Czarowanie polityki religią

Gdy świat głowi się nad upadkiem polityki i zwycięstwem cielesnego żywiołu, w Polsce mamy pomysł na pozór przeciwny: sprowadzenie Boga na ziemię. 19 listopada w Łagiewnikach nastąpi akt przyjęcia Chrystusa za króla.

13.11.2016

Czyta się kilka minut

Pod sanktuarium w Krakowie-Łagiewnikach, kwiecień 2016 r. / Fot. Beata Zawrzel / REPORTER
Pod sanktuarium w Krakowie-Łagiewnikach, kwiecień 2016 r. / Fot. Beata Zawrzel / REPORTER

Pomysł intronizacji Chrystusa na króla Polski i wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA łączy znacznie więcej, niż się na pozór wydaje. Obydwie postaci – choć tak różne – postrzegane są jako odtrutka na bezduszność i cynizm współczesnej polityki.

Odwołując się do klasycznego modelu freudowskiego, można powiedzieć, że nowoczesna polityka jest domeną ego – sztuką tego, co pośrednie, nieustannych negocjacji, budowania społecznych pozorów... Zwolennicy intronizacji chcieliby, choćby symbolicznie, przywrócić polityce jej łączność z superego – światem niezmiennych, ponadjednostkowych zasad etycznych. Donald Trump z kolei, tak jak długa procesja podobnych mu figur zyskujących popularność na całym świecie, uosabia czyste id – nieskrępowany niczym żywioł popędów, wolność mówienia i robienia tego, na co mamy ochotę, bez wyrzutów sumienia.

Odczarowanie świata

Polityka uległa sekularyzacji i odczłowieczeniu. Zabrakło w niej miejsca i na to, co boskie, i na to, co naprawdę ludzkie. To dwa wymiary słynnego „odczarowania świata”, o którym Max Weber pisał już sto lat temu. Sztuka rządzenia stała się domeną racjonalnego działania, planowania i metodycznej akumulacji politycznego kapitału. Ich wyrazem była najpierw biurokracja, potem profesjonalizacja polityki, wreszcie – bezgraniczna władza ekspertów od wizerunku i spin doktorów. Wszyscy czuliśmy, że publiczne wizerunki kandydatów i partii to starannie wyreżyserowany spektakl, który niewiele ma wspólnego z jakimikolwiek wartościami. Wszyscy też podejrzewaliśmy, że za fasadą wyćwiczonych uśmiechów i krawatów dobranych do treści przemówień kipi ukryta wojna charakterów, emocji, osobowości.

Takie wyobrażenie o polityce znalazło wyraz w popularnym serialu „House of Cards”. To nie przypadek, że tak chętnie odwoływali się do niego komentatorzy polityczni na całym świecie, a nawet sami politycy… Bogowie trzymali się od takiej polityki z daleka, a jej prawdziwy wymiar ludzki pozostawał skrzętnie ukryty. Franka Underwooda nie spotka kara za grzechy, a jego prawdziwe emocje i intencje na zawsze pozostaną niewidoczne dla wyborców.

Wszyscy w to uwierzyliśmy, ale nie wszyscy się na to zgodziliśmy. Polityka – jak nauka, media czy wielki biznes – stała się domeną absolutnej władzy ekspertów i instytucji. Dlatego podobnie jak tamte domeny ludzkiej działalności jest dziś terytorium antyeksperckich rewolucji. Skoro biurokratyczne odczarowanie świata jest zawieszone gdzieś w pół drogi między tym, co boskie, a tym, co ludzkie, wydaje się rozsądne, że leku na politykę zmienioną w technokratyczny spektakl zmęczeni widzowie poszukują bądź to w boskiej interwencji, bądź też w uwolnieniu tamowanego dotychczas żywiołu emocji.

