy gąszcz, horyzont zasłonięty koronami niewysokich łóz. Ta przemiana to kwestia ostatnich sześciu dekad. Bezpośrednio po II wojnie światowej na Międzyodrzu prowadzono jeszcze w miarę regularny wypas bydła, a łąki były wykaszane.

W połowie lat 60. porzucono wszelką gospodarkę tym terenem. Otwarte przestrzenie się zakrzaczyły, tam, gdzie było mokro, wyrosły trzcinowiska. Wszystko, co dało się ukraść, zostało wywiezione, śluzy straciły swą funkcjonalność – są nieustannie otwarte. Międzyodrze stało się krainą wiecznej wody. Kanały nie są głębokie, ale nigdy nie wysychają. Jeśli stają się nieżeglowne, to dlatego, że zarosły. Zdarza się, że wiatr oderwie od lądu trawiastą kępę, a potem taka pływająca wyspa zaczopuje śluzę.

Ścieżka brnie przez trawy po kolana, czasem wymijając powalone drzewa i polskie słupki graniczne. Za Odrą Zachodnią migają czarno-czerwono-żółte. Obserwujemy żerujące sarny i polującego błotniaka stawowego. Na krzaku krząta się para gąsiorków. Trzciniak peroruje swoim kosmicznym terkotem, który dawniej naśladowano czymś na kształt ­rapowej zwrotki: ryba, ryba, rak rak rak. Przemiana, która dokonała się w krajobrazie, miała kluczowe znaczenie dla tutejszej fauny.

– Jeśli znikają tereny otwarte, to wraz z nimi cała masa gatunków, które są od nich uzależnione. Przede wszystkim wszelkie siewki, na przykład rycyki, krwawodzioby albo czajki. Jeszcze w połowie lat 90. w okolicach Gryfina śpiewało do dwudziestu samców wodniczki. Dziś nie ma jej wcale, za to świetnie ma się choćby rokitniczka, której w trzcinowiskach jest ponad pięć tysięcy par. Wypadły gatunki, które ustępują w całej Europie. Zyskały te o wiele bardziej powszechne. Jak słowik szary, który uwielbia takie krzaczory.

Przechodzimy przez ruiny dwóch niepozornych przepustów, by po godzinie marszu dojść do większej śluzy, szerokiej na kilka metrów. Jej wrota są uchylone niczym furtka tajemniczego ogrodu. Dawno zardzewiały mechanizm stanowi pojedyncza korba, która sugeruje, że ten cud techniki mogła obsługiwać jedna osoba. Choć mamy za sobą raptem dwa kilometry, to koniec wyprawy. Dalej, jak mówią wytrawni krajoznawcy, „nie puści”. Mokradła i chabazie. Międzyodrze to nie jest teren dla pieszego turysty. Ławicki mówi o dwóch innych możliwych trasach wycieczkowych, które – podobnie jak nasza – ciągną się dawnymi wałami. Trudno oprzeć się jednak wrażeniu, że to jak oglądanie zakurzonych zabawek na sklepowej wystawie. Dlatego jutro będziemy pływać.

Dwa parki

W połowie lat 90. na polsko-niemieckim pograniczu pojawiła się wspólna koncepcja transgranicznego obszaru chronionego. Po obu stronach Odry miały zostać powołane dwa parki narodowe stanowiące przyrodniczą ciągłość. Orędownikami idei było m.in. profesorskie małżeństwo Mieczysława i Janiny Jasnowskich, botaników związanych z ówczesną Akademią Rolniczą w Szczecinie. Choć w polskich realiach prawnych był to dobry czas dla ochrony przyrody, Park Narodowy Dolina Dolnej Odry nigdy nie powstał. Dlatego dziś nad graniczną rzeką funkcjonują dwa nierównorzędne byty. Niemiecki Nationalpark Unteres Odertal o randze narodowego oraz istniejący od 1993 r. polski park krajobrazowy. Jak przekonuje Ławicki, mimo niższej rangi prawnej obszar po naszej stronie granicy był zarządzany sprawnie. Zatrudniał kilkanaście osób, które doskonale znały teren. Wśród nich strażnicy i zespół merytoryczny z botanikiem i ornitologiem prowadzący regularny monitoring siedlisk. Kolejne reformy przeniosły jednak zarządzanie parkami krajobrazowymi w gestię samorządu. Od 2011 r. kierownictwo paru zachodniopomorskich parków scalono jedną dyrekcją z siedzibą w Szczecinie. Zredukowano zespoły ich pracowników, posadzono ich za biurkami. Międzyodrze znów straciło gospodarza.