Dla lepszego zrozumienia libidalnych figur w rodzaju Trumpa warto nie tracić z oczu tej drugiej propozycji, opartej na przywróceniu superego. Nie dlatego, żeby pomysł intronizacji Chrystusa na króla Polski (czy prezydenta USA) był realną alternatywą dla triumfu populizmu, lecz – przeciwnie – dlatego, że być może jest on jego ukrytą drugą połową! Trump pokonał wprawdzie pozostałych kandydatów Partii Republikańskiej, którzy znacznie chętniej odwoływali się do wartości religijnych, jednak potężne ciosy, jakie zadali oni „establishmentowi” czy ekspertom (od ewolucji przez szczepionki aż po globalne ocieplenie), z pewnością nie pozostały bez wpływu na ostateczny wynik wyborów.

A zatem, gdy cały świat głowi się nad upadkiem polityki i zwycięstwem cielesnego żywiołu, przyjrzyjmy się krótko pomysłowi na pozór przeciwnemu: sprowadzenia Boga na ziemię.

Jezus Król Polski

Jest maj 2006 r. Wkrótce do Polski przybędzie Benedykt XVI. Na sejmową mównicę wychodzi poseł Artur Górski, jeden z najważniejszych politycznych sprzymierzeńców ruchów intronizacyjnych: „Polska potrzebuje potężnej protekcji, by szczęśliwie »po wyjściu z Egiptu« przejść przez »pustynię czasu wyrzeczeń« i osiągnąć w końcu szczęśliwy byt, który naród upatruje w budowie IV Rzeczypospolitej. Dziś ojczyzna nasza jest w najwyższej potrzebie, by na duchowym tronie Polski zasiadł Król królów i Pan panujących. (…) Dlatego apeluję, (...) by Sejm Rzeczypospolitej – przynaglony nawoływaniem sługi bożego Jana Pawła II: Otwórzcie drzwi Chrystusowi, w 350. rocznicę ślubów Jana Kazimierza oraz w 50. rocznicę Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego – jeszcze w tym roku podjął stosowną uchwałę nadania Chrystusowi tytułu: Jezus Król Polski”.

W tej wypowiedzi, niezwykle ważnej dla historii polskich ruchów intronizacyjnych, Jezus zostaje więc explicite wezwany do objęcia władzy w Polsce jako transcendentalny gwarant jej moralnej przemiany. W zamian obdarzony ma zostać tytułem Króla Polski. Wystąpienie posła Górskiego i jego późniejsza inicjatywa parlamentarna spotkały się z wieloma głosami szyderstwa czy niedowierzania, także ze strony ludzi Kościoła.

Bp Leszek Sławoj-Głódź, wówczas przewodniczący Rady ds. Środków Społecznego Przekazu KEP, stwierdził: „Niech murarz buduje mieszkania, krawiec szyje ubrania, a posłowie niech nie wtrącają się do tego, na czym się nie znają”, i zalecił posłom raczej milczenie i pokutę. Bp Tadeusz Pieronek dodał, że „Chrystusowi nie jest potrzebna deklaracja Sejmu polskiego, że jest królem naszych serc”, a ks. Kazimierz Sowa określił pomysł posła Górskiego mianem próby zapisania Jezusa do partii.

Absurdalny wydawał się pomysł nadania Bogu godności królewskiej, powiązanie intronizacji z bieżącą sytuacją polityczną, a także idea, że postać boska miałaby specjalnymi względami darzyć konkretny kraj. Tymczasem wszystkie te pomysły mają w historii religii doskonale znane precedensy. Laicyzacja polityki to tylko kolejny element wspomnianego odczarowania świata, nie starszy niż 200 lat.

Bogowie królowie

Wyobrażenie bóstwa jako króla czy władcy to (obok bóstwa jako ojca) jedna z najczęściej powtarzających się i najlepiej rozpoznanych przez antropologię i religioznawstwo figur. Wiele znanych nam dziś panteonów politeistycznych zbudowanych było wedle struktury „królestwa niebiańskiego”, w ramach której jedno z bóstw pełniło władzę monarszą, pozostałe zaś stanowiły coś w rodzaju dworu. Rodziło to oczywiście w mitologiach historie rodem z Szekspira (albo „Gry o tron”), pełne intryg, rywalizacji, a nawet aktów królobójstwa i ojcobójstwa. Wszyscy kojarzymy zapewne obraz Olimpu jako dworu Zeusa, na którym poszczególni bogowie pełnili jakby funkcje rodziny królewskiej, a czasem doradców czy wręcz ministrów odpowiedzialnych za poszczególne „resorty”. Podobne wyobrażenie jednego lub kilku bogów jako niebiańskich królów nietrudno odnaleźć w mitologiach całego świata.

Obok bogów jako królów antropologia zna także doskonale obraz królów jako bogów. Czasem ubóstwiano żyjących władców, jak to miało miejsce w przypadku faraonów, czasem z kolei na ubóstwienie trzeba było poczekać do śmierci (niektórzy cesarze rzymscy). Zdarzają się też kultury, w których cześć boska przysługiwała jedynie władcom z dalekiej przeszłości, których panowanie związane było z uświęconymi czasami początku. Wiele mitów założycielskich przedstawia fundatorów państw, miast czy królestw jako bogów lub półbogów. W okresie mitycznym Chinami władali boscy cesarze, bóstwami czy herosami są założyciele wielu greckich państw-miast. Niektórzy władcy znani z mitologii panowali przez setki czy nawet tysiące lat, wyznaczając dla swych poddanych okres złotego wieku.

Ale życie króla-boga wcale nie musiało być długie i szczęśliwe. Przeznaczeniem licznych boskich władców była rytualna śmierć z ręki poddanych lub następców. Jedna z najważniejszych książek z zakresu antropologii religii, „Złota gałąź” Jamesa George’a Frazera, przedstawia niezliczone przypadki podobnych wyobrażeń rozproszone po mitach i religiach całego świata. Często królów wybierano na ściśle określony czas (na rok, sezon, do najbliższej przegranej wojny czy suszy), a następnie składano w ofierze, zwalniając miejsce dla kolejnego władcy. Czasem to sam następca zabijał króla, gdyż pokonanie dawnego monarchy uważano za jedyny sposób zdobycia prawa do jego godności.

W literaturze przedmiotu wielokrotnie podkreślano podobieństwo Chrystusa do znanych z innych religii postaci bóstw składanych w ofierze. Także i w tym zakresie istnieje więc powiązanie. Dalekim echem takich pierwotnych rytuałów mogą być zresztą zarówno szekspirowskie fabuły o królobójstwie, jak i reguły nowoczesnej demokracji, w której śmierć zastąpiona zostaje przez zepchnięcie do roli opozycji czy wykluczenie z polityki.

Pomysł, że to konkretne miasto, państwo, ród czy nawet osoba cieszą się szczególną opieką danego bóstwa, również nie jest nowy. Np. wkrótce po założeniu miasta ateńczycy ogłosili konkurs na jego patrona. Najwyraźniej była to pozycja z punktu widzenia bóstwa atrakcyjna, bo Posejdon i Atena prześcigali się w wymyślaniu darów dla grodu. Ostatecznie zwyciężyła Atena (darowała mieszkańcom drzewko oliwne), ale Posejdon przegrał w głosowaniu niewiele i tylko dlatego, że stworzone przez niego źródło okazało się słone… Co ciekawe, Atenie zdarzało się potem nosić tytuł królowej Aten (Athena Athenon medeousa), lecz nie w samym mieście, tylko na terenach podporządkowanych mu politycznie. Świątynie „królowej Aten” archeologowie odnajdują dziś na Samos, Kos, a nawet Cyprze, interpretując je zwykle jako narzędzie politycznej dominacji. W tradycji chrześcijańskiej podobną rolę pełnili święci patroni miast, nierzadko w legendach w sposób cudowny interweniujący w ich losy.

Wystarczy więc się rozejrzeć wokoło, by stwierdzić, że żądania ruchów intronizacyjnych nie są pomysłem nowym ani absurdalnym. Niezwykłe czy nieoczekiwane wydają nam się dopiero w zderzeniu z realnością polityki, jaką znamy: odczarowanej, odciętej od świata wartości, poddanej władzy ekspertów. Propozycja ogłoszenia Jezusa Królem Polski nabiera sensu, jeżeli wpiszemy ją w szerszy nurt sprzeciwu wobec status quo. Nowego buntu mas, które nie godzą się dłużej na odczarowywanie świata.