W ubiegłym roku Ławicki wraz z grupą lokalnych naukowców, artystów i działaczy społecznych znad Odry założyli nieformalny front na rzecz przekształcenia parku krajobrazowego w narodowy. Polska ma dziś 23 parki narodowe, zajmują niecały procent powierzchni kraju. O tym, dlaczego od 20 lat nie udało się ustanowić żadnego nowego, pisaliśmy w „Tygodniku” parokrotnie. Znowelizowana ustawa o ochronie przyrody dała samorządom na każdym szczeblu prawo weta wobec postulatów utworzenia parku lub powiększenia już istniejącego. W opinii wielu ekspertów, obecne prawo jest niezgodne z konstytucją (zapisano w niej, że zachowanie środowiska naturalnego dla przyszłych pokoleń to obowiązek władzy centralnej, a nie lokalnej). W efekcie każda nowa inicjatywa jest torpedowana, przede wszystkim przez mające duże wpływy w samorządach Lasy Państwowe – większość projektów dotyczy obszarów znajdujących się w zarządzie państwowej spółki. Kontynuatorzy myśli Jasnowskich przekonują, że z Międzyodrzem mogłoby być inaczej. Całe 6 tysięcy hektarów to tzw. nieużytki; obszar, na którym nie prowadzi się żadnej gospodarki. Trudno mówić o jakiejkolwiek ewentualnej stracie ekonomicznej w sytuacji, gdy nie ma żadnego zysku. Jak przekonują Ławicki i Szlauer-Łukaszewska – również zaangażowana w inicjatywę na rzecz parku – kłody pod nogi może rzucać jedynie lobby łowieckie. Na Międzyodrzu poluje się na ptaki, dziki i jeleniowate. Świadectwem obecności myśliwych są zarośnięte trawą koleiny po oponach w miejscu, gdzie nikomu nie przyszłoby do głowy wjeżdżać autem.

Żeby zobaczyć, jak mógłby wyglądać park w sąsiedztwie Gryfina, trzeba pojechać na południe. Za Widuchową zza horyzontu wyrastają kominy niemieckiego Schwedt. Między miastem a rzeką rozpościera się płótno niemal łysych rozlewisk. Wałem po niemieckiej stronie granicy jedzie rowerzysta. To już park Unteres Odertal z rozbudowaną infrastrukturą turystyczną. Z mokradeł startuje bielik, w szponach trzyma rybę, jej łuski mienią się w słońcu. Przelatuje ze zdobyczą do Polski, po czym znika ponad koronami sosen. Jak przekonuje Ławicki, to sprawdzona metoda wielu ptaków – żer w Niemczech, sen w Polsce. Tak wygląda m.in. dobowy rytm tutejszych żurawi.

Kiedy wrócą algi

– To, co widzisz, to po prostu regularnie zalewana dolina rzeczna. Te cykle są warunkowane funkcjonowaniem śluz, którymi steruje park narodowy. Wiosną woda jest napuszczana, zalewa pastwiska, a siewki, mewy, rybitwy dostają idealne warunki do gniazdowania. Są tu ich ogromne kolonie. Potem, po lęgach wodno-błotnego ptactwa, a więc w lipcu czy sierpniu woda jest spuszczana. Czyni to dokładnie ten sam system śluz i przepompowni, dzięki któremu wcześniej powstały rozlewiska. Kiedy już zrobi się sucho, do parku wjeżdżają rolnicy i koszą łąki. Dokładnie to samo dzieje się w polskim Parku Narodowym „Ujście Warty”, gdzie wciąż działa stara poniemiecka infrastruktura hydrotechniczna. I mogłoby na polskim Międzyodrzu – mówi Ławicki.

Jednocześnie zastrzega, że nie chodzi o to, by stało się ono kopią niemieckiego parku: – Raczej o stworzenie mozaiki. Zachowanie dzikiego charakteru na części obszaru, z wprowadzeniem ochrony czynnej na reszcie. Tak, żeby zachować istniejące siedliska i jednocześnie przywrócić te, które zniknęły. Może tysiąc, może dwa tysiące hektarów? To oznaczałoby po pierwsze podniesienie atrakcyjności krajobrazowej, po drugie wzrost wartości przyrodniczej. Pojawiliby się turyści, których obecnie nie ma, bo wszystko tonie w chaszczach. Mogłyby też wrócić gatunki ptaków, które dawno zapomniały o tym miejscu.