Upraszczanie teologii

„Oto Polska w 1050. rocznicę swego chrztu uroczyście uznała królowanie Jezusa Chrystusa”. Te słowa usłyszymy w krakowskich Łagiewnikach już za kilka dni. Jeżeli dobrze rozumiem wyjaśnienia biskupów, nie oznacza to dokładnie, że Chrystus właśnie otrzymał tytuł Króla Polski. Ale czy tak subtelna dystynkcja nie umknie uwadze szerszej publiczności?

Moja znajomość teologii jest dość pobieżna, ale wydaje mi się, że w zderzeniu z wyobraźnią zwykłych ludzi dyscyplina ta podlega takim samym prawom, co inne obszary wiedzy eksperckiej. Tak samo jak w przypadku „popularnego” odbioru fizyki, medycyny czy klimatologii, wiedza ekspercka ulega wernakularyzacji, czyli przełożeniu na język pojęć i wyobrażeń zrozumiałych dla laików. Czasem tego rodzaju uproszczenia prowadzą do wytworzenia nieco mniej skomplikowanych modeli, pozwalających na lepsze zrozumienie świata i zachęcających do pogłębiania wiedzy oraz wsłuchania się w głos ekspertów. Wtedy cieszymy się i mówimy o udanej popularyzacji nauki. Jednak w społecznościach, w których brakuje zaufania do ekspertów, w sytuacji silnego poczucia opresji, zwernakularyzowana wiedza przybiera coraz częściej formę antynaukowych czy pseudonaukowych rewolucji: teorii spiskowych, ruchów antyszczepionkowych, kuriozalnych pamfletów wychwalających uroki płaskiej Ziemi i odrzucających teorię ewolucji.

Coraz popularniejsze ruchy intronizacyjne, odwołujące się mniej lub bardziej bezpośrednio do objawień Rozalii Celakówny, wydają się podzielać wiele cech tego rodzaju wiedzy wernakularnej. Reprezentowany przez nie obraz teologii jest zawsze uproszczony, oparty na wyobrażeniach i emocjach nawiązujących do codziennego życia. Dlatego (jeżeli cokolwiek można jeszcze w ogóle przewidywać) sądzę, że nie ma szans na sukces podejmowana przez Episkopat próba ich ułagodzenia przez przetłumaczenie intronizacji na język abstrakcyjnych pojęć teologicznych. „Nie trzeba więc Chrystusa intronizować w znaczeniu wynoszenia Go na tron i nadawania Mu władzy ani też ogłaszać Go Królem” – pisali biskupi w niedawnym liście pasterskim wyjaśniającym intencję zbliżających się uroczystości. W wywiadzie dla KAI bp Andrzej Czaja, przewodniczący Zespołu ds. Ruchów Intronizacyjnych, stwierdza z kolei: „Gdy wyznajemy, że Jezus jest Bogiem, dostępujemy zbawienia. Natomiast gdy ogłosimy, że Jezus jest Królem Polski, to będzie to akt polityczny, bez zbawczego sensu. Uznanie Jezusa moim Królem zmienia moje życie i ma wpływ na życie innych. Uznanie Jezusa Królem Polski oznacza pomniejszenie Jego roli i znaczenia”.

Nie sądzę, by takie wyjaśnienia zadowoliły zwolenników intronizacji. Bardziej prawdopodobne, że biskupi próbujący zawierzenie Chrystusowi jako królowi utrzymać na poziomie czysto teologicznym zostaną potraktowani jako kolejni przedstawiciele obcego, eksperckiego establishmentu i „polityki ego” opartej na niezrozumiałych znakach i obrazach.

To kolejna przesłanka pozwalająca lokować ruchy intronizacyjne (podobnie jak radykalne ruchy fundamentalistyczne w USA czy krajach muzułmańskich) w szerokim obozie przeciwników polityki bazującej na władzy ekspertów.

Narodowy katolicyzm

Warto zauważyć, że punktem spotkania między religijną polityką superego a libidalnym populizmem okazuje się często nacjonalizm. Choć nowoczesne państwo narodowe stanowiło zawsze awangardę „odczarowywania świata”, to w wielu obszarach życia społecznego panuje dziś przekonanie, że władza ekspertów ma raczej charakter globalny, a silniejsza rola narodu może stanowić antidotum na ich bezduszne rządy.

Ks. Czesław Bartnik [którego sylwetkę prezentowaliśmy w „TP” 46/16] w tekście „Nasze polskie »Dziady«” („Nasz Dziennik”, nr 273/2009) pisze np.: „Niestety, również i Polska powoli traci swoją duszę, choć teren jeszcze się trochę nie daje. Tymczasem bez chrześcijaństwa będzie chaos, bełkot ideowy, upadek moralny, bezsens życiowy. Nie sposób wytłumaczyć racjonalnie jakiejś chrystusofobii w UE. Nawet i u nas nie pozwala się katolikom świeckim rozwijać kultu Chrystusa jako Króla, także Króla Polski, na podobieństwo Maryi jako Królowej Polski”. Ten obraz świata, w którym Chrystusa przeciwstawia się wprost unijnej biurokracji, stanowi zaskakująco symetryczną paralelę do krytyki, jaka pod adresem Unii płynie ze strony ruchów populistycznych.

Wymiar narodowy ruchów intronizacyjnych zasługuje na specjalną uwagę i oddzielne opracowanie. Zwłaszcza w sytuacji toczącego się w łonie polskiego Kościoła sporu o „narodowy katolicyzm” warto poznać i zrozumieć motywacje tych, którzy państwo narodowe uznają za kluczowe narzędzie boskiej opatrzności. Żądanie nadania Chrystusowi tytułu Króla Polski oznacza bowiem nie tylko uznanie specjalnej więzi tego właśnie państwa z Jezusem, lecz przede wszystkim potwierdzenie, że państwo narodowe w ogóle ma swój wymiar religijny, a religia – także wymiar narodowy.

Czego uczą nas buntownicy?

Pomysł nadania Jezusowi tytułu Króla Polski nie wydaje mi się zbyt fortunny. Nie zagłosowałbym też na Donalda Trumpa. Radykalne ruchy sprzeciwu wobec współczesnej polityki trzeba jednak traktować poważnie, bo zarówno libidalny populizm, jak i nowe formy religijnego fundamentalizmu obnażają bezlitośnie największe słabości „odczarowanego” świata późnej nowoczesności.

Gdziekolwiek spojrzeć, opiera się on na niezwykle silnym rozproszeniu wiedzy i podziale kompetencji. Specjalizacji i instytucjonalizacji towarzyszy pogarda dla mas, które traktuje się jako zło konieczne i karmi mało wartościowym spektaklem. Tymczasem świat, w którym wiedzę, władzę czy informacje wytwarzała tylko wąska elita, dobiega końca. Nowe technologie i towarzyszące im przemiany medialne sprawiły, że moc przebicia zyskały głosy dawniej uciszane, marginalizowane czy wyśmiewane. Niczym nieskrępowane libidalne popędy i pragnienie transcendentalnych wartości wróciły do polityki i wszystko wskazuje na to, że zostaną tam na dobre. Nie można już dłużej ignorować potężnych sił rozrywających porządek polityczny, który chyba zbyt łatwo uznaliśmy za odwieczny i wieczny.

Nadchodzą ciekawe czasy. ©

Autor jest semiotykiem kultury. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, jest doktorem habilitowanym w Instytucie Kultury Polskiej UW. Ostatnio wydał książkę „Powstanie umarłych. Historia pamięci 1944–2014” (wyd. Krytyki Politycznej). Prowadzi blog mitologiawspolczesna.pl.


CZYTAJ TAKŻE:

Edytorial ks. Adama Bonieckiego >>>

Pomysł, by intronizować Jezusa, wydaje się nie z tej epoki. Zgoda biskupów na to jest ceną za powstrzymanie potencjalnej schizmy. >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2016