Będąc wiosną 2023 r. nad Odrą, nie da się nie pamiętać o wydarzeniach z ubiegłorocznego lata, kiedy namnożenie się tzw. złotych alg doprowadziło do masowego ginięcia ryb i mięczaków. Katastrofa ekologiczna uwidoczniła to, o czym przyrodnicy i organizacje ekologiczne trąbiły od lat – że Polska traktuje Odrę jak ściek. Do rzeki zrzucane są odpady przemysłowe, a górnictwo prowadzi do jej zasolenia. Według szacunków Niemieckiego Instytutu Rybactwa Śródlądowego, zginęło wówczas do 50 proc. wszystkich ryb występujących w rzece. Szlauer-Łukaszewska mówi również o 90 proc. małż, przede wszystkim szczeżui, które charakteryzują się delikatną muszlą.

Rekomendacje naukowe, które powstały po analizie przyczyn katastrofy, były klarowne. „Należy wstrzymać prace regulacyjne i podjąć działania na rzecz renaturyzacji Odry i jej dopływów oraz przynajmniej fragmentów jej doliny zalewowej pod kątem zwiększenia zdolności buforowej rzeki i jej potencjału adaptacyjnego do zmiany klimatu i innych zaburzeń antropogenicznych” – pisali eksperci interdyscyplinarnego zespołu doradczego ds. kryzysu klimatycznego działającego przy prezesie Polskiej Akademii Nauk.


PRZYRODA I OPOWIEŚĆ. CZYTAJ WIĘCEJ ARTYKUŁÓW ADAMA ROBIŃSKIEGO >>>


Mimo jasnych wytycznych, władze nie tylko nie podjęły wskazanych kroków, ale wręcz jawnie się im przeciwstawiły. Jadąc w górę rzeki, trafiamy w sąsiedztwo Kostrzyneckiego Rozlewiska, kolejnego ważnego siedliska m.in. oharów, batalionów, gęsi i żurawi. Droga w kierunku rzeki jest utwardzona i szeroka. Na jej polskim brzegu trwa budowa szeregu ostróg – urządzeń hydrotechnicznych, których zadaniem jest pogłębienie rzeki i przesunięcie jej głównego nurtu. Wały są szerokie, kamieniste, wbijają się w rzekę prostopadle, klinem. Brzeg przypomina plac budowy. Ale ostrogi powstają tylko po polskiej stronie rzeki. I to mimo grudniowej decyzji Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, który nakazał natychmiastowe przerwanie prac regulacyjnych (Wody Polskie zaskarżyły ją do Naczelnego Sądu Administracyjnego, ale wniosek został oddalony).

Resort infrastruktury wyrok zignorował, tłumacząc, że przerwanie prac regulacyjnych groziłoby katastrofą budowlaną. „Nie można wykonać tak idiotycznych, radykalnych działań. Opieramy się na prawomocnym pozwoleniu na budowę” – pisał na Twitterze wiceminister Marek Gróbarczyk. Podróżując wzdłuż Odry z przyrodnikami, nie da się nie wyczuć poczucia beznadziei, które towarzyszy ich pracy. Warto to podkreślić raz jeszcze: kosztowna (według dawno nieaktualnych wyliczeń z 2016 r. prace na rzece miały kosztować 30 mld zł), jednostronna, a więc siłą rzeczy nieskuteczna regulacja Odry prowadzona jest wbrew jednoznacznym wyrokom sądów oraz rekomendacjom naukowym. I to jeszcze na kredyt w Banku Światowym.

– W takich okolicznościach trudno nie spodziewać się latem powtórki z katastrofy – mówi Ławicki. – A to może oznaczać, że w rzece nie będzie już żadnych małży i ryb. Za nimi znikną też ptaki, bo nie będą miały co jeść. Być może przeniosą się na jezioro Dąbie? Ono w zeszłym roku nie ucierpiało, bo spowodowana wiatrem cofka zatrzymała złote algi przed Szczecinem. Pomogło też Międzyodrze, które zadziałało jak filtr. Przy innym scenariuszu z wiatrami możemy nie mieć tyle szczęścia, a w konsekwencji ucierpi nie tylko Odra i Zalew Szczeciński, ale również Zatoka Pomorska.

Doskonałą ilustracją ponurej wizji ornitologa jest pejzaż, który zastajemy w Porzeczu niedaleko Kostrzyna, kolejnych kilkadziesiąt kilometrów na południe, gdzie dolna Odra wkracza w sfałdowaną zlodowaceniami dolinę. Pośród jej starorzeczy żerują dudki, w skarpie siedzi zimorodek, w cieniu pomnikowych dębów pasą się krowy. Jest piątek wieczór, prognozy mówią o słonecznym weekendzie, więc nad rzeką parkują pojedyncze samochody. Tu namiot, tam kamper. Tu wędkarz, tam grill. Strasznie to wszystko malownicze i sielskie. Ale tylko do czasu, gdy nie stanie się na wysokiej skarpie brzegowej i spojrzy w nurt rzeki. Woda jest mętna, niemal brązowa, o zerowej przejrzystości. Z jej nurtem brzuchem do góry płynie skrzący się w zachodzącym słońcu półmetrowy leszcz. Na starym murze po niemieckiej stronie ktoś namalował mural: #SAVEODER [Ratujmy Odrę – przyp. AR].

Szczęśliwy pająk

Ulica Pionierów to najbardziej ptasi adres w Gryfinie. W piętrowym domu mieszka nie jeden, ale dwóch zawodowych ornitologów. Sąsiadem Ławickiego jest Dominik Marchowski z Muzeum i Instytutu Zoologii PAN, który zajmuje się badaniem ptaków wodnych w okresie migracji i zimowania, licząc je m.in. z pokładu samolotu. Następnego dnia spotykamy się we trzech w gryfińskiej przystani, by motorową łódką wypłynąć na kanały Międzyodrza.

O zmierzchu wpływamy w jedną ze śluz. Przestrzeń dookoła robi się wyjątkowo klarowna: woda, trzcina, łabędź, słowik, Wenus i może jeszcze plusk. Tylko czasem, kiedy już dawno straciłem orientację i kierunki, z ust przewodników padają słowa pozwalające zasiedlić ten pusty z pozoru świat opowieścią. Na przykład o rodzinie wilków, która jakiś czas temu przyszła na Międzyodrze, żywiąc się tutejszymi bobrami i nielicznymi jeleniowatymi. Albo o starej drodze, którą dawniej rolnicy jeździli po siano, ale dawno zarosła i straciła wszystkie mosty. Z łódki widać tylko zgliszcza podpór i pozostałości po brodzie, przez który pędzono krowy. Klucząc trudnymi do zmapowania w głowie kanałami docieramy do ruiny dawnej przepompowni. Betonowy kloc wyrasta spośród trzcin niczym pamiątka po jakiejś apokalipsie. Na jego widok Marchowskiego bierze na wspomnienia. Opowiada o ptasich obozach z lat 90., w których brał udział jako pracownik parku krajobrazowego.

W czasach przed wejściem Polski do Unii Europejskiej jedynymi ludźmi, jakich tu widywali, byli pogranicznicy. Żeby zadzwonić do domu, trzeba było wpiąć słuchawkę w jeden z ich słupów telefonicznych. Przez kilka tygodni zupełnej izolacji Marchowski liczył ptaki, zasypiając w blasku świateł nabrzeża niemieckiego miasteczka Gartz. Pamiątką po tamtych czasach są wyblakłe już malunki na ścianach wewnątrz przepompowni: zimorodek, kulik wielki, biegusy. Z paru zatęchłych materacy wyłazi gąbka. Na stole stoi samotny kalosz, pod schodami niczym buddyjskie flagi modlitewne, jedna obok drugiej, wiszą pajęczyny.

– Pokażę wam najszczęśliwszego pająka na świecie – mówi Marchowski, kiedy jeden po drugim wspinamy się po kilkudziesięciometrowej drabinie na dach budynku. Znów ten sam widok – chmara bzyczących owadów i on, samotny, na środku wielkiej jak patelnia sieci, w którą co rusz się coś łapie. – One nas nie żądlą, bo to nie komary, tylko ochotki. Hałasują i wyglądają jak komary, ale nic sobie z nas nie robią – mówi ornitolog.

Jeszcze jedna pocztówka z Międzyodrza: flauta na kanale, rymowana piosenka trzciniaka, która próbuje przebić się przez jednostajne brzęczenie ochotek, i najszczęśliwszy z pająków. Za plecami dwóch niemieckich wędkarzy w łódkach. Gartz już śpi. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Między Odrami